Aleatha

Pełna wersja: "Napięcie"
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
To opowiadanie napisane na konkurs, w którym niestety mnie nie dostrzeżono. Zamiast gnić w odmętach mojego dysku, może komuś sprawi radość.

Wymagania konkursu dotyczyły:
# konwencji steampunk,
# wątku miłosnego w fabule,
# nawiązania do Polski.

Sami oceńcie, jak mi to wyszło.


*********

"Napięcie"


Drogi Przyjacielu,
piszę te słowa w pośpiechu, niepewny ile czasu jeszcze mi zostało. W chwili gdy to czytasz, pewnie jestem już martwy lub właśnie czekam na egzekucję. Być może wiesz już o wszystkim z innych źródeł, ale mam nadzieję, że ten list dotarł do Ciebie wcześniej.
Miałeś absolutną rację, jeśli chodzi o temat naszej wcześniejszej korespondencji. Przewidziałeś kryzys i wojnę, na skraju której stanął nasz kraj. Niebawem rozpęta się burza, do której sam się przyczyniłem, choć działałem w dobrej wierze. Skandal polityczny rozejdzie się po kościach Europy, a niebezpieczna broń w rękach szaleńca mogłaby ją zniszczyć. Mimo że wszystkie moje czyny wynikały z miłości do tego kraju, to władza zadba o to, by ojczyzna widziała we mnie jedynie zdrajcę.
Przez wzgląd na to, muszę Cię prosić o ostatnią przysługę. Pomóż mojej żonie i dzieciom wydostać się z Polski. Po drugiej stronie zwolnij ze służby naszego wspólnego przyjaciela, aby bezpiecznie doprowadził ich do celu podróży. Został wtajemniczony we wszystko.
Moja dozgonna wdzięczność niewiele dziś znaczy. Niemniej jednak masz ją za wszystko, co uczyniłeś dla mnie i mojej rodziny. Żegnaj, drogi Przyjacielu.

Stopy wody pod kilem.
T. Fidesiewicz



Kapitan Czarnicki kolejny raz przeczytał list nakreślony doskonale mu znanym, zamaszystym charakterem pisma. Na biurku przed nim leżały dwa fałszywe paszporty, ze zdjęciami młodej damy i nastoletniego chłopca, poświadczające ich pokrewieństwo z pracownikiem brytyjskiej ambasady w Warszawie. Stary mężczyzna wolno podniósł się z fotela i podszedł do okna swej kajuty. W ponurym zamyśleniu powiódł wzrokiem po zmarszczonej tafli morza i śródokręciu dowodzonego przezeń promu, nowoczesnego gazo-parowca, cudu współczesnej techniki. Dobiegał go gwar porannej krzątaniny, przytłumione odgłosy pracy maszynowni, śmiechy pasażerów przechadzających się po promenadzie i okrzyki mew. Zwykłe odgłosy zwykłego dnia, a stawały się nieznośne w obliczu ostatnich wydarzeń. Morze trwało niewzruszone, obojętne na ludzkie tragedie.
Obserwując pokład, kapitan zwrócił uwagę na dwie osoby trzymające się na uboczu. Jedną z nich był chłopiec, którego przed momentem Czarnicki widział na zdjęciu. Przysiadł na ławeczce na głównym pokładzie widokowym i czytał jakąś książkę. Wiatr rozwiewał jego jasne włosy. Miał na sobie białą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami i elegancką, bordową kamizelką. Brązowe spodnie z szerokim paskiem wpuszczone były w wysokie skórzane buty z błyszczącymi klamerkami.
Chłopcu towarzyszył jeden z członków załogi. Wyglądał bardzo młodo, choć na rękawie jego munduru błyszczały żółte odznaczenia oficera wachtowego. Oparł się o reling sterburty i czasem zerkał w stronę czytającego. Większość uwagi poświęcał jednak trzymanemu w dłoni listowi, a na jego twarzy gościł pełen napięcia grymas.
Kapitan westchnął cicho. Wrócił do biurka, wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i podpalił skraj wciąż trzymanej w ręku kartki. Gdy zajęła się mocniej, wrzucił ją do ozdobnej popielniczki. Zaczekał, aż papier spłonie doszczętnie, po czym wyszedł z kajuty energicznym krokiem.

