06-06-2015, 11:53 AM
A kiedy nastał już ten wiekopomny moment...
Wszyscy razem w składzie: Ja (na pierwszym miejscu bo najważniejszy), Krysa, Mat, Nalf, Cerxina z Denaris oraz siostry Nesja z Rozanną. Każdy z plecakiem, parą majtek na przebranie (tak, cisnęliśmy na dwóch parach, krucho było...). My, a przed nami cały świat...
Pierwsze co ujrzałem to bezkresne połacie łąk i pagórków. A pierwsze co usłyszałem to śpiew Mata przypominający raczej skrzeczenie żab, jednak to nadawało wszystkiemu świetnego klimatu... Pierwszą niedogodnością, na jaką natrafiliśmy było ustalenie gdzie będziemy nocować pierwszej nocy. Część piękna naszej ekipy była za tym, by znaleźć jakieś schronienie w postaci w jaskini, jednakże Mat postanowił się nie pieścić i wraz z Nalfeinem zaczęli rozbijać obóz na skraju polany (nigdy nie wiedziałem jak wygląda skraj polany, ale musi wyglądać epicko, więc dałem go tutaj). Rozpalanie ogniska, inne duperele. Ja wziąłem Kryśka pod pachę i postanowiliśmy, że zajmiemy się jedzeniem, więc, gdy obiekt dający ciepło i światło był gotowy, zabraliśmy się do roboty. Każdy z nas szukał sobie miejsca gdzie będzie spać, a gdy wszystko było już gotowe zasiedliśmy na środku śmiejąc się i żartując.
W pewnej chwili z lasu wyskoczył mały króliczek rozglądając się to w prawo, to w lewo, szukając szczęścia. Na to Mat wziął powoli swój łuk i naciągnął jedną ze strzał, mówiąc, że upoluje nam kolację. Ja jednak wstałem stając między nim, a naszą kolacją.
- Ani mi się waż... - szepnąłem groźnie.
- No ale Tysiek! – odparło na raz parę osób – Co będziemy jeść?
- Damy... jakoś... radę – powiedziałem przez zęby tłumiąc złość – nie możemy mordować takiej słodkości...
Podszedłem bliżej do królika, a on przykicał do mnie i zobaczyłem, że trzymał w mordce małą truskawkę, a jego oczy świeciły lekką pomarańczą.
- Może jest wściekły – mruknęła Denaris – Co sądzisz, Cerx?
- Ja bym bardziej stawiała na przypadek radioaktywny – zaśmiała się jej siostra – Widzicie jakiego Tyś miał nosa?
Zignorowałem takie żarty, choć humor Cerxiny zawsze mnie powalał... tym razem nie dałem tego po sobie poznać i zaśmiałem się tylko wewnętrznie.
Nesja w trzech susach była przy mnie i głaskała naszego słodziaka.
- One mięsa nie jedzą, więc nie podzielimy się z nim – zauważyła – Ale popatrz... wokół niego jest jakaś dziwna aura...
- No właśnie! Ten królik jest jakiś wyjątkowy. Puśćmy go wolno – zadecydowałem.
Mówiąc to, pogłaskałem naszego nowego przyjaciela, który po chwili postanowił odkicać. Nikt z nas nie wiedział, że był on zapowiedzią spotkania nowych ludzi, a co się z tym wiązało... nowych kłopotów.
Sny miałem dziwne… Budziłem się co chwilę będąc kopanym przez Krysę, która walczyła z kimś we śnie (nieważne, że obrywało się mnie) Śniła mi się tajemnicza postać stojąca za mgłą i rzucająca we mnie kasztanami... Kasztanami? Pytajcie mój mózg, nie mnie...
Żyliśmy tak (tak = cisnęliśmy ku przodkowi i szukaliśmy czegoś pięknego) przez parę dni, aż pewnego ranka obudziło mnie szarpnięcie za ramię. Zgadnijcie kto...
Tak, Mat.
- Słucham? – odparłem oficjalnym tonem udając, że nic się nie stało.
- Słuchaj, spodoba ci się to. Chodź ze mną, a nie pożałujesz!
- Dobra! – odparłem. Kurde, łatwo jest mnie przekonać...
