Aleatha

Pełna wersja: Uczennica maga
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Nie ładnie wszystko wiedzieć!!! To będzie ostatni post, o którym wiesz, przynajmniej, którego czytałeś (mam racje??). Potem będzie niespodzianka Laugh
Takjes, masz rację ^^ Czekam więc niecierpliwie LaughLaugh
Chyba najobszerniejszy rozdział, jaki zdarzyło mi się napisać. Masz jasnowidzu xD

Przyjaciel

Wędrowała leśną ścieżką wraz z Chrisem, gdy nagle poczuła czyjąś silną dłoń na swoim ramieniu. Spojrzała na przyjaciela, pewna, że to on, ale Christopher szedł obok z rękami w kieszeniach. Spojrzała na ramię, ale nic nie zobaczyła. Przerażona przypomniała sobie swoją śmierć z wczorajszego snu i natychmiast się zatrzymała.
- Chris, czy mam coś na ramieniu?
Przyjaciel odwrócił się i obejrzał ją uważnie.
- Nie. Czy wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada… – do jego głosu wkradł się niepokój.
- Czy wiesz, że… – przełknęła ślinę zastanawiając się chwilę, co powiedzieć – to jest sen.
- Sen? To znaczy, że obudzisz się i nic nie będziesz jutro pamiętać?
- Tak… Co? – spojrzała na niego zdziwiona. – Ja?
Zaśmiał się cicho, ale zaraz po chwili spoważniał.
- Przecież ja nie żyję. Nawet wczoraj we śnie ponownie umarłem.
Ava odwróciła wzrok z poczuciem winy i ponownie poczuła czyjąś dłoń teraz potrząsającą ją lekko. Próbowała to zignorować.
- Wiem, o czym myślisz. To nie twoja wina – zapewnił ją. – Widocznie tak musiało być.
- Nie! – gwałtownie potrząsnęła głową. – Nie mogłeś umrzeć!
- Ale nie żyję! - bezradnie rozłożył ręce.
- Ale będziesz! – powiedziała z przekonaniem, choć wcale nie była tego taka pewna. – Uratuję cię!
- Jak??!! – wykrzyknął. – A jeśli ja nie chcę?
Ava osłupiała.
- Nie chcesz? – szepnęła, lecz obraz powoli zaczął się zamazywać.
Zrozpaczona dziewczyna zaczęła krzyczeć szybko mrugając. Nie czuła bólu, ale nie wiedziała, co się dzieje i miała złe przeczucie. Otwarła oczy i zobaczyła złoty baldachim swojego łóżka, który lekko łopotał, mimo, iż nie było wiatru. Odgarnęła z twarzy zbłąkany kosmyk i rozejrzała się po pokoju.
Na kanapie siedział Lupous z grymasem bólu wymalowanym na zmęczonej twarzy. Obok niego stał wysoki, młody mężczyzna ze skupieniem oglądający tył głowy mistrza. Ava dopiero w tej chwili zauważyła obraz wiszący nad kanapą, ale ze zgrozą stwierdziła, że szkło jest potłuczone i połyskuje na nim świeża krew, leniwie skapująca na oparcie sofy.
Spojrzała na mistrza, który obserwował ją chłodnym wzrokiem spod zmrużonych powiek.
- Zadowolona? – syknął niewyraźnie.
- Daj jej spokój i siedź cicho – powiedział stojący nad nim mężczyzna przykładając dłonie do pozlepianych włosów z tyłu głowy maga.
Ava wstała i ostrożnie podeszła do Lupousa. Jej oczom ukazała się ogromna rana powoli zasklepiająca się wskutek działań czarodzieja obok. Mistrz skrzywił się nieznacznie, gdy rana zagoiła się. Zapadła niezręczna cisza, którą dopiero po paru minutach przerwał Lupous.
- Sarret wyjdź.
