Tym razem to tylko opowiadanie, zupełnie nie wiem co mnie skłoniło do zaczęcia czegoś nowego, ale jestem zdania, że człowiek potrzebuje czasami zmian Oczywiście zmiennych nadal piszę, ale potrzebowałam zanurzyć się na chwilę w czymś innym (dodałam dzisiaj nowy rozdział, takie info dla zainteresowanych)Nie wiem jak długie będzie to, ale za długie napewno nie (taką mam nadzieję) Więc proszę, oto i początek.
***
Obudziła się w środku nocy, jak zwykle sama. Zobaczyła migoczące nad nią gwiazdy, słodko nieświadome tego co za chwilę się wydarzy. A może świadome? Tak czy inaczej, ona wiedziała, że się zbliża. Czuła ją. Coś w niej znowu się budzi do życia jak co każdą pełnię. Wilkołak? Nie. To było coś gorszego. Klątwa. Jak przez mgłę przypomina sobie, kto jej to zrobił. Była dziewczynką, zaledwie dwunastoletnią. Mimo młodego wieku była niezłą łuczniczką i wprawnie posługiwała się sztyletem. Właśnie siedzieli przy kolacji, wszyscy pięcioro: jej matka, ojciec, brat ze swoją żoną i ona sama. Nagle usłyszeli walnie do drzwi. Radośnie prowadzone rozmowy urwały się. Przerażone spojrzenia domowników, jak na komendę odwróciły się w stronę niskiego drewnianego wejścia. Tego się obawiali. Co roku w ten jeden szczególny dzień: Dzień naboru nowej, żywej broni, król postanawiał „przewietrzyć swoje wojsko” i wysyłał mrocznych, aby losowo wybierając domy z wiosek oraz miast przyprowadzali mu nowych żołnierzy śmierci. Król prowadził straszne wojny, nie pytając nikogo o zgodę, fanatycznie atakował krainy zza oceanu, które nigdy nie próbowały zdobyć jego własnej. Był szalony, zbytnio spojony żądzą krwi i zabijania. Stworzył chorobę... klątwę rzec można, którą kazał wstrzykiwać swym nowym mrocznym, prawie zawsze zwykłym, porządnym ludziom, czy to kobietom czy mężczyznom, czy dorosłym, starcom czy dzieciom. Dla króla nie liczyło się nic oprócz odoru krwi na polach bitwy i władzy nad nieznanymi krainami zza oceanów. Teraz przyszła kolej na jej dom...
Ból. Silny ból przeszywający jej ciało na wskroś, ból który tak długo już znała, od siedmiu lat ten sam. Specjalnie osunęła się na ziemię, wiedziała co zaraz się stanie, wolała zatem pozostać w bezruchu, choć miała świadomość, że i tak niedługo powstanie... na całą noc. Dobra wiadomość była tylko taka, że znajdowała się dość daleko od jakiejkolwiek wioski czy miasta, a zła taka, że jej ogier znowu nie chciał odejść. Kolejna fala bólu, gorsza od poprzedniej zalała jej ciało. Kary koń, jej koń, podszedł do niej niepewnie strzygąc uszami. Zawsze było tak samo, ale tym razem zorientowała się za późno.
- Mefisto, nie... – Udaje jej się wyszeptać. – Odejdź Mefisto, idź już.
Zwierzę nie słucha, tylko przysuwa się bliżej niej. Trąca ją nosem. Młoda kobieta czuje, że atakuje ją strach, również taki sam jak zawsze. Gwałtownie odpędza konia ręką. Ogier nie reaguje, układa się obok niej. Kładzie pysk na jej ramieniu. Chce jej ulżyć w cierpieniu. Nowa błyskawica bólu przetacza się przez jej ciało, kobieta krzyczy, zwierzę nadal się nie odsuwa. Mroczna jest blisko. Nie. Nie może na to pozwolić.
- Idź stąd!– Krzyczy przez łzy, kopiąc na oślep ciepły koński tułów. – Wynocha! Idź stąd i nie wracaj!