Wstając usłyszałem cichy głos zaspanej Krysy
- Tysieeeek...
- Co jest? – kucnąłem przy niej.
- Wiesz co? Jesteśmy grubi.
- Wiem to, śpij jeszcze – mówiąc to wstałem, ona zaś obróciła się na drugi bok i mlaskając zasnęła.
Mając swój nożyk (teraz już nie pamiętam czy go zabrałem czy nie, ale uznajmy, że tak ze względu na wyniosłość chwili) ruszyłem za łucznikiem. Szliśmy jakieś kilkadziesiąt metrów nic nie mówiąc, gdy po chwili mój towarzysz się odezwał:
- Byłem się przejść... A raczej pobiegać sobie – zaczął – bo wiesz, znasz te opowieści o skrytobójcach w takich białych szmatach z czerwonymi jakimiś znakami? To oni sobie tak fajnie skakali i byli tacy super zwinni, nie? To ja bym chciał też taki być i postanowiłem biegać...
Skwitowałem to krótkim „uhm” czekając, aż przejdzie do rzeczy.
- No, tak więc biegając znalazłem chatę...
- Chatę?
- Chatę...
- Chatę matę fooo!
- Co ci, Tysian?
- Czy ja wiem... Czy wszystko musi mieć sens?
- Zamknij mordę, śmieciu! I jedyne co z niej dobiega to jakiś grzmot i chciałbym, żebyśmy to sprawdzili.
Gdy dotarliśmy na miejsce...
- Mistrzu, wiesz co to? – spytałem ironicznie słysząc owy „grzmot”.
- No jakaś magia, stary!
- Nie, to chrapanie... Weź, ogarnij się, przyjdziemy tu później jak nasi się obudzą. Przyjdziemy tu całą grupą, może mają tu jakieś gorące laski!
I mieli...
Wszyscy razem w składzie: Ja (na pierwszym miejscu bo najważniejszy), Krysa, Mat, Nalf, Cerxina z Denaris oraz siostry Nesja z Rozanną. Każdy z plecakiem, parą majtek na przebranie (tak, cisnęliśmy na dwóch parach, krucho było...). My, a przed nami cały świat...
„Chwile, w której nie jesteśmy częścią smutnej opowieści Widzimy światła budynków i wszystko dzięki czego czujemy, że żyjemy. Słuchamy muzyki z ukochanymi ludźmi.
W tej jednej chwili jesteśmy nieskończonością.”
W tej jednej chwili jesteśmy nieskończonością.”
Pierwsze co ujrzałem to bezkresne połacie łąk i pagórków. A pierwsze co usłyszałem to śpiew Mata przypominający raczej skrzeczenie żab, jednak to nadawało wszystkiemu świetnego klimatu... Pierwszą niedogodnością, na jaką natrafiliśmy było ustalenie gdzie będziemy nocować pierwszej nocy. Część piękna naszej ekipy była za tym, by znaleźć jakieś schronienie w postaci w jaskini, jednakże Mat postanowił się nie pieścić i wraz z Nalfeinem zaczęli rozbijać obóz na skraju polany (nigdy nie wiedziałem jak wygląda skraj polany, ale musi wyglądać epicko, więc dałem go tutaj). Rozpalanie ogniska, inne duperele. Ja wziąłem Kryśka pod pachę i postanowiliśmy, że zajmiemy się jedzeniem, więc, gdy obiekt dający ciepło i światło był gotowy, zabraliśmy się do roboty. Każdy z nas szukał sobie miejsca gdzie będzie spać, a gdy wszystko było już gotowe zasiedliśmy na środku śmiejąc się i żartując.
W pewnej chwili z lasu wyskoczył mały króliczek rozglądając się to w prawo, to w lewo, szukając szczęścia. Na to Mat wziął powoli swój łuk i naciągnął jedną ze strzał, mówiąc, że upoluje nam kolację. Ja jednak wstałem stając między nim, a naszą kolacją.
- Ani mi się waż... - szepnąłem groźnie.
- No ale Tysiek! – odparło na raz parę osób – Co będziemy jeść?
- Damy... jakoś... radę – powiedziałem przez zęby tłumiąc złość – nie możemy mordować takiej słodkości...
