[Opowiadanie nie ma na celu nikogo urazić, jeśli tak się stało, przepraszam
A cytaty nie są jakoś szczególnie związane z fabułą ]
Zabraliśmy nasz obóz, no wiecie... spakowaliśmy wszystko i ruszyliśmy szturmem z toporami, pochodniami i okrzykami wojennymi na ową chatę...
No dobra... nie. Ale bardzo chciałbym, żeby tak było.
Przed domem siedziała jakaś dziewczyna, trzymająca gitarę w ręku, jednak gdy tylko nas ujrzała, szybko zniknęła we wnętrzu. Gdy podeszliśmy bliżej usłyszałem z tyłu komentarz.
- A jak oni nas zabiją? – zapytała wystraszona Nesja.
- Mają jedzenie, a nas jest więcej, spróbujemy – zganiła ją milcząca do tej pory Rozanna – nie chcesz zjeść czegoś ciepłego, to nie musisz... więcej dla mnie!
Z domu wychynęła kobieta, z wyglądu przypominająca królewnę. Wysoka, mająca jasne włosy i majestat wypisany na twarzy, a pod maską obojętności kryła się pełna tajemnic osoba. Spojrzała na każdego z nas z osobna, aż w końcu jej wzrok spoczął na mnie.
- Tysiek! – zawołała, bo po co witać się z resztą – Jakie to niesamowite, że ty się tu pojawiasz! Tak znikąd!
- Yyyy... Co? – odparłem, a reszta moich przyjaciół spojrzała na mnie piorunująco, jakby to była moja wina...
- Jesteś malarzem, widziałam Twoje obrazy! Za górą znajduje się miasto, Ibil, tam wszyscy je znają!
Za Lafią wyszła Kathleen i przez chwilę nie widziałem nic oprócz tej dziewczyny. To ona grała przed chwilą na gitarze. Te jasnozielone oczy, jej spojrzenie niemal mnie powaliło. Było w nich tyle uczuć, tyle życia i tyle piękna! Nie była wysoka, a jej rozpuszczone włosy tylko dodawały jej uroku.
Z transu obudził mnie Mat.
- Weź nie śliń się tak, debilu – warknął, a potem już na głos powiedział – Witam, jesteśmy grupą przyjaciół znaną jako Aleatha!
(przedstawiamy się, sratatata, omińmy nudne i sztywne momenty)
- My też was witamy! – krzyknęła entuzjastycznie Lafia – Może zrobimy zapoznawczego grilla, co?
I tak to właśnie wyglądało... Myśleliście, że to już koniec..?
Było dużo zamieszania, każdy rozmawiał z każdym, więc Tysiek postanowił zabrać swoje tegowacze do malowania i wyjść przed chatę, gdzie płonęło ognisko (nie grill, grill był przygotowywany z tyłu, ognisko zaś nad rzeką). Dookoła słychać tylko świerszcze i rechot żab – wiecie, takie... nocne odgłosy. Malując tak usłyszałem za sobą czyjeś kroki, odwróciłem się i zobaczyłem Krysę skradającą się po cicho.
- Więc tak się realizujesz, mój drogi – zaczęła.
- No, a jak mam się realizować?
- No jeszcze się pytasz – mówiąc to zaczęła nucić wesołe sady.
“To dzięki tobie
jeszcze jakoś trzymam się
i nie tonę
Ja pływam
pływam
A przecież ja nie umiem pływać!”
A ja nuciłem z nią. Mogę określić czas spędzany z Krysą w ten sposób:
“Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, by trwały”
Co tu mówić, lubiłem nas.
Jednak po jakieś dłuższej chwili usłyszałem, oprócz naszych głosów, jakieś burczenie...
- Co to jest? – szepnąłem wystraszony.
- To chyba jeden z naszych brzuchów... Zjadłabym coś. Chyba pójdę coś wszamać, przynieść ci też?
- Poproszę.
