Aleatha
Nehima - Wersja do druku

+- Aleatha (http://aleatha.tysian.pl)
+-- Dział:
Nasza twórczość
(http://aleatha.tysian.pl/forumdisplay.php?fid=3)
+--- Dział: Proza (http://aleatha.tysian.pl/forumdisplay.php?fid=48)
+--- Wątek: Nehima (/showthread.php?tid=55)



Nehima - Daylin - 12-26-2012

Tym razem to tylko opowiadanie, zupełnie nie wiem co mnie skłoniło do zaczęcia czegoś nowego, ale jestem zdania, że człowiek potrzebuje czasami zmianHappy Oczywiście zmiennych nadal piszę, ale potrzebowałam zanurzyć się na chwilę w czymś innymLaugh (dodałam dzisiaj nowy rozdział, takie info dla zainteresowanych)Nie wiem jak długie będzie to, ale za długie napewno nieBig Grin (taką mam nadzieję) Więc proszę, oto i początek.

***

Obudziła się w środku nocy, jak zwykle sama. Zobaczyła migoczące nad nią gwiazdy, słodko nieświadome tego co za chwilę się wydarzy. A może świadome? Tak czy inaczej, ona wiedziała, że się zbliża. Czuła ją. Coś w niej znowu się budzi do życia jak co każdą pełnię. Wilkołak? Nie. To było coś gorszego. Klątwa. Jak przez mgłę przypomina sobie, kto jej to zrobił. Była dziewczynką, zaledwie dwunastoletnią. Mimo młodego wieku była niezłą łuczniczką i wprawnie posługiwała się sztyletem. Właśnie siedzieli przy kolacji, wszyscy pięcioro: jej matka, ojciec, brat ze swoją żoną i ona sama. Nagle usłyszeli walnie do drzwi. Radośnie prowadzone rozmowy urwały się. Przerażone spojrzenia domowników, jak na komendę odwróciły się w stronę niskiego drewnianego wejścia. Tego się obawiali. Co roku w ten jeden szczególny dzień: Dzień naboru nowej, żywej broni, król postanawiał „przewietrzyć swoje wojsko” i wysyłał mrocznych, aby losowo wybierając domy z wiosek oraz miast przyprowadzali mu nowych żołnierzy śmierci. Król prowadził straszne wojny, nie pytając nikogo o zgodę, fanatycznie atakował krainy zza oceanu, które nigdy nie próbowały zdobyć jego własnej. Był szalony, zbytnio spojony żądzą krwi i zabijania. Stworzył chorobę... klątwę rzec można, którą kazał wstrzykiwać swym nowym mrocznym, prawie zawsze zwykłym, porządnym ludziom, czy to kobietom czy mężczyznom, czy dorosłym, starcom czy dzieciom. Dla króla nie liczyło się nic oprócz odoru krwi na polach bitwy i władzy nad nieznanymi krainami zza oceanów. Teraz przyszła kolej na jej dom...
