Aleatha

Pełna wersja: Opowieści ze Wschodu
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Z pamiętnika Nataszy Smirnow

Ludzie są beznadziejni. Tacy bezosobowi, otumanieni, wiecznie zabiegani. Nie mają czasu dla bliskich, nie potrafią naprawdę kochać, okazywać szacunku i uczyć. Są jak maszyny zaprogramowane by przeżyć ileś tam lat i potem umrzeć, odejść w zapomnienie, zniknąć na zawsze. Tylko tyranii i wariaci zapisują się na kartach historii jako bohaterowie, a czemu? Bo są inni niż reszta, co nie znaczy że lepsi. Po postu inni. Też jestem inna choć wyglądem się prawie nie różnie, choć czasem zachowuję się jak pozostali, choć czasem nic nie czuje tak jak oni. Ale naprawdę w środku jestem inna.
Stoję w tłumie, wokół mnie ludzie, którzy uchodzą za przyjaciół, kawałek dalej są wrogowie. A ja? Kim ja jestem dla nich? Nie zwracają na mnie uwagi, jestem jak duch, jak powietrze, które za pomocą wiatru przypomina o swoim istnieniu. Czuje się jak grzeszny anioł, w tłumie ludzi lecz sam tak, jak w mojej ulubionej piosence. Świat jest beznadziejnie niesprawiedliwy. W ogóle beznadziejny. Totalnie skomplikowany w swej prostocie.
Jestem dampirem, na imię mam Natasza, pochodzę z rodu Smirnowów. Mieszkam w Rosji, dokładniej w Petersburgu w niewielkim mieszkaniu niedaleko pałacu. Jak na siedemnastolatkę to moje życie jest kompletnie nie takie, jakie powinno być, przewrócone do góry nogami. Oczywiście pomijając fakt, że nie jestem nawet w pełni człowiekiem. Tylko wybrykiem natury, który nie powinien istnieć. Ale nie jestem jedyna. Oprócz dampirów są jeszcze strzygi i wampiry, sukuby, upadłe anioły, smoki, a nawet nie wiem, co jeszcze. No tak, zapomniałam o elfach, magach i krasnoludach. A i jeszcze wilkołaki i zmiennokształtni. Ogółem po świecie spaceruje tyle dziwaków, że ludzie nawet nie potrafią ich wyliczyć. Choć może raczej powinnam powiedzieć, że naszczescie nie mają pojęcia o ich istnieniu, bo gdyby wiedzieli, to byłoby bardzo nieciekawie. Oczywiście są jeszcze poszukiwacze pieszczotliwie przeze mnie nazywani babciami klozetowymi, a przez pozostałych zazwyczaj sprzataczami, bo niszczą i zacierają ślady drugiego świata, tego dziwne. Czyli po prostu robią po nas porządki pilnując, by ludzie nie zczaili, że krwiorzercze stwory chodzą po ziemi.
No tak... Rozwodzę się nad zawiłościami drugiego świata, podczas gdy chciałam wam opowiedzieć pewną historię, tak na przestrogę. Historię, która zdarzyła się parę tygodni temu i to naprawdę. Właściwie to jeszcze pamiętam jej smak i ból.
Tyle było dni do utraty sił...

Dzień rozpoczął się mglistym, szarym porankiem. Słońca właściwie nie było nie licząc niewielkiej tarczy czerwieni, wynoszącej się na niebie na wschodzie. Budynki i ulice sprawiały wrażenie smutnych, przytaczały szarością i wyglądały na odległe, niegościnne. Wstałam wcześnie, lecz jak przystało na dampira to już dawno powinnam być na nogach i ochraniać ludzkość przed złymi wampirami. Polowania na strzygi odbywają się w nocy, bo dzienne słońce je parzy i wtedy powstaje efekt popiołu, który po minucie zamienia się w nicość. Więc w dzień sobie słodko śpią.
Czyli wstałam wcześnie, to jest około 7 i powlokłam się do łazienki. Po porannej toalecie, żeśka jak skowronek zmierzyłam do kuchni. Oczywiście moja lodowka świeciła pustkami, ale i tak na śniadanie coś jeszcze się znalazło. Nie mam na myśli krwi, bo jej nie spożywam., tylko resztka żółtego sera i kethup. Inne dampiry zazwyczaj też nie wysysają z ludzi krwi, chyba że przeważa u nich natura wampira to wtedy mają ogromne problemy z powstrzymaniem się. Ale ja jestem jedną z tych abstynentów-wegetarian.
Zjadłam śniadanie i ruszyłam na podbój świata. No dobra tak serio to wystroiłam się w moje najlepsze dżinsy oraz nową bluzkę i poleciałam na spotkanie z moim chłopakiem do kawiarenki nad Nawę. Padnie, jak mnie zobaczy.
Kawiarenka świeciła pustkami. Kelner krzątał się po pomieszczeniu poprawiając obrusy na stolikach i układając kwiaty, by sprawiały wrażenie dopiero co zerwanych, choć wiedziałam, że wymieniają je co trzy dni. Rozejrzałam się i z uśmiechem ruszyłam do młodego chłopaka siedzącego przy oknie z widokiem na rzekę.
- Cześć - pocałowałam go w policzek. - Długo czekasz?
Uśmiechnął się ciepło i wskazał mi miejsce po drugiej stronie stolika.
- Nie, chwilę. Wszedłem zaraz po otwarciu. - Chwycił mnie za rękę. - Tęskniłem za tobą.
- Oj tam!
- Pięknie dzisiaj wyglądasz.
- Wiem, tak jak zawsze. - Wzięłam torbę na kolana i przeszukiwałam ją w poszukiwaniu mojej komórki.
- Nie - odpadł z powagą. - Dziś wyglądasz piękniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Zarumieniłam się. No a która dziewczyna postąpiłaby inaczej? Udałam, że komórka, której nawet nie znalazłam przestała mnie interesować, gdy już wszystko na niej sprawdziłam i spojrzałam na niego z zainteresowaniem.
- Dzięki. Chciałeś mnie widzieć z jakiegoś powodu, czy po prostu miałeś zamiar mnie wyciągnąć z domu i odciągnąć od pracy? - uśmiechnęłam się szeroko marszcząc brwi.
- Aaaa przejrzałaś mnie. Jest robota.
- Gdzie? Daleko?
- W Moskwie.
- To cholernie daleko. Nie mają łowców gdzieś bliżej?
- Może mają, ale chcą najlepszych. - Zasugerował właśnie, że my jesteśmy tymi najlepszymi. - Ważna sprawa. No i kasy za to jak lodu - spojrzał na mnie z iskrami w oczach. - Za tyle pieniędzy moglibyśmy kupić dla nas porządne mieszkanie,albo przynajmniej to twoje wyremontować.
- No dobra, ale co mamy zrobić? - zaczynałam tracić cierpliwość z powodu braku konkretnych, choć perspektywa wielkiej kasy i kolejnej przygody kusiły mnie niemiłosiernie.
- Pozbyć się pewnej grupki strzyg. Ładnie i po cichu, bez żadnych śladów.
- Grupki? Znaczy ile?
- Nie wiemy do końca. Tyle, ile liczy ten ich gang. - Wzruszył ramionami. Myślałam, że krew mnie zaleje. Szykował akcje a nawet nie wiedział ilu będziemy mieć przeciwników? Przecież przeciętny dampir ma niewielkie szansę na pokonanie strzygi, a jeszcze takiej po szkoleniu. Są one szybkie, silne, przebiegłe i bezwzględne. Jak wezmą cię z zaskoczenia to nie masz szans.
- Ale wiesz, że będzie ciężko, jeżeli nawet nie wiemy, ilu ich jest. Znasz przecież zasady. Nie pakujemy się w gówno, jeżeli nawet nie wiemy z kim walczymy. Już wystarczy, że musimy jechać do Moskwy! To nie nasz teren przecież.
- No wiem, ale tyle kasy... Natasza proszę - spojrzał na mnie bałaganie z prośbą w oczach bym się nie denerwowała bardziej. Gdy jestem wkurzona robię różne rzeczy - Natka...
- Ile?
- 40 tysięcy rubli. - Westchnął z uśmiechem. - Na nas pięciu... Po osiem kafli na głowę.
