Aleatha
"Wiedza to potęga" - Wersja do druku

+- Aleatha (http://aleatha.tysian.pl)
+-- Dział:
Nasza twórczość
(http://aleatha.tysian.pl/forumdisplay.php?fid=3)
+--- Dział: Proza (http://aleatha.tysian.pl/forumdisplay.php?fid=48)
+--- Wątek: "Wiedza to potęga" (/showthread.php?tid=719)



"Wiedza to potęga" - Nikaj - 05-03-2015

Na specjalne zamówienie wrzucam kolejny tekst. Tym razem rzecz raczej dla fanów Assassin's Creed. Osoby niezorientowane w temacie mogą mieć problemy z ogarnięciem fabuły.

Wspomnieć w tym miejscu trzeba również o tym, że wszystkie teorie, badania i naukowcy wspomnieni w tekście są autentyczni. Zachęcam do researchu na ich temat Smile

Nie czytałam tego od kilku lat, wrzucam na dziko. (Tak to miało być ostrzeżenie przed literówkami ^^)



"Wiedza to potęga"


— Kończymy na dziś — zarządziła Lucy, odrywając wzrok od wykresu przewijającego się na ekranie jej komputera.
— Parametry Animusa w normie. Dajmy mu jeszcze godzinkę. — Jak zwykle Rebecca próbowała się targować i jak zwykle nic jej z tego nie wyszło.
— Nie. Na dziś wystarczy. Wydajność przesyłu informacji wyraźnie spada.
Pani inżynier wystukała na klawiaturze szereg odpowiednich komend i poleceń, ale nie omieszkała westchnąć, by okazać swoją dezaprobatę. Maszyna zareagowała natychmiast. Zamigało kilka kontrolek, coś zapiszczało miarowo. Zanim ucichł ledwo słyszalny szmer Animusa, siedzący na nim Desmond otworzył oczy.
Asasyn powiódł nieobecnym wzrokiem po pomieszczeniu. Wyglądał na totalnie zdezorientowanego. Na jego twarzy malował się całkowity brak zrozumienia dla sytuacji i miejsca, w których się znalazł. Widząc to, Lucy zerwała się ze swojego krzesła.
— Desmond, wszystko w porządku? — zapytała podchodząc i pochylając się nad Animusem. — Poznajesz mnie? Desmond!
Dopiero gdy podniosła głos, zawołany skupił na niej swój wzrok. Zamrugał, jakby coś nagle wpadło mu do oka.
— Lucy? Skończyliśmy już?
— Tak, koniec na dziś. Dobrze się czujesz? — spytała z troską.
— Tak. Tylko mi trochę szumi — przyznał Asasyn, przesuwając dłonią po tylniej stronie głowy.
— To normalne — odezwał się Shaun ze swojego kąta. — Po tylu godzinach powinien cię do tego porządnie rwać tyłek.
Lucy wyjątkowo nie zganiła go za niewybredny żart.
— Spróbuj wstać . Powinieneś iść się przespać — zwróciła się do Desmonda.
Ten bez sprzeciwu zwiesił nogi z jednej strony urządzenia i powoli staną o własnych siłach. Rzucił tylko krótkie "dobranoc" i wyszedł, nie odwracając się za siebie i wciąż rozcierając głowę.
W pomieszczeniu na kilka chwil zaległa cisza. Wszyscy przez moment wpatrywali się jeszcze w uchylone drzwi, za którymi zniknął Asasyn. Nawet Hastings przestał na jakiś czas jednostajnie stukać w klawiaturę.
— Źle z nim. — Rebecca wypowiedziała na głos myśl, która każdemu z nich plątała się w głowie. — Nie sądziłam, że tak szybko to pójdzie.
Lucy mocno zacisnęła wargi, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od drzwi.
— Jeśli faktycznie jest jakimś tam wybrańcem, to wytrzyma — rzucił beznamiętnie Shaun, wracając do swojego stukania.
— A jeśli nie? Jeśli to my coś pokpimy i wszystko weźmie w łeb?
— Zawsze możesz wypróbować swoją drugą teorię — odezwała się Rebecca, chcąc podnieść przyjaciółkę na duchu. Ku jej zdziwieniu wywołało to odwrotny efekt.
— To tylko teoria! W dodatku mogąca się okazać wyjątkowo paskudnym niewypałem! — oburzyła się Lucy.
— Ale przecież...
— Nie! — ucięła młoda badaczka, tupiąc nogą. — To zbyt niebezpieczne! Nie posłużę się Desmondem jak królikiem doświadczalnym!
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, wyszła z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.

