05-10-2013, 07:41 PM
Opowiadanie mające jakiś miesiąc(?) czytało je już kilka osób, może się spodoba innym. Do kontynuacji może kiedyś się zbiorę.
I zebrało się całe to zbiorowisko, ludzi tyle… A wygląda jak mrowisko. A mówię tu mianowicie, o królewskiej świcie. O szlachcie innego rodzaju, o ludziach zwykłego obyczaju, o służkach zwykłych i prostych, o rycerzach, mieczów ostrych. A głównie zaproszonymi do zamku wielkiego, ich króla bogatego, była trójka podróżników. Pierwszy, dostojny elf z łukiem, którego wyczyny sławne są na calusieńkim świecie, wysoki, przystojny, długie brązowe włosy, w zielonym stroju się maskuje, a na imię mu Anthony. Drugi wielki, potężny w barach i nie tylko, brutalny wojownik i rozbójnik w jednym, przedstawiający dumną rasę orków, imię tegoż oto osobnika było Urgh. I trzeci… Choć nie najg… Co ja to miałem… I trzeci! Bard ze swymi instrumentami, harmonijką, fletnią pana, trzema gitarami. W swym średniowiecznym kubraku, czerwonym, pozłacanym i czapką napompowaną, jego dumnymi uczuciami. Zasłynął ze swej dziwności, jego mości ekscentrycznej osobowości i utworów przez tłum nielubianych – Felicjusz, Felkiem niesłusznie nazywany.
- Zebraliśmy się tutaj – król przemówił.
- Cii! Król przemawia – jeden z podwładnych krzyknął, aby uciszyć publikę.
- Zebraliśmy się tutaj – powtórzył – Aby ogłosić nowe wyzwanie, na którego szczeblu honor całego kraju stanie! – okrzyki publiki, a krzyk to był dziki! – Wezwałem tutaj trzech, waszych zdaniem najznamienitszych podróżników, w których rękach to wyzwanie pozostanie. Mamy to Elfa dumnego –wskazywał kolejno palcem – Orka groźnego i niedobitka niemuzykalnego. I teraz słuchajcie. Waszym jakże ważnym zadaniem będzie wypełnienie listy trzynastu zadań, których podejmie się także grupa naszego odwiecznie wrogiego państwa – Handii. Jeśli przegramy, to wiedzcie, że kraj im swój oddać musimy. Więc liczymy na was, jak jeszcze nigdy. Wyzwanie to zaczyna się jutro z samego rana, dzisiaj was i wasz ekwipunek przygotują moje służki, tak więc udajcie się do komnaty obok – wskazał palcem lewej dłoni – I czekajcie tam na mnie, podejdę za chwilę.
I tak też nasi trzej bohaterowie zrobili, poszli do pokoju obok i rozmawiać ze sobą, chcąc się zapoznać, zaczęli.
- Jestem Anthony – zaczął elf – Eh… Dlaczego mnie takie nieszczęście spotkało.
- Urgh… - powiedział ork.
- Felicjusz wielki jestem, mówić mi możecie bardzie… Oh! – odwrócił się i westchnął – Nowi kamraci podróży! Powinienem wam piosenkę ułożyć – wyjął jakiś gitaro-podobny instrument i zaczął grać jakąś melodię, śpiewając do niej.
Ooo! Nowa przygoda czeka!
Nigdy na to nie narzekam,
Ojciec się mnie już wyrzeka,
A ja na too… Szczekam?
Ooo! Przygodo ukochana,
Wyjdź ty za mnie, ma wybrana,
I wyruszam jutro z rana,
Choć ma głowa jest…
- Posrana? – powiedział Anthony mając dość tej bezcelowej piosenki, służki dyskretnie, podczas składania ubrań w kącie się zaśmiały.
- Jak mogłeś zranić mnie tak dogłębnie i przerwać mi pieśń, którą dla was układałem? – zapytał z ogromnym wyrzutem bard.
- Dziwak jaki – zwrócił się Urgh do Anthonego.
- Nie mów tak do mnie! - Felicjusz się uniósł – Oh! – krzyknął, po czym odwrócił się do nich plecami i kontynuował – Wy mnie tak… Ranicie! – uronił łzę, łkając.
- Taa… - powiedział łucznik szturchając Urgha, a ten odpowiedział:
- Dziwak.
- Oh miłości moja, Boże mój wszechmogący i ja mam z nimi w podróży wytrzymać, z takimi… Prostakami? Jak można, za jakieś grzechy! – Felicjusz kontynuował swoją jakże rozczulającą i ckliwą gadkę.
Król wszedł poprawiając co krok swój piękny płaszcz, z królewską liczbą, czterdziestu-trzech diamentów.
- Tu się prześpicie – pokazał na kanapę, krzesło i koc na gołej podłodze.
- Biorę krzesło! – krzyknął szybko Anthony.
