Aleatha

Pełna wersja: Aleatha? Podróż w nieznane.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Na wstępie bardzo chciałbym podziękować Krysie. Gdyby nie ona, nie miałbym weny i chęci do napisania kolejnej części. To dzięki niej tu jestem i dzięki niej czytacie to opowiadanie. To ona poprawiała moje wypociny i są tutaj też jej wypowiedzi, oraz wstawki. Dziękuję, Kryso :3

„Przed sobą macie opowieść i mimo jej obszernej treści nie da się streścić całej naszej historii, dlatego też postaram się napisać to w miarę treściwie. Mimo niektórych przesłodzeń, nie da się zaprzeczyć że jest to powiastka o ludziach majestatycznych oraz epickich, odważnych, lojalnych, szczerych i szalonych, kochających, dających wsparcie, ale też potrafiących dać kopa w dupę... tak naprawdę to nie, nie zanudźcie się proszę”

Każdy zajął się sobą i nagle wokół zrobiło się pusto… Nie miałem się gdzie podziać, a że nasz kochany Mat poszedł w długą, to postanowiłem skorzystać z okazji, zabrać jego łuk i iść z nim pohasać…
Tak idąc, rozmyślałem o życiu, człowiek kiedyś musi pomyśleć bo jak nie myśli to zaczyna chorować na debilizm i dysmózgię, a tego w tym opowiadaniu nie tolerujemy…
Każdy z nas otrzymał wytyczne, że mamy pożegnać się z najbliższą rodziną na kilka miesięcy. Dlaczego? Wyruszamy w super epicką podróż! Do naszej paczki przyłączy się też niecodzienna parka… Otóż córki królewskie chcą ruszyć z nami, aby zdobyć odrobinę męskości i krzepy.
Korzystając z okazji wyjąłem strzałę z kołczanu i od niechcenia naciągnąłem cięciwę (Mat był wyższy i szerszy, choć łuk był trochę za duży to dawałem radę, jednak przyznać muszę, że był dość ciężki i prawie mnie przeważył, i o mało nie zaryłem mordką o ściółkę). Potem było takie SIUUUU i strzała pomknęła w górę (byłem na skraju lasu gwoli ścisłości). Akurat w tym momencie przelatywał jakiś czarny ptak, który… mówiąc delikatnie dostał… I takie okrutne morderstwo na początku takiej cudownej historii bardzo mnie usatysfakcjonowało…

I takim przepięknym akcentem witam Was baaaardzo, bardzo serdecznie epickim halo alo!
Wszystko zaczęło się wieczorem, kiedy Mat zwołał całą naradę i choć wszystko było planowane już od dłuższego czasu to właśnie chyba nadszedł czas by ustalić ostateczną datę „wyjazdu”. Strasznie mnie zmuliło wtedy, wracaliśmy akurat z naszej codwutygodniowej wyprawy, gdzie robiliśmy różne szalone rzeczy... To nic złego, ale zawsze okazja by się najeść do syta.
Tak więc zebraliśmy się wszyscy wieczorem, każdy z nas cupnął na kamyku, a nasz wspaniały łucznik stanął na wysokości, czyli na wyższej od wszystkich skale… Trochę bez sensu tak to wszystko opisywać, więc przechodzę do sedna mili państwo.
-Zebraliśmy się tutaj, by złączyć węzłem małżeńskim dwoje młodych ludzi – zaczął bardzo poważnie nasz przywódca, a my spojrzeliśmy na siebie zdziwieni – no dobra, żartowałem… Wyruszamy na wyprawę ludzie! A ja chciałbym zapytać czy jesteście gotowi?
- Ja już poinformowałem króla o naszym wypadzie i zrobiłem kilka projektów, tak więc jestem załatwiony i mogę wyjeżdżać. - to mówiąc odwróciłem się na pięcie uznając temat za skończony
- A prowiant przyjacielu? A inne duperele? – krzyknął Mat
- Tym się zajmie Krysa, nie martw się – odparłem
- No ba! – krzyknęła wyżej wspomniana.
A że ja już krążę wokół tematu to termin został ustalony na cytując „kiedy słońce zajdzie siedem razy i siedem też razy wzejdzie – wtedy wyruszymy”. Jakby nie mógł powiedzieć, że ruszamy za tydzień!