Ból. Silny ból przeszywający jej ciało na wskroś, ból który tak długo już znała, od siedmiu lat ten sam. Specjalnie osunęła się na ziemię, wiedziała co zaraz się stanie, wolała zatem pozostać w bezruchu, choć miała świadomość, że i tak niedługo powstanie... na całą noc. Dobra wiadomość była tylko taka, że znajdowała się dość daleko od jakiejkolwiek wioski czy miasta, a zła taka, że jej ogier znowu nie chciał odejść. Kolejna fala bólu, gorsza od poprzedniej zalała jej ciało. Kary koń, jej koń, podszedł do niej niepewnie strzygąc uszami. Zawsze było tak samo, ale tym razem zorientowała się za późno.
- Mefisto, nie... – Udaje jej się wyszeptać. – Odejdź Mefisto, idź już.
Zwierzę nie słucha, tylko przysuwa się bliżej niej. Trąca ją nosem. Młoda kobieta czuje, że atakuje ją strach, również taki sam jak zawsze. Gwałtownie odpędza konia ręką. Ogier nie reaguje, układa się obok niej. Kładzie pysk na jej ramieniu. Chce jej ulżyć w cierpieniu. Nowa błyskawica bólu przetacza się przez jej ciało, kobieta krzyczy, zwierzę nadal się nie odsuwa. Mroczna jest blisko. Nie. Nie może na to pozwolić.
- Idź stąd!– Krzyczy przez łzy, kopiąc na oślep ciepły koński tułów. – Wynocha! Idź stąd i nie wracaj!
Dziewczyna czuje jak zwierzę powoli się podnosi. Niechętnie oddala się, rzucając jej zranione spojrzenie. Nehima krzyczy i podnosząc pierwszy lepszy leżący obok siebie kamień ciska nim w ogiera. Mefisto spłoszony, zrywa się do galopu. Pierwsze łzy spływają po policzkach młodej kobiety. Nie zdąży, jest już dla niego za późno... Kochała to zwierzę, podróżowała z nim przez ponad rok i zawsze udawało jej się go gdzieś ukryć przed sobą podczas jednej nocy na miesiąc. Nocy szaleństwa, pełni, podczas której w jej ciele nie było dla niej miejsca, podczas każdego pełnego księżyca, królowała klątwa. Teraz jednak nie zdążyła, zapomniała. Jak mogła zapomnieć! Powoli po jej ciele rozchodziło się znajome mrowienie. Bestia mrocznych już się rodzi, aby za chwilę nią zawładnąć do reszty. Nie tylko jej myślami, ale przede wszystkim ciałem. O tak... Była bezlitosna, a tym razem ofiarą będzie koń... Nehima próbuje krzyczeć, wyrwać się, uwolnić od wpływu klątwy mrocznych. Z jej ust wychodzi jednak tylko pełne bólu, słabe: „Nie...”. Już przyzwyczaiła się, że dla niej nie ma ratunku, ale dlaczego muszą przez nią cierpieć inni? Wiedziała dlaczego. Odpowiedź znajdowała się w niej samej, we wspomnieniach i teraźniejszości. Jej młodą twarz przeciął grymas bólu i w tej samej chwili gwałtownie zbladła. Zwykły przechodzień mógłby w tym momencie powiedzieć, że dziewczyna jest martwa od nadmiaru upływu krwi. Ale tak nie było. Wiedziała o tym aż za nadto.