Zagwizdałam zdziwiona, bo choć mówi się, że kasa to nie wszystko to ja i tak uważam, że bez kasy jesteś niczym.
- To jak?
- No nie wiem... - tyle kasy jednak mi mózgu nie przyćmiło. To mogło być ryzykowne.
- No dawaj, będzie fajnie! Przecież wiesz, że nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało - ścisnął moja dłoń. - No...
- Kiedy?
Zobaczyłam triumf w jego oczach w chwili, gdy radośnie się uśmiechnął.
- Za trzy dni mamy być na miejscu. Klasyczny zwiad, no i pozbycie się problemu...
- Za trzy dni? - prawie krzyknęłam. To bardzo mało czasu. - A zapasy, broń, nocleg, przejazd?
- Tym się zajmie Konrad. Ty ich tylko zlokalizuj. - Mruknął zawadiacko. - Mała, chyba nie stchórzysz?
Ał. Zabolało. Nie jestem tchórzem, ale i tak robi wszystko by mi przypomnieć, że jestem dziewczyną i że jestem słabsza. Tyle, że to nie prawda i on również o tym wie. Tylko się ze mną droczy. W czystej walce jesteśmy równi.
- Myślę.
- Natka, weź nie rezygnuj z tej szansy. Bez ciebie nie pojedziemy, jesteś nam potrzebna. No i jesteś najlepsza i zdecydowanie najpiękniejsza. - Zrobił oczy jak szczeniak. Zawsze na mnie działały.
- Ty lizusie! Ale ok, jadę.
- Świetnie. - Spojrzał na zegarek i zrobił strapioną minę. - Muszę iść. Cieszę się, że się zgodziłaś. Jesteś wielka. - Wstał i pocałował mnie na pożegnanie. - Kocham cię piękna. Wpadne jutro, pa.
I już po chwili go nie było. Tak to już z nim jest. Ale i tak go kocham. A musicie wiedzieć, że jeżeli dampir naprawdę kogoś kocha, to ta miłość jest niezniszczalna. Ze mną chyba też tak było. Po takiej miłości tylko czas leczy rany.
Zamówiłam sobie kawę i siedziałam w kawiarni jeszcze z pół godziny po czym wybrałam się na długi spacer. Oj było o czym myśleć.
Czekam z niecierpliwością na dalszą część. Szcz
Ha, dla mojego jedynego czytelnika - że też moje wypociny jeszcze Ci się nie znudziły Tongue

Rozsiadłam się na mojej ulubionej, rubinowej kanapie przed telewizorem. Było późne popołudnie, słońce za chwilę schowa się za horyzontem barwiąc niebo na czerwono, i fioletowo, dodając do tego nitki złota, czasem purpury. Choć zmierzch w Rosji (w Petersburgu dokładniej) zapada szybko, to jest on zdecydowanie najpiękniejszą porą dnia. Moją ulubioną.
W trakcie spaceru dzwonił do mnie Konrad, wielce ucieszony wieściami. Normalnie, jak dziecko, które dostało pod choinkę swój wymarzony prezent, którego oczekiwało od wieków. Gadał, jak to się cieszy, że jadę, jaki jest ze mnie dumny, a potem od razu wypalił, że jest niezła robota na dziś. Taki już był - szczery do bólu, bezpośredni, lecz nastoje zmieniały się u niego szybciej niż pogoda. Jednak zawsze go ceniłam. Tak jakoś potrafił zjednywać sobie ludzi, choć często pakował się w kłopoty. Oczywiście nie w tak wielkie, jak ja.
W telewizji jak zwykle nie było nic ciekawego, tylko jakaś paplanina o rewolucji wieśniaków, potem o pożarze, czyli nic, co mogłoby mnie zainteresować. Za godzinę byłam umówiona z ekipą pod Pałacem Michajłowskiego. Dziś polowaliśmy na zbuntowanego wilkołaka, któremu ewidentnie odbiło po zamordowaniu swoich rodziców i nefilima, który zamiast polować na demony rozpoczął polowanie na morojów. Nie opłacało mi się iść spać, bo zaraz z zachodem słońca wszelakie dziwactwa wychodziły na ulice. I wtedy ja wkraczałam do akcji. Teraz jednak z nudów poszłam ubierać się i wyczyścić broń. Mój mały arsenał znajdował się w tajemnej skrytce, pod podłogą w szafie w sypialni. Ale ciii... Nikomu ani słowa.
Podniosłam wieko i wzięłam do ręki nowiutki pistolet M1911 i obejrzałam go dokładnie. Prawdopodobnie będę musiała mu zawierzyć życie. Choć jest produkowany od 1911 roku tak właściwie jeszcze mnie nie zawiódł, jednak dość rzadko zdarza mi się pracować z bronią palną, więc wciąż ciężko mi chwalić ją lub ganić. Po prostu narzędzie.
Z dna szafy wyjęłam torbę i wraz z pistoletem spakowałam do niej więcej niż garść srebrnych kul, choć teraz były w postaci naboi. Ciężko było je dostać. Na wilkołaka nadadzą się znakomicie, jednak nefilima też można nimi zabić. Właściwie można go zabić wszystkim. Jako potomek anioła i człowieka odznacza się tylko nieco lepszym niż ludzie wzrokiem, szybkością i łatwością pojmowania sztuk walki. Ale z pośród wszystkich tych dziwaków, oni i my, dampiry, jesteśmy najbardziej ludzcy. Choć może bardziej oni, jeżeli wziąć pod uwagę ich genetykę. Na wypadek zabrałam jeszcze obosieczny miecz i kilka noży do rzucania. Konrad zawsze bierze więcej broni, szczególnie palnej, a Alex noży, więc jak wykorzystamy nasze naboje, to dają nam ze swoich zapasów. Czyli więcej moich zbiorów nie powinnam uszczuplać. I tak będzie nas pięciu razem, kontra dwóch działających osobno.
Założyłam dżinsy i zwykły top, na to zakładając bluzę i czarny płaszcz. Nigdy się z nim nie rozstawałam. Był już porządnie połatany i przetarty, ale i tak towarzyszył mi w każdych łowach. Zgarnęłam torbę i zamknęłam mieszkanie zbiegając szybko po schodach.
Było już ciemno, gdy znalazłam się przed kamienicą. Mroczne cienie majaczyły na ścianie, a stare latarnie rzucały słaby blask na chodnik bezpośrednio pod nimi. Nie bałam się, choć większość ludzi zaczęłaby już zwiewać w bezpieczniejsze rejony. Moja ulica była zdecydowanie nieprzyjemnym miejscem, znanym w całym Petersburgu. Nie jeden raz jakiś głupi koleś próbował mnie już okraść, lub zrobić coś gorszego, jednak zawsze to on kończył z rozkwaszoną twarzą. Siałam tu postrach i byłam z tego dumna.
Idąc ciemną uliczką rozglądałam się uważnie, a każdy mój mięsień wibrował ze zniecierpliwienia i gotowości do odparcia ewentualnego ataku. Przyzwyczaiłam się już do walk, do adrenaliny i śmierci, choć często byłam tylko jej świadkiem. Pracowałam jako ważna pomoc dla moich przyjaciół, którzy odpowiadali za sianie zniszczenia w szeregach wroga, czyli prościej mówiąc wykonywali brudną robotę. Nie miałam do nich o to żalu. Wciąż jednak miałam sumienie, dlatego nie zabijałam nigdy niewinnych, choćby nie wiadomo, co mi za to chciano ofiarować.
- Siemasz Natka - zawołał Kasjan, mój chłopak. - Jak tam?
- No hej! Dobrze - podeszłam do niego i rzuciłam się mu na szyję. Uścisnął mnie serdecznie i pocałował. To był nasz mały rytuał.
- A my? Gdzie dla nas buzi? - ze śmiechem zapytał Borys, który miał niesamowite poczucie humoru połączone z wyczuciem czasowym. Zawsze żartował, podczas gdy inni byli poważni i skupieni. Szczególnie w takich chwilach. Ale i jego pytanie i moja odmowa całowania wszystkich były już tradycją, która chyba nawet przynosiła nam szczęście.