[opowiadanie będzie wstawiane w częściach. jak wrzucę całe - dodam link do pobrania pdf]
Czekam na dalsze części.
Kompania pewnie pomarła z głodu ostatecznie, skoro Krysa miała się zająć jedzeniem ;* @Krysa Laugh
CZEKAM. Jak zawsze przyjemnie się czyta ;>
Ale mendo, wszystkiego sama bym nie wsuneła! Mimo wszystko :3

(mam nadzieje, że dużo błędów nie znajdziecie Happy )
A kiedy nastał już ten wiekopomny moment...
Wszyscy razem w składzie: Ja (na pierwszym miejscu bo najważniejszy), Krysa, Mat, Nalf, Cerxina z Denaris oraz siostry Nesja z Rozanną. Każdy z plecakiem, parą majtek na przebranie (tak, cisnęliśmy na dwóch parach, krucho było...). My, a przed nami cały świat...

„Chwile, w której nie jesteśmy częścią smutnej opowieści Widzimy światła budynków i wszystko dzięki czego czujemy, że żyjemy. Słuchamy muzyki z ukochanymi ludźmi.
W tej jednej chwili jesteśmy nieskończonością.”

Pierwsze co ujrzałem to bezkresne połacie łąk i pagórków. A pierwsze co usłyszałem to śpiew Mata przypominający raczej skrzeczenie żab, jednak to nadawało wszystkiemu świetnego klimatu... Pierwszą niedogodnością, na jaką natrafiliśmy było ustalenie gdzie będziemy nocować pierwszej nocy. Część piękna naszej ekipy była za tym, by znaleźć jakieś schronienie w postaci w jaskini, jednakże Mat postanowił się nie pieścić i wraz z Nalfeinem zaczęli rozbijać obóz na skraju polany (nigdy nie wiedziałem jak wygląda skraj polany, ale musi wyglądać epicko, więc dałem go tutaj). Rozpalanie ogniska, inne duperele. Ja wziąłem Kryśka pod pachę i postanowiliśmy, że zajmiemy się jedzeniem, więc, gdy obiekt dający ciepło i światło był gotowy, zabraliśmy się do roboty. Każdy z nas szukał sobie miejsca gdzie będzie spać, a gdy wszystko było już gotowe zasiedliśmy na środku śmiejąc się i żartując.
W pewnej chwili z lasu wyskoczył mały króliczek rozglądając się to w prawo, to w lewo, szukając szczęścia. Na to Mat wziął powoli swój łuk i naciągnął jedną ze strzał, mówiąc, że upoluje nam kolację. Ja jednak wstałem stając między nim, a naszą kolacją.
- Ani mi się waż... - szepnąłem groźnie.
- No ale Tysiek! – odparło na raz parę osób – Co będziemy jeść?
- Damy... jakoś... radę – powiedziałem przez zęby tłumiąc złość – nie możemy mordować takiej słodkości...
Podszedłem bliżej do królika, a on przykicał do mnie i zobaczyłem, że trzymał w mordce małą truskawkę, a jego oczy świeciły lekką pomarańczą.
- Może jest wściekły – mruknęła Denaris – Co sądzisz, Cerx?
- Ja bym bardziej stawiała na przypadek radioaktywny – zaśmiała się jej siostra – Widzicie jakiego Tyś miał nosa?
Zignorowałem takie żarty, choć humor Cerxiny zawsze mnie powalał... tym razem nie dałem tego po sobie poznać i zaśmiałem się tylko wewnętrznie.
Nesja w trzech susach była przy mnie i głaskała naszego słodziaka.
- One mięsa nie jedzą, więc nie podzielimy się z nim – zauważyła – Ale popatrz... wokół niego jest jakaś dziwna aura...
- No właśnie! Ten królik jest jakiś wyjątkowy. Puśćmy go wolno – zadecydowałem.
Mówiąc to, pogłaskałem naszego nowego przyjaciela, który po chwili postanowił odkicać. Nikt z nas nie wiedział, że był on zapowiedzią spotkania nowych ludzi, a co się z tym wiązało... nowych kłopotów.

Sny miałem dziwne… Budziłem się co chwilę będąc kopanym przez Krysę, która walczyła z kimś we śnie (nieważne, że obrywało się mnie) Śniła mi się tajemnicza postać stojąca za mgłą i rzucająca we mnie kasztanami... Kasztanami? Pytajcie mój mózg, nie mnie...