Klątwa nie pozwalała jej pozbawić się życia, takie były jej dodatkowe kraty. Nie pozwalała usunąć się z tego świata, po to aby ludzie przez nią nie cierpieli. Pozwalała jej tylko tułać się po wyludnionych terenach, umykając przed szalonym królem, który już od siedmiu lat, próbuje dokończyć to co zaczął w jej rodzinnej chacie. Przemienić ją całkowicie w mroczną, pozbawić ją tym samym jej własnej woli i wykorzystać przeciwko wolnym plemionom zamieszkujących ziemie zza oceanu wraz z tysiącami innych takich samych jak ona, splamionych klątwą, tyle, że już do cna. Wszystkich choć raz dotkniętych czarnym sztyletem mrocznego musi spotkać ten sam los. Są jak zwierzęta, spętani łańcuchami czekają od jednej do następnej walki odliczając czas licząc krople krwi na swojej skórze, osób bestialsko przez nich zabitych. Ich jedynym zajęciem jest mord, już nie walka, ale mord. Nie poprzestają na polu bitwy. Pozostali przy życiu biegną do wiosek, do miast. Tam rozszarpują jak zwierzęta, kąpią się we krwi niewinnych istot. I to nie po to, aby ich ograbić, splądrować, nie. Nie zależy im na pieniądzach, tylko na zabijaniu. Szalony król im na to pozwala o ile bitwa jest wygrana. Mroczni słuchają tylko jego. Gdy uznaje, że mają już dosyć, po prostu wydaje im rozkaz do odwrotu. Słuchają go, o tak, ale za każdym razem coraz mniej. Dlatego właśnie co roku najmowani są nowi mordercy, nowi mroczni. Tych, którzy są już najbardziej opanowani przez niepohamowaną rządzę krwi i zabijania, król po prostu się pozbywa, zamyka ich w pustych celach i tam, rozrywani przez swoje okropne pragnienia sami umierają. Bo mroczny może zginąć jedynie za coś, lub w obronie czegoś. Ta ostatnia opcja nigdy nie jest wykorzystywana przez nich dobrowolnie, jednak król wpaja swoim sługom zasadę, że walczą za niego, nie ma z tym większych trudności, jest wielkim magiem. Nie jest głupi, sam wie, że musi naturalnie selekcjonować swoje wojsko, wojsko śmierci jak zwykli nazywać zastępy mrocznych pospolici obywatele. Żadne ze stuprocentowych mrocznych nie miało już nigdy stać się zwykłym człowiekiem. Im nie zdarzało się to szaleństwo jedynie raz w miesiącu. Oni byli tacy przez cały czas, od swojej całkowitej przemiany. Dla nich nie było ratunku, bo nie byli już ludźmi. Ci, którzy chodzą po domach w dzień naboru, są tylko posłańcami króla, wyposażonymi w sztylety z trucizną, z klątwą. Mają tylko za zadanie przyprowadzać nowe przyszłe maszyny do zabijania, oni sami zaś nie są mrocznymi, ale również kieruje nimi żądza śmierci, bo tylko takich, wyposażonych w tę oto cechę, król ma zwyczaj brać do siebie na służbę.
Mijały minuty pełne bólu, ale Nehima jak zwykle nie chciała się poddać. Walczyła o utrzymanie świadomości, o nie przeistoczenie się w potwora. Starała się jak mogła, mając nadzieję, że jej jedyny towarzysz, ogier Mefisto zdoła uciec jeszcze w bezpieczne miejsce. Nie chciała, ona nie była mroczną, choć król, nieustannie wysyłając za nią żołnierzy do tego właśnie usiłował doprowadzić. Była w niej klątwa mrocznych, ale nie tyle ile trzeba, aby móc doprowadzić do jej całkowitej przemiany. A wystarczyło jedno draśnięcie sztyletem więcej i stałaby się taka jak oni. Król doskonale o tym wiedział i nie zamierzał z niej zrezygnować. On miał czas. W jakiś niewytłumaczalny dla nikogo sposób, znalazł sobie receptę na wieczne życie. Dziewczynę przeszyła błyskawica bólu, ta ostatnia, bo już dłużej nie będzie mogła się opierać. Zużyła swoje siły, najpierw walcząc z żołnierzami króla, później przed nimi uciekając, a teraz starając się pokonać samą siebie. Nie. Nie samą siebie, to była klątwa nie ona. To nie miało nic wspólnego z nią, ona tego nie chciała! Poczuła jak traci panowanie nad własnym ciałem, jak jej własne myśli zasnuwają się mleczną mgiełką, aby ustąpić miejsca potworowi. Podniosła się z ziemi, nie swoją, lecz wolą mrocznej, która ją opanowała, wolą zgodną z zamysłem klątwy, zaczęła węszyć w powietrzu niczym wilk. Niemal zobaczyła ciepły ślad w powietrzu, ślad konia. Spojrzała na swoje nienaturalne, zwierzęce pazury. Bestia nie potrzebuje żadnej broni, ona jest bronią samą w sobie. „To klątwa, proszę niech to się skończy...” To była ostatnia myśl Nehimy przed świtem. Potem straciła świadomość. Księżyc swym bladym blaskiem oświetlił polanę pogrążoną w ciszy, która przerywana była tylko ciężkim sapaniem potwora. Po chwili bestia rzuciła się w pogoń.


