03-26-2016, 11:44 PM
Miłość dla wszystkich? Możemy jedynie karmić swoje zmysły czczymi marzeniami o miłości, zbiorowymi wyobrażeniami o wspaniałych uczuciach, które nie istnieją. Nasza próżność okłamuje nas samych, przekonanych o tym że świat na prawdę nie jest taki zły. Naprawdę nie jest, ale nie jest także dobry. Nigdy nie ujrzymy świata takim jakim jest. Nadajemy mu swoje znaczenia, nazywamy bezpodstawnie zasady według których on działa, ukazując jedyną prawdziwą w tym szaleństwie rzecz - nasze marzenia. Chcemy żyć w świecie gdzie panuje bezinteresowna miłość, w świecie najlepszym by móc spokojnie egzystować wraz z innymi ludźmi, w którym to nawet śmierć posiada całkiem odmienne znaczenie niż rzeczywiście. Jedynym lekarstwem wydaje się być odnalezienie w drugim człowieku - drugiego człowieka. Jednak czasem bardzo trudno spojrzeć w lustro i odnaleźć tam odbicie własnej duszy. Wszystko bowiem opiera się na tym, że wytworzyliśmy fałszywy obraz rzeczywistości i teraz naginamy go do swojej woli. Jakże naturalnym byłoby porzucić świat rzeczywisty i zatracić się w swoim świecie wewnętrznym. Przestalibyśmy żyć w błędzie, bowiem sami kreowalibyśmy w pustce, błędy stawałyby się zasadami, nic nie stałoby na przeszkodzie w eksploracji naszego umysłu. Jednak my, istoty dualistyczne, jesteśmy mimowolnie skazani na rzeczywistość nam obcą; niczym tryby, które potrafią działać tylko dzięki innym trybom kręcimy się, sami zaś upatrujemy w sobie wszystkie rzeczy które stworzyliśmy, wydaliśmy na świat. Jesteśmy niewolnikami zmysłów, instynktów, to one obnażają naszą prawdziwą naturę. Miłość dla wszystkich. To czego w niej szukamy znajduje się w nas samych, nawet jeśli nasze zainteresowanie skupia się na drugiej osobie. Kochamy bo zmuszają nas do tego popędy. Szukamy w miłości spełnienia własnych ambicji. Może to przeczyć miłości, a może właśnie tylko pokazuje, że postrzegamy ją w błędny sposób. Wyjaśniają powyższe zdania jak strasznym jest nasza samotność, której nie jesteśmy świadomi, jak egocentryczni jesteśmy z nie własnej winy. Jedynym remedium jest zdolność pojęcia samego siebie w ciągłym poszukiwaniu prawdy i postrzeganie wszystkich innych ludzkich istnień jako niczym nie różniących się od nas. Przedstawia nas ta sytuacja jako niezdolne do wyboru nad swoim przeznaczeniem zwierzęta (może na niego nie zasługujemy?), marionetki ewolucji, ale czy tak faktycznie jest?
Czy akceptować naszą zwierzęcą naturę, czy się od niej izolować, by udowodnić człowieczeństwo?
Czy akceptować naszą zwierzęcą naturę, czy się od niej izolować, by udowodnić człowieczeństwo?
"toczę swój żywot se"