Departure Tim3
Chciałbym odlecieć.
W chmury bitowe.
Ale w odwrotnym kierunku.
Niech przyśpieszenie, równe sile działającej na masę!
Niech ono przybędzie, i odwróci się.
Bo pośród bitów, do gwiazd lecę.
Sam, niczym kropla w morzu parabolicznego przerażenia danych.
Bo tam gdzie był potencjał, ładunki uciekły.
Każdy bit.
Każde słowo
Każdy informacji zlepek.
One uciekają.
TRANSMISSION TERMINATED.
DEPARTURE TIME.
To wszystko przez czarną, informacyjną dziurę.
Dziurę w naszych mózgach.
BITOWY SMUTEK
Czy wiesz, co się dzieje, gdy procesor nie dostaje instrukcji?
On umiera.
Płacze, pośród tranzystorowych odmętów – nad swym nieszczęsnym losem.
Bo umiera.
I choćbyś wywoływał funkcję: ThreadWakeup().
On już nie może.
On odszedł.
Bo dusza zanikła...
Bo zniknął sterownik, co cel żmudnej, sekwencyjnej pracy dawał!
I nie ma już tego procesora.
On umarł.
Nie trafił do nieba, czyścca, a już tymbardziej /dev/null.
Jest wśród odmętów islandzkich, elektrotechnologicznych ruczajów.
Tam, gdzie nie dosięgnie go ŻADNE połączenie.
Ja myślę, że lud pracujący czasami statystykę lubi.
Dysproporcja
Błędem pomiarowym jestem.
I to takim dość grubym.
Zaś z tyłu na wykresie...
Same statystyczne bufony.
I choćbym w kwantowej rozpłynął się ciszy.
W kwantowej rozpaczy pochłonął.
Nie ma już wyjścia.
Aproksymuję statystyczną głupotę.
Bo tam gdzie słońce świeci...
Tam bity w układzie scalonym
Układają się ze śmiechu.
I układ przetwarzający dane, krzyczy!:
Pierdolone statystyczne bufony!
Nie wiem, dlaczego, ale ostatni wiersz mnie rozśmieszył
Ogółem jednak nie jest to dla mnie łatwa poezja i łatwy temat, bo z informatyką mam niewiele wspólnego, lecz mimo tego Twoje prace mają głębię i są bardzo specyficzne. Gratuluję
W sumie ten tytuł i tak nie ma znaczenia
Kiedyś myślałem
Lecz dusza pełna
Kwantowych pyłków
Miera starannie
I choć zatracać
Swój wpływ bajtowy
To wszystko tutaj
Terraformuje
Dusza żyzna jak
Gleba elektron
Energia stacza
Neuroprzekaźnie
Kompresja, że ja
pierdolę życie
Tak wołają Ci
Idioci tutaj
Wypełniacze twór
Cze, cześć wołam dziś
Machina która każe trzymać się pretensjonalnego schematu.
Ale ja wiem że nie umrę, nawet energią cieplną otaczany.
Spłonę wśród marzeń i ideałów.
Jakby obce było im zimno.
Pierwszy minifutur, o którym mogę sądzić, że pojęłam go w 90%
Słucham więc interpretacji z znaków ASCII utkanej.
Z jakiegoś powodu wydaje mi się, że to nie ma sensu
W chwili zagubionych rejestrów
Kiedy głowa interpolowana pierdolonymi antyaliasingami
Boga wszechrzeczy, głowy umarłej
Pośród fal determinujących zachowania społeczne.
Telefonia umiera.
Ludzie, jak te bufony, przestarzałe relatywizmami rzeczywistości.
Ja też jestem bufonem.
I nie wiem czy myślę, co myślę, jak myślę.
Granic nie znając.
Wszystko jest relatywne.
Niczym pył będący szybą, tak kruchą.
Że jeden elektron ją przebija.
Pośród fal potrzebuję ziemi.
Nie mogę.
Jestem zawiedziony niespełnieniem.
Kim Ona jest, że wie wszystko?
Czym ja jestem, że krytykuję Ją, będąc takim samym?
Wszystko jest relatywne.
Nawet przetwornik elektroakustyczny, opatulony wytryskami energii.
Wspaniały to czas, kiedy można kupić wszystko tak szybko, jak umrzeć.
Wybrałem niepomyślne zmienne środowiskowe
Wybrałem niepomyślne ścieżki
Instancji, o niekompatybilnych parametrach
Wybrałem niepomyślne ścieżki
Tam, gdzie roiło się zło i nieprawość.
Ale gdy czekam wojny
Elektromagnetycznej
Co moje przekonania
Śmiertelnie uwydatnia
Wybrałem niepomyślne ścieżki
Lecz nimi zupełnie nie kroczyłem
Inni próbowali mnie tam wciągnąć
Niczym na dysku niepomyślne ścieżki
Świat się kurczy, zawiodłem
Samego siebie, obiekt
Nic się nie stało, skaza
Na bajtowym pomyślu
Wybrałem niepotrzebne ścieżki
Nie idąc nimi wcale
Wpatrując się tylko w swoje ideały
Bo to były ścieżki całkiem małe
Wiązka
Czuję się jak wiązka elektronów
Co przestrzenie penetruje…
Ale podczas tego przemierzania.
Nieprzerwanie.
Leci, leci.
Odzierana z kolejnych swoich kwantów.
Przeciska się przez pola atomowe.
I leci bezmyślnie.
Myśląc, że to ma jakiś sens.
Że to dobre.
Ale przed ostatnim materiałem…
Ginie w spektrum nieprzerwanym.