*

Niewielki pokoik wyglądał jak cela klasztorna. Przy przeciwległej do drzwi ścianie stało wąskie łóżko, a obok krzywa komódka. I to wszystko. Żadnego krzesła, żadnej lampy czy dywanu. Jedynym źródłem światła, teraz i tak wyłączonym, była zwisająca z sufitu żarówka. Celowo nie miała wielkiej mocy, by jej wątły blask nie przyciągał uwagi potencjalnego obserwatora. Na podłodze, przy posłaniu walało się kilka podniszczonych starych książek.
W pewnym momencie drzwi uchyliły się, przy żałosnym akompaniamencie skrzypiących zawiasów.
— Lucy, jesteś tu? — spytała Rebecca, wślizgując się do środka. Mimo ciemności panującej w pokoiku dostrzegła poruszenie niewielkiej postaci skulonej na łóżku. Podeszła więc bliżej i usiadła obok przyjaciółki.
— Nie mogę tego zrobić, Becky.
— Powinnaś bardziej wierzyć w swoje możliwości. Już raz twoja teoria okazała się słuszna. Pamięć genetyczna istnieje...
— To co innego! — upierała się Lucy. — Wtedy byłam pewna! Nie brałam nawet pod uwagę możliwości pomyłki!
— Czemu więc teraz tak się nią przejmujesz? — Rebecca spytała wprost. Młoda badaczka zamilkła, nie wiedząc co właściwie odpowiedzieć. To milczenie okazało się jednak bardzo wymowne. — Desmond. — domyśliła się Becky. — To w nim tkwi problem, nie w twojej teorii.
— Nie chcę jeszcze bardziej mącić mu w głowie! Ta cała zabawa z Animusem wyrządziła już dosyć szkód w jego mózgu.
— Wiesz, że przeczysz samej sobie? Przecież twój pomysł może powstrzymać, a nawet cofnąć te zmiany — Rebecca nie dawała za wygraną. Lucy westchnęła ze zrezygnowaniem.
— A jeśli nie mam racji i to mu zaszkodzi? Jeśli coś mu się stanie? Jeśli go...
— ...stracisz? — Becky weszła przyjaciółce w słowo.
— Co? — Lucy zmieszała się zauważalnie. — No ale... Nie... Ja nie o tym...
— No już, dobra, przestań kręcić. Z odległości kilometra da się wyczuć miętę między wami.
Genetyczka posłusznie przestała upierać się, że Desmond jest jej obojętny. Bez słowa podkuliła nogi i objęła kolana ramionami. Nie mogła konkurować z bezpośredniością przyjaciółki.
— Tym bardziej ci się dziwię, Lucy. Dobrze wiesz, że on jest uparty. Nie zgodzi się na całkowite zaprzestanie prowadzenia sesji. Animus za bardzo go kręci.
— Wiem.
— Więc pomóż mu, zanim totalnie schrzani sobie mózgownicę i stanie się taki jak Obiekt 16.
Obrazowe porównanie osiągnęło zamierzony skutek. Lucy gwałtownie obejrzała się na Rebeccę. W jej oczach czaił się strach. Jasnym było, że za żadne skarby nie chciała dopuścić, by Desmonda spotkało to samo, co jego poprzednika w Abstergo.
— Ale ta teoria...
— Zapytaj go! — Becky wyłożyła na stół swoją ostatnią kartę. — Zaproponuj mu to rozwiązanie. Przedstaw wszystkie za i przeciw. Niech sam podejmie decyzję!
Lucy przez dłuższy moment zastanawiała się nad odpowiedzią. W końcu jednak zdecydowała się:
— Zgoda.

