05-01-2014, 06:42 PM
UWAGA! Opowiadanie będę wrzucał fragmentami co jeden/dwa dni.
Z góry zapowiadam, że opowiadanie nie miało na celu nikogo urazić i starałem się wszystko dobrze dobrać, żeby nikt nie poczuł się skrzywdzony.
-------------------------------------
Mija już dobre półtora roku jak na dobre zagościłem w pieleszach Aleathy i wiele się zmieniło od tego czasu, a że mam chwilę mili słuchacze to przytoczę Wam odrobinę przyjemnych chwil z mojego życia. Niestety wszystko ma swój początek jakże i wszystko ma swój koniec… Ha!! Ale Was wystraszyłem! Otóż mimo, że Aleatha nadal jest drużyną przyjaciół, tak to każdy wypuszcza się na coraz to dalsze tereny w poszukiwaniu własnego szczęścia. Czasami siadywaliśmy z Matem nad rzeczką obok lasu gadając o tym co moglibyśmy zrobić, aby nasz świat i przyjaźń Aleathy zmienić na lepsze. W praktyce wyglądało to tak, że Mat się starał i myślał, a ja puszczałem kaczki, wydurniałem się i rzucałem w niego piachem śmiejąc się przy tym jak idiota. Aideen wraz z Denaris coraz częściej wracały do miasta - tam gdzie mieszkałem. Mimo tego co ostatnio mówiłem, że szło się i szło (kurde, bo ja mam krótkie nóżki to ta droga trochę zajmuje!) to wystarczyło przejść na drugą stronę lasu na północ od naszego obozu i wychodziło się na ścieżkę prowadzącą do murów naszego ukochanego, nudnego miasteczka. Pewnego wieczoru przyszedł do nas Hamish z bardzo poważną miną i oświadczył nam bez zbędnych ceregieli, że opracował jakąś nową grę i zamierza zebrać swoją drużynę graczy.
Siedząc tak przy ognisku spojrzeliśmy po sobie z oczami co najmniej wielkości sowich…
- Chłopie, wiesz o co mu chodzi? – szepnąłem dyskretnie do Mata nie zważając na stojącego na kamieniu Hamisha z rozpostartymi jak do lotu rękoma - To się dzieje na jawie czy ja jeszcze śnię?
- Psia mać, nie wiem – odparł Matpollo, po czym zwrócił się do Hamisha – cholera… czyli mistrz serio od nas odchodzi?
- Nie na długo chłopcze, jeśli wrócę to prędko – pocieszył nas nasz nauczyciel – Jeśli wrócę… Ale z tego co widzę świetnie sobie beze mnie poradzicie.
Uśmiechnął się tylko, pomachał nam na „dowidzenia” i oddalił się. Powiało chłodem, w naszych sercach zrobiło się tak pusto, ale no nic, każdy z nas jakoś to wytrzyma, bo przecież Hamish do nas wróci (z tego co wiem, wraz ze swoim bratem osiągnęli w późniejszym czasie spory sukces w tej branży, tak więc luźne gacie, wszystko się jakoś ułożyło). Nalfein coraz częściej wypuszczał się do puszczy, gdzie znalazł sobie jakichś kolegów, nigdy nie chciał powiedzieć co z nimi robi, ale z każdego spotkania wraca jakoś dziwnie uśmiechnięty i szczęśliwy, a zaraz potem szybko kładzie się spać. Kończąc już wstęp napomknę jeszcze o Daylin, która znalazła swoje szczęście w życiu, przez co widujemy ją teraz pośród nas rzadziej niż śnieg w lecie.
Pewnego wieczora, gdy siedziałem przy ognisku mrucząc sobie coś pod nosem i bawiąc się moim medalionem niepostrzeżenie uczułem ścisk na prawym ramieniu, nie mogąc się ruszyć zacząłem się drzeć w niebogłosy.