*

Porucznik Jan Olszewski miał ochotę kląć. Był wściekły na swoją bezsilność. Ściskał w dłoni felerny list czując, że niesprawiedliwość i krzywda zaczynają go dławić. Gdy dostrzegł zmierzającego w jego stronę kapitana, akurat kończył drzeć kartkę na drobne kawałki. Wypuścił resztki z dłoni, pozwalając by zachodni wiatr uniósł je daleko za burtę, i wyprostował się na powitanie przełożonego. Czarnicki skinął tylko głową i oparł się o reling tuż obok swego oficera. Czytający chłopiec nie zwrócił na to uwagi.
— To już koniec — jako pierwszy odezwał się młodszy z marynarzy.
Początkowo kapitan nie zareagował na ciche, pełne goryczy słowa. Wpatrywał się w białe punkciki znikające w szarej morskiej wodzie.
— Nieprawda — powiedział w końcu mocnym głosem. — Dla ciebie to dopiero początek. Masz wiele do zrobienia.
Młody oficer ledwo zauważalnie pokiwał głową, nie patrząc w stronę przełożonego.
— Krzysztof nie wie nic o losie rodziców. Powiedzieli mu tylko o aresztowaniu — powiedział cicho.
Przez chwilę obaj obserwowali chłopaka.
— Zostanę z nim na chwilę — odezwał się kapitan. — Ty idź. Weź się w garść i rób co trzeba.

*

Starsza kobieta, która uchyliła drzwi kajuty, była pokojówką u Fidesiewiczów. Olszewski widział ją u nich wiele razy.
— Poruczniku?
— Chciałbym porozmawiać z panną Zofią. Na osobności.
— Wpuść go — padło z wnętrza pomieszczenia lakoniczne pozwolenie.
Oficer wszedł do środka i zaczekał, aż wychodząca kobieta zamknie za sobą drzwi. Na jego widok Zofia wstała z koi, szeleszcząc długą, brązową sukienką. Czarny gorset subtelnie podkreślał jej szczupłą figurę, a na ramiona osłonięte aksamitną narzutką opadały długie pukle jasnych włosów. W jej lekko opuchniętych, wciąż zaczerwienionych od płaczu oczach na moment błysnęły iskierki radości, ale szybko znów przygasły.
— Przykro mi z powodu twoich rodziców — odezwał się mężczyzna.
Słysząc to, dziewczyna skinęła głową. Nie potrafiła spojrzeć swemu rozmówcy w oczy.
— Dziękuję — powiedziała cicho, przez ściśnięte gardło.
— Zosiu... — Olszewski zrobił trzy kroki w stronę dziewczyny i stanął pośrodku niewielkiego pomieszczenia. — Tęskniłem ze tobą.
Rzuciła mu płoche spojrzenie, po czym znów uciekła wzrokiem w bok.
— Czy... Czy ojciec wtajemniczył cię w plan naszego wyjazdu? — spytała.
— Tak — odparł Olszewski, nieco rozczarowany reakcją dziewczyny. — Za dwa dni zejdziemy na ląd. Nie martw się, wszystkim się zajmę...
— Nie chcę, byś jechał z nami — przerwała mu nagle.
Chwilę trwało, nim młody oficer otrząsnął się z zaskoczenia.
— Słucham?
— Nie zgadzam się, byś z nami jechał, Janku — powtórzyła Zosia, zaciskając zęby i wciąż nie patrząc mu w oczy.
— Twój ojciec uczynił mnie za was odpowiedzialnym — mówiąc to, Olszewski spróbował podejść do dziewczyny, ale zatrzymał się nagle, widząc, że ta cofa się o krok. — Zosiu, nie ufasz mi?
— Informacje, do których dotarł mój ojciec — zaczęła, ignorując pytanie, mówiąc coraz szybciej i głośniej — mogą rozpętać wojnę na wielką skalę. Wiedział, że będą na niego polować, dopóki nie przechwycą tych informacji.
— No i dostali to, czego chcieli. — Gorzkie słowa mężczyzny na moment zawisły w powietrzu. — Twój ojciec miał wielu wiernych przyjaciół. Na pewno nam pomogą...
— Wszyscy, którzy mieli jakikolwiek kontakt z naszą rodziną, są w niebezpieczeństwie.
— Nieprawda — zaprzeczył Olszewski. Nie zważając na nerwowość dziewczyny, podszedł bliżej i staną z nią twarzą w twarz. — Ty i twój brat nie jesteście za nic odpowiedzialni. Władze szybko zatuszują sprawę, a my będziemy już wtedy daleko. Wszystko jest zaplanowane i przemyślane. Twój ojciec zadbał o to.
Dziewczyna przerwała mu prychnięciem i po raz pierwszy wprost spojrzała mu w oczy, nie mogąc dłużej unikać jego wzroku.
— Jedyne, co naprawdę wyszło mojemu ojcu, to ściągnięcie nieszczęścia na ludzi, których kochał! — wyrzuciła z siebie łamiącym się głosem. — Nie pozwolę sobie na podobny błąd.