*

W prowizorycznej kuchni unosił się zapach włoszczyzny. Właściwie wszystko zdążyło już tym zapachem przesiąknąć, bo od dłuższego czasu były to dominujące dania w jadłospisie Asasynów.
— Pięknie pachnie. Co na obiad? — rzucił Desmond wchodząc do niewielkiego pomieszczenia.
Jego żart został doceniony przez Rebeccę i Lucy, ale nie przez Shauna, zawzięcie mieszającego w stojącym na kuchence garnku.
— Nie wymądrzaj się, Miles.
— Hastings, kochanie! Zgubiłeś fartuszek?
Shaun uczynił gest, jakby chciał w niego rzucić drewnianą łyżką, ale Lucy powstrzymała go mówiąc:
— Dajcie spokój, chłopaki! Siadaj, Desmond.
Nowoprzybyły posłał jeszcze Hastingsowi ironiczny uśmiech i zajął miejsce przy małym kwadratowym stole, pomiędzy dwoma kobietami.
— Jak ci się spało? — zagadnęła go Rebecca.
— Dobrze — rzucił od niechcenia, po czym zwrócił się do Lucy: — Kiedy zaczynamy kolejną sesję?
Zapytana zawahała się na sekundę i uciekła wzrokiem ku przyjaciółce, szukając u niej jakiejś podpowiedzi.
No, dalej. Do ataku! — mówił wzrok Rebecci.
Lucy wzięła głęboki oddech.
— Desmond, chcemy z tobą porozmawiać.
Chcemy? MY chcemy? TY chcesz! — grzmiały oczy Rebecci, ale genetyczka nie przejęła się tym zbytnio.
— Ostatnie wyniki analizy transmisji synaptycznej impulsów...
— Łołoło, czekaj, czekaj! — przerwał jej Desmond. — Mów do mnie normalnie, nie używając tego całego naukowego bełkotu.
— Dobrze — zgodziła się Lucy, zastanawiając się, jak najprościej ująć to, co chce mu powiedzieć. — Jak wiesz, zawsze podczas twoich sesji wewnątrz Animusa kontroluję to, co się z tobą dzieje. Począwszy od oddychania, a skończywszy na prawidłowym działaniu twojego mózgu. Jesteś nieustannie monitorowany, a każde niespodziewane odchylenie któregoś parametru od normy skutkowałoby natychmiastowym odłączeniem cię od Animusa.
— Co na szczęście zdarzyło się tylko raz. Przy pierwszym podłączeniu, jeszcze w Abstergo —dorzucił Desmond, na co Lucy pokiwała głową.
— Owszem — zgodziła się. — W twoich wynikach nie ma żadnych rewelacji czy nagłych odchyleń. Nie oznacza to jednak, że wszystko jest w porządku.
Genetyczka zawiesiła na moment głos, by sprawdzić jakie wrażenie wywarły na nim te słowa. Ku jej zdziwieniu skonstatowała, że żadne. Wyraz twarzy Desmonda był do bólu obojętny.
— No i co? — spytał, wzruszając ramionami.
— Ano to, że większość współczynników opisujących delikatne reakcje indeterministyczne twojego mózgu zaczęła od jakiegoś czasu pod wpływem Animusa powoli, acz permanentnie pogarszać się.
Po minie Asasyna było jasno widać, że niewiele z tego wszystkiego zrozumiał. Lucy wzięła głębszy oddech i rozpoczęła trzecie podejście:
— Animus wywołuje nieodwracalne zmiany w twoim kresomózgowiu. Podporządkowuje je sobie. Tak jak zrobił to z Obiektem 16.
— Zaraz, zaraz! — Miles ożywił się niespodziewanie, prostując się na krześle. — Mówisz tak, jakby Animus był złowieszczą maszyną czyhającą na mnie, by wyssać mi mózg przez uszy.
— Tak! Dodaj jeszcze, że przez słomkę! — rzucił sarkastycznie Shaun, zerkając na nich przelotnie przez ramię.
— Nie o to chodzi — włączyła się do dyskusji Rebecca, dziwnie rozbawiona jej przebiegiem. — Animus to skomplikowane urządzenie. Choć jest diabelnie nowoczesne, nie może na nikogo czyhać, Des. Po prostu w swoim działaniu wykorzystuje między innymi system silnie skondensowanych pól elektromagnetycznych. Dzięki temu inicjuje odpowiednie reakcje i ...
— Naprawdę nie możecie mówić normalnie? — zdenerwował się Desmond. Nie cierpiał rozmawiać z resztą zespołu o takich sprawach. Grzebanie w genach, procesorach i bazach danych było całym ich życiem i mówiąc o nich, nie potrafili powstrzymać się od używania specjalistycznego żargonu.
— Przepraszam. — Rebecca przybrała na moment skruszoną minę. — Mówiąc wprost: aby działać prawidłowo, Animus musi "niechcący" wpływać na twój mózg. To konieczne i nie da się tego obejść.
— No dobra. Jestem w stanie się z tym pogodzić. O co więc chodzi? Po co ta cała afera? — dopytywał się Desmond.
— Jeszcze pytasz? — oburzyła się Lucy. — Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to niebezpieczne? Obiekt 16 przez to zginął!
— Ale mnie przecież nic nie jest! Czuję się świetnie! Odkąd zacząłem działać wewnątrz Animusa nic z moją głową się nie zmieniło! — rzucił beztrosko Asasyn, ale ledwo skończył mówić, uśmiech spełzł mu z twarzy. Lucy i Rebecca przyglądały mu się badawczo, odgadując jego myśli.
To nie była prawda, że nic się nie zmieniło, bo zmieniło się wiele i to w stopniu dostrzegalnym.
— Orli Wzrok? — spytał Desmond cicho, niemal szeptem.
Genetyczka pokiwała głową.
— Owszem. Jest jednym z symptomów.
— To bardzo śmiałe założenie — odezwał się sceptycznie Shaun, odchodząc od kuchenki. Naładował im zawartość garnka na talerze i dosiadł się do stołu. Zabrali się do jedzenia, nie przerywając rozmowy. — Przecież tę umiejętność, Orli Wzrok, posiadali wybrani członkowie Bractwa na przestrzeni całych stuleci! Jak więc może ona być efektem pracy z Animusem?
— Nie do końca efektem — Lucy podjęła dyskusję — lecz zestawieniem kilku czynników, które mogły zaistnieć w danej formie i danym czasie za sprawą zarówno Efektu Krwi jak i, nazwijmy to, skutku ubocznego technicznych rozwiązań zastosowanych w Animusie.
— Znowu zaczynacie bełkotać — upomniał ich Desmond , a Rebecca niespodziewanie go poparła:
— Poniekąd ma rację. Lucy, możesz to wyjaśnić?
Genetyczka zastanowiła się przez moment, dziabiąc jedzenie widelcem, po czym zadała pozornie proste pytanie:
— Czym jest Orli Wzrok?
Odpowiedź, i to nie jedna, padła natychmiast:
— Intuicją — odparł Desmond.
— Nieszablonowym złożeniem działania zmysłów — stwierdził Shaun.
— Odchyleniem od schematu postrzegania rzeczywistości — dorzuciła Rebecca.
Cała trójka popatrzyła po sobie, zdziwiona rozbieżnością swych poglądów. Lucy jednak nie przejęła się nią wcale.
