Z pamiętnika Nataszy Smirnow
Ludzie są beznadziejni. Tacy bezosobowi, otumanieni, wiecznie zabiegani. Nie mają czasu dla bliskich, nie potrafią naprawdę kochać, okazywać szacunku i uczyć. Są jak maszyny zaprogramowane by przeżyć ileś tam lat i potem umrzeć, odejść w zapomnienie, zniknąć na zawsze. Tylko tyranii i wariaci zapisują się na kartach historii jako bohaterowie, a czemu? Bo są inni niż reszta, co nie znaczy że lepsi. Po postu inni. Też jestem inna choć wyglądem się prawie nie różnie, choć czasem zachowuję się jak pozostali, choć czasem nic nie czuje tak jak oni. Ale naprawdę w środku jestem inna.
Stoję w tłumie, wokół mnie ludzie, którzy uchodzą za przyjaciół, kawałek dalej są wrogowie. A ja? Kim ja jestem dla nich? Nie zwracają na mnie uwagi, jestem jak duch, jak powietrze, które za pomocą wiatru przypomina o swoim istnieniu. Czuje się jak grzeszny anioł, w tłumie ludzi lecz sam tak, jak w mojej ulubionej piosence. Świat jest beznadziejnie niesprawiedliwy. W ogóle beznadziejny. Totalnie skomplikowany w swej prostocie.
Jestem dampirem, na imię mam Natasza, pochodzę z rodu Smirnowów. Mieszkam w Rosji, dokładniej w Petersburgu w niewielkim mieszkaniu niedaleko pałacu. Jak na siedemnastolatkę to moje życie jest kompletnie nie takie, jakie powinno być, przewrócone do góry nogami. Oczywiście pomijając fakt, że nie jestem nawet w pełni człowiekiem. Tylko wybrykiem natury, który nie powinien istnieć. Ale nie jestem jedyna. Oprócz dampirów są jeszcze strzygi i wampiry, sukuby, upadłe anioły, smoki, a nawet nie wiem, co jeszcze. No tak, zapomniałam o elfach, magach i krasnoludach. A i jeszcze wilkołaki i zmiennokształtni. Ogółem po świecie spaceruje tyle dziwaków, że ludzie nawet nie potrafią ich wyliczyć. Choć może raczej powinnam powiedzieć, że naszczescie nie mają pojęcia o ich istnieniu, bo gdyby wiedzieli, to byłoby bardzo nieciekawie. Oczywiście są jeszcze poszukiwacze pieszczotliwie przeze mnie nazywani babciami klozetowymi, a przez pozostałych zazwyczaj sprzataczami, bo niszczą i zacierają ślady drugiego świata, tego dziwne. Czyli po prostu robią po nas porządki pilnując, by ludzie nie zczaili, że krwiorzercze stwory chodzą po ziemi.
No tak... Rozwodzę się nad zawiłościami drugiego świata, podczas gdy chciałam wam opowiedzieć pewną historię, tak na przestrogę. Historię, która zdarzyła się parę tygodni temu i to naprawdę. Właściwie to jeszcze pamiętam jej smak i ból.
Tyle było dni do utraty sił...
Dzień rozpoczął się mglistym, szarym porankiem. Słońca właściwie nie było nie licząc niewielkiej tarczy czerwieni, wynoszącej się na niebie na wschodzie. Budynki i ulice sprawiały wrażenie smutnych, przytaczały szarością i wyglądały na odległe, niegościnne. Wstałam wcześnie, lecz jak przystało na dampira to już dawno powinnam być na nogach i ochraniać ludzkość przed złymi wampirami. Polowania na strzygi odbywają się w nocy, bo dzienne słońce je parzy i wtedy powstaje efekt popiołu, który po minucie zamienia się w nicość. Więc w dzień sobie słodko śpią.
Czyli wstałam wcześnie, to jest około 7 i powlokłam się do łazienki. Po porannej toalecie, żeśka jak skowronek zmierzyłam do kuchni. Oczywiście moja lodowka świeciła pustkami, ale i tak na śniadanie coś jeszcze się znalazło. Nie mam na myśli krwi, bo jej nie spożywam., tylko resztka żółtego sera i kethup. Inne dampiry zazwyczaj też nie wysysają z ludzi krwi, chyba że przeważa u nich natura wampira to wtedy mają ogromne problemy z powstrzymaniem się. Ale ja jestem jedną z tych abstynentów-wegetarian.
Zjadłam śniadanie i ruszyłam na podbój świata. No dobra tak serio to wystroiłam się w moje najlepsze dżinsy oraz nową bluzkę i poleciałam na spotkanie z moim chłopakiem do kawiarenki nad Nawę. Padnie, jak mnie zobaczy.