Żyliśmy tak (tak = cisnęliśmy ku przodkowi i szukaliśmy czegoś pięknego) przez parę dni, aż pewnego ranka obudziło mnie szarpnięcie za ramię. Zgadnijcie kto...
Tak, Mat.
- Słucham? – odparłem oficjalnym tonem udając, że nic się nie stało.
- Słuchaj, spodoba ci się to. Chodź ze mną, a nie pożałujesz!
- Dobra! – odparłem. Kurde, łatwo jest mnie przekonać...
Wstając usłyszałem cichy głos zaspanej Krysy
- Tysieeeek...
- Co jest? – kucnąłem przy niej.
- Wiesz co? Jesteśmy grubi.
- Wiem to, śpij jeszcze – mówiąc to wstałem, ona zaś obróciła się na drugi bok i mlaskając zasnęła.

Prawdziwy przyjaciel: gdy wychodzisz gdzieś, a on nie wie gdzie, a w jego oczach widzisz tylko: „Zrób coś głupiego, a uduszę cię, potem nasikam na twój grób sikiem parabolicznym, choć do tego najpierw policzę deltę.”
I to wszystko w jednym spojrzeniu.


Mając swój nożyk (teraz już nie pamiętam czy go zabrałem czy nie, ale uznajmy, że tak ze względu na wyniosłość chwili) ruszyłem za łucznikiem. Szliśmy jakieś kilkadziesiąt metrów nic nie mówiąc, gdy po chwili mój towarzysz się odezwał:
- Byłem się przejść... A raczej pobiegać sobie – zaczął – bo wiesz, znasz te opowieści o skrytobójcach w takich białych szmatach z czerwonymi jakimiś znakami? To oni sobie tak fajnie skakali i byli tacy super zwinni, nie? To ja bym chciał też taki być i postanowiłem biegać...

Skwitowałem to krótkim „uhm” czekając, aż przejdzie do rzeczy.
- No, tak więc biegając znalazłem chatę...
- Chatę?
- Chatę...
- Chatę matę fooo!
- Co ci, Tysian?
- Czy ja wiem... Czy wszystko musi mieć sens?
- Zamknij mordę, śmieciu! I jedyne co z niej dobiega to jakiś grzmot i chciałbym, żebyśmy to sprawdzili.
Gdy dotarliśmy na miejsce...
- Mistrzu, wiesz co to? – spytałem ironicznie słysząc owy „grzmot”.
- No jakaś magia, stary!
- Nie, to chrapanie... Weź, ogarnij się, przyjdziemy tu później jak nasi się obudzą. Przyjdziemy tu całą grupą, może mają tu jakieś gorące laski!
I mieli...
No nieźle Tys, nieźle Smile trzymaj tak daldalej!
[Opowiadanie nie ma na celu nikogo urazić, jeśli tak się stało, przepraszam 4e5dd44a
A cytaty nie są jakoś szczególnie związane z fabułą Happy ]


Zabraliśmy nasz obóz, no wiecie... spakowaliśmy wszystko i ruszyliśmy szturmem z toporami, pochodniami i okrzykami wojennymi na ową chatę...
No dobra... nie. Ale bardzo chciałbym, żeby tak było.
Przed domem siedziała jakaś dziewczyna, trzymająca gitarę w ręku, jednak gdy tylko nas ujrzała, szybko zniknęła we wnętrzu. Gdy podeszliśmy bliżej usłyszałem z tyłu komentarz.

- A jak oni nas zabiją? – zapytała wystraszona Nesja.
- Mają jedzenie, a nas jest więcej, spróbujemy – zganiła ją milcząca do tej pory Rozanna – nie chcesz zjeść czegoś ciepłego, to nie musisz... więcej dla mnie!
Z domu wychynęła kobieta, z wyglądu przypominająca królewnę. Wysoka, mająca jasne włosy i majestat wypisany na twarzy, a pod maską obojętności kryła się pełna tajemnic osoba. Spojrzała na każdego z nas z osobna, aż w końcu jej wzrok spoczął na mnie.
- Tysiek! – zawołała, bo po co witać się z resztą – Jakie to niesamowite, że ty się tu pojawiasz! Tak znikąd!
- Yyyy... Co? – odparłem, a reszta moich przyjaciół spojrzała na mnie piorunująco, jakby to była moja wina...
- Jesteś malarzem, widziałam Twoje obrazy! Za górą znajduje się miasto, Ibil, tam wszyscy je znają!
Za Lafią wyszła Kathleen i przez chwilę nie widziałem nic oprócz tej dziewczyny. To ona grała przed chwilą na gitarze. Te jasnozielone oczy, jej spojrzenie niemal mnie powaliło. Było w nich tyle uczuć, tyle życia i tyle piękna! Nie była wysoka, a jej rozpuszczone włosy tylko dodawały jej uroku.
Z transu obudził mnie Mat.
- Weź nie śliń się tak, debilu – warknął, a potem już na głos powiedział – Witam, jesteśmy grupą przyjaciół znaną jako Aleatha!
(przedstawiamy się, sratatata, omińmy nudne i sztywne momenty)
- My też was witamy! – krzyknęła entuzjastycznie Lafia – Może zrobimy zapoznawczego grilla, co?
I tak to właśnie wyglądało... Myśleliście, że to już koniec..?
Było dużo zamieszania, każdy rozmawiał z każdym, więc Tysiek postanowił zabrać swoje tegowacze do malowania i wyjść przed chatę, gdzie płonęło ognisko (nie grill, grill był przygotowywany z tyłu, ognisko zaś nad rzeką). Dookoła słychać tylko świerszcze i rechot żab – wiecie, takie... nocne odgłosy. Malując tak usłyszałem za sobą czyjeś kroki, odwróciłem się i zobaczyłem Krysę skradającą się po cicho.
- Więc tak się realizujesz, mój drogi – zaczęła.
- No, a jak mam się realizować?
- No jeszcze się pytasz – mówiąc to zaczęła nucić wesołe sady.