— Bingo! Po części wszyscy troje macie rację. — Pytające spojrzenia zmusiły ją do dalszych wyjaśnień: — Odkąd poznaliśmy treść rozmowy Ezio z Minerwą... wiecie, tamtej w watykańskich podziemiach... zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim i chyba udało mi się dojść do wniosków, na podstawie których można jasno i co ważniejsze: naukowo, zdefiniować zjawisko określane jako "Orli Wzrok".
Pozostali Asasyni wytrzeszczyli oczy.
— Zamieniamy się w słuch — Shaun zachęcił Lucy, by rozwinęła swoją myśl.
— Tak naprawdę wszystko zaczyna się i kończy na trzech pytaniach: Co się widzi za pomocą Orlego Wzroku? Jak to się widzi? I dlaczego się to widzi?
— To pierwsze pytanie jest proste — wtrącił się Desmond. — Widzi się intencje innych osób.
— Zazwyczaj można to tak ująć, ale zdarzają się zaskakujące wyjątki, mogące podważyć całą tę hipotezę.
— Na przykład?
— Na przykład — zamyśliła się Lucy — złodziej na florenckim targowisku, gdy Ezio chciał spotkać się z La Vople.
— Miał żółtą aureolę. Jak każdy cel. I co z tego?
— Czekaj — wtrącił się Shaun. — To przecież nie ma sensu. Primo: złodziej nie był celem, był tylko pośrednim ogniwem w drodze do niego. Secundo: jak można zestawić intencje kogoś takiego z intencjami głównego celu skrytobójstwa, czy chociażby odbiorcą głupiego listu, który Ezio miał gdzieś dostarczyć? Intencje nie mają tutaj nic do rzeczy!
— No to co wpływa na to, że jedni mienią się na żółto, inni na czerwono, a jeszcze inni na niebiesko? — Desmond sprawiał wrażenie coraz bardziej zainteresowanego tematem, co ucieszyło Lucy.
— Odpowiedź może się wdawać pozornie absurdalna — ostrzegła. — Tym czymś, jest przyszłość.
— Co? — niemalże wykrzyknęła cała trójka. — Że niby my?
— Nie, nie! Chodzi mi o krótki przedział czasu względem teraźniejszości wewnątrz Animusa.
— Zaczynam się gubić — wyznał Desmond, zerkając na Rebeccę z nadzieją, że i ona rozumie tyle co on.
— Lucy, czyżbyś odwoływała się do podstawowych hipotez czasowo-symetrycznej mechaniki kwantowej? Przecież ani Jeff Tollaksen, ani Yakir Aharonov, ani goście z Uniwersytetu Rochestera nie potwierdzili prawidłowości tych założeń.
— No i się pogubiłem. — Asasyn z zrezygnowaniem pokręcił głową.
— Nie wchodząc w szczegóły, postaram się to wyjaśnić — zaproponowała Lucy, odkładając widelec i opierając łokcie na stole. — Istnieje teoria, że przyszłość może w niewyjaśniony sposób determinować teraźniejszość, to znaczy wpływać na nią. Ta myśl z pewnych względów tłumaczyłaby wiele zjawisk zachodzących w mikro- oraz makroświecie, na przykład różnice czasowe w rozpadzie dwóch z pozoru identycznych atomów radioaktywnych. To zagadnienie spędzało sen z powiek nawet Einsteinowi! Naukowcy, o których wspomniała Becky, przez dekady próbowali doświadczalnie udowodnić słuszność tej kontrowersyjnej teorii, ale z kiepskim rezultatem.
— Załóżmy, że na razie łapię — wtrącił Desmond. — Ale co to ma wspólnego z Orlim Wzrokiem? I skoro nikt tego nie udowodnił, jak możemy opierać się na takiej, na pierwszy rzut oka wyjątkowo durnej, teorii?
— Właśnie w tym cały dowcip, że możemy. A to dlatego, że zdobyliśmy niepodważalny dowód na to, że czasu nie można postrzegać liniowo, co burzy fundamenty indeterminizmu fizyki klasycznej.
Desmond zrobił wielce zdziwioną minę, ale twarze Shauna i Rebecci niespodziewanie pojaśniały.
— Minerwa! — odgadł bezbłędnie historyk. —W trakcie rozmowy z Ezio faktycznie zwracała się do Milesa! Była świadoma jego egzystencji w teraźniejszości, będącej odległą przyszłością względem czasu, w którym toczyła się ta konwersacja!
— Otóż to! — poparła go Rebecca. — Zakładając, że koledzy fizycy mieli rację i przyszłość faktycznie za sprawą nieliniowości czasu może wpływać na teraźniejszość, to Minerwa, jako jedna z Tych, Którzy Przybyli Przed Nami, potrafiła zapewne dzięki ich zaawansowanej technologii lub wyższemu poziomowi ewolucji odpowiednio zanalizować ów wpływ i przewidzieć przyszłość!
— A część tej niezwykłej zdolności przeszła na Asasynów czystej krwi. I to jest sedno sprawy!
— Nadal nie rozumiem, jak to się ma do Orlego Wzroku — wtrącił Desmond, przerywając rozgrzewającą się dyskusję.
— To proste — ocenił Shaun. — W czasie używania tej umiejętności twoi przodkowie nie widzieli intencji otaczających ich ludzi, lecz szacunkową ocenę skutków potencjalnego nawiązania z nimi kontaktu!
— Chodzi o to — wtrąciła się Lucy, widząc ogłupienie na twarzy Desmonda — że Orli Wzrok podpowiadał im, że jeśli na przykład nawiążą jakiś kontakt ze strażnikiem, to z wielkim prawdopodobieństwem stanie się on podejrzliwi i rozpocznie burdę. Z kolei gdy czegoś pragnęli lub musieli wykonać jakieś zdanie: znaleźć kogoś, zabić czy chociażby dostarczyć list, to Orli Wzrok wskazywał im, z kim powinni wejść w kontakt, by pomyślnie doprowadzić sprawę do końca.
W spojrzeniu Desmonda pojawiła się iskierka zrozumienia.
— No tak, można to tak ująć. Czyli to jest odpowiedź na pierwsze z tych twoich trzech pytań. Jakie było drugie?
— W jaki sposób widzi się, nazwijmy to, ślady z przyszłości?
— To przecież znowu jest oczywiste! Dzięki barwom! Jeden typ... skutków kontaktu, to jeden kolor.
— A nie zdziwiło cię nigdy, że coś tak abstrakcyjnego i w dodatku niematerialnego posiada kolor? — zagadnęła Asasyna Rebecca, czym wyraźnie zbiła go z tropu. — Desmond, jesteś synestetykiem.
— Syne...co?
— Synestetykiem — poprawił Shaun. — Chodzi o to, że doświadczając czegoś za pośrednictwem jednego zmysłu, masz jednocześnie wrażenia charakterystyczne dla jednego lub kilku innych zmysłów. Czyli na przykład słowom potrafisz jednoznacznie przypisać kolor, dźwiękom fakturę, a barwom smak.
Desmonda zamurowało. Wodził wzrokiem od Lucy, poprzez Hastingsa, do Rebeccy i z powrotem. Nie miał pojęcia, że to, jak od zawsze postrzega otaczający go świat, różni się od powszechnej normy. Nigdy nawet nie przeszło mu to przez myśl.
— Czyli... to nie jest normalne? Znaczy... wy tak nie potraficie?
— Nie, to nieczęsta zdolność. Ma ją zaledwie jedna osoba na około dwadzieścia tysięcy! —potwierdziła ożywiona Rebecca. — Ale zawsze mnie to interesowało! Powiedź coś, Des! Cokolwiek! Na przykład: jaki jest widelec? — Pomachała trzymanym w dłoni sztućcem.