Ludzie są beznadziejni. Tacy bezosobowi, otumanieni, wiecznie zabiegani. Nie mają czasu dla bliskich, nie potrafią naprawdę kochać, okazywać szacunku i uczyć. Są jak maszyny zaprogramowane by przeżyć ileś tam lat i potem umrzeć, odejść w zapomnienie, zniknąć na zawsze. Tylko tyranii i wariaci zapisują się na kartach historii jako bohaterowie, a czemu? Bo są inni niż reszta, co nie znaczy że lepsi. Po postu inni. Też jestem inna choć wyglądem się prawie nie różnie, choć czasem zachowuję się jak pozostali, choć czasem nic nie czuje tak jak oni. Ale naprawdę w środku jestem inna.
Stoję w tłumie, wokół mnie ludzie, którzy uchodzą za przyjaciół, kawałek dalej są wrogowie. A ja? Kim ja jestem dla nich? Nie zwracają na mnie uwagi, jestem jak duch, jak powietrze, które za pomocą wiatru przypomina o swoim istnieniu. Czuje się jak grzeszny anioł, w tłumie ludzi lecz sam tak, jak w mojej ulubionej piosence. Świat jest beznadziejnie niesprawiedliwy. W ogóle beznadziejny. Totalnie skomplikowany w swej prostocie.
Jestem dampirem, na imię mam Natasza, pochodzę z rodu Smirnowów. Mieszkam w Rosji, dokładniej w Petersburgu w niewielkim mieszkaniu niedaleko pałacu. Jak na siedemnastolatkę to moje życie jest kompletnie nie takie, jakie powinno być, przewrócone do góry nogami. Oczywiście pomijając fakt, że nie jestem nawet w pełni człowiekiem. Tylko wybrykiem natury, który nie powinien istnieć. Ale nie jestem jedyna. Oprócz dampirów są jeszcze strzygi i wampiry, sukuby, upadłe anioły, smoki, a nawet nie wiem, co jeszcze. No tak, zapomniałam o elfach, magach i krasnoludach. A i jeszcze wilkołaki i zmiennokształtni. Ogółem po świecie spaceruje tyle dziwaków, że ludzie nawet nie potrafią ich wyliczyć. Choć może raczej powinnam powiedzieć, że naszczescie nie mają pojęcia o ich istnieniu, bo gdyby wiedzieli, to byłoby bardzo nieciekawie. Oczywiście są jeszcze poszukiwacze pieszczotliwie przeze mnie nazywani babciami klozetowymi, a przez pozostałych zazwyczaj sprzataczami, bo niszczą i zacierają ślady drugiego świata, tego dziwne. Czyli po prostu robią po nas porządki pilnując, by ludzie nie zczaili, że krwiorzercze stwory chodzą po ziemi.
No tak... Rozwodzę się nad zawiłościami drugiego świata, podczas gdy chciałam wam opowiedzieć pewną historię, tak na przestrogę. Historię, która zdarzyła się parę tygodni temu i to naprawdę. Właściwie to jeszcze pamiętam jej smak i ból.
Tyle było dni do utraty sił...
Dzień rozpoczął się mglistym, szarym porankiem. Słońca właściwie nie było nie licząc niewielkiej tarczy czerwieni, wynoszącej się na niebie na wschodzie. Budynki i ulice sprawiały wrażenie smutnych, przytaczały szarością i wyglądały na odległe, niegościnne. Wstałam wcześnie, lecz jak przystało na dampira to już dawno powinnam być na nogach i ochraniać ludzkość przed złymi wampirami. Polowania na strzygi odbywają się w nocy, bo dzienne słońce je parzy i wtedy powstaje efekt popiołu, który po minucie zamienia się w nicość. Więc w dzień sobie słodko śpią.
Czyli wstałam wcześnie, to jest około 7 i powlokłam się do łazienki. Po porannej toalecie, żeśka jak skowronek zmierzyłam do kuchni. Oczywiście moja lodowka świeciła pustkami, ale i tak na śniadanie coś jeszcze się znalazło. Nie mam na myśli krwi, bo jej nie spożywam., tylko resztka żółtego sera i kethup. Inne dampiry zazwyczaj też nie wysysają z ludzi krwi, chyba że przeważa u nich natura wampira to wtedy mają ogromne problemy z powstrzymaniem się. Ale ja jestem jedną z tych abstynentów-wegetarian.
Zjadłam śniadanie i ruszyłam na podbój świata. No dobra tak serio to wystroiłam się w moje najlepsze dżinsy oraz nową bluzkę i poleciałam na spotkanie z moim chłopakiem do kawiarenki nad Nawę. Padnie, jak mnie zobaczy.
"Nikt prawie nie wie, dokąd go zaprowadzi droga, póki nie stanie u celu."
J.R.R.Tolkien