RE: Nehima - Cerxina - 12-28-2012

Niezłe Laugh


RE: Nehima - Daylin - 12-29-2012

Dzięki ^^

Ocknęła się, gdy pierwsze promienie słońca padły na jej zmęczoną twarz. Po bestii ani śladu, a przynajmniej w samej Nehimie. Wokół roztaczał się zapach krwi. Dziewczyna spojrzała na swoje ręce, choć z góry wiedziała, co na nich ujrzy. Były powalane krwią, pazury już zniknęły, ale ślady pozostały. Młodą kobietą wstrząsnął szloch. Z trudem podniosła się na wycieńczonych nogach i odwróciła się. To co zobaczyła jak zwykle było nie do zniesienia, zrobiło się jej niedobrze, znowu pomyślała jak źle, że znalazła sobie kogoś bliskiego na tym świecie, choćby tylko zwykłego konia. Nie chciała na to patrzeć, ale wiedziała, że powinna, nie mogła go tutaj zostawić. Z braku łopaty, wzięła kij i zaczęła orać nim ziemię, pomagając sobie rękami. Kopała cały dzień i przez większość nocy, aż wreszcie jej oczom ukazała się dość duża dziura. Gdy skończyła prawie mdlała, nie spała od dwóch dni, nie jadła przez wiele godzin, ale teraz o tym nie myślała. Myślała tylko o tym, aby ukarać samą siebie za to co zrobiła, nie ważne, że nie umyślnie, nie ważne, że klątwa przejęła nad nią panowanie. Liczyło się tylko to, że znowu zabiła w bestialski sposób.
- Dlaczego musiałeś to być akurat ty? Dlaczego? – Wydusiła poprzez łzy, znowu płynące słonymi strumykami po jej twarzy.
Spróbowała pociągnąć martwe zwierze w stronę dziury. Nie mogła go tam zostawić. Po wielu nieudanych próbach, w końcu się jej to udało. Kiedy zasypywała czarnego ogiera poczuła pierwsze krople deszczu, przenikające przez liściasty dach lasu. Przesiąkały przez jej koszulę, dostawały się nawet pod czarny gorset, moczyły nogi ubrane w ciemne, cienkie spodnie i wysokie, sznurowane buty. I tak nie miała już nic do stracenia. Wcześniej przynajmniej obawiałaby się o stan Mefisto, ale teraz nie miała już nic. Znowu była sama. W oddali zabrzmiał pierwszy grzmot, ulewa wzmogła się, jak gdyby chciała zmyć te okropne ślady, tą czerwoną plamę, na swojej zielonej sukni. Wiatr chłostał Nehimę po twarzy, popychał w plecy i spowijał umęczone ciało swoimi gniewnymi podmuchami. Młoda kobieta włożyła na głowę obszerny kaptur swego czarnego płaszcza, uszła zaledwie kawałek po czym padła na kolana. Nie da rady, wiedziała. Będzie musiała odpocząć, lecz nie da rady iść dalej. Wichura zdmuchnęła jej z głowy okrycie, natura nie miała litości dla kogoś kto morduje jej umiłowane dzieci. Zimne podmuchy tańczyły wokół jej głowy, bawiły się jej brązowymi włosami, jakby nagle zechciały szydzić z jej słabości, bo przecież nie dalej jak wczoraj była taka silna, taka niezwyciężona, lecz teraz jest jedynie bezwładną kukłą w ich ręku. Poczuła jak powieki jej ciążą, świat zamazywał się. Niemal poczuła miękką dłoń swojej matki na czole.. Tak Nej, czas na sen...Poddała się urokowi tych słów, słodkiej ich wymowie w ustach rodzicielki, tak wcześnie jej zabranej przez los. Ale mamo, jeszcze wcześnie... - Karcące spojrzenie matki. – No doobrze. Dobranoc mamo. Tak brzmiała odpowiedź, zawsze. Tym razem jednak, Nehima usłuchała od razu.
Krzyk, nieznośny krzyk, który miał się jej na zawsze wyryć w pamięci. To jej matka, jej ojciec bronili jej zasłaniali przed posłańcami króla.