“To dzięki tobie
jeszcze jakoś trzymam się
i nie tonę

Ja pływam
pływam
A przecież ja nie umiem pływać!”


A ja nuciłem z nią. Mogę określić czas spędzany z Krysą w ten sposób:
“Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, by trwały”

Co tu mówić, lubiłem nas.
Jednak po jakieś dłuższej chwili usłyszałem, oprócz naszych głosów, jakieś burczenie...
- Co to jest? – szepnąłem wystraszony.
- To chyba jeden z naszych brzuchów... Zjadłabym coś. Chyba pójdę coś wszamać, przynieść ci też?
- Poproszę.
To mówiąc poszła, a ja odprowadzając ją wzrokiem zauważyłem siedzącą przed chatą Kathleen. Mruknąwszy pod nosem „raz się żyje” ruszyłem przed siebie...

„Piekło - to inni ludzie. Tak powiedział ktoś, nie pomyślawszy. Bo inni ludzie - to raj. Inni ludzie, dokładniej ci, o których chodzi, to strzała w klatce piersiowej, która otumania, ale jeśli ją wyciągniesz - umrzesz.”

- Cóż panienka tak sama siedzi? – zapytałem nieśmiało – a ludzie tam?
Przywitało mnie jasnozielone spojrzenie pełne wdzięku.
- Jakoś... wolę siedzieć tutaj...
- Zawsze możemy iść i pomalować coś – zaproponowałem, a raczej dałem taką możliwość... Jestem słaby w rozmawianiu z dziewczynami, no cóż... Pozostaje mi mój charakter i urok osobisty!
- Możemy?
- Możemy!
Dziewczyna zabrała gitarę i poszliśmy do mojej prowizorycznie zrobionej sztalugi.
- Jeju, jakie to ładne! – entuzjastycznie stwierdziła widząc moje rysunki, a raczej szkice.
- Podoba ci się?
- Jasne, świetne jest!
- A może ty byś coś zagrała? – zaryzykowałem.
- Nie, ja nie chcę...
Nie naciskałem i wróciłem do malowania jednocześnie rozmawiając z moją nową znajomą. Gdy nastała chwila ciszy i „żodyn nie wiedzioł co pedzieć, żodyn!” to nagle dało się usłyszeć ciche brzdąkanie gitary i śpiew. Nie odwracałem się bojąc, że przestraszę naszą artystkę, jednak nie ja to przerwałem, a wołanie obozowiczów Kath, żeby do nich dołączyła ze swym instrumentem. Poszliśmy oboje, choć na progu zatrzymała mnie Rozi.
- Ale będziesz na siebie uważać? – zapytała tajemniczo
- Dlaczego by nie? – zapytałem zdziwiony
- Bo jeszcze będziesz cierpieć – spojrzała zmartwiona.
Ale to pozytywne opowiadanie, więc olać smutki i kolejny poranek, sru!
Postanowiłem zbadać to tajemnicze miasteczko – Ibil, więc zaraz o świcie wstałem, ogarnąłem się, a przed chatą stoi jakaś postać i coś pakuje. Podchodzę bliżej... No zgadnijcie!
- Popatrz, tutaj Ci spakowałam żarełko i coś cieplejszego do ubrania. Ja wezmę jakieś narzędzia, broń, dobrze?
- Ale Krysiek...
- No nie marudź, Nesja też idzie!
- Ale jak...
- Nie gadaj, zbieraj się
- Ale skąd wiedziałaś?
- Ma się to wyczucie, no nie?
I wyruszyliśmy… Przez góry i lasy… Jak na tradycję tego opowiadania przystało: szliśmy, szliśmy i doszliśmy…
Na drodze stanęła nam brama oraz most. Most jak most, brama jak brama, a przed nią dwóch wartowników. Dziewczyny szły przodem, ja trochę za nimi.
- Dzień Dobry! A panie w jakim celu odwiedzają nasze miasto? – zaczął z poważną miną, godną gracza pokera, jeden ze strażników (pragnę nadmienić, że mnie z początku nie widział, w końcu to moja zaleta – Tysiek niezauważalny mistrz akrobatyki i ataku z zaskoczenia łaskotkami pod prawą łopatką...)
- My podróżujemy i chcieliśmy tylko uzupełnić zapasy – odpowiedziała Nesja biorąc na siebie rolę dyplomatki.
- A jakieś dowody tożsamości? Nie wpuszczamy byle kogo do Ibilu!
W tym momencie wychyliłem się spomiędzy Nesji i Krysy.
- A kogóż my tu mamy!? – zdziwił się drugi wartownik
- Dzień dobry – odparłem lekko skonsternowany. – te dwie piękne damy są ze mną.
- Tysian! Kogóż me oczy widzą, zaraz poślemy informację do króla! Tymczasem wchodźcie.