— Widelec? Jest matowo-zielony, szorstki, lekko kwaśny.
— A stół?
— Ceglasty, jest miękki i raczej słonawy.
— Niesamowite! A jaki jest...
— Nie mamy czasu na takie pogadanki — przerwał Rebecce Shaun, posyłając jej karcące spojrzenie.
—Widzisz, Desmond? — odezwała się Lucy. —Jesteś synestetykiem i to nawet dosyć rzadkiego typu, bo twoje zmysły nie są powiązane tylko w pary, lecz współgrają jako całość!
— Czy jest możliwym, że Altair i Ezio też byli... synestetykami?
— Wygląda na to, że tak. Gdyby było inaczej, zauważyłbyś różnicę pomiędzy ich sposobem postrzegania, a twoim. Źródłem synestezji są według teorii Simona Baron-Cohena dodatkowe, można by rzec: nadprogramowe, połączenia w mózgu. Jeśli to prawda, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że jest to cecha dziedziczna, szczególnie w rodach Asasynów czystej krwi. Ale to jeszcze nie koniec! Wyobraź sobie, że niejaki Heinrich Kluver z Uniwersytetu Kalifornijskiego ustalił na podstawie badań, że naturalna synestezja ma niezwykle dużo wspólnego z stanem wywołanym zażyciem Dietyloamidu kwasu D-lizergowego.
— Czego?
— LSD, Desmond, narkotyku. Tym co jednak interesuje nas bardziej jest fakt, że podobne doznania wywołuje nałogowe zażywanie haszyszu.
Słysząc to Shaun wyraźnie się ożywił:
— Jesteś tego pewna, Lucy? To by znaczyło, że badacze historii nie pomylili się w sprawie etymologii nazwy "Asasyni" i faktycznie wzięła się ona od "Al-hasziszijjun".
— Coś tu nie gra — zauważył Desmond. — Przecież w rozmowie z Mistrzem Altair wyraźnie powiedział, że wbrew temu co sądzą ludzie, bractwo trzyma się przez pragnienie pokoju, a nie bogactwa, kobiety czy nieustanny haj. To znaczy, że nie jarali haszyszu, jak myślą historycy.
— Nie zapominaj, Desmond, że Altair, jako synestetyk i potomek Tych, Którzy Przybyli Przed Nami, mógł swobodnie korzystać z Orlego Wzroku. A co z tymi, który nie mieli tyle szczęścia? Podpowiem ci: skoro haszysz wywołuje podobne wrażenia...
— To się nawet trzyma logiki — skomentowała Rebecca, przenosząc wzrok na Lucy. — Wydaje mi się jednak, że odbiegliśmy od tematu. Des, z tego, że jesteś synestetykiem, można wyciągnąć bardzo ważny wniosek: powiązania i relacje istniejące w twoim kresomózgowiu nie są "standardowe". Następstwa tego są istotne i mowa o nich będzie przy rozkminianiu pytania numer trzy, mam rację, Lucy?
— Owszem. Trzecie i najważniejsze pytanie brzmi: dlaczego w ogóle coś takiego widzisz?
— Nie mam pojęcia, ale zaraz pewnie mnie oświecisz. — Desmond uśmiechnął się cwaniacko.
— Jak wspomniała Becky, Animus generuje silne, skondensowane pola elektromagnetyczne, które mają negatywny wpływ na twój mózg. Przy budowie naszej maszyny starano się to maksymalnie zniwelować, ale w Abstergo nie przejmują się takimi bzdurami. — Wymawiając ostatnie słowo, Lucy pokazała palcami znak oznaczający cudzysłów. — To co się tam działo, śmiało można by nazwać "praniem mózgu". Największe zmiany dotyczą płatu potylicznego...
— Ale przecież czuję się świetnie! — powtórzy jak mantrę Asasyn.
—Twój upór jest niesłychanie irytujący. Może dałbyś jej chociaż dokończyć? —Shaun przywołał go do porządku swoim zwykłym, irytującym tonem.
— Jak mówiłam — kontynuowała genetyczna — zmiany dotyczą w największym stopniu części potylicznej. Nie można ich porównać, z jakimś mechanicznym uszkodzeniem, a mimo to objawy są bardzo podobne: widzenie aureoli, halucynacje wzrokowe, skotoma, niedokładne widzenie obiektów i trudności w ich umiejscowieniu.
— Opis pasuje idealnie do Orlego Wzroku, ale przecież on tak po prostu działa i już. To nie są żadne objawy jakichś tam uszkodzeń...
— A poza sytuacjami gdy używałeś tej zdolności, nie zdarzały się podobne objawy? — spytała uparcie Lucy. Desmond chciał równie uparcie zaprzeczyć, ale milczał o sekundę za długo. — Widzisz?! Mam rację! Coś jest nie tak i trzeba to zatrzymać, zanim będzie za późno!
— Jak to: zatrzymać? Nie ma mowy! Nie zgodzę się na przerwanie sesji!
— Być może nie będzie takiej potrzeby — odezwała się pojednawczym tonem Rebecca, widząc, że obojgu zaczynają puszczać nerwy. — Istnieje inny koncept, co nie, Lucy?
Genetyczka wydęła wargi z niezadowolenia i spuściła wzrok. Wyglądała, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała.
— Wiedza to potęga, jeśli się wie, jak jej używać. Można by... — zawahała się jeszcze na moment — wygenerować inne pole. A konkretniej: takie, które działałoby w sposób odwrotny do tego wytwarzanego przez Animus. Możliwe, że w ten sposób dałoby się chociaż częściowo odwrócić te zmiany, ale to tylko teoria. Z tego co wiem, nikt czegoś takiego nie potwierdził i szczerze powiedziawszy, nie jestem pewna...
— Nie podoba mi się ten pomysł — stwierdził Desmond z kwaśną mina.
— Nie zrozum mnie źle! Nie chcę na tobie eksperymentować!...
— Nie o to chodzi —Asasyn znów jej przerwał. — Nie zgadzam się, byście próbowali w jakikolwiek sposób naprawiać to, co się dzieje w mojej łepetynie.
Trójka naukowców ze zdziwienia aż wychyliła się w jego stronę.
— Dlaczego?!
— Bo nie! Lucy, mówisz, że dzięki temu... anty-polu zmiany, które zaszły w mojej głowie zostaną cofnięte? A nie zapomniałaś przypadkiem, że, jak sama wykazałaś, Orli Wzrok też jest skutkiem tych zmian? Jeśli miałbym stracić tę zdolność, to kategorycznie nie zgadzam się.
Genetyczka gwałtownie wstała z krzesła. Oparła obie dłonie na stole i pochyliła się ku Desmondowi, dygocąc ze złości.
— A czy ty nie zapomniałeś, że tutaj chodzi o coś więcej, niż tylko o jakieś głupie halucynacje?! O twoje zdrowie, życie?! Chociaż nie... Wygląda na to, że już nie masz pojęcia jak ważne jest życie! Animus to dla ciebie fajna zabawka, dzięki której możesz się wyżyć! Nie widzisz tego, że zrobił ci wodę z mózgu! Jeśli chcesz się dalej bawić w powolną przemianę w warzywo, to proszę bardzo, ale ja do tego ręki nie przyłożę!
Jakakolwiek reakcja ze strony Desmonda została uprzedzona donośnym trzaskiem drzwi, zamakających się za wściekłą Lucy.
— Jeszcze trochę się podenerwuje, a powybija nam wszystkie zawiasy z framug — zauważyła bezceremonialnie Rebecca.