- Koniec pogaduszek, teraz interesy - dowództwo przejął Alex ucinając nasze docinki. - Konrad rozdaj broń i naboje, a tu macie sztylety. Prosto z chin, nówki. Uwaga, bardzo ostre.
Alex rozdał nam podłużne sztylety z wygrawerowanymi symbolami na rękojeści, a Konrad broń.
- Jeden z nowszych karabinów, M4A1 - zagadnął podając mi niewielki karabin, właściwie karabinek. - Automatyczny, szybki, skuteczny. Cudo. Serio, testowałem - uśmiechnął się wciskając mi do ręki oprócz broni trzy magazynki.
Schowałam karabin do torby wyjmując mój pistolet, sztylet wepchnęłam za pas przy spodniach, do pochwy, z którą go dostałam. Ładując broń miałam dziwne uczucie, że to już się zdarzyło, ale zignorowałam to. Polowaliśmy na tyle często, że takie urojenia miałam prawie zawsze. Załadowałam broń, zostawiłam ją jednak zabezpieczoną. Sprawdziłam miecz, który podczas chodzenia uderzał o moją prawą nogę. Na szczęście mój płaszcz był na tyle długi, że pochwa nie wystawała spod niego, podczas, gdy rękojeść była w odpowiednim miejscu do natychmiastowego użycia.
- Gotowi? Musimy uważać. Z wilkiem może być ciężko. Z nefilim myślę pójdzie szybko. - Rozejrzał się po nas mrużąc oczy. Był dobrym dowódcą, nie mogłam mu tego odmówić. - Więc tak, Kasjan idzie z Nataszą w lewo, aż do zaułka. Ja z Konradem i Borysem ruszymy w przeciwnym kierunku. Weźmiemy ich w kleszcze. Jak co to najpierw zajmijmy się wilkołakiem. Natka, zapomniałem o czymś?
Zamyśliłam się na chwilę.
- Może ustalmy, kto kogo weźmie. Nie wiadomo, czy znajdziemy ich razem, czy osobno.
- Racja. Natka bierzesz nefilima? - Zapytał, a ja potaknęłam. - Dobra, to osłaniał cię będzie... Borys. Wybacz Kasjan, ale będziesz potrzebny przy wilku. Borys, bez urazy, ale Kasjan jest szybszy, a to liczy się najbardziej. Więc Natasza idziesz z Borysem w lewo, a Kasjan ze mną. Czyli załatwione. Jakieś pytania?
- Nie. - Odpowiedzieliśmy chórem. Tak już to z nami było.
- To powodzenia.
I ruszyliśmy.
Borys podążał zaraz za mną trzymając broń w pogotowiu. Poruszaliśmy się powoli na północ, jedną z głównych ulic. Na szczęście w tygodniu niewielu Rosjan tędy przechodziło, gdyż Pałac był dobrze strzeżony, szczególnie wewnątrz, a poza tym był otwarty tylko od 9 do 16, więc niewielu się tu kręciło. Według założenia Alexa nasza "zwierzyna" znajdowała się w niewielkiej uliczce za Pałacem zwanej Zamkową. Pałac był potężną budowlą, w której wnętrzu znajdował się jeden z największych zbiorów sztuki na świecie. Budynek był cały złoty, lecz z ulicy widoczność na niego była odgraniczona przez ogromny, przepiękny ogród. Jednak ze strony, z której my przebywaliśmy kuta brama ze złotym ptakiem na środku odgraniczała pałac od świata.
Każdy mój zmysł wibrował podnieceniem i ostrożnością. Mięśnie miałam napięte do granic możliwości, a dłonie mocno zaciśnięte na colcie ledwo co odbezpieczonym i gotowym do strzału. Borys bezszelestnie poruszał się za mną. Wiedziałam, że nie zostawi mnie samej, choćby nawet meteor teraz spadł na jego mieszkanie. Mieliśmy swój kodeks honoru, który był dla nas prawem. Każdy z nas go podpisał własna krwią i poprzysiągł strzec i wykonywać jego postanowienia. Jedno z nich to "nigdy nie zostawiaj przyjaciela samego podczas polowania". To chyba było w tym wszystkim najważniejsze.
Podniosłam rękę do góry zatrzymując się jednocześnie. Dotarliśmy do rogu ulicy, wszędzie panowała cisza, ani żywej duszy. Tylko gwar za rzeką przypominał, że wciąż jesteśmy w mieście. Wychyliłam się ostrożnie omiatając uważnym spojrzeniem przestrzeń przede mną.
- Czysto - szepnęłam ruszając dalej.
Gotowi na wszystko ostrożnie przemierzyliśmy pół ulicy i zatrzymałam się. Zza ogrodzenia, zza wielkiego krzaka przysłaniającego mi widok dobiegły mnie ciche głosy:
- Polują na nas.
- Do przewidzenia. Ale skąd wiesz, że właśnie dzisiaj, że teraz?
[- Czuje ich zapach. Są już blisko.
p]Spojrzałam zaniepokojona na Borysa. Jego mina zdradzała, że podziela moje obawy. Albo ktoś był wtyką, albo serio wilkołak miał tak świetny węch, że już nas wyczuł. Nie było na co czekać. Cofnęliśmy się spory kawał i przeszliśmy przez ogrodzenie. Jakimś cudem nie było podłączone pod napięcie. Widocznie ich sprawka.
Zakradliśmy się bliżej i kucając pod niewielkim krzakiem sprawdziłam broń wciąż obserwując rozmawiających ze sobą nefilima i człowieka, który sądząc po nerwowych tikach i węszeniu musiał być wilkołakiem. Naraz w oddali zobaczyłam twarz Aleksa. Uśmiechnął się do mnie wykazując tym samym, że już są gotowi. Podkradliśmy się z Borysem do ściany Pałacu skąd mieliśmy lepszy widok i mniejsze szanse na wykrycie. Wymierzyłam w węszącego człowieka i czekałam na znak, który nie nadszedł, bo w pewnej chwili oczy owego gościa się rozszerzyły i potężny ryk wstrząsnął murami Pałacu. Jego ciało w ułamku sekundy, pogrążone w konwulsjach obrosło długim futrem, kości wydłużyły się, a zamiast twarzy pojawił się pysk z rzędem wyszczerzonych zębów ostrych, jak brzytwy. Zmieniając się w wilka skoczył w naszym kierunku.
Nie miałam czasu na strzał, bo prawdopodobnie i tak bym chybiła, biorąc pod uwagę, że wilkołak pędził niczym rozpędzona lokomotywa wprost na mnie. Wyciągnęłam więc miecz i wysunęłam się na otwarte pole. Potrzebowałam miejsca na rozplanowanie walki. Tymczasem bestia zaryczała i potknęła się. Spojrzałam za potwora i ujrzała Aleksa, który z wyciągnięta jeszcze przed siebie bronią marszczył brwi. Nie widział nefilima, ale to nie był problem, bo owym od razu zajęli się Kasjan i Konrad. Ja tymczasem czekałam na swoją walkę stojąc ramie w ramię z Borysem.
Bestia przyglądała nam się uważnie swoimi wielkimi, złotymi ślepiami, w których pełno było gniewu i nienawiści. Prawie się zachwiałam. Ten wilk był bardziej podobny do strzyg, niż mogłam przypuszczać. W prawej ręce trzymałam miecz, dobrze naostrzony, powlekany srebrem, które działało na więcej paskudztw. W lewej zaś miałam sztylet. Większość znawców walki zganiła by mnie za brak posiadania tarczy, ale nie była mi ona konieczna. Szkolono mnie do walki na dwa miecze, gdzie jednym zadawało się ciosy, a drugim, robiąc koliste ruchy broniło przed przeciwnikiem. Ale ja miałam tylko jeden miecz, więc sztylet musiał mi wystarczyć jako tarcza.