- Już mnie nie ma – młody czarodziej z westchnieniem ruszył do drzwi. – Nie pastw się nad nią zbytnio – uśmiechnął się do Avy nieśmiało i wyszedł.
Mistrz wstał, tak, że teraz stali na prosto siebie. Ava musiała unieść głowę, aby móc spoglądać w jego zimne, wyprane z emocji oczy.
Patrząc na Lupousa i na rozbity obraz zdała sobie sprawę, że to była tylko i wyłącznie jej wina, choć nie miała pojęcia co takiego zrobiła, wiedziała, że mistrz nie jest z tego zadowolony.
- Co takiego zrobiłam? – zaczęła nieśmiało.
- Och zapomniałem! Ty i ta twoja krótka pamięć! – powiedział zjadliwie przeszywając ją wzrokiem. – Przypomnij sobie.
- Nie wiem, co zrobiłam, bo spałam – za wszelką cenę chciała zachować spokój. Mistrz ją prowokował.
- Oczywiście, że spałaś. A jak myślisz co ja robiłem w twoim pokoju? Masz mnie za głupca? – zapytał ostro.
- No nie wiem, może mnie podglądałeś? – zaraz pożałowała tych słów, bo w oczach maga zatańczyły niebezpieczne ogniki. – Nie, Mistrzu…
- Posłuchaj ty głupia dziewucho! – syknął. – O mało co mnie nie zabiłaś! Nie mam pojęcia, co zrobiłaś, ale wiem, że to nie był wypadek! Jeszcze jeden taki wybryk, a wyrzucę cię na bruk, rozumiesz?
- Tak mistrzu, ale… – po policzku spłynęła samotna łza – ja nie chciałam…
- Koniec dyskusji – machnął lekceważąco rękę w jej stronę.
- Ale…
- Ani słowa – spojrzał na nią z groźnymi iskrami w oczach.
Był wściekły, choć prawie w ogóle tego nie okazywał, tylko głos i słowa go zdradzały. A poza tym był bardzo zmęczony. Ava dostrzegła wyraźne cienie pod jego przekrwionymi oczami i ociężałe powieki.
- Sarret możesz wejść – powiedział dość głośno ruszając w kierunku drzwi.
Czarodziej wszedł do pokoju wpatrując się uważnie w zmęczoną twarz Lupousa.
- Wyglądasz okropnie – w jego głosie pobrzmiewała troska. – Idź już lepiej spać.
- Nie. – Uciął krótko. – Avo to jest Sarret, Sarret to Ava, moja uczennica. – Skinęli sobie uprzejmie głowami. – Avo spędzisz kilka godzin z Sarretem, on się tobą zaopiekuje – ciągnął beznamiętnie nie patrząc na żadne z nich.
- Jeśli chcesz mogę się nią zająć cały dzień – zaproponował mag uśmiechając się do Avy. – Jakoś się dogadamy…
- Wystarczy, że na te kilka godzin znajdziesz jej zajęcie – zmęczenie brało nad nim górę. – Wolałbym, żebyście mnie nie budzili, ale jeżeli będzie to konieczne wiecie, gdzie mnie szukać. – Spojrzał znacząco na Sarreta, który kiwnął głową ze zrozumieniem nie spuszczając z Lupousa wzroku, aż do czasu, gdy ten zniknął za drzwiami zamykając je cicho.
Ava spojrzała z zainteresowaniem na Sarreta, który był kompletnym przeciwieństwem Mistrza. Jesne blond włosy współgrały z opaloną skórą i bursztynowymi, przyjaznymi oczami. Mag był wysoki, wyższy niż Lupous, o smukłej sylwetce atlety i wypielęgnowanych dłoniach. One z kolei pokryte były prawie niewidocznymi błękitnymi znaczkami, takimi, jakie miał na swoich dłoniach Mistrz w dniu, w którym się poznali. Ale największe wrażenie na dziewczynie zrobił przyjazny uśmiech czarodzieja.
- I jak, podobam ci się? – zapytał znienacka.