*

To były ciężkie dni dla wszystkich.
Lucy, nie mogąc się dogadać z Desmondem, odmówiła współpracy. Z każdej rozmowy wynikała kolejna kłótnia, toteż zaczęli się intuicyjnie unikać. Rebecca próbowała kilkukrotnie załagodzić sytuację, niestety bez skutku. Shaun z początku wydawał się niewzruszony, ale po kilku dniach przerwy od pracy stał się wyraźnie bardziej sarkastyczny i poirytowany. Jego kuchnia z przeciętnej stała się niejadalna.
Desmond zaczął się nudzić, toteż coraz częściej wychodził z kryjówki rano, a wracał dopiero wieczorem. Lucy się to nie podobało, ale demonstracyjnie ignorowała jego nierozważne zachowanie. Sama spędzała całe dnie w swoim pokoiku, przy laptopie, nie widząc bożego świata.
Mogłoby się wydawać, że cały projekt weźmie w łeb przez dwójkę przewrażliwionych uparciuchów. Zaiste takie zakończenie było przez chwilę realne do spełnienia.
A potem przyszedł przełom.

*

Ciche skrzypnięcie zawiasów zaalarmowało Desmonda pochylonego nad materiałami rozłożonymi na rozległym blacie. Spodziewał się Hastingsa, wściekłego jak zwykle, gdy ktoś bez pytania dobierał się do jego bezcennych danych. Toteż zareagował typowo dla kogoś przyłapanego na gorącym uczynku: błyskawicznie wyprostował się, okręcił na pięcie i przybrał minę niewiniątka.
Bardzo się zdziwił, widząc w progu Lucy. Wyglądała mizernie, jakby nie spała całą noc. Miała zaczerwienione oczy i niedbale spięte włosy.
— Jesteś zajęty? — spytała zamiast "dzień dobry".
— Nie. Tak sobie tylko... oglądam.
— To chodź, przejedziemy się do miasta — zaproponowała niespodziewanie, podając mu jego białą bluzę z kapturem.