I skoczył. Potężnym susem przemierzył dzieląca nas odległość wyciągając szpony do mojej twarzy. W ostatniej chwili uchyliłam się przed nim i próbowałam zadać cios. Wilk był na tyle szybki i sprytny, że nie dość, że uchylił się przed ciosem, to ja prawie oberwałam od Borysa. Spojrzałam na niego wścieka próbując wzrokiem mu przekazać, że ma się odsunąć, lub przynajmniej bardziej uważać. Zaczęliśmy zataczać koła wokół rozwścieczonego wilkołaka. W pewnej chwili zauważyłam, że jest ranny w tylą nogę, co pewnie było sprawką Aleksa. Zaatakowaliśmy w tym samym momencie z dwóch różnych stron. Ode mnie oberwał, nie mocno, bo prawie się wywinął, ale Borys miał mniej szczęścia, gdyś maczeta, którą się tak sprawnie posługiwał potoczyła się kilka metrów w tył. Przerażony zaczął się cofać, a wilk widząc łatwą ofiarę szedł za nim. Nie mogłam tak tego zostawić. Skoczyłam na bestię zadając jej mocny cios. Ryknęła przeraźliwie strząsając mnie ze swojego grzbietu. Upadłam, lecz nim stwór zdążył zrobić krok w mą stronę stałam już gotowa do odparcia ataku. Borys pobiegł po maczetę, lecz wilk skoczył na mnie. Rozpoczęliśmy szaleńczą walkę. Miecz przeciwko kłom i pazurom. Cudem było, że jeszcze żyłam. Borys dopadł wilkołaka i przyjął bardzo silny cios, który był przeznaczony dla mnie. Uderzył w ścianę i bezwładnie osunął się na ziemię zostawiając smugę krwi na nieskazitelnym murze. Ogarnęła mnie furia. Atakowałam ze zdwojoną siłą świadoma, że nie mam co liczyć na pomoc. Dalej zmagali się z nefilim, który choć już słabł będąc rannym, to wciąż się nie poddawał. Poczułam ból w klatce piersiowej. Pazury potwora rozdarły mi ubrania rozdzierając skórę. Zaczęłam mocniej atakować, robiąc rzeczy, których nawet się nie spodziewałam. Mieczem atakowałam, co chwilę jednak trafiając w próżnię, lecz sztyletem odpierając ataki zadałam mu sporo ran i rozharatałam pysk. Byliśmy kwita. To za Borysa maszkaro, pomyślałam prawie odcinając mu ucho. Ryknął przeraźliwie i zamachnął się na mnie, lecz znieruchomiał wydając ostatni pisk. Czas stanął w miejscu w chwili, gdy bestia zawisła metr przede mną, a jej oczy bez życia zatrzymały się na mnie, pełne nienawiści i urazy. Wilkołak runął przed moimi stopami, a niejedna struga krwi płynęła z jego grzbietu. Kasjan poczęstował go z karabinu.
Podbiegłam do niego i rzuciłam się mu na szyję łkając cicho. Nie wiem, co mnie naszło, ale ta walka była trudniejsza niż inne.
- Już spokojnie, Natka, już po wszystkim. - Głaskał mnie uspokajająco po włosach. - Już okej.
Obtarłam łzy i podbiegłam do reszty. Chłopacy klęczeli już przy Borysie.
- Natka dawaj jakieś leki! - prawie krzyknął na mnie Aleks.
Konrad był bardzo blady i miał rozcięty policzek. Mrugnął do mnie smutno:
- Dobra robota.
Wyciągnęłam z torebki fiolkę z lekiem na rany. Sprawiał, że goiły się znacznie szybciej i tamował krwotoki. Byłam w pewnym sensie specjalistką od tego typu wywarów. Albo je sprowadzałam z Chin, czy Japonii, albo sama wyrabiałam z dostępnych w Petersburgu ziół. To była moja główna robota - zaopatrzenie paczki w leki.
- Masz - podałam mu fiolkę.
Aleks sprawnie obmył płynem z niej rany Borysa, szczególnie tą na głowie, a następnie podanym przeze mnie bandażem opatrzył najpoważniejsze uszkodzenia.
- Natka rób swoje - miał na myśli moje zdolności szamana.
Przysunęłam się bliżej Borysa i cicho szeptałam:
- Borys, obudź się, już czas, wróć tu... - nie dotykałam go lecz miękkim głosem wołałam z powrotem. Wierzyłam, tak jak moja cała rodzina, że przy odpowiednich umiejętnościach można sprowadzać duchy z zaświatów. Ja potrafiłam ściągać je tylko z transu pourazowego, ewentualnie ze śpiączki. To i tak było dużo.
Borys po chwili otworzył oczy i uśmiechnął się słabo.
- A zlecenie? - zapytał.
- Wykonane. - Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą widząc jego zainteresowanie. To znaczyło, że nic mu nie jest.
Alex i Kasjan wstali i zabrali jakieś "dowody" zabicia nefilima i wilkołaka. Następnie ja wkraczałam do akcji polewając kwasem ich ciała, które w ciągu minuty się rozpuszczały i nie było po nich śladu. Czasem zleceniodawcy chcieli jeszcze zdjęcia zabitych, by mieć dowód, ale większości z nich wystarczały członki ofiar.
Szybko się zwinęliśmy i wsiedliśmy do nowego wozu Borysa, który zajmował się głównie transportem i fałszowaniem papierów. Był w tym na tyle dobry, że jego rodzice od prawie czterech lat wierzyli, że ich syn chodzi na studia i ma świetne wyniki w nauce. I oczywiście jeszcze wysyłali mu kupę forsy za to.
Po piętnastu minutach byłam już w domu. Wyczerpana zdjęłam płaszcz, zaryglowałam drzwi i runęłam na łóżko. Od razu zmorzył mnie sen.
Dwa dni minęły mi, jak z bicza strzelił. Przed południem pracowałam w knajpie, jako kelnerka, wieczorami zaś siedziałam przed telewizorem oglądając jakieś głupie filmy i odpoczywając przed robotą. Zima zbliżała się wielkimi krokami, było coraz chłodniej, a dni stawały się coraz krótsze. Niektórzy to lubili, szczególnie moi przyjaciele, ja jednak tęskniłam za latem i białymi nocami. Były to zjawiska przyrodnicze, związane z tym, że Petersburg znajduje się za kołem podbiegunowy, co w zimie skutkowało wytępowaniem zorzy polarnej, a latem właśnie białych nocy. To było coś pięknego. Zmierz łączył się ze świtem, zamiast ciemności niebo przybierało różową, bądź lawendową barwę. Trwało to tylko kilka dni – od dwudziestego czerwca do szesnastego lipca, ale były to najpiękniejsze dni w ciągu roku. Na ulice Petersburga wypływali turyści, zabawą i tańcom nie było końca, festyn gonił za festynem. Coś wspaniałego. Dni wolne od strzyg, zmartwień. Coś w sam raz dla mnie.
Trzeciego dnia zanim zdążyłam nawet wstać ktoś zapukał, a właściwie natarczywie obijał się do mych drzwi. Zwlokłam się z łóżka i założyłam szlafrok wiszący na oparciu krzesła w moim salonie. - Co się stało? - zapytałam otwierając drzwi.
-Nic – uśmiechnął się do mnie Kasjan trzymający w ręce bukiet róż. - Przyszedłem zobaczyć, jak sobie radzisz i jak tam twoje samopoczucie.
- Aha – wpuściłam go.
Gdy ja szybko doprowadzałam się do ładu, mój chłopak siedział na kanapie w salonie oglądając telewizor. Oczywiście nim się rozsiadł dał kwiaty do wazonu i nalał do nich wody.
Wreszcie ubrana i poczesana usiadłam obok niego na kanapie. Wybrałam sobie urlop na najbliższy tydzień twierdząc, że jadę do chorej matki. To było moją wymówką od dwóch lat, więc jeszcze trochę i będę musiała usprawiedliwić się jej śmiercią. Poza tym mamusia wciąż żyła i miała się dobrze.
Kasjan obdarzył mnie gorącym pocałunkiem i uśmiechnął się.
– Przygotowana już na jutro? - zagadnął obejmując mnie.
– Jeszcze nie całkiem. Muszę się spakować, wyczyścić broń, zaopatrzyć apteczkę. - Westchnęłam. - Ale dam radę, mam cały dzień!
– O dwudziestej ruszamy, a podróż trwa dziewięć godzin.