No i nas wpuścili, a ja spojrzałem Krysie prosto w oczy i ze śmiertelną powagą stwierdziłem:
- Jestem najlepszym paszportem o jakim kobieta może zamarzyć.
- Jesteś, jesteś – zaśmiała się w odpowiedzi.
I weszliśmy oglądając to piękne miasto składające się z czegoś w rodzaju pięter – wszystko znajdowało się na lekkim pagórku, a zamek i miejsca publiczne stały nieco wyżej. Chwilę później ludzie od króla „złapali nas” i zaprowadzono nas na dwór. I jak się okazało król Ibilu jest tak naprawdę kuzynem króla z naszego miasteczka. Zazdrości mu szczerze i publicznie (można zazdrościć publicznie, prawda?) mnie jako malarza, dlatego istnieje dekret, że przynajmniej jeden mój obraz musi wisieć w każdym domostwie (dlatego nie tak dawno dostałem mnóstwo zamówień na nowe obrazy, a także propozycje na odsprzedanie moich... niewypałów).
- Czego potrzebujecie, moi drodzy goście? – zapytał tubalnym głosem król Ibilu?
- Jedzenie! – wyrwało się Krysie. – znaczy... gdyby król był łaskaw dać nam trochę prowiantu i narzędzi.
Król roześmiał się, zawołał swoich przydupasów (każdy król ma swoich przydupasów, ot takie zwycięstwo życiowe) i kazał im wydać 10 kart/przepustek/cokolwiek uprawniających każde z nas do zniżek (w tych czasach, kurde jak to brzmi!) na towary w mieście Ibil.
Gdy wyszliśmy z pałacu obładowani pakunkami postanowiliśmy zrobić jeszcze jedną rundkę wokół miasta i później wrócić do obozu
- Jak na takie miasteczko to dość pusto tutaj – zauważyła Nesja. – powinni częściej wychodzić z domu. O popatrz!
Mówiąc to wskazała na sklep z instrumentami muzycznymi
„Dźwięcznie u Sekila”. Weszliśmy do środka.
- Witam szanowne piękne panie (mnie zignorował) – powitał nas gospodarz – nazywam się Sekil i prowadzę ten oto sklep. Czym mogę służyć?
Spojrzał zalotnie to na Nesję, to na Krysę (tu akurat się cieszę, że mnie nie zauważył...)
- A może harfę dla panienki? – wskazał na jeden z ładniejszych egzemplarzy.
- Nie, dziękuję - przerwała mu Nesja – przyszliśmy tylko pooglądać.
- A skąd przybywacie? – zapytał zaciekawiony.
- Zza góry, mamy tam obozowisko i jednego barda – mruknęła Krysa, po czym szepnęła mi na ucho – bo Nalf jest bardem, prawda?
- Tak mi się wydaje...
- Ooo… a co byście powiedziały (nadal ignoruje Tyśka) gdybym się wybrał z wami? – zaproponował – mój przyjaciel Mat obiecał mi, że do mnie wpadnie, więc mógłbym wyjść mu na przeciw.
- Mat? – zaciekawiłem się.
- Znamy Mata – zauważyła Krysa.
Spiorunowałem ją spojrzeniem. Nikt nie musi wiedzieć kto kogo zna...
Zresztą, co jeśli Sekil był jakimś gwałcicielem i mordercą? Może uderzał gitarą w głowę i zakopywał w ogródku? A może ja przesadzam i Sekil okaże się normalnym człowiekiem sprzedającym instrumenty?
- No dobrze, możesz iść z nami. – postanowiłem.
I ruszyliśmy... Po drodze nie wydarzyło się nic ciekawego. No może poza atakiem niedźwiedzia na naszą wyprawę... Dobra, żartowałem! Ale was przestraszyłem teraz, co?
Jestem dumna z użycia cytatów :3
Muszę jednak przyznać, że podczas podróży powrotnej czułem się strasznie, wszystko było rozmazane i nie widziałem dalej niż na parę metrów przede mną.
Gdy dochodziliśmy na miejsce, słońce chowało się już za horyzontem, Tysiek nie wytrzymał i zemdlał...
Parę osób rzuciło się na pomoc, nikt nie wiedział co się stało. Kluczową rolę odegrała tutaj Cerxina, mająca jakiekolwiek pojęcie o lecznictwie. Uklęknęła przy poszkodowanym (napisałbym, że przy pacjencie, ale niestety tak nie wolno).
- Będziesz używać magii czy staromodne usta-usta? – Nalf nigdy nie umiał być poważny.
Cerxina tylko spojrzała na niego z politowaniem i pochyliła się, by użyć zaklęcia i sprawdzić co jest Tysianowi.
