Aleatha

Pełna wersja: Jak spotkałem Aleathę
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Na początek trochę o mnie. Byłem skromnym malarzem. Żyłem w małym królestwie.
Ludzie pochodzący stąd byli z rodu szlachciców. Trzeba było lizać buty, aby gdziekolwiek być zauważonym. Ja swoje dla tego społeczeństwa już zrobiłem. Wypracowałem sobie nowy sposób szkicu - czarna, mocno zaostrzona kreda pozwalała bardzo dobrze szkicować, cieniować, czy też pogrubiać kontury. Dobra, mniejsza z tym.
Dojrzewałem już tego... "sędziwego" wieku - miałem w końcu 23 lata, no co?
Miałem dom, wybudowany własnymi rękoma. Teraz, uwaga! Popiszę się moją skromnością! Otóż miałem już na swoim koncie kilka dzieł. Jedno nawet zawisło u samego króla! Czuję się tym zaszczycony! Dobra, dobra bo znowu się rozgaduję... Żony nie mam. Była jedna dziewczyna, która była obiektem moich, hm... westchnień, lecz nie wiązałem żadnych nadziei z tym, gdyż pochodziła ona z wyższych sfer. Jedyną okazją, gdzie mogłem zamienić z nią parę słów to po "spotkaniu duchowym", które miało miejsce w każdy pierwszy dzień tygodnia, widać było, że dziewczyna mnie lubi, jest skłonna do rozmowy (uśmiechała się przecież!! Nie patrzcie tak na mnie!). Ha! Tutaj muszę się pochwalić, miałem wtyki u księdza, miałem specjalne miejsce na stołeczku na ambonie - stamtąd mogłem oglądać wszystko i wszystkich - w tym tą zacną dziewoję - tak, lubię ten stan kiedy się rozmarzę
Niestety... Pewnego dnia, kiedy to zwykłem dumać nad różnymi sprawami, uzmysłowiłem sobie, że jestem szary, nudny i życie karze mnie cierpieniem. Nie miałem przyjaciół(Nie licząc jednego grajka, z którym od czasu do czasu urządzaliśmy sobie libacje - ten to był w porządku gość). Byli tylko ludzie, którzy znali mnie, kiedy chcieli ode mnie jakiś obraz, szkic, lub dobrą radę dotyczącą życia, postanowiłem, że coś zmienię w swoim życiu - no kiedyś trzeba przecież, nie?
Nagle ktoś zapukał do drzwi, ja biegnę z myślą - KTOŚ MNIE KOCHA! Dobiegam, szybko otwieram, a tu tylko paczka (zawsze uciekają, ZAWSZE!!). Dobra, nie ważne. Zabieram paczkę i lecę(zadzieram kiece i lecę... wiem, lubię to powiedzonko) szybko rozpakować. Rozdzieram jak popadnie, a tutaj proszę ja was ładny sztylet oraz kartka z napisem: Tak, to dla Ciebie, mój bracie.
Pierwsza litera była opatrzona pięknym inicjałem. Literka "T" przypominała zarośnięty komin z daszkiem, ale dobra nie ważne, po prostu lubię się zachwycać.
Nóż ten miał wspaniale zdobioną klingę, widać, że był naostrzony. Ogólnie ktoś się namęczył.
Dobra... Myślę! A niech to jeż wytupta! Idę! Pożegnałem się z rodzicami, u karczmarza zostawiłem informację, że "wybywam" z domu i zamówienia trzeba kierować do majsterklepki Stefana, który moim zdaniem tworzył ciekawe obrazy pod wpływem (Nie... Ja nie szedłem w jego ślady...).
I wyruszyłem, choć sam nie wiedziałem gdzie iść. Obrałem ścieżkę, coś mówiło mi, że idę dobrze (Ale taka moja rada, nigdy nie słuchajcie tego głosu, bo on prowadzi was na manowce, a jak już jest jakaś okazja, to drze się na was, że macie tego nie robić bo to złe).