To mówiąc poszła, a ja odprowadzając ją wzrokiem zauważyłem siedzącą przed chatą Kathleen. Mruknąwszy pod nosem „raz się żyje” ruszyłem przed siebie...
„Piekło - to inni ludzie. Tak powiedział ktoś, nie pomyślawszy. Bo inni ludzie - to raj. Inni ludzie, dokładniej ci, o których chodzi, to strzała w klatce piersiowej, która otumania, ale jeśli ją wyciągniesz - umrzesz.”
- Cóż panienka tak sama siedzi? – zapytałem nieśmiało – a ludzie tam?
Przywitało mnie jasnozielone spojrzenie pełne wdzięku.
- Jakoś... wolę siedzieć tutaj...
- Zawsze możemy iść i pomalować coś – zaproponowałem, a raczej dałem taką możliwość... Jestem słaby w rozmawianiu z dziewczynami, no cóż... Pozostaje mi mój charakter i urok osobisty!
- Możemy?
- Możemy!
Dziewczyna zabrała gitarę i poszliśmy do mojej prowizorycznie zrobionej sztalugi.
- Jeju, jakie to ładne! – entuzjastycznie stwierdziła widząc moje rysunki, a raczej szkice.
- Podoba ci się?
- Jasne, świetne jest!
- A może ty byś coś zagrała? – zaryzykowałem.
- Nie, ja nie chcę...
Nie naciskałem i wróciłem do malowania jednocześnie rozmawiając z moją nową znajomą. Gdy nastała chwila ciszy i „żodyn nie wiedzioł co pedzieć, żodyn!” to nagle dało się usłyszeć ciche brzdąkanie gitary i śpiew. Nie odwracałem się bojąc, że przestraszę naszą artystkę, jednak nie ja to przerwałem, a wołanie obozowiczów Kath, żeby do nich dołączyła ze swym instrumentem. Poszliśmy oboje, choć na progu zatrzymała mnie Rozi.
- Ale będziesz na siebie uważać? – zapytała tajemniczo
- Dlaczego by nie? – zapytałem zdziwiony
- Bo jeszcze będziesz cierpieć – spojrzała zmartwiona.
Ale to pozytywne opowiadanie, więc olać smutki i kolejny poranek, sru!
Postanowiłem zbadać to tajemnicze miasteczko – Ibil, więc zaraz o świcie wstałem, ogarnąłem się, a przed chatą stoi jakaś postać i coś pakuje. Podchodzę bliżej... No zgadnijcie!
- Popatrz, tutaj Ci spakowałam żarełko i coś cieplejszego do ubrania. Ja wezmę jakieś narzędzia, broń, dobrze?
- Ale Krysiek...
- No nie marudź, Nesja też idzie!
- Ale jak...
- Nie gadaj, zbieraj się
- Ale skąd wiedziałaś?
- Ma się to wyczucie, no nie?
I wyruszyliśmy… Przez góry i lasy… Jak na tradycję tego opowiadania przystało: szliśmy, szliśmy i doszliśmy…
Na drodze stanęła nam brama oraz most. Most jak most, brama jak brama, a przed nią dwóch wartowników. Dziewczyny szły przodem, ja trochę za nimi.
- Dzień Dobry! A panie w jakim celu odwiedzają nasze miasto? – zaczął z poważną miną, godną gracza pokera, jeden ze strażników (pragnę nadmienić, że mnie z początku nie widział, w końcu to moja zaleta – Tysiek niezauważalny mistrz akrobatyki i ataku z zaskoczenia łaskotkami pod prawą łopatką...)
- My podróżujemy i chcieliśmy tylko uzupełnić zapasy – odpowiedziała Nesja biorąc na siebie rolę dyplomatki.
- A jakieś dowody tożsamości? Nie wpuszczamy byle kogo do Ibilu!
W tym momencie wychyliłem się spomiędzy Nesji i Krysy.