Wszystko było rozmazane, głowa strasznie mnie bolała i nie wszystko do mnie docierało. Przy stole siedziało parę osób, słyszałem jak Mat opowiada swój sen: „(...) wokół pełno kasztanów, wyglądało to jak jakiś las, staw (...) i ona, bo chyba to była ona..., w sukni, więc raczej ona i ten śmiech sprawiający, że człowiekowi chcę się żyć (...)”.
- I litera A wyryta na jednym z drzew... – mruknąłem ironicznie.
W tym momencie wstałem, a raczej usiadłem na łóżku, na którym mnie pozostawili, a wszyscy zwrócili wzrok ku mojej osobie.
- E tam, bredzisz... – mruknął Nalf (jak już wspominałem, nigdy...)
Momentalnie Krysa z Kathleen były przy mnie wypytując co się stało, i tak dalej. A ja nic nie pamiętałem. Pomogli mi wstać, usiadłem przy stole i zjadłem (omnomnom!).
- Spałeś cały dzień, wiesz o tym? – zaczęła Rozanna.
- Może potrzebował, zabronisz mu? – zaśmiała się Denaris.
Ale ja ich nie słuchałem i skupiłem się na żółto-zielonych oczach patrzących na mnie z dużą troską, ale i zaciekawieniem. Po chwili oczy te, a raczej ich właścicielka, wstała, stwierdziła, że idzie się przewietrzyć, a spojrzeniem dała mi do zrozumienia, że musimy pogadać.
Wyszliśmy na dwór, o dziwo szybko odzyskałem siły...
Idąc powoli, rozmawialiśmy, wyglądała na lekko przygnębioną.
- Musisz iść... Do lasu, w czasie pełni – zaczęła tajemniczo. – Najchętniej poszłabym z Tobą, bo boję się, że może ci się coś stać, ale musisz pójść sam.
- Dlaczego? – zapytałem czekając na wyjaśnienia.
- Natura cię wzywa...
I w mojej głowie przemknęła myśl: Kobieto, chcesz mnie zabić czy jak?
Ja wiem, że nie jestem jakiś cudownie przystojny, itd. no ale KURDE!
- Co ty m-mi chcesz zrobić? – zająknąłem się.
- Ja tobie nic, zobaczysz... – mówiąc to objęła mnie – pamiętaj, za dwa dni o zmierzchu idziesz do lasu.
- A Mat? Przecież to chodzi o ten sen, prawda? Czemu nie on?
- Bo nie... (tego argumentu mogą używać tylko kobiety i nie da się go przebić, więc odpuściłem)
Przysięgam na wszystkie kufle Mata, że nie wiem co to było, ale te dwa dni spędziłem przygotowując się mentalnie do tego co ma się wydarzyć.
Okazało się, że Sekil naprawdę zna Mata, jednak mimo, że prowadzi sklep z instrumentami – talentu do grania na nich już mu brakuje. Ale fałszowali wieczorami i brzdękali na gitarze od Kath (jak ja jej tego współczuję, pewnie Cerxina będzie musiała uleczyć jeszcze gitarę).
I nadszedł ten dzień...
I nie mówiąc nic nikomu (no może oprócz Krysy, której na posłaniu zostawiłem ciastko z wytegowanym napisem – wrócę. I jeśli szczęście dopisze to znajdzie go tam i nie przysiednie, bo jak tak teraz myślę to mogłem go dać w trochę złym miejscu... No nic, powodzenia Krysiek!) ruszyłem o zmierzchu (tak jak mi kazały piękne oczy i ich właścicielka) i byłem sam (również tak jak kazała mi właścicielka pięknych oczu).
Wszedłem do lasu i owiał mnie chłód, ale nic poza tym... Nic się nie działo, oczekiwałem jakichś wybuchów, aury, magii, pierdu pierdu chociażby, a tu nic. Może dni pomyliłem. Gdy już byłem bliski zrezygnowania i dotarłem do stawku to pojawiła się mgła. Zauważyłem, że roślinność wokół jakby nabrała życia.
- Jak grubym trzeba być, żeby tu tak przyłazić o tej porze – mruknąłem sam do siebie.
- Ale ty nie jesteś gruby, no Tysiek!
- Kurde, no właśnie jestem – zauważyłem. – Ej moment, kto to powiedział?
- Nie słyszałeś o przepowiedni? – znowu głos znikąd.
W tym momencie spadł mi do łapki listek z tekstem:
„Przyjdzie młodzieniec, znikąd wybrany,
Czy to wróg? Czy przyjaciel ukochany?
Razem rządzić będziem, wspomagać krainę,
Gdy nadejdzie, ta ostateczna godzina.”
No i ja to tak czytam, ale nadal nie mam pojęcia o co biega.