– Tak wiem. Tylko nadal zastanawiam się, po co tak daleko? - przyjrzałam się mu uważnie. Wiedziałam, że ma słabość do pieniędzy, ale modliłam się do Boga, by to kiedyś nas nie zgubiło.
– To dobra okazja, Natka. Nic się nie martw. Z wilkołakiem też sobie poradziliśmy.
Prychnęłam. Taaa poradziliśmy. To ja odwaliłam prawie całą robotę. On tylko nafaszerował futrzaka całym magazynkiem nabojów powlekanych srebrem. Gdyby były one srebrne, wystarczyłyby dwa strzały i bestia padłaby martwa.
Spojrzałam na niego z zwątpieniem.
– Nie boisz się, nie obawiasz? Nawet nie wiemy, ile ich będzie!
– Spokojnie. Na pewno niewiele. Strzygi nigdy nie zbierają się w dużych grupach – pogłaskał mnie uspokajająco po włosach. - będzie dobrze.
– Obyś się nie mylił – westchnęłam.
Rozmawialiśmy jeszcze godzinę o przygotowaniu, broni i takich podobnych bzdurach. Gdy Kasjan wyszedł zabrałam się za przygotowania. Najpierw spakowałam ubrania. Nic specjalnego, tylko to, co może się przydać. W Moskwie zimą było chyba nawet zimniej niż tutaj. Następnie zabrałam większą torbę niż moja ulubiona, z którą zawsze chodzę na łowy. Potrzebowałam czegoś większego, bo i robota była niemała. Dlatego nowa torba, którą dostałam od Kasjana została wytypowana do chlubnego zadania – przenoszenia mi broni. Spakowałam do niej karabin i pistolet z ostatniego polowania, a prócz tego także trzy srebrne kołki natchnione czterema żywiołami – ziemią, wodą, ogniem i powietrzem. Poza tym powędrował tam miecz i sztylet, które mogły posłużyć jako narzędzia do ścięcia głowy bestii. I oczywiście palnik gazowy, zapalniczka i zapałki, którymi można było podpalić strzygę. To były jedyne trzy sposoby na zabicie tych kreatur – zakołkowanie, podpalenie lub ścięcie głowy. Innych jak dotąd nie wymyślono.
Gdy już byłam gotowa i miałam pewność, że niczego nie zapomnę (oczywiście uzupełniona apteczka była już w walizce razem z fałszywym dowodem) ułożyłam się na kanapie i zabrałam za coś, czego nie robiłam od czasów szkoły – czytanie książki. Tak mnie wciągnęła, że o dziewiętnastej dopiero spostrzegłam się, że jest już ciemno i muszę się zbierać. Za piętnaście dwudziesta będą czekać pod kamienicą. Ubrałam się i przygotowałam szybko walizkę i torbę. Gdy Kasjan puścił mi sygnał zamknęłam drzwi na klucz i zbiegłam po schodach.
– I co gotowi? - zapytałam Kasjana, Borysa i Konrada po wpakowaniu walizek do bagażnika.
– Jasne, jeszcze tylko Aleks – powiedział Borys ruszając.
Przednie siedzenie było wolne i czekało na Aleksa, zaś na tyłach siedziałam ja przytulona do Kasjana i Konrad wiecznie opowiadający jakieś kawały.
Aleks wsiadł parę przecznic dalej i uśmiechnął się do nas radośnie, ale i z powagą w oczach. On był najstarszy i odpowiedzialny za nas.
– Wszyscy? - rozejrzał się po samochodzie. - To na polowanie!
Podróż do Moskwy była wyjątkowo długa, męcząca i nudna. Siedziałam wtulona w Kasjana i słuchałam radia puszczonego prawie na maxa, bo skończyły nam się tematy do rozmów już gdzieś w połowie drogi. Grali mój ulubiony utwór z czasów dzieciństwa - Biale Jerozy. Tata miał kiedyś taką kasetę z ruskim disko. Słuchałam jej całymi dniami.
- Długo jeszcze? - mruknęłam chyba już po raz setny. Widziałam, że wszystkim nudzi się tak samo, jak mi. W dodatku byliśmy wykończeni.
- Jeszcze trochę - odparł spokojnie Borys. - Aleks zmienisz mnie?
- Jasne.
Zjechaliśmy z drogi na niewielką stację benzynową. Dojeżdżaliśmy do stolicy (choć i tak jeszcze ze dwie godziny jazdy), lecz jak niektóre stacje na Syberii były kiepskie, to ta była prawie ruiną. Na szczęście przystanęliśmy tylko, by rozprostować nogi i zmienić za kółkiem biednego Borysa. Jakieś piętnaście minut i możemy jechać dalej.
Wyskoczyłam z wozu i odetchnęłam głęboko. Była noc, mróz zaczynał szczypać mnie w nos, a z ust wydobywały się obłoczki pary. Pochodziłam koło wozu przysłuchując się marudzącym chłopakom. Gdy tylko Aleks zasiadł się za kierownicą wszyscy, jak na komendę znaleźliśmy się w środku i przypięci pasami czekaliśmy na odjazd.
- Zimno trochę - zagadnął Aleks odpalając brykę.
- A tam, tylko trzy na minusie. - Uśmiechnął się Kasjan. - Bywało gorzej.
Zaśmialiśmy się zgodnie, lecz po chwili wszyscy umilkli, a ja pogrążyłam się w niespokojnym śnie.

- Natasza obudź się, jesteśmy już w stolicy - szepnął do mnie łagodnie Kasjan.
Westchnęłam cicho otwierając oczy.
- To dobrze. Myślałam, że nigdy nie dojedziemy - ziewnęłam.
Wysiedliśmy przed starym motelem, który nie robił najlepszego wrażenia, ale przynajmniej był tani. Tak przynajmniej twierdził Borys.
Zabrałam walizkę i torbę i za chłopakami ruszyłam do budynku. Dostaliśmy dwa pokoje - jeden dla mnie i Kasjana, drugi dla reszty naszej ekipy. Upierałam się przy własnym pokoju, ale stwierdzili, że to może być niebezpieczne, szczególnie, gdy coś się stanie. Więc koniec z własnym pokojem. Przynajmniej w związku z tym polowaniem.
Pokój był niewielki, ale czysty i w miarę zadbany. Nikłe promienie słoneczne wpadały przez dawno nie czyszczone okno na dywan oddzielający od siebie dwa łóżka. Westchnęłam. Kasjan leżał na swoim posłaniu i wpatrywał się w sufit gotów w każdej chwili do działań, a ja ledwo zdążyłam się przebrać w coś świeżego i wziąć prysznic, a już ruszaliśmy na spotkanie z naszym zleceniodawcą. Byłam zdecydowanie nie przygotowana do tego.
Aleks pracujący aktualnie za naszego kierowce zatrzymał się przed wykwintną restauracją, niedaleko centrum. Weszliśmy do środka pewni siebie, lecz klimat tego miejsca zdecydowanie nie przypominał lokali, do jakich my chodziliśmy. Starłam się wyglądać dumnie, lecz gdy starszy pan z białym wąsem i czujnym spojrzeniem swych szarych oczu wezwał nas do siebie, czułam się jak skarcone za poważne wykroczenie dziecko.
– Jestem Amwrosij Morozow. - Podał każdemu z nas rękę na przywitanie i uścisnął serdecznie. No, może nie wszystkim, moją pocałował. Stałam jak słup soli. - Siadajcie – wskazał gestem jedwabne krzesła.
Usiedliśmy. Każdy z nas jednakowo spięty i sztywny, nieco poddenerwowany. Tylko Kasjan wydawał się pewny siebie i... rozbawiony? Jeszcze trochę, a bym mu przywaliła.
– Coś dla państwa? Ja stawiam – uśmiechnął się starszy pan. Miał ubrany szary garnitur, białą koszulę i ładny krawat. Już na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że jest autorytetem i poważną osobistością w społeczeństwie.
– Może... cole? - zaproponował Kasjan rozglądając się po nas. Kiwnęliśmy twierdząco głowami.
Gdy kelner przyszedł z zamówieniem dosłownie przyssałam się do napoju. Amwrosij spojrzał na mnie z uśmiechem, lecz jego oczy pozostały zimne. Nie podobało mi się to.