Dziewczyna czuje jak zwierzę powoli się podnosi. Niechętnie oddala się, rzucając jej zranione spojrzenie. Nehima krzyczy i podnosząc pierwszy lepszy leżący obok siebie kamień ciska nim w ogiera. Mefisto spłoszony, zrywa się do galopu. Pierwsze łzy spływają po policzkach młodej kobiety. Nie zdąży, jest już dla niego za późno... Kochała to zwierzę, podróżowała z nim przez ponad rok i zawsze udawało jej się go gdzieś ukryć przed sobą podczas jednej nocy na miesiąc. Nocy szaleństwa, pełni, podczas której w jej ciele nie było dla niej miejsca, podczas każdego pełnego księżyca, królowała klątwa. Teraz jednak nie zdążyła, zapomniała. Jak mogła zapomnieć! Powoli po jej ciele rozchodziło się znajome mrowienie. Bestia mrocznych już się rodzi, aby za chwilę nią zawładnąć do reszty. Nie tylko jej myślami, ale przede wszystkim ciałem. O tak... Była bezlitosna, a tym razem ofiarą będzie koń... Nehima próbuje krzyczeć, wyrwać się, uwolnić od wpływu klątwy mrocznych. Z jej ust wychodzi jednak tylko pełne bólu, słabe: „Nie...”. Już przyzwyczaiła się, że dla niej nie ma ratunku, ale dlaczego muszą przez nią cierpieć inni? Wiedziała dlaczego. Odpowiedź znajdowała się w niej samej, we wspomnieniach i teraźniejszości. Jej młodą twarz przeciął grymas bólu i w tej samej chwili gwałtownie zbladła. Zwykły przechodzień mógłby w tym momencie powiedzieć, że dziewczyna jest martwa od nadmiaru upływu krwi. Ale tak nie było. Wiedziała o tym aż za nadto.
Klątwa nie pozwalała jej pozbawić się życia, takie były jej dodatkowe kraty. Nie pozwalała usunąć się z tego świata, po to aby ludzie przez nią nie cierpieli. Pozwalała jej tylko tułać się po wyludnionych terenach, umykając przed szalonym królem, który już od siedmiu lat, próbuje dokończyć to co zaczął w jej rodzinnej chacie. Przemienić ją całkowicie w mroczną, pozbawić ją tym samym jej własnej woli i wykorzystać przeciwko wolnym plemionom zamieszkujących ziemie zza oceanu wraz z tysiącami innych takich samych jak ona, splamionych klątwą, tyle, że już do cna. Wszystkich choć raz dotkniętych czarnym sztyletem mrocznego musi spotkać ten sam los. Są jak zwierzęta, spętani łańcuchami czekają od jednej do następnej walki odliczając czas licząc krople krwi na swojej skórze, osób bestialsko przez nich zabitych. Ich jedynym zajęciem jest mord, już nie walka, ale mord. Nie poprzestają na polu bitwy. Pozostali przy życiu biegną do wiosek, do miast. Tam rozszarpują jak zwierzęta, kąpią się we krwi niewinnych istot. I to nie po to, aby ich ograbić, splądrować, nie. Nie zależy im na pieniądzach, tylko na zabijaniu. Szalony król im na to pozwala o ile bitwa jest wygrana. Mroczni słuchają tylko jego. Gdy uznaje, że mają już dosyć, po prostu wydaje im rozkaz do odwrotu. Słuchają go, o tak, ale za każdym razem coraz mniej. Dlatego właśnie co roku najmowani są nowi mordercy, nowi mroczni. Tych, którzy są już najbardziej opanowani przez niepohamowaną rządzę krwi i zabijania, król po prostu się pozbywa, zamyka ich w pustych celach i tam, rozrywani przez swoje okropne pragnienia sami umierają. Bo mroczny może zginąć jedynie za coś, lub w obronie czegoś. Ta ostatnia opcja nigdy nie jest wykorzystywana przez nich dobrowolnie, jednak król wpaja swoim sługom zasadę, że walczą za niego, nie ma z tym większych trudności, jest wielkim magiem. Nie jest głupi, sam wie, że musi naturalnie selekcjonować swoje wojsko, wojsko śmierci jak zwykli nazywać zastępy mrocznych pospolici obywatele. Żadne ze stuprocentowych mrocznych nie miało już nigdy stać się zwykłym człowiekiem. Im nie zdarzało się to szaleństwo jedynie raz w miesiącu. Oni byli tacy przez cały czas, od swojej całkowitej przemiany. Dla nich nie było ratunku, bo nie byli już ludźmi. Ci, którzy chodzą po domach w dzień naboru, są tylko posłańcami króla, wyposażonymi w sztylety z trucizną, z klątwą. Mają tylko za zadanie przyprowadzać nowe przyszłe maszyny do zabijania, oni sami zaś nie są mrocznymi, ale również kieruje nimi żądza śmierci, bo tylko takich, wyposażonych w tę oto cechę, król ma zwyczaj brać do siebie na służbę.