- A kogóż my tu mamy!? – zdziwił się drugi wartownik
- Dzień dobry – odparłem lekko skonsternowany. – te dwie piękne damy są ze mną.
- Tysian! Kogóż me oczy widzą, zaraz poślemy informację do króla! Tymczasem wchodźcie.
No i nas wpuścili, a ja spojrzałem Krysie prosto w oczy i ze śmiertelną powagą stwierdziłem:
- Jestem najlepszym paszportem o jakim kobieta może zamarzyć.
- Jesteś, jesteś – zaśmiała się w odpowiedzi.
I weszliśmy oglądając to piękne miasto składające się z czegoś w rodzaju pięter – wszystko znajdowało się na lekkim pagórku, a zamek i miejsca publiczne stały nieco wyżej. Chwilę później ludzie od króla „złapali nas” i zaprowadzono nas na dwór. I jak się okazało król Ibilu jest tak naprawdę kuzynem króla z naszego miasteczka. Zazdrości mu szczerze i publicznie (można zazdrościć publicznie, prawda?) mnie jako malarza, dlatego istnieje dekret, że przynajmniej jeden mój obraz musi wisieć w każdym domostwie (dlatego nie tak dawno dostałem mnóstwo zamówień na nowe obrazy, a także propozycje na odsprzedanie moich... niewypałów).
- Czego potrzebujecie, moi drodzy goście? – zapytał tubalnym głosem król Ibilu?
- Jedzenie! – wyrwało się Krysie. – znaczy... gdyby król był łaskaw dać nam trochę prowiantu i narzędzi.
Król roześmiał się, zawołał swoich przydupasów (każdy król ma swoich przydupasów, ot takie zwycięstwo życiowe) i kazał im wydać 10 kart/przepustek/cokolwiek uprawniających każde z nas do zniżek (w tych czasach, kurde jak to brzmi!) na towary w mieście Ibil.
Gdy wyszliśmy z pałacu obładowani pakunkami postanowiliśmy zrobić jeszcze jedną rundkę wokół miasta i później wrócić do obozu
- Jak na takie miasteczko to dość pusto tutaj – zauważyła Nesja. – powinni częściej wychodzić z domu. O popatrz!
Mówiąc to wskazała na sklep z instrumentami muzycznymi
„Dźwięcznie u Sekila”. Weszliśmy do środka.
- Witam szanowne piękne panie (mnie zignorował) – powitał nas gospodarz – nazywam się Sekil i prowadzę ten oto sklep. Czym mogę służyć?
Spojrzał zalotnie to na Nesję, to na Krysę (tu akurat się cieszę, że mnie nie zauważył...)
- A może harfę dla panienki? – wskazał na jeden z ładniejszych egzemplarzy.
- Nie, dziękuję - przerwała mu Nesja – przyszliśmy tylko pooglądać.
- A skąd przybywacie? – zapytał zaciekawiony.
- Zza góry, mamy tam obozowisko i jednego barda – mruknęła Krysa, po czym szepnęła mi na ucho – bo Nalf jest bardem, prawda?
- Tak mi się wydaje...
- Ooo… a co byście powiedziały (nadal ignoruje Tyśka) gdybym się wybrał z wami? – zaproponował – mój przyjaciel Mat obiecał mi, że do mnie wpadnie, więc mógłbym wyjść mu na przeciw.
- Mat? – zaciekawiłem się.
- Znamy Mata – zauważyła Krysa.
Spiorunowałem ją spojrzeniem. Nikt nie musi wiedzieć kto kogo zna...
Zresztą, co jeśli Sekil był jakimś gwałcicielem i mordercą? Może uderzał gitarą w głowę i zakopywał w ogródku? A może ja przesadzam i Sekil okaże się normalnym człowiekiem sprzedającym instrumenty?
- No dobrze, możesz iść z nami. – postanowiłem.
I ruszyliśmy... Po drodze nie wydarzyło się nic ciekawego. No może poza atakiem niedźwiedzia na naszą wyprawę... Dobra, żartowałem! Ale was przestraszyłem teraz, co?