*

Kapitan Czarnicki nigdy wcześniej nie widział dzieci Fidesiewicza. Jego przyjaciel często jednak o nich pisał. Zachwycał się rozkwitającą urodą Zofii i naukowymi zainteresowaniami Krzysztofa. Mimo to spotkanie z dziećmi wielce zaskoczyło starego marynarza. Zwłaszcza chłopak go zadziwił.
Gdy młody Fidesiewicz dowiedział się, kim jest dostojny starszy pan w mundurze, stwierdził, że tata wiele mu o nim opowiadał. Po chwili rozmowy wyszedł z nieśmiałą prośbą, czy kapitan nie pokazałby mu maszynowni okrętowej. Zachcianka tego typu była niespotykana wśród pasażerów.
— Bardzo proszę. Niech pan popatrzy! — Pokazał kapitanowi trzymaną w ręku książkę o eksploatacji siłowni okrętowych. — Od dawna interesuję się tymi sprawami. Tata obiecał mi, że pokaże mi jak to działa w praktyce, kiedy w końcu wybierzemy się w jakąś dalszą podróż. Szkoda, że nie może być tu teraz z nami.

*

Ludzie obsługujący siłownię okrętową udawali, że wcale nie obserwują uważnie nietypowego gościa. Kapitan z kolei udawał, że rozemocjonowany nastolatek, potrafiący nazwać kolejne urządzenia i wyjaśnić ich działanie, to najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
— Niesamowity pomysł z tą czadnicą — komentował Krzysztof. — Tata mówi, że zgazowanie węgla to przyszłość. Paliwo gazowe jest dużo wygodniejsze od węgla. Łatwiej wszystko regulować: moc, prędkość obrotową i inne parametry. A to bardzo ważne w marynarce, prawda? Turbiny gazowe są mniejsze od parowych i mają większą sprawność. To przez wyższą temperaturę spalin... Łał! To wygląda zupełnie jak na rycinach z gabinetu taty! A te przekładnie połączone z wałem głównym! Idealnie to zaplanowano! To duże urządzenie, to kocioł odzyskowy, prawda? Odzyskuje ciepło ze spalin, które ogrzewają przepływającą wodę, i wytwarza parę wodną. Stamtąd para kierowana jest do innych urządzeń i je napędza. Na przykład do maszyn analitycznych. W kotle odbierane jest też ciepło do ogrzewania kajut i wody zużywanej na statku. To ciepło, które się „użytkuje”, więc nazywa się je „ciepłem użytkowym”...
Wykład z mechaniki i termodynamiki trwał w najlepsze, wprawiając kapitana w osłupienie. W końcu jednak dobiegł końca, a Krzysztof westchnął z zachwytem i podsumował:
— Wszystko jest dokładnie tak, jak w książkach z biblioteki taty. Ale trochę inaczej niż w dokumentach z teczki, którą niedawno przyniósł do domu.
Kapitan Czarnicki zatrzymał się gwałtownie i popatrzył na idącego obok chłopca. Nagle zrobiło mu się zimno, choć w pomieszczeniach siłowni zawsze panował skwar.
— W dokumentach z teczki? Co było inaczej w tych dokumentach?
— Chciałem o to spytać tatę, ale tak nagle wyjechaliśmy z Zosią, że nie zdążyłem. Na schematach było coś jeszcze. — Krzysztof zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak opisać swoje odkrycie. — Połączone wałem z turbiną. Dziwne urządzenie oznaczone symbolem błyskawicy, połączone z dziwną instalacją. I dużo innych schematów. I wzorów, i wykresów. I nie było tam tylu przekładni, jakby wszystkie urządzenia poboczne były napędzane w inny sposób. Jakby... nie za sprawą mechaniki. Ciekawe, prawda? — Chłopiec nagle uśmiechnął się dumnie. — Mogę to panu narysować, jeśli pan chce. Tata zawsze powtarzał, że moja pamięć jest lepsza od obrazków z camera obscura!