- Dlaczego nie kanapę mości panie? – zadziwił się bard.
- A będziesz się sprzeczał z orkiem? – spytał i pokazał palcem na mebel, na którym już rozłożył się wygodnie, uśmiechając się Urgh.
- Ooo… Czyli me godne posłanie na podłodze teraz postanie? Ah, cóż za nędzne czasy nastały… Żeby tak godnej postaci, jaką jestem dać takie miejsce do życia…
- Zaprawdę godnej, ekhem… - powiedział i kaszlnął Anthony – To tylko jedna noc, jeśli nie dajesz sobie rady, to nie powinieneś w ogóle z nami wyruszać. Jak mogli wybrać kogoś takiego jak ty…
Urgh zasnął już i chrapał donośnie, bard półgłosem zaczął mówić do elfa, który starał się go ignorować, odwracając krzesło i siadając do niego tyłem.
- Śmiesz wątpić w moją osobę? Oh, jak śmiesz! Ja ci jeszcze pokażę! – pobiegł do miejsca, gdzie rozłożony był koc, przykrył się nim i zaczął płakać.
- Jeśli przez niego zawalimy ekspedycję, obiecuję, że go zabiję. Zabiję go, później pójdę z nim do szamana, wskrzeszę i zrobię to znowu… - powiedział do siebie Anthony, po czym sam wygodnie się usadowił i zasnął.
Następnego ranka, o samym świcie, jak to nauczyło ich życie. Wstali, a śniadanie było gotowe, obfite i domowe. Wyglądało przepięknie, zacnie, kruchutko, aż kolano mięknie. Przysiąść i nie odchodzić. Wzrokiem tylko za jedzeniem wodzić.
- Nie ślińcie się tak. Macie dziesięć minut na zjedzenie, później idziemy – Anthony powiedział i nawet nie wiecie, jak wszystko ruszyło. Urgh w paszczy już miał kilka kanapek, a Felicjusz jedząc, równocześnie pakował prowiant do swojej przestronnej czapki. Elf natomiast bardzo spokojnie konsumował jedną kanapkę. Po wyznaczonym czasie wszyscy byli już najedzeni. A niektórzy nawet przejedzeni. Na zewnątrz czekały na nich trzy konie, przy czym do jednego z tyłu, była zaczepiona przyczepa z jakimiś torbami.
- Na koń więc i ruszamy – powiedział Anthony uważając się już za pełnoprawnego przywódcę wyprawy, on sam wziął konia z przyczepą.
Urgh wskoczył szybko na swojego, a ten omal się zarwał pod jego ciężarem, biedne zwierzę, pomyślała reszta. Już niedługo ork chyba będzie musiał chodzić na piechotę, bo koń raczej nie pociągnie zbyt długo przy takim obciążeniu.
I tak zaczęli wędrować przez wioskę, która aż świeciła pustkami. Nie wiem, czy to się miejscowi schowali w domach, czy śpią, czy może uciekli gdzieś. W każdym razie wyglądało to dziwnie, wszyscy po kolei rzucili sobie tylko po zdziwionym spojrzeniu i pojechali dalej, kiedy wyjechali z wioski, która swoją drogą mieściła się na granicy państwa, znaleźli się w jakiejś puszczy, tak podróżowali w ciszy, aż w końcu Anthony zatrzymał kompanię
- Felicjusz, daj mi listę – powiedział, zsiadł z konia i wyciągnął ku niemu rękę.
- Nie! – ten odparł.
- Daj.
- Nie – powtórzył bard, po czym się wyjaśnił – Wyczuwam, że we mnie zdradę wyczuwacie i tym na nerwach grać mi zaczynacie. Toteż postanowiłem, że listę mieć będę, już wam przeczytam, tylko najpierw przysiędę – zsiadł ze swojego zwierzęcia i usiadł na pobliskim kamieniu.
- No czytaj no! – elf się zezłościł.
- Czytaj – powiedział bardzo zwięźle i lakonicznie Urgh.
- Przeczytam wyzwanie, na wasze życzenie, ale niech będzie piosenka jaką teraz wymienię! – wyjął harmonijkę, zagrał na niej krótki wstęp i zaczął śpiewać.
Booo… By podróż się nie dłużyła,
A dni przygody miały smak…
Żeby w pamięć nam się wryłaaa…
Co zrobić powiem tak!
W pewnej wieży myślę,
Ukrywa się ona,
Księżniczka, która przez nas będzieee…
Uwolnionaaa!
- Nie trawię tej jego sztuki – powiedział Anthony i szturchnął orka.
- Ja też – powiedział Urgh.
- Jak możecie, oh! Ranicie mnie dogłębnie. Lepiej jedźmy już ratować biedną jakąś królewnę.
- Kur lewnę? – ork powiedział.
- Królewna, to taka dziewczyna, tylko że w sukience i koronie.
- Ooo… - powiedział naprowadzony na właściwy trop przez Anthonego.
