Mat siedział w karczmie – ha, iście tradycja to już w tych opowieściach o naszym drogim łuczniku, wszak większość w karczmie się zaczyna, przy fajce, grzańcu – lub bójce, jak to niefortunnie miało miejsce w pewnej opowieści. To jednak inna już historia.
Tym razem była i fajka, i grzaniec. Ciepły trunek rozgrzewał ciało, wlewał się przyjemnie
w gardło. Kółka z dymu ziela fajkowego co jakiś czas wędrowały w górę, aż pod sufit, gdzie rozpływały się spotykając belki i strzechę z trzciny – zima tego roku nie była zbyt obfita w śnieg, ale na dachu zalegała niewielka biała czapa, która mogłaby spowodować szybkie przegnicie słomianej strzechy.
Znany nam ciemnozielony maskujący płaszcz zniknął gdzieś, a na jego miejscu pojawił się inny, pasujący do pory roku, lecz nie całkiem biały. Ni to szare, ni to błękitne plamy jawiły się na tkaninie bez konkretnego wzoru. Ba, kolor kolorem – ale pod płaszczem widniał ciepły kożuszek. Ktoś pomyśleć mógłby, że w kącie (bo gdzieżby inaczej) siedzi nie łucznik, nie zwiadowca, ale ktoś z odległej zamorskiej północy, gdzie niscy ludkowie polują na foki i budują domy z lodu.
Był to jednak Mat – zdradzał go sajdak i kołczan oparty o stół, niebieskie pogodne oczy
i brązowe włosy sięgające ramion. A i fajka cechą jest charakterystyczną – bo choć łucznik niewysoki jest, to gdyby ktoś go szukał w zatłoczonej karczmie – starczy że w górę spojrzy i kółka z dymu odszuka.
Łucznik rozglądał się po karczmie, siedział jakby bez celu – nie patrzył na drzwi niecierpliwym wzrokiem, więc nie czekał na nikogo, nie stukał nogą z niecierpliwością, nic z tych rzeczy. Zleceń miał mniej, ani od Naczelnika, ani od losowych ludzi. Ot, zima dała się znać – i młodzianom się zbójowania odechciało, bo zimno, a i bandyci bardziej doświadczeni, poukrywali się w górach. Toteż któż by chciał ich szukać.
Nie każdy jednak siedzieć w domu wolał, bo zima. Bo nie tylko zima, ale i żona srogą bywa. Więc może karczma milsza gościom była, niźli małżonka? Wszak siedziało przy kuflach wielu ludzi – widocznie ustatkowanych, z pokaźnymi brzuszkami, którzy zapewne kobietę w domu zostawić woleli, niż słuchać utyskiwań i narzekań – a bo to utarg ze sklepu dziwnie mały, a bo to pieniędzy za gorzałkę mniej niż jej teraz jest we flaszce, a bo to drewna nie narąbał.
Kolejny jegomość wszedł do karczmy – tym razem nie miał zaokrąglonego brzuszka, ani na wesołka czy też kogoś nie stroniącego od alkoholu nie wyglądał. Ubrany w bogato wyglądający żupan posępny mężczyzna o haczykowatym nosie zamknął drzwi, otrzepał buty ze śniegu i rozejrzał się po karczmie, po czym zdjął czapkę odsłaniając rzadkie czarne włosy przetykane siwizną. W pomieszczeniu ucichło, a większość osób skierowało spojrzenie na nowo przybyłego. Ten odchrząknął i ruszył w stronę środka sali, gdzie znajdował się filar na którym oparty był dach. Ot, sięgnął nasz posępny jegomość pod połę żupanu i wyjął arkusz papieru, młotek niewielki i gwóźdź, po czym zaczął przybijać ogłoszenie (tak to przecież wyglądało – bo cóż innego miałoby być tam przybite?, jak nie ogłoszenie – wszak waćpan posępny nie wchodzi do karczmy co jakiś czas i nie przybija kartki papieru na której jest jego fraszka, toteż i musi ogłoszenie być). Poprawił pedantycznie swoje dzieło i rozejrzał się po zebranych, wlepiających w niego wzrok.