A cytaty nie są jakoś szczególnie związane z fabułą ]
Zabraliśmy nasz obóz, no wiecie... spakowaliśmy wszystko i ruszyliśmy szturmem z toporami, pochodniami i okrzykami wojennymi na ową chatę...
No dobra... nie. Ale bardzo chciałbym, żeby tak było.
Przed domem siedziała jakaś dziewczyna, trzymająca gitarę w ręku, jednak gdy tylko nas ujrzała, szybko zniknęła we wnętrzu. Gdy podeszliśmy bliżej usłyszałem z tyłu komentarz.
- A jak oni nas zabiją? – zapytała wystraszona Nesja.
- Mają jedzenie, a nas jest więcej, spróbujemy – zganiła ją milcząca do tej pory Rozanna – nie chcesz zjeść czegoś ciepłego, to nie musisz... więcej dla mnie!
Z domu wychynęła kobieta, z wyglądu przypominająca królewnę. Wysoka, mająca jasne włosy i majestat wypisany na twarzy, a pod maską obojętności kryła się pełna tajemnic osoba. Spojrzała na każdego z nas z osobna, aż w końcu jej wzrok spoczął na mnie.
- Tysiek! – zawołała, bo po co witać się z resztą – Jakie to niesamowite, że ty się tu pojawiasz! Tak znikąd!
- Yyyy... Co? – odparłem, a reszta moich przyjaciół spojrzała na mnie piorunująco, jakby to była moja wina...
- Jesteś malarzem, widziałam Twoje obrazy! Za górą znajduje się miasto, Ibil, tam wszyscy je znają!
Za Lafią wyszła Kathleen i przez chwilę nie widziałem nic oprócz tej dziewczyny. To ona grała przed chwilą na gitarze. Te jasnozielone oczy, jej spojrzenie niemal mnie powaliło. Było w nich tyle uczuć, tyle życia i tyle piękna! Nie była wysoka, a jej rozpuszczone włosy tylko dodawały jej uroku.
Z transu obudził mnie Mat.
- Weź nie śliń się tak, debilu – warknął, a potem już na głos powiedział – Witam, jesteśmy grupą przyjaciół znaną jako Aleatha!
(przedstawiamy się, sratatata, omińmy nudne i sztywne momenty)
- My też was witamy! – krzyknęła entuzjastycznie Lafia – Może zrobimy zapoznawczego grilla, co?
I tak to właśnie wyglądało... Myśleliście, że to już koniec..?
Było dużo zamieszania, każdy rozmawiał z każdym, więc Tysiek postanowił zabrać swoje tegowacze do malowania i wyjść przed chatę, gdzie płonęło ognisko (nie grill, grill był przygotowywany z tyłu, ognisko zaś nad rzeką). Dookoła słychać tylko świerszcze i rechot żab – wiecie, takie... nocne odgłosy. Malując tak usłyszałem za sobą czyjeś kroki, odwróciłem się i zobaczyłem Krysę skradającą się po cicho.
- Więc tak się realizujesz, mój drogi – zaczęła.
- No, a jak mam się realizować?
- No jeszcze się pytasz – mówiąc to zaczęła nucić wesołe sady.
“To dzięki tobie
jeszcze jakoś trzymam się
i nie tonę
Ja pływam
pływam
A przecież ja nie umiem pływać!”
A ja nuciłem z nią. Mogę określić czas spędzany z Krysą w ten sposób:
“Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, by trwały”
Co tu mówić, lubiłem nas.
Jednak po jakieś dłuższej chwili usłyszałem, oprócz naszych głosów, jakieś burczenie...
- Co to jest? – szepnąłem wystraszony.
- To chyba jeden z naszych brzuchów... Zjadłabym coś. Chyba pójdę coś wszamać, przynieść ci też?
- Poproszę.