Ava ze zdziwieniem spojrzała mu w oczy.
- Ja… – zająknęła się.
- Spokojnie. Zauważyłem po prostu, że mi się przyglądasz. Nie musisz odpowiadać.
Dziewczyna wdzięczna kiwnęła głową.
- Ile właściwie masz lat? – zapytał. – Bo Lupous nie chciał mi powiedzieć. Spodziewałem się, że będziesz trochę młodsza. – Zmarszczył brwi patrząc na nią z ciekawością.
- Siedemnaście.
- Najlepszy wiek – stwierdził wesoło. – Ja mam dwadzieścia. Ach. Szybko ten czas leci.
Zapadła cisza, podczas której przyglądali się sobie badawczo.
- Więc… chyba należą ci się wyjaśnienia, czemu ja, a nie kto inny się tobą zajmuje – rzekł poważniejąc Sarret, co Ava potwierdziła skinieniem głowy. – Jestem najbliższym przyjacielem Lupousa. Poznaliśmy się w pierwszym dniu mojego pobytu tutaj. Oprowadził mnie.
- Och. – Nie sądziła, że jej Mistrz ma przyjaciela, szczególnie tak wesołego i przyjaźnie nastawionego do innych.
- Ufa mi. Eee… chyba za dużo się chwalę, co? – machnął ręką. – Mam na dzieję, że nie będziesz się dzisiaj nudzić.
Ava uśmiechnęła się lekko coraz bardziej go lubiąc. Niewątpliwie był dobrym i wesołym towarzyszem i dużo wiedział o Lupousie, więc może powie jej o nim coś więcej, bo jak na razie prawie nic nie widziała.
- To może wyjdę, a ty się ubierzesz? – zaproponował.
Dziewczyna oblała się bladym rumieńcem uświadamiając sobie, że wciąż jest w piżamie, a właściwie w koszuli nocnej. Sarret tylko uśmiechnął się lekko i wyszedł.
Ava podeszła do szafy i wyjęła z niej skromną, ciemnozieloną suknię z gorsetem i jej stare buty podróżne, których i tak nie będzie widać spod długiej kreacji. Szybko zrzuciła piżamę i wciągnęła na siebie nowy ubiór, męcząc się ze sznurowaniami gorsetu. Po kilku minutach przed lustrem zrezygnowana zagryzła wargę.
- Sarret! – zawołała po chwili zastanowienia. – Mógłbyś mi pomóc?
Drzwi uchyliły się nieznacznie.
- Jesteś pewna? – zapytał zmieszany. – Bo wiesz, nie chciałbym…
- Spokojnie. To tylko sznurowanie od gorsetu. – Zaśmiała się cicho.
- Och. – Wszedł do pokoju zostawiając uchylone drzwi. – Ładna suknia.
- Dziękuję. Pomożesz? – uniosła lekko jedwabne wstążki gorsetu.
Podszedł do niej trochę zmieszany i zasznurował gorset po kilku minutach męczenia się z nim.
- Gotowe. – Powiedział z ulgą. – Jak wy kobiety sobie z tym radzicie?
Dziewczyna zaśmiała się głośno, pierwszy raz od dłuższego czasu, odwracając się do niego.
- Ale chyba warto, nie sądzisz? – okręciła się w miejscu.
Pokręcił głową ze śmiechem.
- Warto. Ale ja jednak bym skapitulował! – podniósł ręce w górę. – Nie dla mnie długie suknie – powiedział podniosłym tonem.
- A miałeś kiedyś takową na sobie? – zapytała dziewczyna z błyskiem w oczach.
- O nie… Nie miałem i nie mam zamiaru – odsunął się w tył udając przerażenie.
- Szkoda – westchnęła teatralnie. – Więc, co będziemy robić? Błagam Mistrzu, tylko nie szkolenie.