*

Małomiasteczkowy bazar przypominał mrowisko, w które ktoś nieuważny wetknął kij. Sobotnie przedpołudnie i piękna słoneczna pogoda sprawiły, że plac targowy tętnił życiem jak mało kiedy. Pomiędzy barwnymi straganami przeciskali się klienci wabieni pokrzykiwaniami przekupniów
Lucy bez namysłu dała się porwać tłumowi, ciągnąc za rękę zdezorientowanego Desmonda. Po kilku chwilach krążenia wśród stoisk z najróżniejszymi towarami, stracił orientację. Wydawało mu się, że zrobili jedną pętlę i wrócili w miejsce, w którym już byli, ale nie dałby za to głowy.
Nagle Lucy zatrzymała się i jakimś cudem obróciła w jego stronę. Ku zaskoczeniu Desmonda stanęła na palcach i objęła go niespodziewanie za szyję.
— Znajdź swoją własność. Nie daj się wyprowadzić w pole — usłyszał tuż przy swoim uchu. Zanim zdążył o cokolwiek zapytać, zdecydowanym ruchem naciągnęła mu kaptur na głowę i zniknęła w gwarnym tłumie.
Asasyn przez moment stał jak sparaliżowany. Szybko jednak ktoś popchnął go i tym samym zmusił do ruchu w stronę określoną przez sunącą rzekę ludzi.
O co chodzi? Czego mam szukać? Co to za zabawa? — Dziesiątki pytań kłębiły mu się w głowie.
Przeciskając się przez tłum przystanął przy jednym z mniej obleganych straganów.
Dobra, stary, myśl logicznie — zwrócił się w myślach sam do siebie. — Mało to razy byłeś w podobnej sytuacji?
Desmond uśmiechnął się lekko, głębiej naciągając kaptur. Rozejrzał się sprawdzając, czy nie zwrócił na siebie niczyjej uwagi, po czym użył Orlego Wzroku.
Jego zdziwienia tym, co zobaczył, nie da się z niczym porównać.
Spodziewał się tego co zwykle: zapadnięcia rozmytej ciemności rozświetlonej tylko pojedynczymi poświatami. A nic takiego nie nastąpiło. Co prawda jasność słonecznego dnia nieco zelżała i promienie już go nie oślepiały, ale nadal widział wystarczająco wyraźnie wszystkie kształty i kontrasty. A co najważniejsze wcale nie przeszkodziło mu to w dostrzeżeniu całej gamy rozmaitych aur należących do otaczających go ludzi. Przez dłuższą chwilę stał i rozglądał się, zafascynowany i oszołomiony jednocześnie. Gwarny tłum w pełnej rozpiętości palety barw i odcieni przesuwał mu się przed oczami, jak obrazy w kalejdoskopie.
Po dłuższej chwili Desmond oswoił się z nowym widokiem na tyle, że wyszedł ze swojej kryjówki i wmieszał się w kolorową rzekę ludzi. W pewnym momencie zorientował się, że oprócz "efektów" otaczających go osób, po nierównym bruku wije się złocista smuga, również ewidentnie będąca wytworem Orlego Wzroku. Bez zastanowienia ruszył za nią.
Wyminął kilka stoisk z warzywami oraz stragan kwiaciarki. Nie zwracając niczyjej uwagi, ostrożnie przemieszczał się w tłumie. Wiedziony błyszczącą wstęgą już miał się wyłonić zza budy z pamiątkami, gdy przed oczami zabłysła mu nagle czerwona smuga. W ostatniej chwili uchylił się, dzięki czemu nie został brutalnie zdzielony zwiniętym w belę dywanem niesionym przez nieuważnego nabywcę. Odprowadziwszy wzrokiem dywan, który bez zapowiedzi stracił swą czerwoną poświatę, Asasyn rozejrzał się, próbując na powrót odnaleźć ślad, za którym podążał. Zanim jednak zdołał go zlokalizować, poczuł wyraźnie jak czyjaś ręka wsuwa się do tylnej kieszeni jego dżinsów.
Dla normalnego człowieka swobodne poruszanie się w panującym na bazarze tłoku było niemalże niewykonalne, ale Desmond za sprawą Animusa już nie raz znalazł się w podobnej sytuacji i nie sprawiało mu to kłopotów. Zwinnie odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze złodziejem. A raczej stanąłby, gdyby złodziej dorównywał mu wzrostem, a nie był od niego o niemalże trzy głowy niższy.
Umorusany wyrostek, na oko jedenastoletni, zaczaił się za drewnianą podporą konstrukcji dachu, osłaniającego część placu targowego. Wybrał idealny moment, ale widocznie nie spodziewał się, by ktoś mógł tak swobodnie okręcić się w miejscu, nie robiąc strasznego zamieszania. Nie tracił jednak czasu na dziwienie się czemukolwiek. Zrobił w tył zwrot i wykorzystując swoją niewielką posturę, dał nura w tłum. Desmond również nie tracił czasu na dziwienie się, jak mógł cokolwiek poczuć, skoro w chwili gdy się odwrócił, chłopiec dopiero sięgał ręką do jego kieszeni. Assassyn rzucił się w pościg za wyrostkiem. Zapewne szybko zgubiłby go w tłumie, gdyby nie otaczająca go intensywnie żółta poświata.