Mijały minuty pełne bólu, ale Nehima jak zwykle nie chciała się poddać. Walczyła o utrzymanie świadomości, o nie przeistoczenie się w potwora. Starała się jak mogła, mając nadzieję, że jej jedyny towarzysz, ogier Mefisto zdoła uciec jeszcze w bezpieczne miejsce. Nie chciała, ona nie była mroczną, choć król, nieustannie wysyłając za nią żołnierzy do tego właśnie usiłował doprowadzić. Była w niej klątwa mrocznych, ale nie tyle ile trzeba, aby móc doprowadzić do jej całkowitej przemiany. A wystarczyło jedno draśnięcie sztyletem więcej i stałaby się taka jak oni. Król doskonale o tym wiedział i nie zamierzał z niej zrezygnować. On miał czas. W jakiś niewytłumaczalny dla nikogo sposób, znalazł sobie receptę na wieczne życie. Dziewczynę przeszyła błyskawica bólu, ta ostatnia, bo już dłużej nie będzie mogła się opierać. Zużyła swoje siły, najpierw walcząc z żołnierzami króla, później przed nimi uciekając, a teraz starając się pokonać samą siebie. Nie. Nie samą siebie, to była klątwa nie ona. To nie miało nic wspólnego z nią, ona tego nie chciała! Poczuła jak traci panowanie nad własnym ciałem, jak jej własne myśli zasnuwają się mleczną mgiełką, aby ustąpić miejsca potworowi. Podniosła się z ziemi, nie swoją, lecz wolą mrocznej, która ją opanowała, wolą zgodną z zamysłem klątwy, zaczęła węszyć w powietrzu niczym wilk. Niemal zobaczyła ciepły ślad w powietrzu, ślad konia. Spojrzała na swoje nienaturalne, zwierzęce pazury. Bestia nie potrzebuje żadnej broni, ona jest bronią samą w sobie. „To klątwa, proszę niech to się skończy...” To była ostatnia myśl Nehimy przed świtem. Potem straciła świadomość. Księżyc swym bladym blaskiem oświetlił polanę pogrążoną w ciszy, która przerywana była tylko ciężkim sapaniem potwora. Po chwili bestia rzuciła się w pogoń.
***
Obudziła się w środku nocy, jak zwykle sama. Zobaczyła migoczące nad nią gwiazdy, słodko nieświadome tego co za chwilę się wydarzy. A może świadome? Tak czy inaczej, ona wiedziała, że się zbliża. Czuła ją. Coś w niej znowu się budzi do życia jak co każdą pełnię. Wilkołak? Nie. To było coś gorszego. Klątwa. Jak przez mgłę przypomina sobie, kto jej to zrobił. Była dziewczynką, zaledwie dwunastoletnią. Mimo młodego wieku była niezłą łuczniczką i wprawnie posługiwała się sztyletem. Właśnie siedzieli przy kolacji, wszyscy pięcioro: jej matka, ojciec, brat ze swoją żoną i ona sama. Nagle usłyszeli walnie do drzwi. Radośnie prowadzone rozmowy urwały się. Przerażone spojrzenia domowników, jak na komendę odwróciły się w stronę niskiego drewnianego wejścia. Tego się obawiali. Co roku w ten jeden szczególny dzień: Dzień naboru nowej, żywej broni, król postanawiał „przewietrzyć swoje wojsko” i wysyłał mrocznych, aby losowo wybierając domy z wiosek oraz miast przyprowadzali mu nowych żołnierzy śmierci. Król prowadził straszne wojny, nie pytając nikogo o zgodę, fanatycznie atakował krainy zza oceanu, które nigdy nie próbowały zdobyć jego własnej. Był szalony, zbytnio spojony żądzą krwi i zabijania. Stworzył chorobę... klątwę rzec można, którą kazał wstrzykiwać swym nowym mrocznym, prawie zawsze zwykłym, porządnym ludziom, czy to kobietom czy mężczyznom, czy dorosłym, starcom czy dzieciom. Dla króla nie liczyło się nic oprócz odoru krwi na polach bitwy i władzy nad nieznanymi krainami zza oceanów. Teraz przyszła kolej na jej dom...