- Mimo tylu złych słów pod mym adresem nie opuszczę was, bo to byłaby dla was ogromna strata! – zaczął bard – Tak więc ruszajmy znaleźć jakąś królewnę do uratowania!
- Taa… - elf powiedział i pojechali dalej.
Po kilku godzinach wylądowali w mieście byli tak zmęczeni… Mówiąc oni, myślę o Felicjuszu i Urghu, bo Anthony nigdy nie jest zmęczony, on woli załatwiać swoje sprawy jak najszybciej się da.
- Zatrzymamy się w tym miasteczku – powiedział elf, dowódca wyprawy…
- Ooo… Niech też tak będzie! – powiedział, śpiewając bard, ork tylko przytaknął.
I tak też zrobili, rozeszli się w swoje strony, znaleźli sobie coś do zjedzenia, a spali… Na kocach, na trawie.
- Cóż za los spać na trawie… Ah jak ja to przetrawię… - jęknął z bólem bard.
- Wczoraj spałeś na podłodze, to co ci za różnica? – uszczypliwie powiedział Anthony.
- Wczorajsze warunki były mi równie uwłaczające.
- Nie mazgaj się, jutro idziemy szukać jakiejś królewny.
Położyli się… I zasnęli. Choć nie było to wcale takie łatwe przy orku, który na całe swoje gardło chrapał calusieńką noc. Jeszcze to było specyficzne chrapanie, nie zwyczajne „Hrrrooo” tylko raczej jak „Hrrryyy” z pomrukiwaniem. Czysta męczarnia i mordęga.
Rano było bardzo ciepło, pierwsze promienie słońca obudziły ze snu Urgha, który samym swoim ziewnięciem zbudził z błogiego snu resztę.
- Bardzooo – zaczął Anthony – Dobrze, że nas obudziłeś Urgh.
- Urgh nie chciał – powiedział ork.
- Naprawdę dobrze, powinniśmy wyruszyć jak najprędzej, najlepiej to już jedźmy.
- A, a śniadanie? – zapytał zdziwiony bard.
- W drodze zjesz – elf wsiadał już na konia – Mam kilka jabłek dla nas – pokazał palcem na przyczepę za swoim koniem.
Ruszyli. Wszyscy zajadali jabłko w drodze, już chwilę później przejeżdżali przez centrum miasta, gdzie budynki były już naprawdę ładne, monumentalne, piękna architektura. Drogi też były nadobnie przystrojone kostką brukową, mieniącą się w słońcu niczym tafla jeziora blaskiem księżyca. I fontanna, z jakąś postacią wewnątrz. A przy niej bawiące się dzieci, chlapały się wodą nie myśląc o niczym. Jak to dobrze jest być dzieckiem… Zero trosk, zero zmartwień i umysł jakiś taki… Świeższy, nie sądzicie?
Gdy miasto było już za nimi, jakąś godzinę później, wkroczyli w jakąś dziwną mieścinę, gdzie wszystkie budynki wydawały się dziwnie opuszczone. Nie wyglądały pusto, tak jakby ktoś po prostu wyszedł gdzieś, albo chociażby jeszcze spał. Wręcz przeciwnie. Jakby ktoś nie był w nim od miesięcy, a kto wie, może i nawet lat. To trochę dziwne.
- Ktoś może wie gdzie jesteśmy? – Anthony spytał, lecz w odpowiedzi reszta pokiwała mu tylko przecząco głowami – Więc brniemy przez to przerażające miejsce…
I szli, aż nagle Felicjusz krzyknął:
- Wieża! – pokazał palcem na wysoki budynek, gdzieś w oddali.
- Iii? – Anthony nie zrozumiał, o co mu chodziło.
- No w wieżach często są księżniczki…
- No w sumie… - powiedział – I tak nie mamy jakoś specjalnego punktu zaczepienia, więc czemu by się tam nie wybrać i nie sprawdzić, czy twoje jakże pochopne stwierdzenie okaże się słuszne, czy może – Anthony często tak przynudzał swoimi niekończącymi się zdaniami, Urgh i Felicjusz przestali go słuchać, ale ten kontynuował – To były po prostu słowa rzucone na wiatr, które nie miały żadnego znaczenia, powiedziane ot tak, żeby nie mieć ich w ustach, tylko wypuścić je z siebie.
- Jedźmy już – bard powiedział nadzwyczaj poważnie, ruszyli dalej.
Z braku przysłowiowego laku i zajęcia Felicjusz postanowił coś zaśpiewać, reszta, już z przyzwyczajenia, kiedy muzyk wyciągnął gitarę, zatkała uszy. Nie będę wam jej dokładnie cytować, bo była jak to na niego przystało dziwna i nietrafiona, w każdym razie była o tym, że jadą ratować księżniczkę, że ona już na nich czeka, a na końcu że liczą spotkać nie lamę, a człowieka… Rymów to mu nie brakuje, ale za to mógłby ich używać rozważniej…
- Już widać ją całą, wysoka jest.
