Aleatha

Pełna wersja: Love for everyone?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Miłość dla wszystkich? Możemy jedynie karmić swoje zmysły czczymi marzeniami o miłości, zbiorowymi wyobrażeniami o wspaniałych uczuciach, które nie istnieją. Nasza próżność okłamuje nas samych, przekonanych o tym że świat na prawdę nie jest taki zły. Naprawdę nie jest, ale nie jest także dobry. Nigdy nie ujrzymy świata takim jakim jest. Nadajemy mu swoje znaczenia, nazywamy bezpodstawnie zasady według których on działa, ukazując jedyną prawdziwą w tym szaleństwie rzecz - nasze marzenia. Chcemy żyć w świecie gdzie panuje bezinteresowna miłość, w świecie najlepszym by móc spokojnie egzystować wraz z innymi ludźmi, w którym to nawet śmierć posiada całkiem odmienne znaczenie niż rzeczywiście. Jedynym lekarstwem wydaje się być odnalezienie w drugim człowieku - drugiego człowieka. Jednak czasem bardzo trudno spojrzeć w lustro i odnaleźć tam odbicie własnej duszy. Wszystko bowiem opiera się na tym, że wytworzyliśmy fałszywy obraz rzeczywistości i teraz naginamy go do swojej woli. Jakże naturalnym byłoby porzucić świat rzeczywisty i zatracić się w swoim świecie wewnętrznym. Przestalibyśmy żyć w błędzie, bowiem sami kreowalibyśmy w pustce, błędy stawałyby się zasadami, nic nie stałoby na przeszkodzie w eksploracji naszego umysłu. Jednak my, istoty dualistyczne, jesteśmy mimowolnie skazani na rzeczywistość nam obcą; niczym tryby, które potrafią działać tylko dzięki innym trybom kręcimy się, sami zaś upatrujemy w sobie wszystkie rzeczy które stworzyliśmy, wydaliśmy na świat. Jesteśmy niewolnikami zmysłów, instynktów, to one obnażają naszą prawdziwą naturę. Miłość dla wszystkich. To czego w niej szukamy znajduje się w nas samych, nawet jeśli nasze zainteresowanie skupia się na drugiej osobie. Kochamy bo zmuszają nas do tego popędy. Szukamy w miłości spełnienia własnych ambicji. Może to przeczyć miłości, a może właśnie tylko pokazuje, że postrzegamy ją w błędny sposób. Wyjaśniają powyższe zdania jak strasznym jest nasza samotność, której nie jesteśmy świadomi, jak egocentryczni jesteśmy z nie własnej winy. Jedynym remedium jest zdolność pojęcia samego siebie w ciągłym poszukiwaniu prawdy i postrzeganie wszystkich innych ludzkich istnień jako niczym nie różniących się od nas. Przedstawia nas ta sytuacja jako niezdolne do wyboru nad swoim przeznaczeniem zwierzęta (może na niego nie zasługujemy?), marionetki ewolucji, ale czy tak faktycznie jest?

Czy akceptować naszą zwierzęcą naturę, czy się od niej izolować, by udowodnić człowieczeństwo?
Bogowie, jak długo zbierałem się do tego, by odpowiedzieć choć w paru słowach na pańską myśl, doktorze Jekyll! Ale ostatecznie zebrałem się, czego głównym impulsem było stwierdzenie, z którym ostatnio się spotkałem: stwierdzenie jakie Antoni Libera zawarł w powieści "Madam" - że miłość czysta jest kiczem, a cielesna brudem. 

Ale czym jest kicz, jeśli nie szczególnym wymiarem estetyki i czymże jest brud, jeśli nie naszą codziennością? Gdyby człowieczeństwo zależało od odcięcia się od codzienności, ludźmi okazałaby się grupka ekstremalnych ascetów i to tylko pod warunkiem, że znane tylko im, głęboko ukryte myśli i pragnienia są równie czyste jak ich puste, bezowocne i w gruncie bezprzyczynowe życie. Gdyby zaś odebrać ludziom kicz, przyjemność z wartości estetycznych czerpać mogłaby równie niewielka grupka ludzi nadwrażliwych na wszelkie duchowe i intelektualne impulsy, czyli osobowości kalibru van Gogha czy Salvadora Dali. Miłość, w obu swoich skrajnych aspektach jest społeczeństwu potrzebna, dla najzwyklejszego zachowania równowagi. Jej istnienie zdaje się być faktem niepodważalnym, jednak nikt nie potrafi złapać ją za fraki i krzyknąć: patrzcie, tu jest! Jest nieuchwytna, nieempiryczna, a nawet nie eteryczna: istnieje w słowach, w myślach, w mikroskopijnych, elektrycznych impulsach skaczących po gąbczastych mózgach homo sapiens. To sprawia, że każdy ma taką miłość, jaką w sobie stworzył. Jedni będą utrzymywać, że są zdolni do miłości czystej i obnosić się z tym, jak to pozwolili ukochanej na szczęście w ramionach więcej wartego człowieka, inni z radością rzucą się w libertyńskie orgie, uważając, że ich miłość nie jest wcale gorsza, ba! jest nawet lepsza, bo spełniona i nie muszą zadręczać się walką z własną naturą. Czy obie postawy, plus trzecia, epikurejski złoty środek, narzucają nam jakieś kagańce? Nie istnieją kagańce, prócz tych, jakie sami sobie zakładamy. Jak można być człowiekiem, odcinając się od człowieczeństwa? Bo człowieczeństwo to właśnie istnienie na wpół zwierzęce. Miłość sama jest zwierzęciem, raz dzikim ludojadem, raz rajskim ptakiem, a człowiek od tego jest człowiekiem, by raz być uduchowionym ascetą, raz zdeprawowanym libertynem, wybór należy do niego. Zmysły zawsze będą mówić swoje, swoje też będzie mówić wewnętrzna potrzeba piękna, owo poszukiwanie nowych wzorców estetycznych, ale człowiek, człowiek prawdziwy nigdy nie powinien uważać się za niewolnika którejkolwiek ze stron.

Tak, człowiek jest tylko trybikiem, ale bardzo szczególnym. Czasem kręci się w zupełnie inną stronę, niż wymaga tego maszyneria, a to co wydaje na świat jest spuścizną każdego z tych najmniejszych, zębatych kółeczek. Któreś kiedyś powiedziało: kocham - wiedziało bowiem, że tylko ono może sobie to powiedzieć, tylko ono zdecydować, czym dla niego będzie ta miłość. Dziś robią to wszystkie i zapewne miłość i jej poszukiwanie, dla każdego trybika wygląda inaczej.