Ból. Silny ból przeszywający jej ciało na wskroś, ból który tak długo już znała, od siedmiu lat ten sam. Specjalnie osunęła się na ziemię, wiedziała co zaraz się stanie, wolała zatem pozostać w bezruchu, choć miała świadomość, że i tak niedługo powstanie... na całą noc. Dobra wiadomość była tylko taka, że znajdowała się dość daleko od jakiejkolwiek wioski czy miasta, a zła taka, że jej ogier znowu nie chciał odejść. Kolejna fala bólu, gorsza od poprzedniej zalała jej ciało. Kary koń, jej koń, podszedł do niej niepewnie strzygąc uszami. Zawsze było tak samo, ale tym razem zorientowała się za późno.
- Mefisto, nie... – Udaje jej się wyszeptać. – Odejdź Mefisto, idź już.
Zwierzę nie słucha, tylko przysuwa się bliżej niej. Trąca ją nosem. Młoda kobieta czuje, że atakuje ją strach, również taki sam jak zawsze. Gwałtownie odpędza konia ręką. Ogier nie reaguje, układa się obok niej. Kładzie pysk na jej ramieniu. Chce jej ulżyć w cierpieniu. Nowa błyskawica bólu przetacza się przez jej ciało, kobieta krzyczy, zwierzę nadal się nie odsuwa. Mroczna jest blisko. Nie. Nie może na to pozwolić.
- Idź stąd!– Krzyczy przez łzy, kopiąc na oślep ciepły koński tułów. – Wynocha! Idź stąd i nie wracaj!
Dziewczyna czuje jak zwierzę powoli się podnosi. Niechętnie oddala się, rzucając jej zranione spojrzenie. Nehima krzyczy i podnosząc pierwszy lepszy leżący obok siebie kamień ciska nim w ogiera. Mefisto spłoszony, zrywa się do galopu. Pierwsze łzy spływają po policzkach młodej kobiety. Nie zdąży, jest już dla niego za późno... Kochała to zwierzę, podróżowała z nim przez ponad rok i zawsze udawało jej się go gdzieś ukryć przed sobą podczas jednej nocy na miesiąc. Nocy szaleństwa, pełni, podczas której w jej ciele nie było dla niej miejsca, podczas każdego pełnego księżyca, królowała klątwa. Teraz jednak nie zdążyła, zapomniała. Jak mogła zapomnieć! Powoli po jej ciele rozchodziło się znajome mrowienie. Bestia mrocznych już się rodzi, aby za chwilę nią zawładnąć do reszty. Nie tylko jej myślami, ale przede wszystkim ciałem. O tak... Była bezlitosna, a tym razem ofiarą będzie koń... Nehima próbuje krzyczeć, wyrwać się, uwolnić od wpływu klątwy mrocznych. Z jej ust wychodzi jednak tylko pełne bólu, słabe: „Nie...”. Już przyzwyczaiła się, że dla niej nie ma ratunku, ale dlaczego muszą przez nią cierpieć inni? Wiedziała dlaczego. Odpowiedź znajdowała się w niej samej, we wspomnieniach i teraźniejszości. Jej młodą twarz przeciął grymas bólu i w tej samej chwili gwałtownie zbladła. Zwykły przechodzień mógłby w tym momencie powiedzieć, że dziewczyna jest martwa od nadmiaru upływu krwi. Ale tak nie było. Wiedziała o tym aż za nadto.
