Aleatha

Pełna wersja: Gdzie się podziała Aleatha? - Część druga opowiadania
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Kurna. Ostatnie akapity dotyczące powrotu do obozowiska wzbudziły we mnie straszliwy niepokój. Ogromny plus za szczerość, ja jakbym napisał coś takiego to nie wiem czy odważyłbym się wrzucić.
Podzielam twoje zdanie Mat ja raczej tez nie wrzucilabym tego, chociaz musze przyznac, ze jak chodzilam do szkoly i byl taki konkurs napisz " List do Ojca Swietego"( jeszcze wtedy nasz Papiez zyl) to opisalam wnim moje przezycia formie Drogi Krzyzowej i co racja zajalam 2 miejsce w powiatowym konkursie, ale to pierwszy i ostatni raz kiedy bylam w 100% szczera, pozniej juz nigdy takiej odwagi nie dostalam. Wiec Tys mimo tego, ze jestem pod calkowitym wrazeniem twojego opowiadania to i tak musze przyznac, ze zazdroszcze ci takiej szczerosci oraz niesamowitej odwagi i gratuluje bo twoje opowiadanie powoli podbija moje serce i z utesknieniem czekam na ciag dalszy....
Muszę przyznać, że... nieźle. Zaskakujesz mnie Tysian, brawo za odwagę i szczerość, ładny język, dużo humoru. Tak trzymaj! Czekam na więcej Happy
Nothing perv today, nothing perv always.
-------------
Pochodziłem jeszcze po mieście, niestety zaraz się ściemniło i musiałem wracać do domu,
byłem też u króla zawiadomić, że wyruszam „gdzieś” i wrócę „kiedyś” z naciskiem na „niedługo”.
Siedząc sobie przy kominku, rozmyślałem czym jest ten magiczny przedmiot, który jest taki ważny dla Mata, ile niebezpieczeństw na mnie czyha, czy będę mógł umrzeć i takie… wewnętrzne rozterki bohatera powieści. W tle towarzyszyły mi krople deszczu uderzające o dach, a okno miałem otwarte, więc jeszcze bardziej dodawało mi uroku.
W chwilę później usłyszałem pukanie do drzwi, choć nikogo się nie spodziewałem o tej porze i w taką pogodę, ale nic… pobiegłem otworzyć, a u moich drzwi stała Krysia.
- Co się stało!? – zapytałem wystraszony, zapominając, że ona wciąż stoi na deszczu.
- Smutno mi – odparła
Nie wnikałem o co chodzi, ale zaprosiłem do środka, dałem koc i posadziłem przy kominku, aby się ogrzała.
- Ale to jak Ci mogę pomóc? – zapytałem nie wiedząc zbytnio co robić.
- Nie wiem… nie wiem nawet co ze sobą zrobić. – szepnęła pociągając tylko nosem.
Sam nie wiedziałem co mam uczynić, więc objąłem ją tylko i zapytałem:
- A pośpiewamy sobie?
- Spojrzała na mnie, a jej oczy zaiskrzyły.
Pierwszy raz przed kimś tak się otworzyłem, pierwszy raz z kimś zaśpiewałem, tak dziwnie, dziwnie ale fajne…

„…ale zanim pójdę chciałbym powiedzieć ci, że…”

Było strasznie późno, gdy to nasze śpiewy zaczęły dobiegać końca, byłem zachrypnięty, ale czułem się spełniony, że chociaż spróbowałem komuś pomóc, taki plusik, dobry uczynek.
Wypadało ją też zawiadomić, że wybywam z domu na tą wyprawę po ten nieszczęsny zwój (no cóż, wolałem jej powiedzieć, bo kto by się martwił jeśli coś by mi się stało?)
- A gdzie idzieeesz? – zapytała podejrzliwie.
- Sam nie wiem… Mat gdzieś mnie wysyła i muszę iść i zdobyć dla niego jakiś tajemniczy zwój.
Tak jakby wygadałem się właśnie o wszystkim (to znaczy wiedziałem niewiele, ale to właśnie to „wszystko”), no ale cóż, przyjaciołom się ufa uf uf…
- I tak sam pójdziesz!? – oburzyła się – Nieeee… Nie ma tak dobrze! Ktoś musi Cię wkurzać!
- Nie mów mi, że chcesz iść ze mną… Przecież to niebezpieczne – zacząłem się wzbraniać.
- Chcę iść i pójdę! Zobaczysz! – mówiąc to uśmiechnęła się, mrugnęła mi porozumiewawczo dając do zrozumienia, że co ona powie – tak też się stanie.
Chwilę później mój gość wyszedł, a ja pierwsze co zrobiłem to padłem na ziemię jak długi i zasnąłem…
Rankiem obudziło mnie pianie koguta, nadal leżałem na podłodze… No nic, chcąc nie chcąc dźwigam dupę, idę się umyć. Seria chlupnięć zimną wodą w twarz troszkę mi pomogła, więc zacząłem powoli zbierać się do wymarszu, pakuję i wymieniam:
- Medalion: jest!
- Jedzenie: jest!
- Nóż: jest! (W domku u Hamisha, ale jest.)
Płótna, ani nic ze sprzętu do malowania nie zabierałem ze sobą, bo jakby mnie porwali albo coś to nie mogą posiąść moich dzieł, które bym w tym czasie namalował, ohoho co to to nie!
„Chyba wszystko” - mruknąłem do siebie, a w tym czasie usłyszałem uderzenie w drzwi.
Ja otwieram, a tam kto..? No zgadnijcie!
- To co… Gotowy do drogi? – przywitał mnie radosny głos.
- No hej! – odparłem i zamilkłem na chwilę – No dobra… Możesz iść ze mną, ale uważaj na siebie. Jak się czujesz?
- BEDE! – odparła z pewnością w głosie – A czuję się w miarę dobrze, w końcu się wyrwę stąd! Aaaa szczęście!
I ruszyliśmy...
Coraz to bardziej opowiadanie mi sie podoba z taka lekkoscia i przyjemnoscia go czytam, ze kiedy dochodze do konca nstepnej czesci zastanawiam sie kiedy dodasz nastepna. Historia jest bardzo wciagajac, a jej szczerosc i twoja otwatosc przyciaga czytelnika np mnie no coz moge powiedziec czekam na wiecej Smile