- Nigdy jej nie dostaniecie! Choćbym miał umrzeć, nie dostaniecie psiakrew!
Żołnierz nie odpowiedział, zamiast tego jednym, zbyt szybkim ruchem, zatopił mu sztylet w sercu. Cichy jęk i upadł na ziemię. Obie krzyknęły, jej matka i ona. Zbliżył się do nich, odciął im drogę ratunku. Sara osłoniła ją swoim ciałem. Ona też nie miała zamiaru się poddać. Kolejny cios, krzyk jej matki, już nie żyła. Dwunastoletnia dziewczynka przerażona, patrzy na śmierć rodziców. Próbuje wołać brata, nic z tego. On wraz z żoną już dawno uciekli, nie chcieli się bronić. Nehima nie wie, czy im się udało, nie obchodzi ją to. Zdradzili ich, może gdyby jej brat został nikt by nie zginął, razem z ojcem przepędziliby posłańca, lecz w głębi duszy wiedziała, że to niemożliwe. Cuchnący oddech żołnierza owionął ją. Miał w ręce czarny sztylet. Ostrze z trucizną już zbliżało się do jej ramienia. Oniemiała ze strachu zrobiła szybki unik. Widać nie docenił jej, bo udało jej się wymknąć. Podniosła sztylet swego ojca z podłogi. Mężczyzna wybuchł drwiącym śmiechem.
- Dziewczynko, odłóż ten nożyk, bo się jeszcze skaleczysz.
Nehima próbowała uciec z chaty, rzuciła się do drzwi, były ciężkie, zawsze miała problemy z ich otwarciem. Rzucił się na nią i obezwładnił praktycznie bez żadnego wysiłku. Nie, nie może! Nie po to rodzice oddali za nią życie, aby się teraz poddała i potulnie pozwoliła przemienić się w mroczną. Ale co mogła zrobić? Drzwi były uchylone, ale on o tym nie wiedział... Zaczęła napierać na nie całym swoim ciężarem. Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi, zaczął przygotowywać się do zadania jej ciosu. Uniósł sztylet, lecz w tym samym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie na oścież. Wypadli przez nie oboje, on przygniótł ją swoim ciałem, lecz Nehima była gotowa. Wysunęła sztylet na wysokość jego klatki piersiowej, a ciężar żołnierza dokończył dzieła. Jej ubrania zostały zmoczone krwią mężczyzny, lecz jego sztylet zdążył jeszcze drasnąć ją w ramię. Dziewczynka jęknęła, żołnierz nie żył, szybko umarł, ale ona nadal nie potrafiła uwierzyć w to co zrobiła. Wyczołgała się spod niego i na chwiejących się nogach weszła do chaty. Słone łzy spłynęły jej po policzkach na widok ciał rodziców, ale nie miała teraz czasu. Dobrze wiedziała, że musi uciekać, lecz nie chciała. Do porządku przywołał ją gruby, męski, gniewny głos z zewnątrz. Musieli zauważyć swojego martwego towarzysza. Nehima szybko wbiegła do swojego pokoju i wyciągnęła spod łóżka ładny sztylet, który ojciec podarował jej na urodziny oraz stary łuk matki. Wzięła mały plecak i zapakowała do niego w ekspresowym tempie ubranie na zmianę. Przypięła broń do pasa, a łuk i kołczan zawisły na jej plecach. Wbiegła do sypialni rodziców. Nie chciała tego robić, to było jak okradanie własnej rodziny, ale musiała. Zresztą pieniądze będą jej kiedyś potrzebne, a rodzice... Zacisnęła powieki, by się uspokoić. Po chwili wzięła malutką kasetkę stojącą w małej wnęce w ścianie, zasłoniętej gobelinem, utkanym kiedyś przez jej matkę. Usłyszała ciężkie kroki we wnętrzu domu, hałas przewracanych ze złością mebli, szczęk broni. Tym razem nie wahała się dłużej, otworzyła okno i uciekła.



