Aleatha

Pełna wersja: Dziennik Hobbita - część druga
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Obiecałem, że odniosę się do tekstu, toteż znalazłem czas, przemyślałem co nieco, i teraz mogę dodać od siebie parę słów.

W kwestii śmierci pozostanę niemy. Nic na ten temat nie napiszę... bo zmęczyły mnie nieco ostatnie dyskusje dotyczące tejże. Wybacz @Tysian.

Z Bogiem to jest dopiero fascynująca sprawa. Zacznę może od Twojego kolegi: agnostyka. To dopiero musi być fajna rzecz. Szczerze... to powiem tak. Chrześcijanin/Katolik wierzy. Ateista nie wierzy. A agnostyk? On jest, tak jakby, po środku tego wszystkiego. On wierzy i nie wierzy. To, jak dla mnie, jest wygodnictwo i brak zdecydowania. Bo zależy jakie wiatry w życiu powieją, on nachyli się zgodnie z ich kierunkiem. Kiedy będzie mu dobrze, powie, że to bzdury (wiara, religia, itp.). Z kolei, kiedy będzie mu ciężko, to zacznie się modlić do Boga i prosić o "lepsze jutro". Dlatego to taki protekcjonalizm, coś na zasadzie poprawności politycznej. Uważam, że powinno się obrać jedno, albo drugie i trzymać się tego. A jeśli w pewnym momencie życia coś nas tknie i zmienimy stronę... dlaczego by nie? Tylko krowa nie zmienia poglądów. A agnostyk... jest dla mnie synonimem swego rodzaju tchórzostwa. Właśnie dlatego, że boi się podjąć decyzję dotyczącą tego, w co (nie)wierzy.

Ja pamiętam swoje pierwsze zajęcia z religii - jeszcze w zerówce. To były piękne zajęcia, prowadzone przez siostrę zakonną. Ona się z nami bawiła i przez tę zabawę przekazywała nam ewangelię. A my chłonęliśmy ją. I byłem/jestem za to doświadczenie wdzięczny. Jej przede wszystkim. Później zaczęły się przygody z panami w czerni - i tak mój obraz kościoła, religii został ukształtowany przez ich pryzmat. Ksiądz prowadzący mnie i moich kolegów do komunii był człowiekiem podłym i chamskim, przez niego rodzina mojego znajomego zdecydowała się zmienić wyznanie. Wtedy czułem się z tym źle. Nie rozumiałem tego, ale wiedziałem, że coś było nie tak. W między czasie dojrzałem umysłowo, trafiło mi się dwóch rewelacyjnych księży - w liceum. Byli prześwietni! Oni wskazali mi odpowiednią drogę. Zacząłem wtedy chodzić do kościoła nie z przymusu, a z własnej woli. Sprawiało mi to ogromną przyjemność. Ale w pewnym momencie... trafił się znów mało sympatyczny ksiądz. Kolejny z ekipy "wyrobników". Który zamiast pokierować zagubionego człowieka, wyciera nim podłogę. I wtedy zaczęła się zmiana, której do dziś nie odwróciłem. Kościół jest dla mnie miejscem, gdzie nie do końca lubię przebywać. I widzę w ludziach, którzy tam chodzą głównie przyzwyczajenia i "szafiarstwo". Trudno mi się z tym pogodzić. Czasem, bardzo rzadko, idę do kościoła - wtedy odbieram mszę całym sobą. Czuję, że coś jest na rzeczy i bardzo mi się to podoba. Idę, kiedy jest jak najmniej ludzi, bo nie znoszę tłumów w kościele. Ludzi, którzy nerwowo się rozglądają, nie słuchają kazania, bo nie sposób je zrozumieć. Eucharystia mi umknęła, przez tego nieszczęsnego księdza, przez brak czasu w trakcie studiów i przez moje lenistwo. Miałem nawet etap w życiu, kiedy deklarowałem, że jestem ateistą. Ale już od jakiegoś czasu wiem, że nim nie jestem. Jestem chrześcijaninem, ale w pełni katolikiem też się nie czuję. Pomyśli ktoś - idzie do kościoła wtedy, kiedy mu wygodnie. Tak, tak właśnie jest. Idę, bo tego potrzebuję, dla siebie samego. Nie dla kogoś... to ma być przeżycie ważne tylko i wyłącznie dla mnie, i dla Boga. I tak też wtedy właśnie jest.

