Jak to jest, że czasem, kochamy tych, których nie powinniśmy, którzy mogą przynieść nam tylko ból i cierpienie? Jak to jest, że nie potrafimy nakazać sercu kogo kochać, a kogo nienawidzić? I wreszcie dlaczego prawie każda książka ma szczęśliwe zakończenie, podczas gdy w życiu codziennym nie jest tak kolorowo? Może odpowiedzi na te pytania przyjdą same. A może nie. Któż to wie?
Wysłuchajcie teraz, drodzi czytelnicy historii, która być może wstrząśnie Wami do głębi, a może tylko zachowa się na kilka dni w zakamarkach umysłu. Historii o miłości, która potrafi wszystko; o przeznaczeniu, które bywa największym zdrajcą, historii dwójki nastolatków, którzy dla siebie nawzajem są w stanie poświęcić wszystko. Czy uda im się być razem, gdy cały świat jest przeciwko?
Była samotna. Bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej, bardziej samotna niż pustynne ścieżki, niż samotne wzniesienie pośród niekończących się równin. Dziewczyna, może siedemnastoletnia o sięgających pasa, mieniących się w zachodzącym słońcu brązowych włosach, siedziała nad wodospadem, spadającym kaskadami w dół na kilkanaście metrów. Moczyła nogi w wartkiej, zimnej niczym lód wodzie, a wiatr rozwiewał jej włosy, wplatając w nie tańczące wszędzie złote liście, opadające z drzew. Czuła się dziwnie pusta i odległa, jak gdyby nie była sobą, jakby utraciła tą część człowieczeństwa, która składała się na jej jesterstwo, na nią samą. Tamtego dnia coś w niej umarło, odeszło, zniknęło. Na zawsze.
Mocniejszy podmuch wiatru obudził ją z zadumy. Rozejrzała się wokoło i westchnęła przeciągle. Siedziała w królewskim ogrodzie, na jeden ze zniszczonych ławek w sporym oddaleniu od częściej uczęszczanych ścieżek. Nad nią wznosiły się stare dęby wyciągające swe konary do zasnutego chmurami nieba, a klomby kwiatów, nieco już zarośnięte porażały swymi pięknymi kolorami i różnorodnością.
To był jeden z tych zwykłych, szarych dni, jakie zdarzają się wczesną wiosną i był równie nudny, jak te pozostałe. Ona, jako księżniczka, przyszła następczyni tronu musiała się bardzo wiele uczyć, zachowywać jak dama, dawać innym przykład pięknym wyglądem i nienagannymi manierami. Była zwykłą, pałacową atrakcją. Miała już dość takiego życia.
Ten dzień był przygotowywany już od tygodnia - jej wielki bal z okazji szesnastych urodzin, ogromne przyjęcie z wystawną kolacją, na które przyjdzie pół królestwa, o północy pokaz ogni i sztuczek magicznych, a później tańce. Wielki dzień dla wielkiego króla, dla wspaniałej rodziny królewskiej, dla niej, przepięknej i uwielbianej księżniczki Wanir. Ale to była tylko gra. Każde jej nienaganne zachowanie, uśmiechy dla wszystkich, zainteresowanie polityką, przymiarki wytwornych strojów i przyjaźnie z arystokracją to nie było nic innego jak udawanie, udawanie, by spełnić marzenia króla o idealnej księżniczce, o idealnej następczyni tronu Wanir, o jego cudownej córce. Ona taka nie była. O nie! To życie niszczyło ją, jej naturę i marzenia, burzyło plany nie pozostawiając wyboru, nie dając możliwości i nadziei. Tak chciała być zwykłą dziewczyną, zwykłym, nic nieznaczącym w społeczeństwie elfem. Ale to życie zadecydowało za nią. Jej rodzice dokonali wyboru, z którym ona godziła się. Do czasu, gdy zjawił się ON.
Przybył nagle. Nikt nie wiedział, kim jest, skąd się wziął, ani dokąd zmierza. Był zwykłym elfem, podróżnikiem, sądząc po jego czarnym płaszczu i wierzchowcu obarczonym kilkoma jukami. Tajemniczym, mrocznym, nieznanym...