Z grubsza omówiliśmy plan, starszy pan podał nam namiary na pierwsze trzy strzygi i pełen elegancji stwierdził, że niestety czas go nagli i musi już iść. Ubrał swój czarny płaszcz i wyszedł po krótkim pożegnaniu. Wyglądał, jak hrabia Drakula. Uśmiechnęłam się smutno.
Wróciliśmy do motelu i mieliśmy czas dla siebie, jak to określił Aleks. O osiemnastej miała być zbiórka i dopracowanie planu, a potem tylko czyste działanie. Rozłożyłam się na moim łóżku i oglądałam telewizję, podczas gdy Kasjan czytał książkę, ale nie normalną, jakąś powieść, czy coś w tym stylu, ale o technikach walki. Spojrzałam na niego z uśmiechem.
– Czyżbyś się uczył?
Prychnął i spojrzał na mnie wymownie.
– Nigdy nie wiadomo.
– Taa...
O osiemnastej wraz z Kasjanem byliśmy już w pokoju obok u chłopaków i siedzieliśmy na podłodze, bo stolik był za mały. Aleks wyciągnął plan lokalu, w którym mieliśmy działać.
– Plan jest prosty. Natasza idzie do lokalu. Musisz uwieść te strzygi, najlepiej najpierw dwie. Zaprowadzisz je do nas...
– Ej, ej! To moja dziewczyna, chyba nie poślemy jej samej w paszczę lwa! - wściekł się Kasjan.
– Oczywiście, nie pójdzie sama. Pójdziesz z nią.
Kasjan spojrzał na niego podejrzliwie.
– Kas, daj spokój. Będziesz mnie ubezpieczał. To nie głupi pomysł. Ja ich stamtąd wyciągnę, weźmiemy ich w kleszcze, my od tyły – wskazałam na mnie i mojego chłopaka - a wy od strony tej uliczki. - Wskazałam mapę i resztę chłopaków. Aleks pokiwał twierdząco głową.
– Rozgryzłaś mnie Natka! - zaśmiał się chłopak. - Dokładnie tak, jak powiedziałaś.
Borys poklepał mnie po plecach, a Konrad obdarzył promiennym uśmiechem. Tylko Kasjan wydawał się zamyślony i zaniepokojony.
Powtórzyliśmy cały plan jeszcze dwa razy. Aleks przydzielił chłopakom pozycje i zarządził odjazd za piętnaście minut. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam do pokoju.
– Kołki, pistolet, miecz... - mruczałam pakując broń do torby. Jeden kołek zostawiłam na łóżku.
Szybko ściągnęłam wszystkie ciuchy. Musiałam przebrać się w coś, co przyciągnie uwagę strzyg, czyli coś podkreślającego moje walory – kolor włosów, figurę, pełne usta. Musiałam się też umalować. Wyrzuciłam z torebki dwie sukienki. Aleks kazał mi je wziąć, jakbyśmy wybrali się po robocie do jakiegoś klubu. Wybrałam tą krwisto czerwoną, bo fajnie kontrastowała z moimi czarnymi włosami i dość bladą cerą. Ale wśród morojów i strzyg to i tak wyglądałam, jakbym miała niezłą opaleniznę.
– Kasjan pomóż mi – podeszłam do niego, gdy tylko wszedł do pokoju. Miał strasznie smętną minę.
– Nie chciałabyś byś strzygą? - zagadnął zapinając mi z tyłu zamek sukienki.
– Co za głupi pytanie! - zaśmiałam się podchodząc do lustra i malując usta pomadką koloru sukienki.
– Nie chciałabyś być nieśmiertelna? Bylibyśmy zawsze razem, niepokonani... - objął mnie w pasie. - Nie chciałabyś? Nie chciałabyś mieć mnie na zawsze?
– Kasjan – zaśmiałam się. - Przecie jesteśmy razem, jesteśmy prawie niepokonani! Po co nam nieśmiertelność, z która musielibyśmy sprzedać swe dusze?
– Prawie Natka. Kiedyś znajdzie się ktoś, kto nie będzie naszą ofiarą. Tylko łowcą.
– Takie jest życie – wzruszyłam ramionami odkładając pomadkę, a zaczynając malować oczy. - To silniejszy wygrywa. Gotowa – dodałam po chwili z uśmiechem odwracając się do niego.
– Pięknie. - Szepnął patrząc na mnie z podziwem.
Zaśmiałam się cicho i ruszyłam w kierunku mojego łóżka. Miałam rajstopy, bo było zimno, ale miałam też pas na udzie, za który założyłam jeden kołek i sztylet. Ubrałam ciepły sweter i płaszcz, zabrałam torbę. Kasjan obserwował mnie pilnie. Szkoda, że nie umiałam czytać w myślach. Wtedy odgadłabym, co go gryzie.
Rozległo się pukanie, po czym drzwi otwarły się, a na progu stał Aleks, a za nim Borys zaciągający się dymem papierosowym i Konrad czytający jakieś notatki.
– Gotowi?
– Ta jest – odpowiedziałam, a Kasjan pokiwał głową na znak potwierdzenia.
– To chodźcie. Robota czeka.
Zamknęłam pokój i włożyłam klucz do kieszeni. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że go nie zgubię. Wsiedliśmy do samochodu i w milczeniu jechaliśmy na miejsce polowania. Byłam bardzo zdenerwowana i miałam złe przeczucia, czym oczywiście raczyłam podzielić się z resztą. Wszyscy zbagatelizowali sprawę, tylko Konrad zamyślił się na chwilę i stwierdził, że musimy uważać, to będzie dobrze. Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, co się będzie działo. A działo się, możecie mi wierzyć.
Miejsce polowania okazało się sporym klubem niedaleko centrum. Oczywiście miał on dwa wyjścia – jedno na tyły, gdzie zamierzaliśmy urządzić zasadzkę, i główne wejście, przed którym właśnie staliśmy. Aleks już sprawdził wnętrze i wróciwszy zabrał moją torbę, i zarzucił ją na ramię.
– Klub jest niewielki, a przynajmniej miejsce przeznaczone dla gości, nie licząc pokoi na górze. Strasznie głośno gra muzyka no i wypatrzyłem już jedną strzygę – uśmiechnął się smutno, takim typowym dla siebie uśmiechem, unosząc tylko kąciki ust. - Wiesz, co masz robić - stwierdził markotny przyglądając mi się w zamyśleniu.
– Wiem.
– Powodzenia – kiwnął mi głową i odszedł, a za nim podążyli Konrad i Borys uśmiechający się
do mnie serdecznie. Próbowali dodać mi tym otuchy.
– Będzie dobrze – szepnął mi do ucha Kasjan.
– Mam taką nadzieję. – Przytuliłam się do niego tylko na chwilę, po czym skierowałam się do wejścia. Nie mogłam sobie teraz pozwolić na romantyczne pożegnania i wyznania miłości. Nie wiadomo, kto się tu kręci i nie czas teraz na to. Najpierw robota.
Weszłam do lokalu pewna swojego idealnego wyglądu i względnego bezpieczeństwa. W końcu zawsze mogło być gorzej. Zaraz za progiem dym zaczął gryźć mnie w oczy i drapać w gardło, jakbym przez cały dzień nic nie piła, tylko śpiewała jak głupia jakąś piosenkę. Zbyt głośna muzyka prawie przyprawiła mnie o ból głowy. Z westchnieniem usiadłam przy barze, co prawie od razu zauważył kelner.
– Co podać? - o Boże ale on szpetny! Całą twarz ma w bliznach, usta wykrzywione w lubieżnym grymasie, i ten wzrok, jakby chciał mnie pożreć, albo nawet gorzej. Obedrzeć ze skóry, posadzić na krześle inkwizytorskim, potem upiec na ognisku z wódki, a na koniec przeżuwać każdy kęs godzinę.
Przełknęłam głośno ślinę.
– Tequilę.
Gdy wreszcie się oddalił odetchnęłam z ulgą. Ale mój spokój nie trwał długo. Dość krótka, czerwona sukienka z satyny, z gołymi plecami i sporym dekoltem, śmiała fryzura i młody wygląd przyciągały uwagę mężczyzn. Rozglądając się zobaczyłam bladego jak ścianę Kasjana, który w mrugającym, zielonym świetle wyglądał wręcz chorobliwie. Poza tym jego wzrok mógł zbijać. Faceci, którzy gapili się na mnie bez ogródek i prawie z uwielbieniem w oczach byli dla niego w pierwszej kolejce do odstrzału.