Nie gardzę ludźmi szczęśliwymi w wierze. Zazdroszczę im, że potrafią tak się czuć. Ja tego nie umiem. Zdarza mi się coś takiego bardzo, ale to bardzo rzadko.

Uważam, że jeśli ktoś idzie do kościoła i go to cieszy - to super dla niego. Ale niech nie mówi innym, co mają robić, albo co jest dla nich lepsze. Bo to jest krzywdzące. To samo tyczy się niewierzących - nie rozumiem dlaczego ośmieszają ludzi, którzy wierzą? Dlaczego na każdym kroku próbują ich dyskredytować? Wiem, że wiara bywa naiwna, wierni także. Ale to jeszcze nie powód do tego, żeby się z nich natrząsać.

Spotkanie z Bogiem to sprawa bardzo indywidualna. Sama wiara jest sprawą indywidualną. Ja jestem na pograniczu i nie umiem się z niego wyrwać... to taki mój mały dramat. Stoję w rozkroku nad przepaścią i boję się, że jak oderwę którąkolwiek ze stóp od ziemi, zaraz runę w dół.

Zdarza mi się rozmawiać z Bogiem. Rozmawiać... tak jak z przyjacielem. Bo On nim jest. Jest moim dobrym Kumplem, na dobre i złe. Nie klepię regułek z książeczek, już dawno przestałem, bo zwyczajnie zauważyłem, że to nie ma sensu. No bo w jaki sposób ja się do Niego odnoszę? Klepiąc co wieczór te same słowa? Przecież to jak rzucanie grochem o ścianę. Jedno i to samo, w kółko. Więc zacząłem rozmawiać. I wtedy czułem się zdecydowanie lepiej. W tym momencie zawsze przytaczam fragment filmu "Bruce Wszechmogący" - kiedy Jim Carrey pełnił funkcję Boga i założył sobie skrzynkę mailową na modlitwy - wszystkie były jednakowe. Kiedy Bóg poprosił go o modlitwę, chciał, żeby on z nim rozmawiał, jak ze zwykłym, inteligentnym człowiekiem. I to było dobre Smile I wydaje mi się, że jeśli traktujemy Boga w taki sposób, jako mądrego Gościa, który jest tam na górze i doskonale o wszystkim wie, to powinniśmy też w normalny sposób z nim rozmawiać, a nie iść na łatwiznę.

To moje zdanie...
Wybaczcie dłużyznę.
@Hamish
Tak, co do śmierci - jakoś się przyzwyczaiłem Happy będzie lepiej, jak wszystko pojdzie ku dobremu to się skończy smutanie, chyba, że coś stanie mi na drodze i wrócą stare śmieci czycoś Blink
Co do tematu - True Story. Ja osobiście pamiętam z zerówki tylko to, że zrzuciłem właśnie siostrze magnetofon, bo nie chciałem się cisnąć w tłumie, tylko przejść dyskretnie obok - nie wyszło (jeśli ktoś się uśmiechnął, to nie zapomnij, żeby zostawić łapkę w gó... kurde, nie tu ;__; )
Ja chodzę do kościoła tylko gdy mi źle, gdy potrzebuję porozmawiać, ale jak mój przedmówca, najlepiej się siedzi albo gdy nie ma mszy lub jak jest mało ludzi. Słowa (akurat pańskie - Hamishu) mimo, że wypowiedziane w luźnej atmosferze, które chyba na długo zostaną w mojej pamięci:
"To tak jest, jak Cię teraz zmuszają, to w przyszłości tam nie zajrzysz".
Nie jest to dosłowne cytowanie, ale sens chyba udało mi się uzyskać, przynajmniej ja to tak zapamiętałem.
Stron: 1 2