Pierwszy raz spotkali się na ulicy, gdy księżniczka wychodziła na cotygodniowe spotkanie z poddanymi, by pomóc w rozwiązywaniu problemów, rozstrzygać spory i poznawać dzieci arystokratów. Zobaczyła go opartego niedbale o ścianę, dość daleko od niewielkiego podium, na którym przemawiała, zanim ktokolwiek inny zdążył go dostrzec wśród mieszkańców. Ich oczy się spotkały ponad tłumem, świat i czas przestały istnieć. Zdawałoby się, że wszystko zniknęło, a zostali tylko oni, wpatrzeni w siebie, lustrujący się nawzajem wzrokiem, jak dwójka kochanków spotykających się po wielu latach rozłąki. Ale ona go nie znała. Uśmiechnął się do niej i po chwili zniknął za budynkiem. Księżniczka nie mogła się skupić, jej myśli uciekały do niego, do jego elektryzującego spojrzenia błękitnych oczu, pięknego, ale smutnego uśmiechu, tych kruczoczarnych włosów sięgających do ramion i opadających niekiedy na czoło. Gdy wróciła do pałacu raz po raz analizowała całą sytuację, rozmyślała, jak wydostać się z zamku, by go odszukać. Bo musiała to zrobić. Musiała.
Szła ciemną uliczką w kierunku pałacu, towarzyszyły jej cienie i szepty, lekkie podmuchy wiatru muskały jej twarz i bawiły się pojedynczymi kosmykami, które wypadły z ciasnego koka upiętego na czubku głowy. Ktoś szedł za nią, śledził ją, obserwował każdy jej ruch. Instynkt podpowiadał jej to wyraźnie, włoski na karku stanęły dęba, a na czole pojawiły się pierwsze kropelki potu spowodowanego zdenerwowaniem. Skręciła w prawo i puściła się biegiem przed siebie. Przez chwilę nic nie słyszała, ale potem rozległy się niedaleko kroki. Ktoś za nią biegł i musiała przyznać, że był szybki. Na tyle szybki, że ona, jedna z najszybszych w stolicy cały czas słyszała jego coraz zbliżające się kroki. I w końcu ją dopadł. Przewrócili się i poturlali kilka metrów, aż natrafili na wysoki krawężnik, który boleśnie ich zahamował. Rozpoczęła się szamotanina. Księżniczka, ubrana w zwykłe spodnie, koszule i płaszcz miała swobodę ruchu, ale przeciwnik nie dość, że był cięższy i przygniatał ja tym swoim ciężarem, to był szybszy i zwinniejszy, gdyż nie potrafiła się mu wyrwać. Po kilku minutach szarpania się, gryzienia i kopania dalej tkwiła w jego uścisku, bezradna. Zastanowiła się nad możliwością ucieczki, ale od chwili pojawienia się tej myśli przyszła też druga - musiałaby go zranić i to dość porządnie, albo nawet zabić. Uścisk nieco się rozluźnił i wykorzystała tę chwilę by wyciągnąć szybko sztylet przypasany do pasa i odwrócić się do niego. Jej oczy rozwarły się ze zdziwienia, a sztylet prawie wypadł z dłoni. To był ON. Ten nieziemski chłopak, którego widziała podczas obchodu, którego próbowała odszukać, i który teraz leżał na niej uniemożliwiając jej ucieczkę. Elf widząc jej reakcję uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś znacznie piękniejsza niż słyszałem - zaczął bawić się jednym z kosmyków, który wypadł z koka, a ona patrzyła na niego oniemiała.
Nie czuła strachu. Wręcz przeciwnie. Fascynację, zachwyt, ciekawość tak, ale nie strach.
- Oddychaj księżniczko. – Zaśmiał się cicho. Jego śmiech brzęczał w jej uszach jak najpiękniejsza muzyka, jak miliony cichych dzwonków delikatnie pobrzękujących na wietrze.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech zdając sobie sprawę, że wstrzymała powietrze i spróbowała się uśmiechnąć. Chłopak nagle zerwał się i otrzepał swą czystą, dość elegancką szatę i po chwili podał księżniczce dłoń poznaczoną podłużną blizną. Jej skóra zaczęła ją mrowić domagając się jego bliskości.
Dziewczyna skorzystała z pomocy i wstała nieco chwiejnie, obolała po turlaniu się. Na szczęście jej płaszcz nie ucierpiał zbytnio, był tylko trochę zakurzony.
- Jestem Mexarius – ukłonił się. – To zaszczyt mi cię poznać, Cerxino.
Elfka przyjrzała mu się uważnie. Był o głowę wyższy, miał szerokie bary i mięśnie ze stali, które dość długo utrzymywały ją w uścisku.
- Dlaczego mnie goniłeś?
Wzruszył nonszalancko ramionami wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
- Bo zaczęłaś uciekać.
- Więc dlaczego mnie śledziłeś? – spojrzała mu w oczy spod przymrużonych powiek nie dając za wygraną.
- To ty próbowałaś mnie znaleźć.