- Nie – spoważniał. – Nie mów do mnie Mistrzu. Masz tylko dwóch Mistrzów: Lupousa i Wielkiego Mistrza. Ja nim nie jestem i niestety raczej nie będę. – Uśmiechnął się lekko. – Ale nie będzie szkolenia. Należy ci się trochę rozrywki.
Ava odetchnęła z ulgą, a Sarret się zaśmiał.
- A ja myślałem, że to ty dałaś mu niezły trening.
- Przeceniasz mnie – siliła się na żartobliwy ton, ale doskwierało jej poczucie winy związane z dzisiejszym wypadkiem.
- Spokojnie. Przejdzie mu – próbował rozwiać jej obawy. – Prześpi się z tym i wszystko będzie dobrze.
- To prawda, że prawie go zabiłam? – zapytała cicho.
- Tak – odpowiedział ostrożnie – ale ja tu byłem, a jestem uzdrowicielem i nic mu się nie stało.
- Ale był wściekły… – westchnęła zmartwiona.
Pomyślała o tych wszystkich chwilach, gdy ludzie się na nią wściekali. Zdecydowanie bardziej wolała wrzaski, niż spokojne, pełne wyrzutu tłumaczenia.
- Nie łatwo wyprowadzić go z równowagi – stwierdził z uśmiechem. – Ale był zmęczony. Nawet bardzo. Nie spał od czasu twojego wezwania i to przepełniło miarę. – Zamyślił się chwilę. – Ale dość już tego gadania. Idziemy.
- A gdzie? – zapytała zadowolona ze zmiany tematu.
- Do biblioteki. Lubisz może czytać?
- Oczywiście! – powiedziała z oburzeniem, że pyta o tak oczywiste rzeczy. – A jak twój plan zrealizujemy, to potem ja znajdę nam zajęcie – uśmiechła się tajemniczo.
Jęknął i ruszył do drzwi, oglądając się na dziewczynę, która z uśmiechem podążała za nim. Szli korytarzem w kierunku jadalni, ale po chwili skręcili w boczny korytarz, na końcu którego znajdowały się przeszklone drzwi. Sarret maszerował raźno podśpiewując, a Ava z uśmiechem podziwiała obrazy na ścianach i pochodnie z magicznymi kulami, które były niesamowitym widowiskiem.
- Witaj w moim królestwie - otworzył drzwi wpuszczając ją przodem.
Ava stanęła jak wryta z szeroko otwartą buzią, co Sarret skwitował śmiechem. Dziewczyna również zaśmiała się cicho i rozejrzała wokoło. Biblioteka była ogromnym pomieszczeniem w kształcie koła, a na sklepieniu widniały freski przedstawiające smoki, ale również elfy i krasnoludy walczące ze sobą, następnie wspólnie zasiadające na jednym z jaszczurów. Półki wypełnione były aż pod sufit, ustawione w półkolu uginały się pod ciężarem obitych w skórę ksiąg. Na środku komnaty znajdowały się jeszcze dwie, średniej wysokości półki, dzielące bibliotekę na dwie części, po których stały stoliki lub biurka. Drewniana podłoga aż lśniła, a Sarret uśmiechał się zadowolony.
- Widzisz te freski na górze? – spytał unosząc głowę.
- Yhmmm… – Ava poszła w jego ślady. – Tylko nie do końca rozumiem, co oznaczają – przyznała nieśmiało.