Była wiosna, więc był chłodek, ja zabrałem ze sobą czarny kapelutek, trochę prowiantu na drogę (powiedziałbym papu, ale nie mogę, bo to poważne opowiadanie!), kartkę i moją magiczną kredę.
No to tak: Idę, idę (drogi nie będę opisywał dokładnie), tu sarenki, tu króliczki, znalazłem nawet żółwia, jak go zobaczyłem to aż się poplułem z wrażenia - powiedzmy, że został jakby ochrzczony, a imię jego brzmiało Wincent (lubię nazywać zwierzątka i rzeczy do których się przywiązuję, nie oceniajcie mnie, więc surowo).
Kilka dni później zauważyłem piękne widoki, góry, polany, te sprawy, wiecie, romantyczne miejsce (tak, gdzie się zaprasza dziewczynę na pierwszy spacer), więc ja co? Rąb wszystkie rzeczy na ziemię, cupam na kamyk, biorę kartkę i rysuję - normalnie się zatraciłem! Uspokoiłem się, gdy nagle słyszę za sobą lekki oddech i głos naciąganej cięciwy - myślę o matko jestem w czarnej dupie
Tajemniczy głos odezwał się.
- Panie... Psia mać... Co pan!? Wstawać, rączki do góry i chować mi te bambetle! W mordę jeża, pójdzie pan ze mną!
Posłusznie wykonałem jego polecenie. Nie widziałem jak wyglądał, ale pana z łukiem trzeba się bać.
Nic nie mówiłem, bo wiecie jak jest - powiesz coś i zostanie to wykorzystane przeciwko Tobie - taka dziwna zasada. Nieznajomy zaczął oglądać moje rzeczy jakby były jego własnością, jednakże nie rozrzucał ich, tylko starannie wyjmował, klnąc coś sobie pod nosem. Cały czas miał na twarzy jakąś szmatę, coś w rodzaju kominiarki. Ja musiałem siedzieć z łapkami w górze na kamyku i przyglądać się jego "pracy". Nagle natrafił na sztylecik, który zabrałem ze sobą.
Machinalnie (tak, i to bardzo machinalnie) odwrócił głowę i zaczyna mówić tylko: Ty... Ty... Ty... Jak to psia mać, szło..? Dobra, cholera... Nie ważne. Chodź, pójdziemy do niego.
Zapadał już wieczór. Tutaj kolejna część z serii - idziemy, więc pominę to i przejdę dalej. Doszliśmy do starej, drewnianej chatki. Drzwi otworzył starszy mężczyzna, miał kozią bródkę i chociaż wyobrażałbym sobie jakiegoś starego dziadka, mędrca, czy cuś w tym guście - to całkiem młody był.
Moj przewodnik odszedł w mrok bez słowa, a "mędrzec" ubrany w ciemną pelerynę przedstawił się:
-Jestem Hamish! Ode mnie otrzymałeś ten sztylet. Może o tym nie wiesz (Niee... Ja o wszystkim wiem! Przecież ja zawsze o wszystkim wiem!!), ale wysłałem go dla Ciebie, ponieważ masz zadatki na skrytobójcę (Ten Hamish strasznie masło-maślani, wiecie?). Patrz, tutaj masz amulet (tak, piękny był i przedstawiał orła, lub sokoła - nie wiem, takie duże i latające ze skrzydłami. W każdym bądź razie wisior epicki!), dzięki niemu nauczysz się cicho chodzić , przekradać, znikać, i tak dalej.
Ja jakby nigdy nic założyłem amulet, chwyciłem sztylet marki "Mędrzec". Chciałem lekko podskoczyć, a tu rąąb, jestem na gałęzi. Hamish w śmiech... Drę się jak idiota, że ma mnie zdjąć stamtąd.
Ten krzyczy - po prostu zeskocz. Na to ja - LECĘ BO CHCĘ!! I SKOK! A tu nagle, jestem na ziemi jakby nigdy nic.