Podszedłem bliżej do królika, a on przykicał do mnie i zobaczyłem, że trzymał w mordce małą truskawkę, a jego oczy świeciły lekką pomarańczą.
- Może jest wściekły – mruknęła Denaris – Co sądzisz, Cerx?
- Ja bym bardziej stawiała na przypadek radioaktywny – zaśmiała się jej siostra – Widzicie jakiego Tyś miał nosa?
Zignorowałem takie żarty, choć humor Cerxiny zawsze mnie powalał... tym razem nie dałem tego po sobie poznać i zaśmiałem się tylko wewnętrznie.
Nesja w trzech susach była przy mnie i głaskała naszego słodziaka.
- One mięsa nie jedzą, więc nie podzielimy się z nim – zauważyła – Ale popatrz... wokół niego jest jakaś dziwna aura...
- No właśnie! Ten królik jest jakiś wyjątkowy. Puśćmy go wolno – zadecydowałem.
Mówiąc to, pogłaskałem naszego nowego przyjaciela, który po chwili postanowił odkicać. Nikt z nas nie wiedział, że był on zapowiedzią spotkania nowych ludzi, a co się z tym wiązało... nowych kłopotów.
Sny miałem dziwne… Budziłem się co chwilę będąc kopanym przez Krysę, która walczyła z kimś we śnie (nieważne, że obrywało się mnie) Śniła mi się tajemnicza postać stojąca za mgłą i rzucająca we mnie kasztanami... Kasztanami? Pytajcie mój mózg, nie mnie...
Żyliśmy tak (tak = cisnęliśmy ku przodkowi i szukaliśmy czegoś pięknego) przez parę dni, aż pewnego ranka obudziło mnie szarpnięcie za ramię. Zgadnijcie kto...
Tak, Mat.
- Słucham? – odparłem oficjalnym tonem udając, że nic się nie stało.
- Słuchaj, spodoba ci się to. Chodź ze mną, a nie pożałujesz!
- Dobra! – odparłem. Kurde, łatwo jest mnie przekonać...
Wstając usłyszałem cichy głos zaspanej Krysy
- Tysieeeek...
- Co jest? – kucnąłem przy niej.
- Wiesz co? Jesteśmy grubi.
- Wiem to, śpij jeszcze – mówiąc to wstałem, ona zaś obróciła się na drugi bok i mlaskając zasnęła.
Prawdziwy przyjaciel: gdy wychodzisz gdzieś, a on nie wie gdzie, a w jego oczach widzisz tylko: „Zrób coś głupiego, a uduszę cię, potem nasikam na twój grób sikiem parabolicznym, choć do tego najpierw policzę deltę.”
I to wszystko w jednym spojrzeniu.
I to wszystko w jednym spojrzeniu.
Mając swój nożyk (teraz już nie pamiętam czy go zabrałem czy nie, ale uznajmy, że tak ze względu na wyniosłość chwili) ruszyłem za łucznikiem. Szliśmy jakieś kilkadziesiąt metrów nic nie mówiąc, gdy po chwili mój towarzysz się odezwał:
- Byłem się przejść... A raczej pobiegać sobie – zaczął – bo wiesz, znasz te opowieści o skrytobójcach w takich białych szmatach z czerwonymi jakimiś znakami? To oni sobie tak fajnie skakali i byli tacy super zwinni, nie? To ja bym chciał też taki być i postanowiłem biegać...
Skwitowałem to krótkim „uhm” czekając, aż przejdzie do rzeczy.
- No, tak więc biegając znalazłem chatę...
- Chatę?
- Chatę...
- Chatę matę fooo!
- Co ci, Tysian?
- Czy ja wiem... Czy wszystko musi mieć sens?
- Zamknij mordę, śmieciu! I jedyne co z niej dobiega to jakiś grzmot i chciałbym, żebyśmy to sprawdzili.
Gdy dotarliśmy na miejsce...
- Mistrzu, wiesz co to? – spytałem ironicznie słysząc owy „grzmot”.
- No jakaś magia, stary!
- Nie, to chrapanie... Weź, ogarnij się, przyjdziemy tu później jak nasi się obudzą. Przyjdziemy tu całą grupą, może mają tu jakieś gorące laski!
I mieli...