- Wermachtię dawniej zamieszkiwały te trzy rasy, żyjąc w zgodzie, równości i pokoju. I mieszkają nadal. Lata mijały, a nic się nie działo. Wówczas elfy zapragnęły oprócz puszczami zawładnąć również terenami górskimi, które należały go ich mniejszych braci. Opracowały plan i wcieliły go w życie. – Westchnął z rozmarzeniem. - Tak więc elfy i krasnoludy toczyły ze sobą zarzartą wojnę, której smoki przyglądały się z góry, ze znudzeniem. Mijały lata, a walki nadal trwały nie słabnąc, a wręcz były coraz bardziej zajadłe i barbarzyńskie. Jeden ze smoków, wówczas jeszcze bardzo młody z coraz większym obrzydzeniem i odrazą patrzył na krwawe poczynania swoich niegdysiejszych braci. Przekonał kilka innych smoków i wspólnie rozpoczęli opracowywać strategię przywrócenia pokoju. Z czasem zaczęli odnosić sukcesy, a zmęczone wojną elfy, krasnoludy jak i smoki dołączały do nich. Niedługo nie miał już kto walczyć, jednak najbardziej zajadli stoczyli ze sobą wielką bitwę nad brzegiem Naar ,a za sprawą jednego ze zdesperowanych elfów, który rzucił potężne zaklęcie wszyscy zginęli. Bitwa ta przeszła do historii jako najlepszy przykład chciwości.
- A co z elfami, krasnoludami i smokami? – spytała zaintrygowana.
- Zawarły pokój, którego dotąd nikt nie zmącił – wyjaśnił uśmiechając się pogodnie.
- Aha. A skąd magowie o tym wiedzą?
- To właśnie elfy założyły magiczne miasta, w których były najpotężniejszymi czarodziejami. – Ruszył do jednego ze stolików. W bibliotece było ani żywej duszy, nie licząc Avy i Sarreta. – Smoki utworzyły własne państwo w którym wybierają sobie jeźdźców i szkolą ich, a krasnoludy wyrabiają najlepszą i najtrwalszą broń zarówno magiczną jak i zwykłą.
- Niesamowite – szepnęła. – Znasz więcej takich historii?
Roześmiał się siadając przy stoliku i przyglądał się jej przez chwilę udając, że zastanawia się nad odpowiedzią.
- Eja! To znasz?
- Eja?! Kto teraz tak mówi?
- Odbiegasz od tematu – zaśmiała się patrząc na niego srogo.
- Oczywiście, że znam! Jestem bibliotekarzem! Nie doceniasz mnie!
Spojrzeli na siebie i mag uśmiechnął się głupkowato, na co oboje wybuchnęli śmiechem, trzymając się za brzuchy, a z oczu popłynęły łzy szczęścia i radości. Siedzieli kilkanaście minut śmiejąc się ze wszystkiego i niczego. Sarret opowiadał kawał za kawałem, nie pozwalając sobie nawet na zaczerpnięcie powietrza.
- Dziękuję – wyszeptała dziewczyna, gdy udało jej się opanować na tyle, by nie wybuchać śmiechem przy nawet przelotnym spojrzeniu na towarzysza.
- Nie ma za co! – uśmiechnął się beztrosko. – Jakie książki lubisz czytać?
- Wszystkie, a najbardziej powieści – zaczęła ochoczo. – Poza tym kroniki, szczególnie o Bath i wielkich bitwach, i kocham poezję!
- Poezję mówisz? Piszę wiersze – uśmiechnął się nieśmiało – i znam sporo cytatów. – Spojrzał na nią badawczo z wzrokiem pełnym nadziei. – Zarecytować?
Potrząsnęła ochoczo głową. Sarret wziął głęboki oddech i przymknął oczy.

Kto wie, co zakręt bliski kryje,

Drzwi tajemnicy, dziwną ścieżkę.

Tylem ją razy w życiu mijał,

Aż przyjdzie chwila, gdy nareszcie

Otworzy mi się droga nowa.

Tam, dokąd księżyc nam się chowa,

I zaprowadzi mnie najdalej,

Tam skąd nad Ziemią Słońce wstaje.
(Tolkien)
- Piękny…
- To cytat. Jest taka księga opowiadająca historię elfów, krasnali i ludzi. To co? Chcesz coś poczytać, czy wrócisz tu później sama?
Uśmiechnęła się tajemniczo z wesołymi iskrami tańczącymi w jej zielonych oczach.