Ps: Tak na marginesie uwielbiam ta piosenke, ktora razem spiewaliscie jest poprostu swietna.. Laugh
Chciałem się nie wypowiadać do czasu aż wrzucę wszystkie części, no ale cóż...

Happysad for the win! I @Krysa na pewno się z tym zgodzi, że te piosenki często wyciągały z doła Laugh
Mimo że to strasznie głupio wygląda, spodobało mi się to "bede". Zdecydowanie oryginalne i sympatyczne Happy A co do happysadu to uwielbiam raczej, mimo że ten kawałek jest już strasznie wałkowany przez zakochaną młodzież. Wiecie, że kiedyś nazywali się "Hardkorowe Kółko Filozoficzne"?
Przedostatnia część opowiadania.
-----------

I ruszyliśmy. Jak tradycja tego opowiadania nakazuje – idziesz gdziekolwiek, zawsze trafiasz do miejsca do którego chciałeś dotrzeć, ot taki urok mojego życia. Drogą spotkaliśmy stado wiewiórek migrujących na zachód w poszukiwaniu nowych siedzib mieszkalnych. Dotarliśmy w końcu do stóp Góry Zapomnienia.
- To chyba tu – powiedziałem, aby tylko przerwać otaczającą nas ciszę
- Też się boisz? – zapytała kopiąc mnie w nogę.
- Nieee? – obruszyłem się… Choć serce mówiło co innego, bałem się o samego siebie jak i o nią, nie chciałem umrzeć. – Tylko jak my wejdziemy na górę…
- Ja bym obeszła tą górę na około, może znajdziemy jakichś miłych ludzi, którzy nas wniosą na sam szczyt – zaproponowała żartobliwie moja przyjaciółka.
- Co? Nie, na pewno nie… Obejdziemy to dookoła i wrócimy tutaj…
- Uff, jak chcesz… Ja idę!
Wizja zostania tu samemu i pozwolenia jej pójść sobie gdziekolwiek nie była za ciekawa…
- Doobra, doobra, czekaj na mnie – wydarłem się i pobiegłem za Krysią, która już poszła przed siebie.
Jak się okazało, po drugiej stronie znajdowały się wyrzeźbione w skale schody, które prowadziły prosto do jaskini – jaskini, gdzie miał się znajdować pradawny zwój, potrzebny Matowi do „czegoś tam” .Byłem pewien, że w środku roi się od pułapek…
- Ty zostań, serio Cię proszę – spojrzałem błagalnie – jeśli coś mi się stanie… w spiżarni mam trochę ciasta od Cerxiny, powinno Ci smakować.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciłem się i idę do przodu. Słyszałem jakieś syczenie gdzieś za sobą, nagle zimny pot oblał moje czoło, miałem uczucie, że coś przede mną stoi, jakiś potwór. Stoję tak nieruchomo, ludzie co mam zrobić!! Zacząłem go delikatnie otaczać, nagle uświadomiłem sobie, że przecież mam nóż, tak więc chwytam go i ruszam szturmem na bestię! Podbiegam bliżej… a to kamień… Wielki, mroczny kamień. Pośród olbrzymiego korytarza – jedna, wielka, samotna skała. To mi dało do myślenia, Mat wiele razy opowiadał, że jego rodzina ma jakiś związek z kamieniami, że on sam jest skałą, tak też czasami kazał siebie nazywać. No ale nic, idźmy dalej. Po paru krokach natknąłem się na rozwidlenie i ten życiowy dylemat – iść w prawo czy w lewo… Z prawego korytarza dobywało się nikłe światło. Ni stąd ni z owąd usłyszałem szybkie i nerwowe tupanie połączone z dyszeniem…
- Gdzie jesteś głupku!? – dało się słyszeć wołanie, odwróciłem się gwałtownie. – No tu jesteś… To ciasto zjemy razem, a teraz damy sobie radę, zobaczysz!
- Miło, że przyszłaś – uśmiechnąłem się na jej widok (ja gdziekolwiek jestem sam to czuję się nieswojo, ludzie mnie przerażają, ich brak zwłaszcza…) - a teraz wybieraj, idziemy w prawo czy w lewo.
- Hmm… Mówili zawsze, żeby nie iść w stronę światła, nie? Zbuntujmy się i chodźmy w prawo!
Nic nie odparłem, tylko weszliśmy do ciemnego pokoju, który nie był ciemny bo w środku było światło, ale słowo ciemny dodaje dramaturgii i ponurego klimatu, więc czytelniku podpowiadam Ci, że to jest to miejsce w którym zaczynasz się bać o losy bohaterów.
Naszym oczom ukazał się widok czegoś w rodzaju sali tronowej, tyle że z kamieni, a na środku znajdował słup, gdzie na jego czubku znajdował się właśnie ten o pradawny zwój.
- Eeej, czytamy go? – zapytała mnie Krysa – Wiem, że tego chcesz, dawaj otwieraj!
- Ale to jest ej… właśnie… - powiedziałem jakby sam do siebie – po co ja mam zdobyć ten zwój!?
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ja go zostawię, przeczytamy go w domu – zadecydowałem – a teraz jak wrócimy?
W odpowiedzi otrzymałem lekkie kopnięcie w nogę… No cóż… Co zrobię?
Wróciliśmy do rozwidlenia, a jak nakazywał mój zmysł – trzeba zbadać każdy centymetr tej pieczary, tak więc udaliśmy się lewym korytarzem, który …UWAGA! zaprowadził nas na zewnątrz groty, a potem już zręcznie zeszliśmy na dół.