– Cześć ślicznotko – zagadnął mnie jakiś obleśny typ, podwijając moją sukienkę i kładąc nogę na udzie.
– Ops, muszę iść, jestem umówiona – zerwałam z miejsca i przesiadłam na drugi koniec półokrągłego baru. Nie mogłam się powstrzymać, by nie zacząć otrzepywać mojej nogi, na której ta świnia położyła rękę. To było okropne.
Nerwy napięte miałam do granic możliwości, a gdy kelner przyszedł to prawie go zaatakowałam. Zaskoczony oddalił się nie przestając mnie obserwować.
Wychyliłam całą szklankę wódki naraz i przymknęłam oczy, by uspokoić zbyt szybko biegające w mojej głowie myśli o zboczeńcach i pedofilach. I wtedy czyjaś zimna, jak lód ręka chwyciła mnie za ramię. Serce zaczęło mi bić mocniej, ze strachu, prawie podskoczyłam. Próbując się uspokoić odwróciłam się do przybysza.
Przede mną stał młody strzyga, lecz młody to on był tylko z wyglądu. Biorąc pod uwagę jego skórę bielszą niż śnieg, wręcz przeźroczystą, czarniejsze niż smoła włosy, oczy jak bezdenne studnie otoczone rubinową obwódką i te usta.... czerwone niczym moja sukienka, niczym krew szaleńczo płynąca w moich żyłach. Był potężny. Bardzo potężny i stary. Chyba starszy niż mój pradziadek Właściwie pierwszy raz widziałam kogoś takiego. Młode strzygi są prawie nie do odróżnienia wśród ludzi. Tylko te oczy i czerwone usta je zdradzają. Z wiekiem ich skóra traci barwy, a włosy ciemnieją próbując dorównać najciemniejszej nocy. Ale on? Był mroczny. Emanowały z niego siła i majestat godne króla. Czym strzyg starszy, tym także szybszy, silniejszy i bardziej zły. Nienawiść z nich promieniuje, nie rozróżniają dobra od zła, nienawidzą piękna, które niszczą, gdy tylko mogą. Prawdziwe potwory.
– No no... co my tu mamy? - zlustrował mnie wzrokiem, a ja miałam wrażenie, że zaraz utopię się w tych jego studniach. Zbyt długie patrzenie w jego oczy pewnie mogło pozbawić człowieka duszy.
Wstałam i patrząc na niego z odwagą, o jaką bym się w życiu w takiej sytuacji nie posądzałam, uśmiechnęłam się zachęcająco. A przynajmniej próbowałam.
– O jaki przystojniak... - zachichotałam łapiąc go z kołnierz jego czarnej, jedwabnej koszuli. Byłam przerażona. Obym tylko nie zaczęła się trząść ze strachu. To nie dobrze świadczy o dziewczynie, jeszcze takiej, jaką dziś grałam.
Strzyga zamruczał jak kot i przyciągnął mnie bliżej do siebie. Promieniował od niego przeraźliwy chłód. Przez głowę mi przebiegła myśl, że zaraz zemdleję, a on tymczasem przysunął swoje usta do mojej szyi. Musiałam szybko coś zrobić.
– Oj kochasiu! To nie jest dobre miejsce – zachichotałam nerwowo. - Choć, zaprowadzę cię w lepsze miejsce! - i błagam połknij ten tani kit, bo nie mam zamiaru umierać. Jestem na to zbyt młoda!
– To prowadź... - pocałował mnie w szyję, przez co przeszedł mnie dreszcz. Zaśmiał się cicho głosem zimnym, jak lód, śmiechem pozbawionym wesołości i pogłaskał mnie po policzku.
– Oczywiście – odsunęłam się. - Ale zamknij oczy, kochasiu. Niech to będzie niespodzianka!
– To może lepiej tym – wyciągnął z kieszeni czarną, dość szeroką wstążkę. Odetchnęłam z ulgą, bo połknął haczyk, a nawet więcej – sam nieświadomie chciał się wpakować w pułapkę. - A teraz prowadź, bo zabraknie mi cierpliwości.
Przewiązałam mu oczy, przy czym musiałam się porządnie namęczyć, bo cały czas próbował mnie całować. Ale w końcu mi się udało i już po chwili szliśmy do tylnego wyjścia, gdzie czekali na nas łowcy. Miałam nadzieję tylko, że Kasjan idzie za nami.
Już sięgałam po klamkę, gdy na szyi poczułam silny uścisk lodowatej dłoni i zostałam prawie rzucona na ścianę. Zabolało, jak diabli, ale strzyga mnie nie puścił, tylko stanąwszy przede mną patrzył mi z nienawiścią w oczy szczerząc kły.
– Naprawdę myślałaś, że mnie przechytrzysz, dampirko? - zapytał przyciskając mnie mocniej do ściany i podnosząc w górę. Był strasznie silny.
Z powodu strachu, który sparaliżowałby mnie, gdybym nie była częścią ściany, i uścisku na szyi prawie zaczęłam się dusić. Moje oczy w tej chwili przypominały ogromne owale, a cała twarz była koloru sukienki. Świetnie. Jeżeli zaraz nie zrosnę się ze ścianą, to skończę jako kolacja dla nieśmiertelnego psychopaty.
Aż nagle puścił. Osunęłam się bezwładnie na ziemie łapiąc oddech. Przed oczami latały mi gwiazdy. O... jakie one piękne.
Gdy odzyskałam zdolność widzenia spojrzałam na strzygę walczącego z rozwścieczonym Kasjanem. Zrobiło mi się niedobrze. Trening nie obejmował samodzielnego walki z potworami i to jeszcze tak potężnymi i dobrze wyszkolonymi. Ten był kiedyś dampirem i przechodził takie same szkolenie, jak ja, lub każdy porządny dampir. Kasjan mimo, że był świetny to właściwie nie miał szans. A ja byłam zbyt słaba, by mu teraz pomóc bezpośrednio w walce, jednak zdobyłam się na poświęcenie – wstałam i otwarłam drzwi znajdujące się jakiś metr ode mnie.
Aleks nie od razu zorientował się w sytuacji, lecz gdy tylko zauważył mnie ledwo stojąca na nogach, wciąż nie mogącą złapać oddechu i dosłownie podpierającą ścianę, oraz Kasjana walczącego samodzielnie ze strzygą, zareagował błyskawicznie. Rzucił się do nas, a za nim zaraz ruszyli Konrad i Borys.
Nie przygotowany na atak z tyłu strzyga porządnie oberwał w plecy kołkiem. Gdyby nie był tak ruchliwy, już by nie żył. Ale miał szczęście.
Kreatura ze wściekłością oddało cios, waląc na ślepo. Konrad, który nie zdążył się uchylić oberwał z całym impetem w brzuch i wpadł na ścianę niedaleko mnie, po czym osunął się nieprzytomny na ziemię. Wstąpiły we mnie nowe siły, a strach o przyjaciół narzucił moim kończyną samodzielne działanie. Nie mogłam pozwolić, by ucierpieli oni przez moją nieudolność podrywania mężczyzn. Zdeterminowana dostawiłam w spokoju te biedne drzwi i wyciągnęłam kołek, który tak właściwie przypominał sztylet. Kasjan i Aleks radzili sobie dobrze, ale łatwo było zauważyć, ile się musi namęczyć Borys, by unikać lub blokować zabójcze ciosy potwora. O ataku z jego strony nie było mowy.
Rzuciłam się z okrzykiem wojennym, godnym nindży na strzygę, lecz z powodu głośnej muzyki dobiegającej z sali mój głos utonął w basowym, pulsującym brzmieniu piosenki.