-Teraz nauczę Cię znikać! Przyciśnij medalik do piersi i zamknij jedno oko. Będziesz niewidzialny dopóki będziesz miał zamknięte oko (Ta... Dziewczynie będę chciał puścić oko to będzie - pojawiam sie i znikam)
Teraz czuję się taki ponad możliwy, jeśli takie słowo istnieje...
Mój nauczyciel wszedł do swojego domku, po czym usłyszałem coś w rodzaju nerwowego przeszukiwania szpargałów - straszne echo robiła ta chatka. Wyszedł po chwili dzierżąc w dłoni worek, coś w rodzaju bukłaka na wodę. W środku jednak nie było wody, wziął, oblał mnie tym (przecież to nie śmigus dyngus, ludzie!). Nagle przed oczami zrobiło się kolorowo! Widziałem wszystko, poczynając od tęczy kończąc na koniach z rogami z pięknymi dziewicami... E... To było dziwne. I tak jakby zasnąłem (czyt. zostałem zmuszony do snu).
Budzę się, echo domku mnie przeraża, obraz się rozmazuje, koniki zniknęły. Wstaję, wychodzę z domku. A tu... (no wy juz dobrze wiecie kto...) stoi Hamish, który patrzy z kamienną twarzą na mnie jak na idiotę.
-Ostatnią Twoją lekcją jest rada (on zawsze tak dziwnie mówi..?), nigdy nie ufaj nieznajomym. Szczególnie tym w czarnym płaszczu. Witamy w Aleacie!
Teraz ja osłupiałem! Stanąłem jak wryty - tyle rzeczy się wydarzyło! Wszystko trwało dłużej, ale ja po prostu jestem leniem i dziwnie opowiadam!
Był wieczór (znowu... Ile ja spałem!?). Mój mędrzec powiedział, że zaraz wróci i zniknął w głębi lasu.
Moje myśli zapytacie..? Nie myślałem wtedy!
Po chwili z lasu wyszły dwie postaci - Hamish wraz z jakimś łucznikiem, jak się okazało, był to mój porywacz, ale jego opiszę za chwilę. Wzięli mnie za ramiona - tak jakby nieśli pijaka, albo jakiegoś zmarłego... Kij z tym. Szliśmy... To już znacie. Przyprowadzili mnie na jakąś polanę (Ale twarz musiałem sobie poodzierać na gałęziach, bo czemu nie!? ). Na środku płonęło ognisko, a przy nim siedzieli... ludzie!! Tak, ludzie! I to jacy! Łucznik przysiadł na kłodzie, skinął na mnie ręką.
-Już wiem o kogo mi chodziło! Tysian! Siadaj!
Ja takie oczy na niego...
-Chłopie o czym Ty gadasz!? Jaki Tysian?
-Tak się zwał Twój pradziad, jeden z najlepszych zabójców tamtych lat. Ty odziedziczyłeś po nim umiejętności (Moja szczęka zmierzała w kierunku ziemi...).
-Tak, tak... Nie patrz tak! My też będziemy Cię tak nazywać - odezwał się nasz ukochany Hamish, który uwielbiał wszystko plątać, jak to mędrzec.
Ja nie wierzyłem w to co słyszę, rozejrzałem się wokoło, widziałem ludzi, którzy we mnie... wierzyli(??), bądź co bądź, miałem z nimi spędzić większą część (może nawet resztę) życia.
-Wydaje Ci się, że jesteśmy bandą rozbójników - zagaił "porywacz" - lecz to nie prawda - jesteśmy pisarzami, na pewno czytałeś Legendy o dawnych czarach Aleathy - to baśnie, które czyta się dzieciom na dobranoc - ciągnął dalej łucznik - Ty także jesteś, do jasnej cholery, artystą, malujesz przecie!
- Ale dlaczego skrytobójca, skąd ten łuk, ten sztylet?
- Musimy się bronić, walczyć, przynajmniej ja, każde z nas ma swoje zadanie, ale najpierw może przedstawmy się...
Tak o to poznałem pisarzy z krainy Aleatha - wkrótce miałem zostać jednym z nich.