- Mów do mnie jeszcze – mruknąłem zdezorientowany.
- Śniły ci się kasztany i przyszedłeś! – usłyszałem entuzjastyczny krzyk – W końcu mi się udało zwrócić twoją uwagę! I to dzięki kasztanom!
- Wytłumaczysz mi o co chodzi? – skupiłem się na idącym po ziemi stadku robaczków, które miały na plecach miniaturowe plecaczki.
- No dobraaaaa... – usłyszałem rozleniwienie w jej głosie – To chodź tu, siadaj!
Wszedłem w mgłę, a tam dziewczyna... Ładna dziewczyna... (Chłopie, ogarnij się!)
- Więc...
- Nie zaczyna się zdania od „więc” – zauważyłem.
- Mam Ci opowiadać czy nie?
- Dobrz, wybacz.
- No to ten, przepowiednia głosi... Albo nie, inaczej. Jestem czarodziejką, nazywam się Asami. Niektórzy mówią, że władam naturą. Ale to nieprawda, ja się z nią przyjaźnię... Ale do rzeczy, przepowiednia głosi, że do tego lasu przybędzie młodzieniec – czyli Ty – i on zostanie moim mężem. My razem będziemy troszczyć się o naturę w tym świecie, pomagać ludziom, tylko tutaj jest problem bo do obrzędu zaślubin potrzebuję sukni, a ja koniecznie chcę o kolorze kości słoniowej, rozumiesz!? – mówiąc to podeszła do mnie i spojrzała mi prosto w oczy.
- A ja Tysiek jestem, czeeść! – robiłem dobrą minę do złej gry – ale czemu ja, a Mat? Jemu też się śniłaś! Jejuu, ja tego nie ogarniam.
Mówiąc to położyłem się na ziemi w pozycji embrionalnej i postanowiłem się nie ruszać czekając aż ten dziwny sen zniknie.
- To ty mnie nie pamiętasz? – zadziwiła się. – A ta dziewczyna na wystawie, w której brałeś udział? Nic? Nie?
- Ano coś kojarzę...
- No właśnie Ty mnie nie pamiętasz... Zbliża się wojna. Dostałam cynk od mojego kumpla od rzek i oceanów, żebym zebrała siły i pomogła wam w obronie waszego miasta.
- Naprawdę, a co z resztą ludzi?
- No cóż, muszę się pokazać... Wszystko, żeby ci pomóc.