*

Olszewski chciwie wdychał słodki zapach włosów Zosi. Dziewczyna przestała już płakać i powoli uspokajała się w jego ramionach.
Odkąd tylko dowiedziała się, jakie niebezpieczeństwo grozi jej i Krzysiowi przez niepohamowaną ciekawskość jej brata, planowała odtrącić Janka. Dla jego własnego dobra, chciała odsunąć go możliwie najdalej. Pomóc mógł fakt, że jej rodzice nie zdążyli ogłosić ich zaręczyn i oficjalnie nic ich nie łączyło. Gdy jednak stanął przed nią, po wielotygodniowej rozłące, z niezmiennym morzem czułości w oczach, dziewczyna zrozumiała, że nie da rady. Może i przetrwałaby bez jego pomocy, ale nie zależało jej na przetrwaniu, jeśli miałoby go przy niej zabraknąć.
Zosia mało elegancko pociągnęła nosem i nieznacznie odsunęła się od mężczyzny. Była wdzięczna, że z takim opanowaniem przyjął złe wieści, przytulił i pozwolił się wypłakać, że scałował łzy, kojąc jej skołatane myśli własnym spokojem.
— Nie zostawię cię — zadeklarował Janek, ujmując w dłonie twarz dziewczyny. — Nieważne kto cię ściga, dlaczego i jak daleko jest w stanie się posunąć. Nieważne, czy masz posag, dom i wysoki status społeczny. I czy twoi dalsi krewni w ogóle pozwolą na nasze zaręczyny. Nie zostawię cię, słyszysz?
Fidesiewiczówna wciąż zdawała się mieć wątpliwości.
— Poświęcisz dla mnie swoje życie? Swoją karierę? — spytała. — Naprawdę chcesz...
Olszewski nie pozwolił Zosi dokończyć pytania. Przerwał jej pocałunkiem, próbując zawrzeć w tej pieszczocie całe swoje uczucie do niej, całe swoje pragnienie i zaangażowanie. Chciał jej pokazać, jak wiele dla niego znaczy. W końcu brak tchu zmusił ich do oderwania się od siebie, ale dziewczyna wciąż trwała przez moment z przymkniętymi oczami, oddychając ciężko. Gdy podniosła wzrok na Janka, smutek już nie dominował w jej spojrzeniu.
— Ja też cię kocham.
Dobre opowiadanie Nikaj! Takiego, o tej tematyce jeszcze tutaj nie było Laugh Czasem tylko zdarzało mi się gubić w tych nazwiskach i szkoda, że wiele rzeczy pozostało niewyjaśnione. Jest ciąg dalszy? Bo jeśli tak to poproszę Smile
I co dalej... ja chcę wiedzieć co dalej... :3

Opowiadanie świetne, nie wiem, czemu nie zauważono go na konkursie, styl wypowiedzi i zachowań postaci współgra z opisami otoczenia. Wszystko to nadaje opowiadaniu tajemniczy klimat. Nie pokazujesz na silę co czują postacie, a i tak można dostrzec ich emocje. No i ten idealny podział tekstu poprzez gwiazdki Laugh Naprawdę dobrze napisane, pozwoliło mi się to w czuć w sytuację i wyobrazić, że stoję na tym statku.

I ostatni fragment rządzi, to jak on ją całuje i nic nie mówi, a ona odpowiada, że też go kocha... piękne <3
@Cerxina, toż tam się ledwie 3 nazwiska pojawiły Tongue
@Suzna, nie zostało dostrzeżone, bo jest przekombinowane i tak naprawdę nie trzyma się kupy właśnie pod tym względem, że to wycięty fragment większej całości, która nie istnieje ^^
Nigdy nie dopisałam ciągu dalszego, ba, wcześniej nawet nie zadałam sobie nawet trudu, by go wymyślić. Po Waszych komentarzach zaczęłam rozważać taką opcję i w sumie byłoby to do zrobienia, ale nie ręczę za efekty i termin.