RE: Nehima - Daylin - 05-19-2013

Była w drodze od kilku dni, od tamtego pamiętnego i bardzo bolesnego dla niej wydarzenia minęło już trochę czasu. Nie zamierzała sprawiać sobie nowego konia, nie chciała się do niego przywiązać a potem go stracić. Teraz będzie podróżowała na piechotę, w końcu i tak tylko ucieka, a nawet jeśli ją złapią może dzięki temu będzie lepiej? Nie była tego pewna, ale miała dość, przede wszystkim klątwy. Dotarła do starej, wpół walącej się karczmy. Nic ciekawego pobyt w takim miejscu, ale potrzebowała choć dzień wytchnienia. Naciągnęła kaptur na twarz, wiał zimny wiatr z północy, niebo było szare, dni stawały się coraz krótsze. Była późna jesień. Niedługo będzie musiała znaleźć sobie jakieś schronienie na zimę, chociaż i tak prędzej czy później będzie musiała przenieść się na inne miejsce, aby jej nie odnaleziono. I tylko na tym upływa mi życie... Cóż za nędzny stan. Weszła do budynku. W środku tłoczyło się pełno ludzi. Zamówiła sobie skromny posiłek, chleb, ser i nieco kwaśnego wina. Żadne rarytasy, ale Nehima i tak była zadowolona, gdy mała, rumiana szynkarka przyniosła jedzenie. Dziewczynka spojrzała na nią z ciekawością, pewnie dlatego, że nie zdjęła kaptura nawet do jedzenia. Młoda kobieta nie przejęła się tym zbytnio, nie mogła zbyt często odsłaniać twarzy przed przypadkowymi oczami. Im mniej wiedzą o mnie, tym lepiej dla nich. Dziewczyna od zeszłej zimy nie zatrzymywała się w karczmach i czuła się trochę nieswojo wśród całego tego zgiełku, ale mimo to cieszyła się, że widzi ludzi. Normalnych, spokojnych, zmęczonych pracą ludzi, którzy przyszli tu, aby spotkać się z przyjaciółmi i zapić trudy dnia. Tak... To było życie dobre, proste. Zupełnie nie takie jakie wiodła ona sama, ciągle tylko uciekając przed królewskimi żołnierzami i przemieniając się co miesiąc w krwiożerczego potwora. Kiedy skończyła podeszła do szynkwasu, by zapłacić za wieczerzę i wynająć pokój. Dobrze, że karczma była niedroga, zostało jej już mało pieniędzy, zarobionych wcześniej za dostarczanie dziczyzny dla miejscowych rzeźników. Pieniędzy nigdy nie było za dużo, jej problem polegał na tym, iż nie mogła nigdzie zatrudnić się na stałe, ponieważ tym sposobem zostałaby szybko odnaleziona i pewnie ściągnęłaby na głowę swojego pracodawcy niemałe kłopoty, może nawet śmierć. Dlatego właśnie trudniła się od czasu do czasu małymi zleceniami, zazwyczaj takimi jak wcześniej opisane, lecz wiadome było, że ludzie niechętnie płacą za coś jednorazowego. W miastach i na wsiach było przecież pełno ochoczych młodych osób, które będą służyć swym chlebodawcom dużo dłużej niż jeden czy dwa dni. To było bardziej opłacalne i Nehima rozumiała tych ludzi, jednak za coś musiała żyć. Kiedy otyły karczmarz podawał jej zardzewiały klucz do jej pokoju, wzrok dziewczyny padł na ogłoszenie przybite gwoździem do drewnianej belki. Długo się w nie wpatrywała, widniało na nim jej nazwisko, ale imię było męskie, tak dobrze jej znane.
- Ekhem... – Odchrząknął karczmarz z niecierpliwością. – Może sobie panienka później poczytać, jeśli to jej zbytnio nie zawadzi. Chciałbym wreszcie móc wrócić do swoich obowiązków, jeśli można.