Klątwa nie pozwalała jej pozbawić się życia, takie były jej dodatkowe kraty. Nie pozwalała usunąć się z tego świata, po to aby ludzie przez nią nie cierpieli. Pozwalała jej tylko tułać się po wyludnionych terenach, umykając przed szalonym królem, który już od siedmiu lat, próbuje dokończyć to co zaczął w jej rodzinnej chacie. Przemienić ją całkowicie w mroczną, pozbawić ją tym samym jej własnej woli i wykorzystać przeciwko wolnym plemionom zamieszkujących ziemie zza oceanu wraz z tysiącami innych takich samych jak ona, splamionych klątwą, tyle, że już do cna. Wszystkich choć raz dotkniętych czarnym sztyletem mrocznego musi spotkać ten sam los. Są jak zwierzęta, spętani łańcuchami czekają od jednej do następnej walki odliczając czas licząc krople krwi na swojej skórze, osób bestialsko przez nich zabitych. Ich jedynym zajęciem jest mord, już nie walka, ale mord. Nie poprzestają na polu bitwy. Pozostali przy życiu biegną do wiosek, do miast. Tam rozszarpują jak zwierzęta, kąpią się we krwi niewinnych istot. I to nie po to, aby ich ograbić, splądrować, nie. Nie zależy im na pieniądzach, tylko na zabijaniu. Szalony król im na to pozwala o ile bitwa jest wygrana. Mroczni słuchają tylko jego. Gdy uznaje, że mają już dosyć, po prostu wydaje im rozkaz do odwrotu. Słuchają go, o tak, ale za każdym razem coraz mniej. Dlatego właśnie co roku najmowani są nowi mordercy, nowi mroczni. Tych, którzy są już najbardziej opanowani przez niepohamowaną rządzę krwi i zabijania, król po prostu się pozbywa, zamyka ich w pustych celach i tam, rozrywani przez swoje okropne pragnienia sami umierają. Bo mroczny może zginąć jedynie za coś, lub w obronie czegoś. Ta ostatnia opcja nigdy nie jest wykorzystywana przez nich dobrowolnie, jednak król wpaja swoim sługom zasadę, że walczą za niego, nie ma z tym większych trudności, jest wielkim magiem. Nie jest głupi, sam wie, że musi naturalnie selekcjonować swoje wojsko, wojsko śmierci jak zwykli nazywać zastępy mrocznych pospolici obywatele. Żadne ze stuprocentowych mrocznych nie miało już nigdy stać się zwykłym człowiekiem. Im nie zdarzało się to szaleństwo jedynie raz w miesiącu. Oni byli tacy przez cały czas, od swojej całkowitej przemiany. Dla nich nie było ratunku, bo nie byli już ludźmi. Ci, którzy chodzą po domach w dzień naboru, są tylko posłańcami króla, wyposażonymi w sztylety z trucizną, z klątwą. Mają tylko za zadanie przyprowadzać nowe przyszłe maszyny do zabijania, oni sami zaś nie są mrocznymi, ale również kieruje nimi żądza śmierci, bo tylko takich, wyposażonych w tę oto cechę, król ma zwyczaj brać do siebie na służbę.
Mijały minuty pełne bólu, ale Nehima jak zwykle nie chciała się poddać. Walczyła o utrzymanie świadomości, o nie przeistoczenie się w potwora. Starała się jak mogła, mając nadzieję, że jej jedyny towarzysz, ogier Mefisto zdoła uciec jeszcze w bezpieczne miejsce. Nie chciała, ona nie była mroczną, choć król, nieustannie wysyłając za nią żołnierzy do tego właśnie usiłował doprowadzić. Była w niej klątwa mrocznych, ale nie tyle ile trzeba, aby móc doprowadzić do jej całkowitej przemiany. A wystarczyło jedno draśnięcie sztyletem więcej i stałaby się taka jak oni. Król doskonale o tym wiedział i nie zamierzał z niej zrezygnować. On miał czas. W jakiś niewytłumaczalny dla nikogo sposób, znalazł sobie receptę na wieczne życie. Dziewczynę przeszyła błyskawica bólu, ta ostatnia, bo już dłużej nie będzie mogła się opierać. Zużyła swoje siły, najpierw walcząc z żołnierzami króla, później przed nimi uciekając, a teraz starając się pokonać samą siebie. Nie. Nie samą siebie, to była klątwa nie ona. To nie miało nic wspólnego z nią, ona tego nie chciała! Poczuła jak traci panowanie nad własnym ciałem, jak jej własne myśli zasnuwają się mleczną mgiełką, aby ustąpić miejsca potworowi. Podniosła się z ziemi, nie swoją, lecz wolą mrocznej, która ją opanowała, wolą zgodną z zamysłem klątwy, zaczęła węszyć w powietrzu niczym wilk. Niemal zobaczyła ciepły ślad w powietrzu, ślad konia. Spojrzała na swoje nienaturalne, zwierzęce pazury. Bestia nie potrzebuje żadnej broni, ona jest bronią samą w sobie. „To klątwa, proszę niech to się skończy...” To była ostatnia myśl Nehimy przed świtem. Potem straciła świadomość. Księżyc swym bladym blaskiem oświetlił polanę pogrążoną w ciszy, która przerywana była tylko ciężkim sapaniem potwora. Po chwili bestia rzuciła się w pogoń.
"Jakkolwiek okrutne jest grzechu odbicie
Pamiętaj, że piękno jest wewnątrz skryte"