Pozwólcie, że teraz ich opiszę (tak, właśnie na ten moment czekałem!!).
Łucznikiem, porywaczem, a w późniejszym czasie jednym z najlepszych przyjaciół okazał się Mat, znany w naszym królestwie jako mistrz gry w karty pod pseudonimem Montrey. Doskonale posługiwał się łukiem, można by powiedzieć, że był dowódcą tej grupy, jednakże nigdy nie było tu żadnych rozkazów czy czegoś w tym stylu. Do niego przychodziło się po radę, on rozstawiał warty przed snem. Z miłości do bliźniego kopał często w brzuch, jednak do tego można było się przyzwyczaić.
Dalej była Aideen znana również jakaś Cerxina, zwana też pieszczotliwie przez Mata stokrotką, która podczas mojego przyjścia grała na źdźble trawy. Była to twarda, inteligentna dziewczyna, która potrafiła z zimną krwią podejmować szybkie, trafne decyzje w najgorszych nawet sytuacjach.
Kolejnym przedstawicielem męskiej części tego "zespołu" był Nalfein, chociaż wszyscy wołali na niego Nalf. Przy naszym pierwszym spotkaniu wystukiwał Aideen rytm na kłodzie. Jak się okazało był doskonałym kompanem do picia (dziwne... Jakbym to skądś znał...). Uwielbiał śpiewać, chociaż wydawał bardziej odgłosy jak zarzynana świnia, ale i tak był on najlepszy! W najsmutniejszych, najgorszych chwilach potrafił śmiać do łez, taki z niego był osobnik.
Później była Daylin. Dziewczyna o dobrych oczach i pięknym uśmiechu. Była ona osobą, której nie obchodził jej własny los, a potrzeby i smutki innych. Gdy ktoś był zły, czy też załamany - ona była pierwsza, która siadała na trawie obok, wysłuchiwała problemów i pocieszała. Jej obecność zawsze dawała wszystkim pisarzom powód do radości.
No to może nasz Hamish... Jest on opiekunem tejże grupy. Jest trochę jak taki dziadek z bajek - jednak nie jest stary (co do brody, to tutaj zostawiam was sam-na-sam z waszą wyobraźnią), może ma inny sposób wysławiania się, ale bez niego Aleatha nie miałaby swojego przewodnika.
Była też Denaris, siostra Aideen. Była ona cicha, nie wyrywała się ona zbytnio, jednakże, gdy przychodziło co do czego, była zawsze na miejscu, zawsze służyła pomocą, dobrą radą, na nią zawsze można było liczyć.
Na niebie latał niejaki Gugdulf. Był to czarny, magiczny ptak, który nigdy nie zdradzał swojej obecności bez potrzeby. Jednakże nocami, można było go spotkać siedzącego na gałęzi, gdzie każda próba rozmowy z nim kończyła się ciętą ripostą z jego strony.

I to chyba tyle... Opowiadanie jest oparte na faktach - opisuje moje przeżycia w ulepszonej wersji. Połowa tego to prawda, część jest zmyślona, a ćwierć ubarwiona, a kto mnie zna, ten wie, a kto nie... Niech się cieszy.
Pozdrawiam! Tysian, albo Tyś dla przyjaciół!
Oj Tysiek. Ciebie się nie ogarnie. No chyba, że się jest mną.
Genialna praca bro : )
<3
Radosna grafomania - love love Tyśpysiu.
Hehe. Ja inteligentna?? Genialne <3
To jest ta część opowiadania, Aideen, gdzie wszystko było pisane szczerze - tak, aby dobrze zobrazować każdą osobę Happy
Świetne, epickie, takie... z humorystycznym rozmachem! Laugh W dechę Tysian!!!!! Big Grin
Łooooo xD Super! Do tej pory znałem tylko twoje wiersze, ale styl opowiadania i sposób napisania jest niesamowity. Chciałbym pisać tak jak ty xD

mila

to się nazywa "lekkie pióro" Smile
Nawet spoko Laugh