- Skąd...? – rumieniec wypłynął jej na policzki i spuściła wzrok.
- Nie mogłaś mi się oprzeć. Tak bardzo cię zafascynowałem, że postanowiłaś mnie odnaleźć, przez co uciekłaś z pałacu w środku nocy, gdy wszyscy słodko śpią i sama włóczysz się po ulicach. – Uśmiechnął się widząc jej zmieszaną minę. – Wiesz, że ktoś mógł cię napaść?
- Ty napadłeś – stwierdziła bojowo.
- Ja?
- No tak, ty – spojrzała na niego nieśmiało, cofając się o krok.
Uśmiech od razu zniknął z twarzy Mexariusa i podszedł on do księżniczki.
- Nie powinnaś się mnie bać.
- Dlaczego?
- Bo gdybym chciał cię zabić, już byś nie żyła.
Zapadła cisza, niezręczna i ciężka, wręcz namacalna, gdy oni zaczęli mierzyć się wzrokiem, a proste i oczywiste stwierdzenie chłopaka mroziło powietrze wokół. On mroczny, ona jaśniejąca, on wysoki, ona niska, on pewny siebie, ona z każdą chwilą coraz bardziej pełna wątpliwości. Każde z nich było przeciwieństwem tego drugiego.
- Ale żyjesz i powinnaś wracać do domu – uśmiechnął się ponownie odsłaniając rząd idealnie białych i równych zębów. – Pozwól, że cię odprowadzę.
Podał jej ramię, jak winni zachowywać się dżentelmeni, a ona z wahaniem wsunęła w nie dłoń i ruszyli przed siebie.
Cerxina była pełna pytań, chciała się wszystkiego o nim dowiedzieć, ale nie odważyła się przerwać milczenia, które mimo wszystko nie było krępujące.
Po paru minutach doszli do zamku i Mexarius pocałował elfkę w policzek, poczym szybkim krokiem oddalił się w przeciwnym kierunku zakładając kaptur płaszcza na głowę.
Dziewczyna po chwili zniknęła za bramą, by juz niedługo znaleźć się w swej komnacie i szykować do snu.
Wysłuchajcie teraz, drodzi czytelnicy historii, która być może wstrząśnie Wami do głębi, a może tylko zachowa się na kilka dni w zakamarkach umysłu. Historii o miłości, która potrafi wszystko; o przeznaczeniu, które bywa największym zdrajcą, historii dwójki nastolatków, którzy dla siebie nawzajem są w stanie poświęcić wszystko. Czy uda im się być razem, gdy cały świat jest przeciwko?
Miłość to ogień
w chłodną, wiosenną noc.
To zimny wiatr
w dniu gorącego lata.
To szczęście i przyszłość,
przekleństwo i próba.
To moja i Twoja nadzieja
na lepsze dni,
piękniejsze chwile,
słodkie sny.
Kochac to znaczy móc zrobić wszystko,
móc wszystko stracić.
w chłodną, wiosenną noc.
To zimny wiatr
w dniu gorącego lata.
To szczęście i przyszłość,
przekleństwo i próba.
To moja i Twoja nadzieja
na lepsze dni,
piękniejsze chwile,
słodkie sny.
Kochac to znaczy móc zrobić wszystko,
móc wszystko stracić.
Była samotna. Bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej, bardziej samotna niż pustynne ścieżki, niż samotne wzniesienie pośród niekończących się równin. Dziewczyna, może siedemnastoletnia o sięgających pasa, mieniących się w zachodzącym słońcu brązowych włosach, siedziała nad wodospadem, spadającym kaskadami w dół na kilkanaście metrów. Moczyła nogi w wartkiej, zimnej niczym lód wodzie, a wiatr rozwiewał jej włosy, wplatając w nie tańczące wszędzie złote liście, opadające z drzew. Czuła się dziwnie pusta i odległa, jak gdyby nie była sobą, jakby utraciła tą część człowieczeństwa, która składała się na jej jesterstwo, na nią samą. Tamtego dnia coś w niej umarło, odeszło, zniknęło. Na zawsze.
Mocniejszy podmuch wiatru obudził ją z zadumy. Rozejrzała się wokoło i westchnęła przeciągle. Siedziała w królewskim ogrodzie, na jeden ze zniszczonych ławek w sporym oddaleniu od częściej uczęszczanych ścieżek. Nad nią wznosiły się stare dęby wyciągające swe konary do zasnutego chmurami nieba, a klomby kwiatów, nieco już zarośnięte porażały swymi pięknymi kolorami i różnorodnością.