Gdy wróciliśmy do miasta – była już noc i choć miało mnie nie być kilka dni, to nie było mnie kilka godzin, pfff kto by to liczył… Tak więc pożegnaliśmy się przy moim domu i każdy poszedł w swoją stronę, znaczy ja daleko nie miałem… Korciło mnie tak bardzo, żeby przeczytać co jest na tym zwoju, ale jeszcze bardziej ciekawiła mnie ta samotna skała, którą jakbym skądś znał…
PIOTR ZNACZY SKAŁA
[Obrazek: GF6JqYA.jpg]
To już ostatnia fragment opowiadania, tak więc udostępniam PDFa z całym opowiadaniem z formatowaniem i wszystko, coby jakoś to wyglądało.
LINK DO POBRANIA

-------------------------------
Mat miał wrócić za miesiąc, a ten czas spędziłem na kończeniu projektu dla króla, prawie codziennie widzieliśmy się z Krysią, kończyłem jej portret, aby finalnie mogła go sobie zawiesić nad łóżkiem u siebie w domu, odwiedzałem też często Denaris i Cerxinę, które to z każdą wizytą częstowały mnie coraz to bardziej wymyślnymi smakołykami, jak takie dwie kochane ciotki w moim wieku, swoją droga i tak były dla mnie jak siostry.