- Co? – Urgh spytał, co Anthony miał na myśli.
- Wieża, wieża jest wysoka.
- Wysokaaa – powtórzył ork.
Wieża mianowicie była wysoka, trochę pochyła u podstawy, wyglądała mrocznie, pewnie przez to, że spora jej część była zarośnięta bluszczem i to, że wszystkie, szare cegiełki, były bardzo brudne i sprawiały wrażenie niemalże czarnych. Ale to nie zdemotywowało naszej dzielnej kompanii brnęli dalej, tak długo, że kiedy dotarli było już popołudnie. Stanęli przed tym ogromnym budynkiem i popatrzeli w górę.
- Ale to wielkie – powiedział przerażony Felicjusz.
- Duże – Urgh potwierdził swoją ubogą w słowa wypowiedzią.
- Nieważne jaka jest, idziemy sprawdzić, czy przypadkiem jakaś królewna tam nie mieszka – Anthony stał już przed czerwonymi, starymi, drewnianymi drzwiami. Otworzył i już wszedł, kiedy się zorientował, że idzie sam – No co z wami, czemu nie idziecie? – zapytał.
- Urgh jest za duży – ork powiedział. Faktycznie, był i za wysoki, i za szeroki w barach, żeby się zmieścić w drzwi.
- A co z tobą, wielmożny bardzie? – Anthony zapytał.
- Ja… Ja… Ja mam lęk wysokości, proszę jego mości – powiedział chybocząc się na wszystkie strony myśląc o tym, jak wysoko musiałby wejść i jak straszny stamtąd byłby widok. Wszystko to go przerastało.
- No co z wami! Eh… - elf westchnął i poszedł sam.
Przemierzał schody w nieskończoność, co jakiś czas spotykając okna, całe zielone, zarośnięte bluszczem. Nagle idąc usłyszał z dołu jakiś krzyk i dziwne słowa, wypowiadane przez Urgha, przerażony tym, że ork mógł zrobić coś, za co jemu też się oberwie. Zbiegł czym prędzej, niemal przewracając się kilkakrotnie. Wychodzi, a tam widzi, jak jakaś dziewczęca postać w sukni tłucze Urgha w ramię. Zielony mężczyzna trzymał ją „przez ramię”.
- Urgh! – krzyknął Anthony – Puść ją! – tak też jego kompan zrobił.
- Ale ona – ork starał się tłumaczyć, bard nie odezwał się ani słowem.
- Może niech piękna dama się wypowie – elf oddał głos dziewczynie.
- Co wy sobie myślicie! Ja przychodzę zsapana, zziajana – oburzyła się i zaczęła poprawiać swoje długie, ciemno-brązowe włosy, ku uwadze innych ukazały się jej niemal całkiem czarne oczy – Przychodzę, do własnej wieży, żeby odpocząć, a wy co?! Robicie mi wjazd na chatę, jak jakieś oblechy i niechluje, co szukają czegokolwiek, co da się sprzedać, byle tylko mieć na alkohol, jak tak możecie. Żeby w tych czasach tak kobiecie ubliżyć swoim zachowaniem. Zachowaliście się jak…
- Urgh – Anthony przerwał księżniczce – Weź ją chwyć trochę mocniej, jakbyś starał się, ale pamiętaj! Tylko starał, ją napaść – ork posłusznie wykonał polecenie.
- Co?! – bard przyglądał się ze zdziwieniem.
- O uratuję cię księżniczko! – heroicznie podniósł jakiś patyk z ziemi, podbiegł do Urgha, uderzył go, postawił z powrotem dziewczynę na ziemi i powiedział – Uratowałem cię… Bla, bla, bla… Zadanie wykonane?
- Eee… - Felicjusz spogląda na listę.
- No co? – Anthony krzyczy na barda.
- No bo, to nie…
- Dawaj tę listę! – elf wyrwał mu świstek z ręki i krzyknął – Ty idioto! My zrobiliśmy ostatnie zadanie! No nie wierzę! – mówi gestykulując ze słości – Uratuj księżniczkę i przywieź ją do zamku! I co my teraz zrobimy.
- Idioci! No idioci wszędzie. Że też na tym świecie tacy się jeszcze uchowali – owa księżniczka okrzyczała ich.
- Cii – Anthony uciszył swoich towarzyszy, którzy aż się wyrywali do powiedzenie czegoś – Damo – zwrócił się do dziewczyny – To może ty tutaj w wieży zostaniesz, a my za jakiś czas jak będziemy wracać zabierzemy cię ze sobą?
- Uhh! – westchnęła głośno i weszła do wieży trzaskając donośnie, słychać było jej krzyki – No co za idioci, jak można napaść dziewczynę, która wraca ze sklepu, do własnej wieży! To już nawet się nie można z domu ruszyć! To jest chore, a żeby ich szlag jasny trafił, a żeby!