- Widzę że sporo jest tu psubratów którzy przelewają krew za pieniądz. - Powiedział wysokim, lekko wystraszonym i ochrypłym głosem uśmiechając się, jakby właśnie rzucił swojskim żartem. - Ale to dobrze. I krwawy pieniądz jest pieniądz. To i patrzajcie, psubraty drodzy, – w tym momencie ktoś splunął na podłogę – co stoi na papierze, jako byk. Złoto wasze będzie, byleście suczego syna dorwali. Wysoki jest, chudy, włosy ni to krótkie, ni to długie, czarne niczym rumaki Śmierci, walczyć mieczem umie, czterech chłopa z nim jest – najemnicy, psy wojny, jako i wy. Który mi głowę jego przyniesie, czy pierścień z herbem tu na kartce narysowanym – ha, pierścień ukradziony z trupa pewnie, bo gdzie cham i pies zwykły jak on miałby mieć korzenie w rodzie wielkim, bogatym. W Grocie na Turni się ukrył. Kto mi więc głowę jego przyniesie, ten nagrodę dostanie, złota dużo, dwieście monet.
I już sumka starczyła, żeby zaraz się paru rzuciło do kartki, odepchnęło zleceniodawcę i patrzy, żeby dwieście monet, żeby to głowę przynieść, kogo ukatrupić, gdzie go znaleźć, jaki herb! Już krwi żądni, byle pieniądz.
Tyle pytań dobiegało z każdej strony karczmy – czym to walczą jego pachołkowie, czy może magika mają, czy zaliczka będzie, czy aby kłopotów z prawem nie będą przez tą krew mieli.
Ale nie padło to najważniejsze - dlaczego posępny jegomość chce dostać tą głowę, czym sobie ona zasłużyła żeby ją oddzielić od tułowia, czemu tak bardzo pragnie sumienie sobie krwią zbrukać.
- Ja pójdę!
- Nie, psia twoja mać, ty miałeś iść do sioła niedaleko, tam mieli problem z jakimś niedźwiedziem!
- Ale pójdę tu, tu bliżej! Ja lepiej!
- Zamknąć mordy i wracać do picia szczyn z kufli, to ja jestem łowcą głów, nie wy, nędzne wsiowe chłopiska!
- Ja wieśniak? Suczy synu, przeskoczka wydymka zwykła Cię poczęła!
Nie trzeba było wiele czekać, żeby móc usłyszeć pierwsze trzaski wydawane przez łamane taborety, kości czy wybijane zęby. Nie ma co się jednak dziwić – wszak dwieście monet złotych się nie wałęsało po drodze – konia z rzędem na wojnę kupić nie kupisz, ale starczy coby w karczmie mieszkać z pełnym wyżywieniem przez rok – jak i nie więcej. Toteż chcieli przed innymi pierwszeństwo mieć Ci nazwani psubratami i psami wojny.
Posępny (w każdym razie jak dotąd) jegomość zatarł ręce, spojrzał z zadowoleniem na bitkę po czym ruszył w stronę wyjścia; nie oglądał się już na ludzi zgromadzonych w karczmie. Opatulił się jeszcze tylko ciaśniej płaszczem, po czym wyszedł i zamknął drzwi.
Tylko parę osób siedziało przy stołach – mądrzejszych, za starych na bitkę, mających zbyt wiele do stracenia.
Mat nie przeliczał jednak złota, nie myślał ile kiełbasy napcha w kałdun, ile wina w usta wleje, ile będzie mógł nic nie robić, jeno żyć, pić i jeść w karczmie i śpiewać z bardami. Siedział ciągle w kącie i puszczał kółka z dymu – zdawał się jakby nie zwracać szczególnej uwagi na bójkę, ale jego wzrok przykuwała kartka papieru. Pociągnął łyk z kufla, a z jego ust dobiegło ciche mruknięcie:
- Grota na Turni...