To był jeden z tych zwykłych, szarych dni, jakie zdarzają się wczesną wiosną i był równie nudny, jak te pozostałe. Ona, jako księżniczka, przyszła następczyni tronu musiała się bardzo wiele uczyć, zachowywać jak dama, dawać innym przykład pięknym wyglądem i nienagannymi manierami. Była zwykłą, pałacową atrakcją. Miała już dość takiego życia.
Ten dzień był przygotowywany już od tygodnia - jej wielki bal z okazji szesnastych urodzin, ogromne przyjęcie z wystawną kolacją, na które przyjdzie pół królestwa, o północy pokaz ogni i sztuczek magicznych, a później tańce. Wielki dzień dla wielkiego króla, dla wspaniałej rodziny królewskiej, dla niej, przepięknej i uwielbianej księżniczki Wanir. Ale to była tylko gra. Każde jej nienaganne zachowanie, uśmiechy dla wszystkich, zainteresowanie polityką, przymiarki wytwornych strojów i przyjaźnie z arystokracją to nie było nic innego jak udawanie, udawanie, by spełnić marzenia króla o idealnej księżniczce, o idealnej następczyni tronu Wanir, o jego cudownej córce. Ona taka nie była. O nie! To życie niszczyło ją, jej naturę i marzenia, burzyło plany nie pozostawiając wyboru, nie dając możliwości i nadziei. Tak chciała być zwykłą dziewczyną, zwykłym, nic nieznaczącym w społeczeństwie elfem. Ale to życie zadecydowało za nią. Jej rodzice dokonali wyboru, z którym ona godziła się. Do czasu, gdy zjawił się ON.
Przybył nagle. Nikt nie wiedział, kim jest, skąd się wziął, ani dokąd zmierza. Był zwykłym elfem, podróżnikiem, sądząc po jego czarnym płaszczu i wierzchowcu obarczonym kilkoma jukami. Tajemniczym, mrocznym, nieznanym...
Pierwszy raz spotkali się na ulicy, gdy księżniczka wychodziła na cotygodniowe spotkanie z poddanymi, by pomóc w rozwiązywaniu problemów, rozstrzygać spory i poznawać dzieci arystokratów. Zobaczyła go opartego niedbale o ścianę, dość daleko od niewielkiego podium, na którym przemawiała, zanim ktokolwiek inny zdążył go dostrzec wśród mieszkańców. Ich oczy się spotkały ponad tłumem, świat i czas przestały istnieć. Zdawałoby się, że wszystko zniknęło, a zostali tylko oni, wpatrzeni w siebie, lustrujący się nawzajem wzrokiem, jak dwójka kochanków spotykających się po wielu latach rozłąki. Ale ona go nie znała. Uśmiechnął się do niej i po chwili zniknął za budynkiem. Księżniczka nie mogła się skupić, jej myśli uciekały do niego, do jego elektryzującego spojrzenia błękitnych oczu, pięknego, ale smutnego uśmiechu, tych kruczoczarnych włosów sięgających do ramion i opadających niekiedy na czoło. Gdy wróciła do pałacu raz po raz analizowała całą sytuację, rozmyślała, jak wydostać się z zamku, by go odszukać. Bo musiała to zrobić. Musiała.
Szła ciemną uliczką w kierunku pałacu, towarzyszyły jej cienie i szepty, lekkie podmuchy wiatru muskały jej twarz i bawiły się pojedynczymi kosmykami, które wypadły z ciasnego koka upiętego na czubku głowy. Ktoś szedł za nią, śledził ją, obserwował każdy jej ruch. Instynkt podpowiadał jej to wyraźnie, włoski na karku stanęły dęba, a na czole pojawiły się pierwsze kropelki potu spowodowanego zdenerwowaniem. Skręciła w prawo i puściła się biegiem przed siebie. Przez chwilę nic nie słyszała, ale potem rozległy się niedaleko kroki. Ktoś za nią biegł i musiała przyznać, że był szybki. Na tyle szybki, że ona, jedna z najszybszych w stolicy cały czas słyszała jego coraz zbliżające się kroki. I w końcu ją dopadł. Przewrócili się i poturlali kilka metrów, aż natrafili na wysoki krawężnik, który boleśnie ich zahamował. Rozpoczęła się szamotanina. Księżniczka, ubrana w zwykłe spodnie, koszule i płaszcz miała swobodę ruchu, ale przeciwnik nie dość, że był cięższy i przygniatał ja tym swoim ciężarem, to był szybszy i zwinniejszy, gdyż nie potrafiła się mu wyrwać. Po kilku minutach szarpania się, gryzienia i kopania dalej tkwiła w jego uścisku, bezradna. Zastanowiła się nad możliwością ucieczki, ale od chwili pojawienia się tej myśli przyszła też druga - musiałaby go zranić i to dość porządnie, albo nawet zabić. Uścisk nieco się rozluźnił i wykorzystała tę chwilę by wyciągnąć szybko sztylet przypasany do pasa i odwrócić się do niego. Jej oczy rozwarły się ze zdziwienia, a sztylet prawie wypadł z dłoni. To był ON. Ten nieziemski chłopak, którego widziała podczas obchodu, którego próbowała odszukać, i który teraz leżał na niej uniemożliwiając jej ucieczkę. Elf widząc jej reakcję uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś znacznie piękniejsza niż słyszałem - zaczął bawić się jednym z kosmyków, który wypadł z koka, a ona patrzyła na niego oniemiała.
