Bogowie, jak długo zbierałem się do tego, by odpowiedzieć choć w paru słowach na pańską myśl, doktorze Jekyll! Ale ostatecznie zebrałem się, czego głównym impulsem było stwierdzenie, z którym ostatnio się spotkałem: stwierdzenie jakie Antoni Libera zawarł w powieści "Madam" - że miłość czysta jest kiczem, a cielesna brudem.
Ale czym jest kicz, jeśli nie szczególnym wymiarem estetyki i czymże jest brud, jeśli nie naszą codziennością? Gdyby człowieczeństwo zależało od odcięcia się od codzienności, ludźmi okazałaby się grupka ekstremalnych ascetów i to tylko pod warunkiem, że znane tylko im, głęboko ukryte myśli i pragnienia są równie czyste jak ich puste, bezowocne i w gruncie bezprzyczynowe życie. Gdyby zaś odebrać ludziom kicz, przyjemność z wartości estetycznych czerpać mogłaby równie niewielka grupka ludzi nadwrażliwych na wszelkie duchowe i intelektualne impulsy, czyli osobowości kalibru van Gogha czy Salvadora Dali. Miłość, w obu swoich skrajnych aspektach jest społeczeństwu potrzebna, dla najzwyklejszego zachowania równowagi. Jej istnienie zdaje się być faktem niepodważalnym, jednak nikt nie potrafi złapać ją za fraki i krzyknąć: patrzcie, tu jest! Jest nieuchwytna, nieempiryczna, a nawet nie eteryczna: istnieje w słowach, w myślach, w mikroskopijnych, elektrycznych impulsach skaczących po gąbczastych mózgach homo sapiens. To sprawia, że każdy ma taką miłość, jaką w sobie stworzył. Jedni będą utrzymywać, że są zdolni do miłości czystej i obnosić się z tym, jak to pozwolili ukochanej na szczęście w ramionach więcej wartego człowieka, inni z radością rzucą się w libertyńskie orgie, uważając, że ich miłość nie jest wcale gorsza, ba! jest nawet lepsza, bo spełniona i nie muszą zadręczać się walką z własną naturą. Czy obie postawy, plus trzecia, epikurejski złoty środek, narzucają nam jakieś kagańce? Nie istnieją kagańce, prócz tych, jakie sami sobie zakładamy. Jak można być człowiekiem, odcinając się od człowieczeństwa? Bo człowieczeństwo to właśnie istnienie na wpół zwierzęce. Miłość sama jest zwierzęciem, raz dzikim ludojadem, raz rajskim ptakiem, a człowiek od tego jest człowiekiem, by raz być uduchowionym ascetą, raz zdeprawowanym libertynem, wybór należy do niego. Zmysły zawsze będą mówić swoje, swoje też będzie mówić wewnętrzna potrzeba piękna, owo poszukiwanie nowych wzorców estetycznych, ale człowiek, człowiek prawdziwy nigdy nie powinien uważać się za niewolnika którejkolwiek ze stron.
Tak, człowiek jest tylko trybikiem, ale bardzo szczególnym. Czasem kręci się w zupełnie inną stronę, niż wymaga tego maszyneria, a to co wydaje na świat jest spuścizną każdego z tych najmniejszych, zębatych kółeczek. Któreś kiedyś powiedziało: kocham - wiedziało bowiem, że tylko ono może sobie to powiedzieć, tylko ono zdecydować, czym dla niego będzie ta miłość. Dziś robią to wszystkie i zapewne miłość i jej poszukiwanie, dla każdego trybika wygląda inaczej.
Ale czym jest kicz, jeśli nie szczególnym wymiarem estetyki i czymże jest brud, jeśli nie naszą codziennością? Gdyby człowieczeństwo zależało od odcięcia się od codzienności, ludźmi okazałaby się grupka ekstremalnych ascetów i to tylko pod warunkiem, że znane tylko im, głęboko ukryte myśli i pragnienia są równie czyste jak ich puste, bezowocne i w gruncie bezprzyczynowe życie. Gdyby zaś odebrać ludziom kicz, przyjemność z wartości estetycznych czerpać mogłaby równie niewielka grupka ludzi nadwrażliwych na wszelkie duchowe i intelektualne impulsy, czyli osobowości kalibru van Gogha czy Salvadora Dali. Miłość, w obu swoich skrajnych aspektach jest społeczeństwu potrzebna, dla najzwyklejszego zachowania równowagi. Jej istnienie zdaje się być faktem niepodważalnym, jednak nikt nie potrafi złapać ją za fraki i krzyknąć: patrzcie, tu jest! Jest nieuchwytna, nieempiryczna, a nawet nie eteryczna: istnieje w słowach, w myślach, w mikroskopijnych, elektrycznych impulsach skaczących po gąbczastych mózgach homo sapiens. To sprawia, że każdy ma taką miłość, jaką w sobie stworzył. Jedni będą utrzymywać, że są zdolni do miłości czystej i obnosić się z tym, jak to pozwolili ukochanej na szczęście w ramionach więcej wartego człowieka, inni z radością rzucą się w libertyńskie orgie, uważając, że ich miłość nie jest wcale gorsza, ba! jest nawet lepsza, bo spełniona i nie muszą zadręczać się walką z własną naturą. Czy obie postawy, plus trzecia, epikurejski złoty środek, narzucają nam jakieś kagańce? Nie istnieją kagańce, prócz tych, jakie sami sobie zakładamy. Jak można być człowiekiem, odcinając się od człowieczeństwa? Bo człowieczeństwo to właśnie istnienie na wpół zwierzęce. Miłość sama jest zwierzęciem, raz dzikim ludojadem, raz rajskim ptakiem, a człowiek od tego jest człowiekiem, by raz być uduchowionym ascetą, raz zdeprawowanym libertynem, wybór należy do niego. Zmysły zawsze będą mówić swoje, swoje też będzie mówić wewnętrzna potrzeba piękna, owo poszukiwanie nowych wzorców estetycznych, ale człowiek, człowiek prawdziwy nigdy nie powinien uważać się za niewolnika którejkolwiek ze stron.
Tak, człowiek jest tylko trybikiem, ale bardzo szczególnym. Czasem kręci się w zupełnie inną stronę, niż wymaga tego maszyneria, a to co wydaje na świat jest spuścizną każdego z tych najmniejszych, zębatych kółeczek. Któreś kiedyś powiedziało: kocham - wiedziało bowiem, że tylko ono może sobie to powiedzieć, tylko ono zdecydować, czym dla niego będzie ta miłość. Dziś robią to wszystkie i zapewne miłość i jej poszukiwanie, dla każdego trybika wygląda inaczej.