I zebrało się całe to zbiorowisko, ludzi tyle… A wygląda jak mrowisko. A mówię tu mianowicie, o królewskiej świcie. O szlachcie innego rodzaju, o ludziach zwykłego obyczaju, o służkach zwykłych i prostych, o rycerzach, mieczów ostrych. A głównie zaproszonymi do zamku wielkiego, ich króla bogatego, była trójka podróżników. Pierwszy, dostojny elf z łukiem, którego wyczyny sławne są na calusieńkim świecie, wysoki, przystojny, długie brązowe włosy, w zielonym stroju się maskuje, a na imię mu Anthony. Drugi wielki, potężny w barach i nie tylko, brutalny wojownik i rozbójnik w jednym, przedstawiający dumną rasę orków, imię tegoż oto osobnika było Urgh. I trzeci… Choć nie najg… Co ja to miałem… I trzeci! Bard ze swymi instrumentami, harmonijką, fletnią pana, trzema gitarami. W swym średniowiecznym kubraku, czerwonym, pozłacanym i czapką napompowaną, jego dumnymi uczuciami. Zasłynął ze swej dziwności, jego mości ekscentrycznej osobowości i utworów przez tłum nielubianych – Felicjusz, Felkiem niesłusznie nazywany.
- Zebraliśmy się tutaj – król przemówił.
- Cii! Król przemawia – jeden z podwładnych krzyknął, aby uciszyć publikę.
- Zebraliśmy się tutaj – powtórzył – Aby ogłosić nowe wyzwanie, na którego szczeblu honor całego kraju stanie! – okrzyki publiki, a krzyk to był dziki! – Wezwałem tutaj trzech, waszych zdaniem najznamienitszych podróżników, w których rękach to wyzwanie pozostanie. Mamy to Elfa dumnego –wskazywał kolejno palcem – Orka groźnego i niedobitka niemuzykalnego. I teraz słuchajcie. Waszym jakże ważnym zadaniem będzie wypełnienie listy trzynastu zadań, których podejmie się także grupa naszego odwiecznie wrogiego państwa – Handii. Jeśli przegramy, to wiedzcie, że kraj im swój oddać musimy. Więc liczymy na was, jak jeszcze nigdy. Wyzwanie to zaczyna się jutro z samego rana, dzisiaj was i wasz ekwipunek przygotują moje służki, tak więc udajcie się do komnaty obok – wskazał palcem lewej dłoni – I czekajcie tam na mnie, podejdę za chwilę.
I tak też nasi trzej bohaterowie zrobili, poszli do pokoju obok i rozmawiać ze sobą, chcąc się zapoznać, zaczęli.
- Jestem Anthony – zaczął elf – Eh… Dlaczego mnie takie nieszczęście spotkało.
- Urgh… - powiedział ork.
- Felicjusz wielki jestem, mówić mi możecie bardzie… Oh! – odwrócił się i westchnął – Nowi kamraci podróży! Powinienem wam piosenkę ułożyć – wyjął jakiś gitaro-podobny instrument i zaczął grać jakąś melodię, śpiewając do niej.
Ooo! Nowa przygoda czeka!
Nigdy na to nie narzekam,
Ojciec się mnie już wyrzeka,
A ja na too… Szczekam?
Ooo! Przygodo ukochana,
Wyjdź ty za mnie, ma wybrana,
I wyruszam jutro z rana,
Choć ma głowa jest…
- Posrana? – powiedział Anthony mając dość tej bezcelowej piosenki, służki dyskretnie, podczas składania ubrań w kącie się zaśmiały.
- Jak mogłeś zranić mnie tak dogłębnie i przerwać mi pieśń, którą dla was układałem? – zapytał z ogromnym wyrzutem bard.
- Dziwak jaki – zwrócił się Urgh do Anthonego.
- Nie mów tak do mnie! - Felicjusz się uniósł – Oh! – krzyknął, po czym odwrócił się do nich plecami i kontynuował – Wy mnie tak… Ranicie! – uronił łzę, łkając.
- Taa… - powiedział łucznik szturchając Urgha, a ten odpowiedział:
- Dziwak.
- Oh miłości moja, Boże mój wszechmogący i ja mam z nimi w podróży wytrzymać, z takimi… Prostakami? Jak można, za jakieś grzechy! – Felicjusz kontynuował swoją jakże rozczulającą i ckliwą gadkę.
Król wszedł poprawiając co krok swój piękny płaszcz, z królewską liczbą, czterdziestu-trzech diamentów.
- Tu się prześpicie – pokazał na kanapę, krzesło i koc na gołej podłodze.
- Biorę krzesło! – krzyknął szybko Anthony.
- Dlaczego nie kanapę mości panie? – zadziwił się bard.