*

Dzieciak był dobry.
Desmond nie był w stanie mu tego odmówić. Nie spodziewał się, że nie zdoła go złapać, zanim ten wydostanie się z bazaru. Tym bardziej nie spodziewał się, że smarkacz wdrapie się na drewnianą konstrukcję zadaszenia i pogna po niej jak wiatr. A już w ogóle na myśl mu nie przyszło, że wyrostek będzie na tyle odważny, że bez zastanowienia zeskoczy z niego, rozwalając przy okazji stragan z puchową pościelą. Potem wybiegł na pobliską ulicę, omal nie wpadając pod samochód, którego maskę chwilę później Demond przesadził jednym susem. Dzieciak skręcił w jedną z bocznych, niezbyt atrakcyjnych uliczek i zaczął błyskawicznie wspinać się po zewnętrznych schodach pożarowych czteropiętrowej kamieniczki. Asasyn nie miał zamiaru ścigać go w ten sposób. Dopadł najniższej części metalowej konstrukcji i podciągnął się wyżej, łapiąc kolejne poprzeczne elementy, które również zdawały się lekko jarzyć na żółto. Chłopiec dotarł na dach tylko chwilę wcześniej od niego i już nie zdołał dalej uciec.
— Puść mnie! — krzyknął niespodziewanie po angielsku, gdy Desmond złapał go za wymięty kołnierz brudnej i podartej koszulki. Asasyn ani myślał spełniać jego żądania.
— Skąd to masz? — spytał nie owijając w bawełnę. Już w trakcie pościgu zauważył przedmiot całej awantury: ukryte ostrze nieudolnie zapięte na chudym przedramieniu dzieciaka. JEGO ukryte ostrze.
— Daj spokój! Puść mnie! — domagał się złodziejaszek, próbując się uwolnić.
— Zapytałem: skąd to masz?
— Dała mi jakaś baba. Obiecała mi dwadzieścia dolców, jeśli uda mi się zwinąć ci portfel i czmychnąć!
— Oddaj mi to — zażądał Asasyn przybierając surową minę, ale puścił dzieciaka. — A ty, Lucy, wyłaź zza tego murka!
Gdy smarkacz bez dyskusji zaczął odpinać śmiercionośną broń z przedramienia, młoda badaczka faktycznie wyłoniła się zza sypiącej się ściany. Ku zdziwieniu Desmonda, wyglądała bardziej na zadowoloną, niż zaskoczoną.
— I jak? — spytała podchodząc bliżej. — Podobają ci się moje małe modyfikacje?
— Co to ma wszystko znaczyć? — Desmond czuł, że jeszcze trochę i puszczą mu nerwy. Zmierzył Lucy gromiącym wzrokiem, zsuwając z głowy kaptur swojej bluzy. Dopiero gdy niespodziewanie zaczęło mu ciemnieć przed oczami, a wszelkie kontrasty i barwy straciły na ostrości, zorientował się, że przecież wciąż używa Orlego Wzroku. Zmiana nie była gwałtowna, ale na tyle szybka, że zszokowała go, zmuszając do powrotu do "normalnego" sposobu postrzegania. Widząc zmiany na jego twarzy, Lucy błyskawicznie znalazła się tuż przy nim.
— Jak się czujesz? Może kręcić ci się w głowie, lepiej usiądź.
— Nic mi nie jest. Lucy, o co w tym wszystkim chodzi?
— Mogę już dostać moje dwie dychy? — wtrącił się dzieciak, uporawszy się z ukryty ostrzem i wcisnąwszy je Desmondowi do ręki. Genetyczka sięgnęła do kieszeni i podała chłopcu dwa dziesięciodolarowe banknoty.
— Kup sobie coś do jedzenia. A jak jeszcze raz spróbujesz mnie okraść, to inaczej sobie pogadamy — ostrzegła.
— Poznałaś go w podobnych okolicznościach co ja? — spytał Asasyn, odprowadzając chłopca wzrokiem, gdy odszedł w stronę schodów pożarowych. — Z resztą nieważne... Wyjaśnij mi, po co był ten cały cyrk.
— Ściągnij bluzę — poleciła Lucy śmiertelnie poważnym tonem, po czym widząc jego ogłupiałą minę, dodała — No co? Ściągaj.
Desmond posłusznie rozpiął ubranie i podał je genetyczce. Ta bez ceregieli przecięła szewek przy kapturze dobytym nie wiadomo skąd nożykiem. Rozchyliła nieco warstwy zszytego materiału, odsłaniając biegnące pomiędzy nimi cieniuteńkie żyłki przewodów.
— Myślałeś, że tak łatwo zrezygnuję z mojego pomysłu?
— Przecież ci powiedziałem, że nie zgadzam się na żadne manipulowanie... — oburzył się Asasyn, ale Lucy mu przerwała:
— A straciłeś Orli Wzrok? Nie. A nawet lepiej: poprawiłam go, nie zauważyłeś? Powinieneś widzieć wszystko ostrzej i w lepszym kontraście, oraz powinieneś dostrzegać znacznie więcej pośrednich stanów, być może nawet emocje otaczających cię ludzi. I wyczuwanie wpływu przyszłości też zaczęło ci lepiej wychodzić. Nie dałeś się zwalić z nóg facetowi z dywanem, ani nie pozwoliłeś się okraść. Zareagowałeś jeszcze zanim to się wydarzyło.
— I to wszystko jest zasługą tego? — spytał Desmond, wskazując niepozorną siateczkę błyszczących nitek wszytą w kaptur bluzy.
— Owszem — odparła badaczka z nieukrywaną dumą w głosie. — Siedziałam nad tym non stop przez niemal dwa tygodnie. Opracowanie nowego systemu zajęło mi niemalże cały ten czas. Na razie to jest prowizorka, ale pomyślimy nad czymś trwalszym. Nie udałoby mi się, gdyby nie pomoc techniczna Becky.
— Ale jak to działa?
— Nie każ mi tego całego tłumaczyć, bo spędzimy tu kolejny tydzień. Po prostu dokonałyśmy cudu znajdując pole o odpowiednich parametrach, stymulujące działanie selektywnie wybranych partii kresomózgowia.
— To znaczy, że wpływ Animusa będzie cofnięty, jeśli będę to nosił i nie zepsuje to żadnej z moich nowych umiejętności, a nawet je poprawi? — Asasyn postanowił się upewnić.
—Takie jest założenie — potwierdziła Lucy — ale nie mam pojęcia, czy faktycznie się to uda. Czekają nas teraz długie godziny testów i dodatkowych badań, ale sądzę,że jesteśmy już bliżej, niż dalej.
— Skoro trzeba to przetestować, to nie siedźmy tu bezczynnie — zaproponował Desmond, po czym wziął od niej bluzę i ubierając się, ruszył w stronę zejścia z dachu.
— Dokąd idziesz?
— Ten dzieciak... Nie sądzisz, że ma wielki potencjał?
— Możliwe, ale jak chcesz go teraz znaleźć? Może być wszędzie.
— Jeszcze pytasz? — Asasyn uśmiechnął się cwaniacko, stawiając pierwsze kroki w dół. Zanim całkiem zniknął z jej pola widzenia, zatrzymał się jeszcze.
— Wiesz, Lucy — odezwał się, naciągając biały kaptur na głowę. — W jednym od samego początku miałaś rację. Wiedza to potęga.


RE: "Wiedza to potęga" - Suzan - 05-05-2015

Szczerze, spodziewałem się czegoś tak dobrze napisanego Laugh Nikaj, kolejny raz pokazujesz swój wielki talent ^^ Temat dla mnie niesamowity, wyjaśnienie orlego wzroku, bardzo obszerne i ciekawe. Akcja na bazarze opisana mistrzowsko i relacje między bohaterami, też bardzo dobrze zachowane. Ogólnie Gratki!


RE: "Wiedza to potęga" - Nikaj - 05-06-2015

Dzięki za miłe słowa Smile Wiele wysiłku kosztowało mnie to opowiadanie, mimo iż było pisane w pośpiechu, bo termin konkursu gonił Smile