Wieczór w karczmie upływał leniwie i w ciszy. Mężczyzna w szacie mnicha skończył posiłek i powoli zbierał się na poszukiwanie miejsca do spania, gdy na zewnątrz odezwały się jakieś kłótliwe głosy. Karczmarz i dwaj jego goście spojrzeli zaniepokojeni w stronę drzwi. Medard zaglądnął w okno i pobladł, cofając się szybko. Usiadł z powrotem na ławie siląc się na naturalną pozycję, jakby chciał okazać że zaistniały hałas w ogóle go nie obszedł. Solidny kopniak otworzył drzwi, które trzasnęły o ścianę i zatrzeszczały na zawiasach, skarżąc się na to brutalne traktowanie. Do środka wsunęło się trzech postawnych mężczyzn. Ich pstrokate stroje złożone z niepasujących do siebie elementów zdradzały, że zdarto je kiedyś z pechowych podróżnych, a uzbrojenie w postaci krótkich ostrzy i nabijanych gwoźdźmi pałek nie pozostawiało wątpliwości co do profesji przybyszów. Wciągnęli oni za sobą małego, zmaltretowanego człowieczka. Dzięki jego posturze i długich, ciemnych wąsach wszyscy poznali w nim człowieka, o którego tak niepokoił się Medard. Zbóje przystawili mu nóż do gardła.
- No, gadaj. Który to? - warknął mężczyzna, trzymający swoją ofiarę za kark. Wąsal obrzucił wzrokiem wnętrze i spojrzał na czubki swoich butów. Silny chwyt niemal odrywał jego stopy od podłogi.
- Ż-żaden... jeszcze go tu nie ma... - stęknął. Bandyci parsknęli rozbawieni.
- Więc po prostu bierzemy obu. - powiedział najwyższy z nich, który zapewne był tu szefem. Już mieli się ruszyć ku podróżnym, gdy dostrzegli kuszę w rękach oberżysty, wycelowaną w ich stronę. Drgnęli niepewnie.
- Słuchaj no! Nie mamy z tobą zwady, odłóż tę zabawkę a nic ci się nie stanie! - krzyknął do niego wódz bandytów.
- Ja mam inną propozycję. Ta zabawka ma wystarczający naciąg, żeby przybić twoje dupsko do ściany. Nikt nie ruszy moich gości i wypuścicie też tego pana. - odpowiedział karczmarz spokojnym głosem. Najwyraźniej nie była to pierwsza taka sytuacja w jego karierze. Zbóje popatrzyli po sobie niepewnie, ale ten, który trzymał wąsala zaśmiał się głośno.
- Tylko spróbuj grubasie!
Karczmarzowi drgnęła powieka. Uśmiechnął się kpiąco i zwolnił cięciwę. Metalowe łęczysko zagrało dźwięcznie i jednym z bandziorów szarpnął wstrząs. Przez chwilę nikt nie wiedział co się stało, bo bełt niemal całkowicie zniknął w jego ciele, ale gdy przeszły pierwsze sekundy konsternacji wnętrze karczmy pochłonął chaos godny pradawnych pól bitewnych.
- No, gadaj. Który to? - warknął mężczyzna, trzymający swoją ofiarę za kark. Wąsal obrzucił wzrokiem wnętrze i spojrzał na czubki swoich butów. Silny chwyt niemal odrywał jego stopy od podłogi.
- Ż-żaden... jeszcze go tu nie ma... - stęknął. Bandyci parsknęli rozbawieni.
- Więc po prostu bierzemy obu. - powiedział najwyższy z nich, który zapewne był tu szefem. Już mieli się ruszyć ku podróżnym, gdy dostrzegli kuszę w rękach oberżysty, wycelowaną w ich stronę. Drgnęli niepewnie.
- Słuchaj no! Nie mamy z tobą zwady, odłóż tę zabawkę a nic ci się nie stanie! - krzyknął do niego wódz bandytów.
- Ja mam inną propozycję. Ta zabawka ma wystarczający naciąg, żeby przybić twoje dupsko do ściany. Nikt nie ruszy moich gości i wypuścicie też tego pana. - odpowiedział karczmarz spokojnym głosem. Najwyraźniej nie była to pierwsza taka sytuacja w jego karierze. Zbóje popatrzyli po sobie niepewnie, ale ten, który trzymał wąsala zaśmiał się głośno.
- Tylko spróbuj grubasie!
Karczmarzowi drgnęła powieka. Uśmiechnął się kpiąco i zwolnił cięciwę. Metalowe łęczysko zagrało dźwięcznie i jednym z bandziorów szarpnął wstrząs. Przez chwilę nikt nie wiedział co się stało, bo bełt niemal całkowicie zniknął w jego ciele, ale gdy przeszły pierwsze sekundy konsternacji wnętrze karczmy pochłonął chaos godny pradawnych pól bitewnych.