- A będziesz się sprzeczał z orkiem? – spytał i pokazał palcem na mebel, na którym już rozłożył się wygodnie, uśmiechając się Urgh.
- Ooo… Czyli me godne posłanie na podłodze teraz postanie? Ah, cóż za nędzne czasy nastały… Żeby tak godnej postaci, jaką jestem dać takie miejsce do życia…
- Zaprawdę godnej, ekhem… - powiedział i kaszlnął Anthony – To tylko jedna noc, jeśli nie dajesz sobie rady, to nie powinieneś w ogóle z nami wyruszać. Jak mogli wybrać kogoś takiego jak ty…
Urgh zasnął już i chrapał donośnie, bard półgłosem zaczął mówić do elfa, który starał się go ignorować, odwracając krzesło i siadając do niego tyłem.
- Śmiesz wątpić w moją osobę? Oh, jak śmiesz! Ja ci jeszcze pokażę! – pobiegł do miejsca, gdzie rozłożony był koc, przykrył się nim i zaczął płakać.
- Jeśli przez niego zawalimy ekspedycję, obiecuję, że go zabiję. Zabiję go, później pójdę z nim do szamana, wskrzeszę i zrobię to znowu… - powiedział do siebie Anthony, po czym sam wygodnie się usadowił i zasnął.
Następnego ranka, o samym świcie, jak to nauczyło ich życie. Wstali, a śniadanie było gotowe, obfite i domowe. Wyglądało przepięknie, zacnie, kruchutko, aż kolano mięknie. Przysiąść i nie odchodzić. Wzrokiem tylko za jedzeniem wodzić.
- Nie ślińcie się tak. Macie dziesięć minut na zjedzenie, później idziemy – Anthony powiedział i nawet nie wiecie, jak wszystko ruszyło. Urgh w paszczy już miał kilka kanapek, a Felicjusz jedząc, równocześnie pakował prowiant do swojej przestronnej czapki. Elf natomiast bardzo spokojnie konsumował jedną kanapkę. Po wyznaczonym czasie wszyscy byli już najedzeni. A niektórzy nawet przejedzeni. Na zewnątrz czekały na nich trzy konie, przy czym do jednego z tyłu, była zaczepiona przyczepa z jakimiś torbami.
- Na koń więc i ruszamy – powiedział Anthony uważając się już za pełnoprawnego przywódcę wyprawy, on sam wziął konia z przyczepą.
Urgh wskoczył szybko na swojego, a ten omal się zarwał pod jego ciężarem, biedne zwierzę, pomyślała reszta. Już niedługo ork chyba będzie musiał chodzić na piechotę, bo koń raczej nie pociągnie zbyt długo przy takim obciążeniu.
I tak zaczęli wędrować przez wioskę, która aż świeciła pustkami. Nie wiem, czy to się miejscowi schowali w domach, czy śpią, czy może uciekli gdzieś. W każdym razie wyglądało to dziwnie, wszyscy po kolei rzucili sobie tylko po zdziwionym spojrzeniu i pojechali dalej, kiedy wyjechali z wioski, która swoją drogą mieściła się na granicy państwa, znaleźli się w jakiejś puszczy, tak podróżowali w ciszy, aż w końcu Anthony zatrzymał kompanię
- Felicjusz, daj mi listę – powiedział, zsiadł z konia i wyciągnął ku niemu rękę.
- Nie! – ten odparł.
- Daj.
- Nie – powtórzył bard, po czym się wyjaśnił – Wyczuwam, że we mnie zdradę wyczuwacie i tym na nerwach grać mi zaczynacie. Toteż postanowiłem, że listę mieć będę, już wam przeczytam, tylko najpierw przysiędę – zsiadł ze swojego zwierzęcia i usiadł na pobliskim kamieniu.
- No czytaj no! – elf się zezłościł.
- Czytaj – powiedział bardzo zwięźle i lakonicznie Urgh.
- Przeczytam wyzwanie, na wasze życzenie, ale niech będzie piosenka jaką teraz wymienię! – wyjął harmonijkę, zagrał na niej krótki wstęp i zaczął śpiewać.
Booo… By podróż się nie dłużyła,
A dni przygody miały smak…
Żeby w pamięć nam się wryłaaa…
Co zrobić powiem tak!
W pewnej wieży myślę,
Ukrywa się ona,
Księżniczka, która przez nas będzieee…
Uwolnionaaa!
- Nie trawię tej jego sztuki – powiedział Anthony i szturchnął orka.
- Ja też – powiedział Urgh.
- Jak możecie, oh! Ranicie mnie dogłębnie. Lepiej jedźmy już ratować biedną jakąś królewnę.
- Kur lewnę? – ork powiedział.
- Królewna, to taka dziewczyna, tylko że w sukience i koronie.
- Ooo… - powiedział naprowadzony na właściwy trop przez Anthonego.