Nehima odwróciła w końcu niechętnie spojrzenie od plakatu i spojrzała nieprzytomnie na rękę karczmarza, trzymającą stary klucz do wynajętego przez nią pokoju. Mężczyzna potrząsnął nią przed jej oczami.
- Chciałbym wrócić do obowiązków. Klienci czekają. – Wycedził, wyraźnie już zdenerwowany, po czym porzucił wszelkie próby uprzejmości i odezwał się zniecierpliwiony. – Bierzesz ten klucz, czy nie?! Ileż mam na Ciebie czekać, aż się obudzisz? Wiesz ile chętnych będzie na ten twój pokój?
Młoda kobieta potrząsnęła głową i odepchnęła rękę karczmarza. Teraz nie było czasu na spoczynek. Nagle przemknęło jej przez myśl, czy kiedykolwiek będzie go miała, lecz nie przejęła się tym zbytnio.
- Którędy do Isali? – zapytała tylko.
Zdumiony mężczyzna pokierował ją na północny wschód. To jej wystarczyło.
Zamiast zabrać należność za pokój, którego już nie użyje, otuliła się mocniej płaszczem i wyszła z karczmy. Gruby mężczyzna popatrzył za nią ze zdziwieniem i konsternacją, po czym jakby się ocknął i nawet nie próbując zwrócić swojemu dziwnemu gościowi pieniędzy za kwaterę, której nie wykorzystał, zgarnął pieniądze pod ladę. Interes musi się kręcić...
Przez całą drogę, słowa przeczytane na ogłoszeniu w karczmie kotłowały jej się w głowie. Jej brat jest poszukiwany, wysoka cena za jego głowę, skazany za niesubordynację wobec króla. Niedobrze. Pamiętała, że kiedyś uciekł wraz z żoną, zupełnie nie przejmując się losem reszty swojej rodziny, ale czuła, że musi go ostrzec. Wiedziała gdzie uciekli, do jej rodzinnego domu przyszedł list od niego. Zawierał wiadomość, że przeprowadzili się w bezpieczne miejsce do wioski niedaleko miasta Isala, gdzie urodził im się syn. Widać nawet nie przypuszczali, że nikt nie będzie mógł im odpowiedzieć, bo wszyscy już dawno nie żyją. Ale jednak ktoś ten list odebrał. Nehima ponad sześć lat temu postanowiła sprawdzić, czy może jej brat wrócił do rodzinnej wsi i czy mieszka w ich domu. Wtedy miała jeszcze nadzieję, że ten koszmar się skończy, że brat przyjmie ją pod dach, że odzyska rodzinę. W końcu już rok jej tam nie było, wszystko mogło mieć miejsce. Ale oczywiście nic takiego się nie stało. Dom stał zdezelowany i opuszczony, zupełnie takim, jakim go zostawiła. Nie chciała sprawdzać co jest w środku, zamiast tego poszła na pocztę, dowiedzieć się, czy nie ma dla jej rodziny żadnej przesyłki. Nowa pracownica, bez szemrania dała jej wtedy list, najpewniej chcąc się w końcu pozbyć zalegającego towaru. To był dowód na to, że jej jedyny brat, już się nią nie interesował skazał ją na śmierć poprzez przemianę w mroczną, albo był na tyle głupi, by żyć w przekonaniu, że wszystko dobrze się skończyło tego wieczoru. Mimo to, Nehima czuła, że przez te siedem lat samotności, gniew wyparował, została tylko pustaka i choć wiedziała, że sobie nie może już pomóc w żaden sposób, czuła obowiązek ostrzeżenia brata przed czekającą go niechybnie śmiercią.
- Cóż, raz kozie śmierć. Swoją drogą ciekawe czym sobie na tą sławę zasłużył?
Zagadnęła sama do siebie, po czym westchnęła. Czeka ją długa droga, a nawet nie wiedziała, czy Sarik nadal mieszka w tym samym miejscu. Szybko policzyła sobie w pamięci. Wynikało, że jego syn ma niewiele ponad sześć lat. To mało, zbyt mało by pozwolić mu stracić ojca. Kolejne ciężkie westchnienie. Lepiej dla nich, żeby tam jeszcze mieszkali.