Dopadłam potwora od strony drzwi, lecz zdążył się on uchylić przed moim ciosem. Nie dało się przeoczyć faktu, że od tej chwili stałam się jego głównym celem, bo od razu skierował na mnie większość swojej uwagi. Męczył się, przez rany stał się nieco słabszy, ale i tak wciąż był potężny i silny. Zaczęłam się wycofywać do wyjścia. Walka wręcz owszem była moja mocną stroną, jednak potrzebowałam więcej przestrzeni. Kreatura ruszyła zaraz za mną. Gdy w końcu miałam dość miejsca Borys oberwał lądując w stercie śmieci. Nie powstał. Został nas już tylko kwartet – troje nastoletnich łowców, świeżo po szkoleniu i długowieczny strzyga, który nie wiadomo ile już pochłonął istnień. Nie ciekawie.
Wysunęłam się na pierwszy ogień blokując większość ciosów kreatury. Kasjan i Aleks ubezpieczali mnie pilnując, bym nie nadziała się przypadkiem na sztylet strzygi lub nie potknęła o nierówne podłoże. Ktoś obserwujący nas z perspektywy uliczki wziąłby to za taniec. Taniec śmierci, gdzie dwoje kochanków próbuje się pozabijać będąc przeświadczonym o zdradzie partnera. Aleks i Kasjan byli niczym mroczne cienie pomagające zranionej dziewczynie dokonać zemsty. Strzyga nie potrzebował ciemności, sam był tylko mrokiem, złem. Moja czerwona sukienka i czarna koszula mojego przeciwnika znakomicie do siebie pasowały. Moje włosy były prawie tak czarne, jak jego, moje usta niczym jego czerwone. Tylko oczy nas różniły. I uczucia, bo ja walczyłam dla przyjaciół, a on dla siebie.
Zadałam mu mocny cios kołkiem tylko w bark, choć miało być w serce. Przeraźliwy krzyk rozdarł noc. Moja broń prawie przeszyła go na wylot. Nienawiść w jego oczach była jak zbyt głębokie jezioro – gdy za bardzo się w nim zagłębisz, nie ma już dla ciebie ratunku. Toniesz. Spadasz na dno, by już nigdy więcej się nie podnieść.
Strzyga zamachnął się na mnie swoim sztyletem i rozciął mi policzek Na szyję spłynęła mi szkarłatna strużka krwi. Potwór zaśmiał się złowieszczo, ale w tym momencie Aleks zaatakował go wściekły, uprzedzając swym działaniem Kasjana. Pierwszy raz widziałam naszego przywódce w takim stanie. Kołek zagłębił się w sercu bestii, która znieruchomiała nagle, otwierając szeroko oczy pełne nienawiści i osunęła się na ziemię, bez życia. Nim się spostrzegłam było już po walce, a Aleks i Kasjan rozpoczęli sprawdzanie swojego stanu zdrowia. Adrenalina uodporniła ich, tak jak i mnie na ból. Mój chłopak miał niewielki rozcięcie na brzuchu, lecz poza tym był cały, nie licząc paru siniaków i okaleczeń. Z Aleksem było nieco lepiej – był tylko zmęczony i poobijany od uderzeń strzygi. Za to ja myślałam, ze zaraz się przewrócę.
Kasjan podszedł po wstępnych oględzinach swego stanu i chwycił mnie za rękę. Lekko drżał, a jego oczy były pełne strachu i troski o mnie.

– Natasza? Wszystko dobrze? - obejrzał mnie uważnie.
– Chyba.
Kasjan pokiwał głową niepewny.
– Natka żyjesz? - dobiegł mnie delikatny głos Aleksa. Potaknęłam.
– Podasz mi torbę? - zapytałam go, gdy przestało mi się kręcić w głowie. - Trzeba sprawdzić, co z Konradem.
– Dobra. Już.
Wrócił po chwili z moją torbą podając mi ją, nieprzekonany o moim dobrym stanie.
– Zobaczę co z Borysem. Tu masz lek – podałam mu fiolkę z niebieskawym płynem, - Zobaczysz, co z Konradem?
– Jasne.
– Kas, pozbądź się strzygi – dałam mu niewielką butelkę kwasu. Chłopak tylko pokiwał głową i zamyślony pochylił się nad zwłokami potwora.
Gdy Aleks ruszył do lokalu, ja pospieszyłam wciąż nieco chwiejnie do Borysa. Chłopak leżał w stercie śmieci porozrzucanych wokół pełnego do granic konteneru. Szybko uklękłam przy nim sprawdzając jego puls. Odetchnęłam z ogromną ulgą, gdy prócz stabilnego pulsu poczułam ruch przyjaciela. Wyjęłam szybko drugą fiolkę lekarstwa z torby i wlałam mu kilka kropel do ust. Borys zakrztusił się, po czym otwarł oczy i przyglądał mi się w zamyśleniu.
– Znów mnie ratujesz – stwierdził poważnie, lecz z widoczną wdzięcznością.
– A tam – machnęłam lekceważąco ręką. - Tak już mam. A teraz wstawaj, chyb, że coś cię boli.
– Nie, już w porządku.
– To dobrze – uśmiechnęłam się do niego z ulgą i pomogłam mu wstać.
Ruszyliśmy do Kasjana, który stał na środku placu z zamyślaną miną. Gdy do niego podeszliśmy obdarzył nas smutnym uśmiechem. Nim zdążyłam wypowiedzieć choć słowo przyszedł Aleks, lekko podtrzymując Konrada.
– O Natka, znów nas ratujesz. - Zaśmiał się cicho.
– Taka moja praca – odpowiedziałam mu uśmiechem.
– No, dobra robota... Ale teraz to ktoś powinien się tobą zaopiekować – spojrzał znacząco na Kasjana, który jednak tego nie zauważył wpatrując się w dal. Jednak dostrzegł to Aleks stając na wprost mnie.
– Jesteś gdzieś ranna? Nie licząc policzka?
– Nie, tylko policzek.
Konrad i Borys odeszli kawałek rozmawiając ze sobą cicho. Byli jak bracia, więc ich rozmowa nikogo nie dziwiła. To była już tradycja po walkach. Ja rozmawiałam z Kasjanem, Borys z Konradem, a Aleks zostawał sam ze swoim telefonem i słuchawkami. Czasem miałam wrażenie, że nasz samotnik bywa czasem zbyt samotny i smutny. Ale widać taka jego natura.
Aleks wyciągnął z mojej torby butelkę wody i przemył czystą szmatką moją ranę. Robił to pierwszy raz, bardzo delikatnie i nieśmiało, jakby bał się, że zrobi mi krzywdę. Zawsze opatrywał mnie Kasjan, który jednak teraz zajął się swoją raną. Ale nie był zadowolony, że przyjaciel zabrał mu zajęcie, dlatego z niebezpiecznymi błyskami w oczach spoglądał na Aleksa.
– Eee... nie jest źle. Chcesz na to opatrunek?
– Nie, chyba nie trzeba – wzruszyłam ramionami. - Od tego się przecież nie umiera.
– Racja. - Włożył z powrotem do mojej torby wodę i buteleczkę lekarstwa.
– A ty? Wszystko dobrze?
Potaknął tylko i zwrócił się głośno do całej ekipy:
– Na dziś chyba wystarczy. Myślałem, że będzie lepiej, no ale cóż. Zbieramy się – zarządził i unosząc kąciki ust w uśmiechu dla mnie odszedł.
Ruszyłam wraz z Kasjanem, który mnie objął, do samochodu. Za nami ruszyli już śmiejący się Konrad i Borys. Rzeczywiście mogło być gorzej. W końcu wciąż żyliśmy.
Samochód czekał w miejscu gdzie go zostawiliśmy. Właściwie to działałam, jak robot, prowadzona przez mojego chłopaka. Wpakowaliśmy się do niego wszyscy i pojechaliśmy do naszego tymczasowego domu.
Nawet nie wiecie, jak bardzo byłam szczęśliwa padając na łóżko i o minucie zapadając w sen. dzisiejsza przygoda była zdecydowanie zbyt dziwna i niebezpieczna. Ten strzyga dał mi powody do myślenia.
Mandarynko, wydrukowałam to Big Grin Bądź ze mnie dumna, w ten weekend postaram się przeczytać, a cuś czuję, że będzie faaajne Happy Takie... Mandarynkowe Laugh
Nie czytaj tego!!!! To jest straszne! (przeżywam kryzys twórczości :()
Stron: 1 2