Nadszedł czas w którym to miałem oddać królowi projekt. Przychodząc do niego, przed pałacem natknąłem się na wcześniej wspominaną córkę królewską w towarzystwie kilku dam, podeszła tylko do mnie, podała mi rękę i szepnęła na ucho: „co do projektu, króla łatwo zadowolić, a co do życia: uda Ci się, musisz tylko w to wierzyć!”.
Poszedłem dalej, dałem królowi cały arkusz, gdzie wszystko było rozrysowane – przyglądał się mu dokładnie przez parę dobrych minut. W końcu podrapał się po głowie i zawołał jakiegoś przydupasa, który okazał się dotychczasowym architektem. Pomruczeli, poszumieli, aż w końcu nadszedł werdykt.
- Noo, jestem pod ogromnym wrażeniem i poważnie zastanawiam się nad zastosowaniem Twoich projektów do przebudowy, a nawet wykorzystać je w całości.
- Naprawdę? Jestem z siebie taki dumny teraz! – grzmotnąłem niczym dzik w sosnę, ale szczerze przynajmniej
- To bardzo dobrze! W ramach zapłaty jestem gotów jestem Ci zaoferować cztery tysiące złotych monet a do tego stałe wyżywienie i wszelkie pomoce w Twojej pracy za każdym razem gdy gościsz w naszym miasteczku.
W tym momencie zaniemówiłem, to było tak dużo pieniędzy – troszkę więcej niż to ile ja musiałem wydać na własny stelaż, płótno, pędzle i innego tego typu sprzęty do rysowania – wtedy już wiedziałem na co wydam swój zarobek, a jeśli dobrze czytelniku czytałeś to opowiadanie, też będziesz to wiedział, ot taka zagadka!
Nadchodził dzień, w którym wracał Mat, postanowiłem zabrać ze sobą Krysę, która solidnie się dołożyła do tego, abym zdobył ten jakże ważny zwój, gdy weszliśmy na polanę wszyscy byli już zebrani. Mat przywitał mnie karcącym spojrzeniem, że przyprowadzam „cywilów” do naszego obozu, ale zaraz potem rozpromienił się widząc, że trzymam zwój.
- Witaj bracie! – podszedł do mnie, objął mnie po bratersku – Widzę, że wykonałeś swoje zadanie.
- Ano, ale nie bez pomocy – odparłem, nie chcąc przyjmować wszystkich zasług dla siebie
- Tak, tak wiem– spojrzał na Krysię witając ją skinieniem głowy – quest poboczny jak widzę też wykonałeś. Tak swoją drogą, witaj Kryso!
- Ano taaak, bo Wy się znacie – roześmiałem się - Mat musisz ograniczyć picie w karczmach, bo potem całe miasteczko wie o naszych tajemnicach!
- Ja wcale nie piję dużo, to wszystko przez te pelikany!! – zaczął bronić się Mat, który wspominając o pelikanach odwrócił się i kiwnął porozumiewawczo do Cerxiny – No nic, chodźcie gdyż chcę Wam coś obwieścić.
Usiedliśmy przed Matem, któremu wręczyłem zwój, a on zaczął opowiadać:

Moja rodzina, wywodząca się spod znaku skały z pokolenia na pokolenie, każdemu najmłodszemu mężczyźnie daje coś w rodzaju testu męskości. Ma do wyboru dwie rzeczy: musi zrobić zadania z kartki, którą otrzymuje w dniu swoich szesnastych urodzin, bądź też udać się do Góry Zapomnienia – skinął tutaj na mnie – i odzyskać pradawny zwój, Tysianie, tak wyszło, że stałeś się mężczyzną!
W tym miejscu już MUSIAŁEM wtrącić swoje trzy grosze…
- Przecież Krysa była ze mną – dźgnąłem ją lekko – to ona też stała się mężczyzną?
- Przecież to głupie – odpowiedział rozbawiony Mat – ona dowiodła przez to, że jest nie tylko kobietą zaradną i odważną, ale i prawdziwą, dobrą przyjaciółką dla Ciebie jak i mam nadzieję dla nas wszystkich.
Ja zaś wykonywałem zadania z kartki – kontynuował – ale chciałem sprawdzić co jest w tym zwoju, że jest taki ważny, więc wybacz przyjacielu, ale trochę Cię wykorzystałem.
- Nie ma sprawy! – odparłem – Było warto, przynajmniej nie musiałem całymi dniami na dupie siedzieć!
Mat wziął zwój i uroczyście czyta co następuje:

BYGOS.
- Kapusta
- Boczek
- Cebula
(…)


W tym miejscu usłyszałem ciche „mniam”, a spojrzawszy na Krysię szepnąłem:
- Zgłodniałaś, co?
- A weź, lubię bigos…
Tutaj Mat się wydarł:
- Co to jest do cholery! Przecież ja nie lubię bigosu!! A wszyscy wiedzą jak się go robi!

Nadszedł wieczór, a wszyscy usiedliśmy przy ognisku, omawiając to co zaszło, śmiejąc się z Mata, który nie lubi bigosu, wszystko powiedzmy, że wróciło do normy, portret dla Krysy w tymże opowiadaniu został dokończony i wisi już na swoim należnym miejscu. Jestem szczęśliwy ze zmian które nastały, niech tak zostanie!


[Obrazek: i2in9c.jpg]


I tak wyglądał ostatni hm… rok mojego życia, wiele rzeczy jest ubarwionych, ale ludzie w opowiadaniu (oprócz króla i przydupasów, innych osób drugoplanowych) są prawdziwe i wszyscy wiedzą o kogo chodzi. Część historii jest zmyślonych, a część jest prawdziwych i nie zapomnijcie o zagadce!
Pozdrawiam, Tyś!


... Jeśli ktoś dotarł do tego miejsca to może pisać wszelkie pytania dotyczące tego opowiadania, a ja postaram się na nie odpowiedzieć (oprócz zagadki oczywiście).
Stron: 1 2 3