To mówiąc poszła, a ja odprowadzając ją wzrokiem zauważyłem siedzącą przed chatą Kathleen. Mruknąwszy pod nosem „raz się żyje” ruszyłem przed siebie...
„Piekło - to inni ludzie. Tak powiedział ktoś, nie pomyślawszy. Bo inni ludzie - to raj. Inni ludzie, dokładniej ci, o których chodzi, to strzała w klatce piersiowej, która otumania, ale jeśli ją wyciągniesz - umrzesz.”
- Cóż panienka tak sama siedzi? – zapytałem nieśmiało – a ludzie tam?
Przywitało mnie jasnozielone spojrzenie pełne wdzięku.
- Jakoś... wolę siedzieć tutaj...
- Zawsze możemy iść i pomalować coś – zaproponowałem, a raczej dałem taką możliwość... Jestem słaby w rozmawianiu z dziewczynami, no cóż... Pozostaje mi mój charakter i urok osobisty!
- Możemy?
- Możemy!
Dziewczyna zabrała gitarę i poszliśmy do mojej prowizorycznie zrobionej sztalugi.
- Jeju, jakie to ładne! – entuzjastycznie stwierdziła widząc moje rysunki, a raczej szkice.
- Podoba ci się?
- Jasne, świetne jest!
- A może ty byś coś zagrała? – zaryzykowałem.
- Nie, ja nie chcę...
Nie naciskałem i wróciłem do malowania jednocześnie rozmawiając z moją nową znajomą. Gdy nastała chwila ciszy i „żodyn nie wiedzioł co pedzieć, żodyn!” to nagle dało się usłyszeć ciche brzdąkanie gitary i śpiew. Nie odwracałem się bojąc, że przestraszę naszą artystkę, jednak nie ja to przerwałem, a wołanie obozowiczów Kath, żeby do nich dołączyła ze swym instrumentem. Poszliśmy oboje, choć na progu zatrzymała mnie Rozi.
- Ale będziesz na siebie uważać? – zapytała tajemniczo
- Dlaczego by nie? – zapytałem zdziwiony
- Bo jeszcze będziesz cierpieć – spojrzała zmartwiona.
Ale to pozytywne opowiadanie, więc olać smutki i kolejny poranek, sru!
Postanowiłem zbadać to tajemnicze miasteczko – Ibil, więc zaraz o świcie wstałem, ogarnąłem się, a przed chatą stoi jakaś postać i coś pakuje. Podchodzę bliżej... No zgadnijcie!
- Popatrz, tutaj Ci spakowałam żarełko i coś cieplejszego do ubrania. Ja wezmę jakieś narzędzia, broń, dobrze?
- Ale Krysiek...
- No nie marudź, Nesja też idzie!
- Ale jak...
- Nie gadaj, zbieraj się
- Ale skąd wiedziałaś?
- Ma się to wyczucie, no nie?
I wyruszyliśmy… Przez góry i lasy… Jak na tradycję tego opowiadania przystało: szliśmy, szliśmy i doszliśmy…
Na drodze stanęła nam brama oraz most. Most jak most, brama jak brama, a przed nią dwóch wartowników. Dziewczyny szły przodem, ja trochę za nimi.
- Dzień Dobry! A panie w jakim celu odwiedzają nasze miasto? – zaczął z poważną miną, godną gracza pokera, jeden ze strażników (pragnę nadmienić, że mnie z początku nie widział, w końcu to moja zaleta – Tysiek niezauważalny mistrz akrobatyki i ataku z zaskoczenia łaskotkami pod prawą łopatką...)
- My podróżujemy i chcieliśmy tylko uzupełnić zapasy – odpowiedziała Nesja biorąc na siebie rolę dyplomatki.
- A jakieś dowody tożsamości? Nie wpuszczamy byle kogo do Ibilu!
W tym momencie wychyliłem się spomiędzy Nesji i Krysy.
- A kogóż my tu mamy!? – zdziwił się drugi wartownik
- Dzień dobry – odparłem lekko skonsternowany. – te dwie piękne damy są ze mną.