- Mimo tylu złych słów pod mym adresem nie opuszczę was, bo to byłaby dla was ogromna strata! – zaczął bard – Tak więc ruszajmy znaleźć jakąś królewnę do uratowania!
- Taa… - elf powiedział i pojechali dalej.
Po kilku godzinach wylądowali w mieście byli tak zmęczeni… Mówiąc oni, myślę o Felicjuszu i Urghu, bo Anthony nigdy nie jest zmęczony, on woli załatwiać swoje sprawy jak najszybciej się da.
- Zatrzymamy się w tym miasteczku – powiedział elf, dowódca wyprawy…
- Ooo… Niech też tak będzie! – powiedział, śpiewając bard, ork tylko przytaknął.
I tak też zrobili, rozeszli się w swoje strony, znaleźli sobie coś do zjedzenia, a spali… Na kocach, na trawie.
- Cóż za los spać na trawie… Ah jak ja to przetrawię… - jęknął z bólem bard.
- Wczoraj spałeś na podłodze, to co ci za różnica? – uszczypliwie powiedział Anthony.
- Wczorajsze warunki były mi równie uwłaczające.
- Nie mazgaj się, jutro idziemy szukać jakiejś królewny.
Położyli się… I zasnęli. Choć nie było to wcale takie łatwe przy orku, który na całe swoje gardło chrapał calusieńką noc. Jeszcze to było specyficzne chrapanie, nie zwyczajne „Hrrrooo” tylko raczej jak „Hrrryyy” z pomrukiwaniem. Czysta męczarnia i mordęga.
Rano było bardzo ciepło, pierwsze promienie słońca obudziły ze snu Urgha, który samym swoim ziewnięciem zbudził z błogiego snu resztę.
- Bardzooo – zaczął Anthony – Dobrze, że nas obudziłeś Urgh.
- Urgh nie chciał – powiedział ork.
- Naprawdę dobrze, powinniśmy wyruszyć jak najprędzej, najlepiej to już jedźmy.
- A, a śniadanie? – zapytał zdziwiony bard.
- W drodze zjesz – elf wsiadał już na konia – Mam kilka jabłek dla nas – pokazał palcem na przyczepę za swoim koniem.
Ruszyli. Wszyscy zajadali jabłko w drodze, już chwilę później przejeżdżali przez centrum miasta, gdzie budynki były już naprawdę ładne, monumentalne, piękna architektura. Drogi też były nadobnie przystrojone kostką brukową, mieniącą się w słońcu niczym tafla jeziora blaskiem księżyca. I fontanna, z jakąś postacią wewnątrz. A przy niej bawiące się dzieci, chlapały się wodą nie myśląc o niczym. Jak to dobrze jest być dzieckiem… Zero trosk, zero zmartwień i umysł jakiś taki… Świeższy, nie sądzicie?
Gdy miasto było już za nimi, jakąś godzinę później, wkroczyli w jakąś dziwną mieścinę, gdzie wszystkie budynki wydawały się dziwnie opuszczone. Nie wyglądały pusto, tak jakby ktoś po prostu wyszedł gdzieś, albo chociażby jeszcze spał. Wręcz przeciwnie. Jakby ktoś nie był w nim od miesięcy, a kto wie, może i nawet lat. To trochę dziwne.
- Ktoś może wie gdzie jesteśmy? – Anthony spytał, lecz w odpowiedzi reszta pokiwała mu tylko przecząco głowami – Więc brniemy przez to przerażające miejsce…
I szli, aż nagle Felicjusz krzyknął:
- Wieża! – pokazał palcem na wysoki budynek, gdzieś w oddali.
- Iii? – Anthony nie zrozumiał, o co mu chodziło.
- No w wieżach często są księżniczki…
- No w sumie… - powiedział – I tak nie mamy jakoś specjalnego punktu zaczepienia, więc czemu by się tam nie wybrać i nie sprawdzić, czy twoje jakże pochopne stwierdzenie okaże się słuszne, czy może – Anthony często tak przynudzał swoimi niekończącymi się zdaniami, Urgh i Felicjusz przestali go słuchać, ale ten kontynuował – To były po prostu słowa rzucone na wiatr, które nie miały żadnego znaczenia, powiedziane ot tak, żeby nie mieć ich w ustach, tylko wypuścić je z siebie.
- Jedźmy już – bard powiedział nadzwyczaj poważnie, ruszyli dalej.
Z braku przysłowiowego laku i zajęcia Felicjusz postanowił coś zaśpiewać, reszta, już z przyzwyczajenia, kiedy muzyk wyciągnął gitarę, zatkała uszy. Nie będę wam jej dokładnie cytować, bo była jak to na niego przystało dziwna i nietrafiona, w każdym razie była o tym, że jadą ratować księżniczkę, że ona już na nich czeka, a na końcu że liczą spotkać nie lamę, a człowieka… Rymów to mu nie brakuje, ale za to mógłby ich używać rozważniej…
- Już widać ją całą, wysoka jest.