Okazało się, że już świta, jak to się stało? Nie wiem.
Idąc do naszego obozowiska przypomniałem sobie jedną kwestię
- A ten królik mający pomarańczowe oczka i truskawkę to też twoja sprawka?
- Nooo, słodki był, no nie? – zaśmiała się. – Ooo... byłabym zapomniała!
- Co takiego?
Wskazała na zwierzątko siedzące na gałęzi.
- Będziesz mieć towarzysza – zwierzątko, które okazało się piękną, śnieżnobiałą sową z dużymi, szmaragdowymi oczyma sfrunęło i usiadło mi na ramieniu. – Nazwij go jakoś!
- Może Alonzy?
- Czemu tak?
- Mogę... – spojrzałem niczym kot, któremu zabrało się ukochane mięsko
- Możesz... A tak w ogóle, skoro mamy zostać mężem i żoną to muszę cię o coś zapytać... Co sądzisz o smutnych pieskach i kotkach? Wyobraź je sobie i powiedz jak się czujesz.
- No nawet... słodko – mówiąc to próbowałem się nie śmiać.
- Jeju, Ty też się z tego śmiejesz!
- No i co? – udawałem, że się bulwersuję.
- Dobrze jednak wybrałam!
I doszliśmy... znaczy do obozowiska doszliśmy.
Wparowałem jak oparzony do środka – na szczęście nikt już nie spał... Pierwszą osobą, którą zobaczyłem była Krysa, tak więc wziąłem ją na bok i pokrótce opisałem co i jak.
- Tysiek? – spojrzała na mnie z politowaniem. – Co brałeś?
- Ale ja nic! Chodź, sama zobacz!
Wyszliśmy na dwór, a za nami reszta ludzi (sowa nadal siedziała na ramieniu, dziwne, że Krysa jej nie zauważyła).
- Asami! Co ty tu robisz? – krzyknęła Lafia!
- Mnie już nic nie zdziwi... – mruknąłem pod nosem.
- A może ona sprzedaje jedzenie! – zaśmiał się Nalf (zasada nigdy nadal obowiązuje)
- Przyjaciele, usiądźcie – powiedziała Asami i skinęła ręką, a z jej rękawa wysypały się kasztany.
- Ej, ej! Ja tu jestem od przemówień końcowych! – zaboczył się Mat!
- To zróbcie to razem! – wtrąciła się Cerxina.
- Jestem za tym, aby zostać tutaj jeszcze parę dni i odpocząć, no nie, ekipa? – zwrócił się do nas Mat. – Jest tyle rzeczy, które ostatnio się wydarzyły, chciałbym to podsumować, ale dajmy głos naszej nowej znajomej (podaje mikrofon Asami).
- Musimy wrócić do miasta, waszego miasta. Grozi mu niebezpieczeństwo...
- Mamy czaaaaas! – zawołał Sekil. – Napijmy się najpierw!
Krysa spiorunowała naszego „grajka” morderczym spojrzeniem.
- Może i mamy, ale lepiej będzie jak się przygotujemy. – odpowiedziała Asami.
- Zostaniemy kilka dni, naradzimy się co i jak! – krzyknął Mat
Zrobił się lekki harmider, gdy nagle usłyszałem czyjś donośny głos.
- A ja mam coś takiego!
To była Kathleen, niosąca jakiś zwój. Lafia z Asami otworzyły go, w środku znajdowały się jakieś dziwne znaczki, ale one widocznie się znają.
- Lafia, popatrz, widzisz to samo co ja!? – krzyknęła czarodziejka.
- Tak, to przepis na pudding! – zawołała, poczym zwróciła się do Kath – skąd tyś to wytrzasnęła?
- A to już moja słodka tajemnica – uśmiechnęła się Kathleen.
- Wszyscy zaczęli szeptać nie wiedząc co to pudding...
I nagle wśród tych szeptów usłyszałem głos Krysy:
- Ej, ale ja nie lubię puddingu...


I to tutaj, to koniec 3 części opowiadania o Aleacie. Więcej tutaj było wyobraźni, ale wiele też wątków, które są oparte na faktach.
Wszyscy ludzie tutaj są prawdziwi i każdy kto powinien wiedzieć – wie o kogo chodzi. Jeśli, czytelniku nie znasz osób z opowiadania, zachęcam Cię do przeczytania poprzednich dwóch części. Jesteśmy grupką przyjaciół, którzy wiedzą jak żyć i nawzajem się kochają!

Tutaj kończy się ta opowieść. To jednak nie koniec naszej historii . Bowiem musimy 'pozostawić po sobie poświate (...) dla po nas pokoleń robimy jaśniej' a "Tylko my, nikt po nas butów równie krzywo nie będzie stawiał na tych ścieżkach co my"

Tysian & Krysa


___________________________________________________________
LINK DO POBRANIA Z DYSKU GOOGLE.
Udostępniam wam PDF'a ;)
ludzie skaczą z okien żeby podbiec i pogratulować!
Stron: 1 2