- Teraz idziemy do mnie! – wstała i chwyciła go za rękę ciągnąc za sobą.
- Czy ty składasz mi niemoralną propozycję? – podniósł wysoko brwi.
- Niee. Jeśli już chcesz wiedzieć to mam zamiar cię ubrać w coś lepszego.
- O nie! – jęknął teatralnie udając omdlenie. – Moja pani! Nie rób mi tego!
- Cicho bądź! – zganiła go.
Szła pewnym krokiem w stronę swojej sypialni ciągnąc za sobą zabawnie protestującego Sarreta. Otworzyła szeroko drzwi przepuszczając go pierwszego, po czym zamknęła je ostrożnie i podeszła do szafy.
- Co my tu mamy? – zapytała spoglądając do jej wnętrza. Sarret zerknął przez jej ramię.
- Proponuję bursztyn. Ładnie będzie podkreślał kolor moich oczu – zamrugał zawadiacko.
Ava jednym sprawnym ruchem wyciągnęła z szafy jasno bursztynową suknię z satyny i podeszła z nią do łóżka. Rozsiadła się wygodnie i pogładziła poły sukni leżącej na jej kolanach. Uśmiechnęła się radośnie do Sarreta, który z niewyraźną miną przyglądał się kreacji.
- Wiesz, gdybyś nie była księżniczką i uczennicą mojego najlepszego przyjaciela nigdy bym się na to nie zgodził.
- Ach. Czyli co? Ubierasz? – wyciągnęła w jego kierunku suknię.
Skrzywił się nieznacznie.
- Przykro mi, ale musisz wyjść.
Wstała z westchnieniem i ruszyła do drzwi ciągle się uśmiechając. Zamknęła je za sobą cicho i usiadła na krześle przyniesionym przez Mistrza zeszłej nocy. Postanowiła o nim teraz nie myśleć, bo to z pewnością zepsuło by jej humor i przypomniało cel jej pobytu w Lawrio.
- Ava! – dobiegł po kilku minutach głos zza drzwi. – Zawiąż to!
Weszła ze śmiechem i podeszła do maga. Bursztynowa suknia była zdecydowanie na niego za ciasna, jak i za krótka, odsłaniając fragment łydek i masywne buty. Zapięcie zamka było niemożliwe, ale sznurowanie gorsetu wykonalne. Chwyciła wstążki i nie spiesząc się zaczęła je wiązać nie przyciągając ani grama więcej i tak już napiętego do granic gorsetu.
- Gotowe! – zaśpiewała po chwili. – No pokaż się!
Mag stał przed lustrem, a mimo to był na tyle wysoki, że Ava nic nie widziała. Odwrócił się ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- O popatrz, jaka jestem piękna! – zawył piskliwym głosem, przypominający zgrzyt metalu, robiąc lekki, damski ukłon.
Suknia opinała jego ładnie zbudowane ciało i pokazywała dekolt, którego niestety w tym przypadku nie było. Ale w jednym miał rację – kreacja pięknie podkreślała kolor jego oczu. Chociaż z kobietą zdecydowanie nikt by go nie pomylił. Nawet, gdyby miał buty na obcasach, kapelusz i parasolkę wciąż pozostawał tylko przystojnym mężczyzną.
Ava zaczęła się śmiać, a oczy zaczęły jej łzawić. Sarret po chwili do niej dołączył, lecz przy kolejnej salwie śmiechu suknia zaczęła trzeszczeć.
Nagle otwarły się drzwi, w których stanął Lupous z wyrazem niezmiernego zaskoczenia na twarzy. Ava i Sarret szybko popatrzyli w tamtym kierunku, a śmiech zamarł im na ustach. Młody mag oblał się rumieńcem widząc niezadowoloną minę swojego przyjaciela, który właśnie wszedł do pokoju.
- Co tu się dzieje? – zapytał zimno Mistrz.