- Tysian! Kogóż me oczy widzą, zaraz poślemy informację do króla! Tymczasem wchodźcie.
No i nas wpuścili, a ja spojrzałem Krysie prosto w oczy i ze śmiertelną powagą stwierdziłem:
- Jestem najlepszym paszportem o jakim kobieta może zamarzyć.
- Jesteś, jesteś – zaśmiała się w odpowiedzi.
I weszliśmy oglądając to piękne miasto składające się z czegoś w rodzaju pięter – wszystko znajdowało się na lekkim pagórku, a zamek i miejsca publiczne stały nieco wyżej. Chwilę później ludzie od króla „złapali nas” i zaprowadzono nas na dwór. I jak się okazało król Ibilu jest tak naprawdę kuzynem króla z naszego miasteczka. Zazdrości mu szczerze i publicznie (można zazdrościć publicznie, prawda?) mnie jako malarza, dlatego istnieje dekret, że przynajmniej jeden mój obraz musi wisieć w każdym domostwie (dlatego nie tak dawno dostałem mnóstwo zamówień na nowe obrazy, a także propozycje na odsprzedanie moich... niewypałów).
- Czego potrzebujecie, moi drodzy goście? – zapytał tubalnym głosem król Ibilu?
- Jedzenie! – wyrwało się Krysie. – znaczy... gdyby król był łaskaw dać nam trochę prowiantu i narzędzi.
Król roześmiał się, zawołał swoich przydupasów (każdy król ma swoich przydupasów, ot takie zwycięstwo życiowe) i kazał im wydać 10 kart/przepustek/cokolwiek uprawniających każde z nas do zniżek (w tych czasach, kurde jak to brzmi!) na towary w mieście Ibil.
Gdy wyszliśmy z pałacu obładowani pakunkami postanowiliśmy zrobić jeszcze jedną rundkę wokół miasta i później wrócić do obozu
- Jak na takie miasteczko to dość pusto tutaj – zauważyła Nesja. – powinni częściej wychodzić z domu. O popatrz!
Mówiąc to wskazała na sklep z instrumentami muzycznymi
„Dźwięcznie u Sekila”. Weszliśmy do środka.
- Witam szanowne piękne panie (mnie zignorował) – powitał nas gospodarz – nazywam się Sekil i prowadzę ten oto sklep. Czym mogę służyć?
Spojrzał zalotnie to na Nesję, to na Krysę (tu akurat się cieszę, że mnie nie zauważył...)
- A może harfę dla panienki? – wskazał na jeden z ładniejszych egzemplarzy.
- Nie, dziękuję - przerwała mu Nesja – przyszliśmy tylko pooglądać.
- A skąd przybywacie? – zapytał zaciekawiony.
- Zza góry, mamy tam obozowisko i jednego barda – mruknęła Krysa, po czym szepnęła mi na ucho – bo Nalf jest bardem, prawda?
- Tak mi się wydaje...
- Ooo… a co byście powiedziały (nadal ignoruje Tyśka) gdybym się wybrał z wami? – zaproponował – mój przyjaciel Mat obiecał mi, że do mnie wpadnie, więc mógłbym wyjść mu na przeciw.
- Mat? – zaciekawiłem się.
- Znamy Mata – zauważyła Krysa.
Spiorunowałem ją spojrzeniem. Nikt nie musi wiedzieć kto kogo zna...
Zresztą, co jeśli Sekil był jakimś gwałcicielem i mordercą? Może uderzał gitarą w głowę i zakopywał w ogródku? A może ja przesadzam i Sekil okaże się normalnym człowiekiem sprzedającym instrumenty?
- No dobrze, możesz iść z nami. – postanowiłem.
I ruszyliśmy... Po drodze nie wydarzyło się nic ciekawego. No może poza atakiem niedźwiedzia na naszą wyprawę... Dobra, żartowałem! Ale was przestraszyłem teraz, co?