Aleatha

Pełna wersja: Oceń wiersz swojego (ale czyjś!) poprzednika
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Przenieśmy "oceń utwór" na grunt tego działu. Nie chodzi mi tutaj o jakąkolwiek ocenę liczbową, ale raczej o opinię, podzielenie się odczuciami.

Zbigniew Herbert napisał(a):Wieża ma pięćdziesiąt łokci w dół i tyleż w niebo. W lochu pod
wieżą siedzi człowiek. Król przywiązał go do sumienia łańcuchem.
Po pięknym życiu liczy dni, ale nie czeka.
Na szczycie wieży mieszka astronom. Król kupił mu lunetę,
aby przywiązać go do wszechświata. Astronom rachuje gwiazdy,
ale nie boi się. Ten na górze i ten niziutko zasypiają pełni liczb.
Dlatego rozumieją się. Nie mają gołębia, ale za to czarny kot
nosi wiadomości z lochu na szczyt.
- Przybył jeden dzień - mówi astronomowi.
A do więźnia:
- Urodziła się gwiazda.
Wszyscy trzej mają zielone oczy.
Od tego wypatrywania, nie od nadziei.
Mmm, mmm, bardzo bliska mi estetyka, Herbert zgrabnie ujmował dramat ludzkiej egzystencji, to mu trzeba przyznać. Ten wiersz nie budzi we mnie refleksji, ale budzi poezję, a to wartość znacznie większa. Ziarna słów zapładniające wrażliwe dusze do tworzenia zawsze ceniłem ponad wszelkie filozofie. Tak, to jest wiersz który chętnie naskrobałbym na fiszce i włożył w książkę tylko po to, by po latach odnaleźć go z miłym zaskoczeniem i odczytać wspominając czas miniony. 

A ode mnie wiersz Roberta Stillera 

Studium piąte

To właśnie noc tak głaszcze elastycznie 
budzące się wysmukłe piersi wierzb,
by macki płotów, złe i lunatyczne,
nie mogły sięgać po miesięczny szept.

Przede mną stoi, za mną coś oddycha,
z gałęzi spadł piszczący wiatru szal,
paznokcie drżą, to noc mnie znów dotyka,
jej sercem jest kąśliwie tęskny alt.

Księżyca pióro w studni znów się moczy,
w arkusze snu wsiąkają krople ciem.
Ja jestem dreszcz, co umie zamknąć oczy,
a noc? ach, noc ma tylko wiarę w dzień.

I jeszcze ma gardłowy jęk mokradeł,
podłużny świat, gdzie szemrze oczu biel,
skąd widać tchów gasnących kawalkadę, 
paciorki łąk, niepewne drzewa mgieł.

Nad płaczem psów zielona stąpa trzcina.
Wtedy przeszli twardzi tarczownicy gwiazd.
Rozgarnij liść. Gdy dłonie tam potrzymasz,
napotkasz noc. A noc ma jeszcze nas.
Za dużo metafor. Za dużo epitetów. Za dużo... wszystkiego? Poza jakimś sensownym przesłaniem?
Ten wiersz to taki odpowiednik barokowej architektury w liryce. Wszystkiego złotego i bogato zdobionego naklejone na siebie tak, że robi się pstrokaty, błyszczący, absurdalny chaos.

Nie podoba mi się. Jedyny pozytyw tego utworu jest taki, że przypomniał mi to, co teraz kładę Wam na tapecie:

Konstanty Ildefons Gałczyński
"Dziwny wypadek na rogu Nowowiejskiej" 
(1949)

Szło ich pra­wie czter­dzie­stu.
Nor­mal­nie. Przy nie­dzie­li.
I na­gle je­den wes­tchnął
I wszy­scy przy­sta­nę­li.

Bo ogra­niał ich za­chwyt,
że księ­życ świe­cił nie­bu.
Więc pa­trzy­li nań, jak­by
sro­ka pa­trzy­ła w re­bus.

Księ­życ ma ten styl pra­cy,
no - że wscho­dzi i świe­ci.
Lecz po­eci są tacy.

Eech, po­eci, po­eci.