Nie czuła strachu. Wręcz przeciwnie. Fascynację, zachwyt, ciekawość tak, ale nie strach.
- Oddychaj księżniczko. – Zaśmiał się cicho. Jego śmiech brzęczał w jej uszach jak najpiękniejsza muzyka, jak miliony cichych dzwonków delikatnie pobrzękujących na wietrze.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech zdając sobie sprawę, że wstrzymała powietrze i spróbowała się uśmiechnąć. Chłopak nagle zerwał się i otrzepał swą czystą, dość elegancką szatę i po chwili podał księżniczce dłoń poznaczoną podłużną blizną. Jej skóra zaczęła ją mrowić domagając się jego bliskości.
Dziewczyna skorzystała z pomocy i wstała nieco chwiejnie, obolała po turlaniu się. Na szczęście jej płaszcz nie ucierpiał zbytnio, był tylko trochę zakurzony.
- Jestem Mexarius – ukłonił się. – To zaszczyt mi cię poznać, Cerxino.
Elfka przyjrzała mu się uważnie. Był o głowę wyższy, miał szerokie bary i mięśnie ze stali, które dość długo utrzymywały ją w uścisku.
- Dlaczego mnie goniłeś?
Wzruszył nonszalancko ramionami wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
- Bo zaczęłaś uciekać.
- Więc dlaczego mnie śledziłeś? – spojrzała mu w oczy spod przymrużonych powiek nie dając za wygraną.
- To ty próbowałaś mnie znaleźć.
- Skąd...? – rumieniec wypłynął jej na policzki i spuściła wzrok.
- Nie mogłaś mi się oprzeć. Tak bardzo cię zafascynowałem, że postanowiłaś mnie odnaleźć, przez co uciekłaś z pałacu w środku nocy, gdy wszyscy słodko śpią i sama włóczysz się po ulicach. – Uśmiechnął się widząc jej zmieszaną minę. – Wiesz, że ktoś mógł cię napaść?
- Ty napadłeś – stwierdziła bojowo.
- Ja?
- No tak, ty – spojrzała na niego nieśmiało, cofając się o krok.
Uśmiech od razu zniknął z twarzy Mexariusa i podszedł on do księżniczki.
- Nie powinnaś się mnie bać.
- Dlaczego?
- Bo gdybym chciał cię zabić, już byś nie żyła.
Zapadła cisza, niezręczna i ciężka, wręcz namacalna, gdy oni zaczęli mierzyć się wzrokiem, a proste i oczywiste stwierdzenie chłopaka mroziło powietrze wokół. On mroczny, ona jaśniejąca, on wysoki, ona niska, on pewny siebie, ona z każdą chwilą coraz bardziej pełna wątpliwości. Każde z nich było przeciwieństwem tego drugiego.
- Ale żyjesz i powinnaś wracać do domu – uśmiechnął się ponownie odsłaniając rząd idealnie białych i równych zębów. – Pozwól, że cię odprowadzę.
Podał jej ramię, jak winni zachowywać się dżentelmeni, a ona z wahaniem wsunęła w nie dłoń i ruszyli przed siebie.
Cerxina była pełna pytań, chciała się wszystkiego o nim dowiedzieć, ale nie odważyła się przerwać milczenia, które mimo wszystko nie było krępujące.
Po paru minutach doszli do zamku i Mexarius pocałował elfkę w policzek, poczym szybkim krokiem oddalił się w przeciwnym kierunku zakładając kaptur płaszcza na głowę.
Dziewczyna po chwili zniknęła za bramą, by juz niedługo znaleźć się w swej komnacie i szykować do snu.
"Nikt prawie nie wie, dokąd go zaprowadzi droga, póki nie stanie u celu."
J.R.R.Tolkien