- Zamkniesz mordę, idioto? – szepnął bardzo poważnie tajemniczy osobnik – Bo jak nie to ja Ci ją zamknę…
Z góry zapowiadam, że opowiadanie nie miało na celu nikogo urazić i starałem się wszystko dobrze dobrać, żeby nikt nie poczuł się skrzywdzony.
-------------------------------------
Mija już dobre półtora roku jak na dobre zagościłem w pieleszach Aleathy i wiele się zmieniło od tego czasu, a że mam chwilę mili słuchacze to przytoczę Wam odrobinę przyjemnych chwil z mojego życia. Niestety wszystko ma swój początek jakże i wszystko ma swój koniec… Ha!! Ale Was wystraszyłem! Otóż mimo, że Aleatha nadal jest drużyną przyjaciół, tak to każdy wypuszcza się na coraz to dalsze tereny w poszukiwaniu własnego szczęścia. Czasami siadywaliśmy z Matem nad rzeczką obok lasu gadając o tym co moglibyśmy zrobić, aby nasz świat i przyjaźń Aleathy zmienić na lepsze. W praktyce wyglądało to tak, że Mat się starał i myślał, a ja puszczałem kaczki, wydurniałem się i rzucałem w niego piachem śmiejąc się przy tym jak idiota. Aideen wraz z Denaris coraz częściej wracały do miasta - tam gdzie mieszkałem. Mimo tego co ostatnio mówiłem, że szło się i szło (kurde, bo ja mam krótkie nóżki to ta droga trochę zajmuje!) to wystarczyło przejść na drugą stronę lasu na północ od naszego obozu i wychodziło się na ścieżkę prowadzącą do murów naszego ukochanego, nudnego miasteczka. Pewnego wieczoru przyszedł do nas Hamish z bardzo poważną miną i oświadczył nam bez zbędnych ceregieli, że opracował jakąś nową grę i zamierza zebrać swoją drużynę graczy.
Siedząc tak przy ognisku spojrzeliśmy po sobie z oczami co najmniej wielkości sowich…
- Chłopie, wiesz o co mu chodzi? – szepnąłem dyskretnie do Mata nie zważając na stojącego na kamieniu Hamisha z rozpostartymi jak do lotu rękoma - To się dzieje na jawie czy ja jeszcze śnię?
- Psia mać, nie wiem – odparł Matpollo, po czym zwrócił się do Hamisha – cholera… czyli mistrz serio od nas odchodzi?
- Nie na długo chłopcze, jeśli wrócę to prędko – pocieszył nas nasz nauczyciel – Jeśli wrócę… Ale z tego co widzę świetnie sobie beze mnie poradzicie.
Uśmiechnął się tylko, pomachał nam na „dowidzenia” i oddalił się. Powiało chłodem, w naszych sercach zrobiło się tak pusto, ale no nic, każdy z nas jakoś to wytrzyma, bo przecież Hamish do nas wróci (z tego co wiem, wraz ze swoim bratem osiągnęli w późniejszym czasie spory sukces w tej branży, tak więc luźne gacie, wszystko się jakoś ułożyło). Nalfein coraz częściej wypuszczał się do puszczy, gdzie znalazł sobie jakichś kolegów, nigdy nie chciał powiedzieć co z nimi robi, ale z każdego spotkania wraca jakoś dziwnie uśmiechnięty i szczęśliwy, a zaraz potem szybko kładzie się spać. Kończąc już wstęp napomknę jeszcze o Daylin, która znalazła swoje szczęście w życiu, przez co widujemy ją teraz pośród nas rzadziej niż śnieg w lecie.
Pewnego wieczora, gdy siedziałem przy ognisku mrucząc sobie coś pod nosem i bawiąc się moim medalionem niepostrzeżenie uczułem ścisk na prawym ramieniu, nie mogąc się ruszyć zacząłem się drzeć w niebogłosy.
- Zamkniesz mordę, idioto? – szepnął bardzo poważnie tajemniczy osobnik – Bo jak nie to ja Ci ją zamknę…