Zapadła niezręczna cisza, którą wręcz można było pokroić nożem. Lupous szybko opanował emocję przybierając nieprzeniknioną maskę na twarzy i chłodno patrząc na Avę, to na swego przyjaciela.
- Może jakieś wyjaśnienia? Czy mam przeszukać wasze myśli?
Ava wbiła wzrok w swoje buty chcąc się zapaść po ziemię. Nie wiedziała dlaczego poczucie winy nie chciało jej opuścić, a w dodatku żywiło się jej wstydem.
- Nic się nie stało – pierwszy odzyskał głos Sarret. – My po prostu…
- Bawiliście się? Tak? – spytał sarkastycznie Mistrz.
Dziewczyna z ulgą zauważyła, że wygląda znacznie lepiej, ale wciąż jest tak samo wściekły. Albo nawet bardziej.
- Sarrecie jesteś dorosłym człowiekiem, magiem i w dodatku bibliotekarzem pałacowej biblioteki, a zachowujesz się gorzej niż małe dziecko! – syknął oburzony. – Nie spodziewałem się tego po tobie.
Sarretowi odebrało mowę i dopiero po chwili zmieszany wyjąkał, że idzie do toalety się przebrać. Zabrał w tym celu ubrania leżące na kanapie i pospiesznie wyszedł.
Mistrz przeniósł zimne spojrzenie na Avę uśmiechając się sztucznie.
- I co? Fajnie było? – powiedział, lecz odpowiedziała mu tylko cisza. – Nic nie odpowiesz? Może chcesz mieć nowego Mistrza? Prawie mnie zabiłaś, nie udało się, to teraz…
- Nie – spojrzała mu twardo w oczy. – Nie wiem, o co ci chodzi. Zostawiłeś mnie pod opieką Sarreta, a teraz sugerujesz, że to ja wszystko uknułam? Jesteś moim mistrzem i łączy nas umowa, której ja z pewnością nie zerwę, nawet gdybyś robił wszystko, żeby mnie zniechęcić łącznie z pretensjami o twoje niepowodzenia. – Podniosła głos, ale mówiła spokojnie. – Nie pozwolę sobą pomiatać, nawet tobie. Nie jesteś dobrym człowiekiem…
- Racja. Jestem magiem! – powiedział dobitnie – a ty będziesz robić to, co ci każę. Natychmiast masz mi wytłumaczyć, dlaczego Sarret był w twojej sukni.
- Skąd wiesz, że była moja?
Mlasnął niezadowolony.
- A mieszka w tym pałacu jakaś inna kobieta?
Ava zastanowiła się chwilę i musiała przyznać mu rację. Oprócz niej były tylko służące, ale one nie noszą takich ubrań.
- Uznałam, że zabawnie byłoby go zobaczyć w sukni. – Wzruszyła ramionami patrząc w okno i wzdychając cicho. – Zgodził się, bo go do tego namówiłam.
Lupous parsknął głośno śmiechem przewracając oczami w bardzo nieprzyjemny sposób.
- Tak po prostu?
Odpowiedź padła bez wahania:
- Tak.
Zapadła długa cisza, podczas której mierzyli się wzrokiem. Z Avy złość powoli ulatywała, dając miejsce spokojowi i poczuciu obowiązku, a Lupous rozmyślał marszcząc czoło i wyraźnie próbował uspokoić targające nim sprzeczne emocje. Po dłuższej chwili wpatrywania się w podłogę odetchnął głęboko.
- Masz mi coś do powiedzenia? – podniósł na nią wzrok.
Pokręciła przecząco głową. Był już dzień, a ona nawet nie zjadła śniadania, choć wcześniej wcale tego nie odczuwała, teraz dało jej się to we znaki. Cicho zaburczało jej w brzuchu.
- Nic? Myślałem, że się rozumiemy. Albo i nie – przymknął oczy. – Idziemy na śniadanie – zarządził i wyszedł z pokoju.
Loooool, niemoralna propozycja miażdży Laugh
Stron: 1 2