- Co? – Urgh spytał, co Anthony miał na myśli.
- Wieża, wieża jest wysoka.
- Wysokaaa – powtórzył ork.
Wieża mianowicie była wysoka, trochę pochyła u podstawy, wyglądała mrocznie, pewnie przez to, że spora jej część była zarośnięta bluszczem i to, że wszystkie, szare cegiełki, były bardzo brudne i sprawiały wrażenie niemalże czarnych. Ale to nie zdemotywowało naszej dzielnej kompanii brnęli dalej, tak długo, że kiedy dotarli było już popołudnie. Stanęli przed tym ogromnym budynkiem i popatrzeli w górę.
- Ale to wielkie – powiedział przerażony Felicjusz.
- Duże – Urgh potwierdził swoją ubogą w słowa wypowiedzią.
- Nieważne jaka jest, idziemy sprawdzić, czy przypadkiem jakaś królewna tam nie mieszka – Anthony stał już przed czerwonymi, starymi, drewnianymi drzwiami. Otworzył i już wszedł, kiedy się zorientował, że idzie sam – No co z wami, czemu nie idziecie? – zapytał.
- Urgh jest za duży – ork powiedział. Faktycznie, był i za wysoki, i za szeroki w barach, żeby się zmieścić w drzwi.
- A co z tobą, wielmożny bardzie? – Anthony zapytał.
- Ja… Ja… Ja mam lęk wysokości, proszę jego mości – powiedział chybocząc się na wszystkie strony myśląc o tym, jak wysoko musiałby wejść i jak straszny stamtąd byłby widok. Wszystko to go przerastało.
- No co z wami! Eh… - elf westchnął i poszedł sam.
Przemierzał schody w nieskończoność, co jakiś czas spotykając okna, całe zielone, zarośnięte bluszczem. Nagle idąc usłyszał z dołu jakiś krzyk i dziwne słowa, wypowiadane przez Urgha, przerażony tym, że ork mógł zrobić coś, za co jemu też się oberwie. Zbiegł czym prędzej, niemal przewracając się kilkakrotnie. Wychodzi, a tam widzi, jak jakaś dziewczęca postać w sukni tłucze Urgha w ramię. Zielony mężczyzna trzymał ją „przez ramię”.
- Urgh! – krzyknął Anthony – Puść ją! – tak też jego kompan zrobił.
- Ale ona – ork starał się tłumaczyć, bard nie odezwał się ani słowem.
- Może niech piękna dama się wypowie – elf oddał głos dziewczynie.
- Co wy sobie myślicie! Ja przychodzę zsapana, zziajana – oburzyła się i zaczęła poprawiać swoje długie, ciemno-brązowe włosy, ku uwadze innych ukazały się jej niemal całkiem czarne oczy – Przychodzę, do własnej wieży, żeby odpocząć, a wy co?! Robicie mi wjazd na chatę, jak jakieś oblechy i niechluje, co szukają czegokolwiek, co da się sprzedać, byle tylko mieć na alkohol, jak tak możecie. Żeby w tych czasach tak kobiecie ubliżyć swoim zachowaniem. Zachowaliście się jak…
- Urgh – Anthony przerwał księżniczce – Weź ją chwyć trochę mocniej, jakbyś starał się, ale pamiętaj! Tylko starał, ją napaść – ork posłusznie wykonał polecenie.
- Co?! – bard przyglądał się ze zdziwieniem.
- O uratuję cię księżniczko! – heroicznie podniósł jakiś patyk z ziemi, podbiegł do Urgha, uderzył go, postawił z powrotem dziewczynę na ziemi i powiedział – Uratowałem cię… Bla, bla, bla… Zadanie wykonane?
- Eee… - Felicjusz spogląda na listę.
- No co? – Anthony krzyczy na barda.
- No bo, to nie…
- Dawaj tę listę! – elf wyrwał mu świstek z ręki i krzyknął – Ty idioto! My zrobiliśmy ostatnie zadanie! No nie wierzę! – mówi gestykulując ze słości – Uratuj księżniczkę i przywieź ją do zamku! I co my teraz zrobimy.
- Idioci! No idioci wszędzie. Że też na tym świecie tacy się jeszcze uchowali – owa księżniczka okrzyczała ich.
- Cii – Anthony uciszył swoich towarzyszy, którzy aż się wyrywali do powiedzenie czegoś – Damo – zwrócił się do dziewczyny – To może ty tutaj w wieży zostaniesz, a my za jakiś czas jak będziemy wracać zabierzemy cię ze sobą?
- Uhh! – westchnęła głośno i weszła do wieży trzaskając donośnie, słychać było jej krzyki – No co za idioci, jak można napaść dziewczynę, która wraca ze sklepu, do własnej wieży! To już nawet się nie można z domu ruszyć! To jest chore, a żeby ich szlag jasny trafił, a żeby!