Cześć. Tak... Powienienem się jakoś przywitać, a skoro mam to już za sobą do przejdę do sedna.
Otóż bardzo kontrowersyjne dla niektórych jest rozmawianie w dzisiejszych czasach o Bogu. O nim, o różnych cudach, wydarzeniach, zjawiskach. Są osoby, którze potrafią wszystko wytłumaczyć sposobem "naukowym".
Znam parę osób, które twierdzą, że są ateistami. Jeden z moich kolegów uważa się za agnostyka uzasadniając swoje poglądy definicją, że ateiści nigdy nie mieli styczności z Bogiem, natomiast agnostycy mieli (poprzez chrzest, przykładowo), że byli nauczani religii, np. chrześcijańskiej, lecz nie wierzą w to (na zasadzie: "Pff, kto dzisiaj wierzy w te bajki").
Ja osobiście, zważając na rodzinę, jestem poniekąd zmuszany, by uczęszczać do kościoła oraz na lekcję religii. Najpierw szkoła - oczami dziecka w podstawówce, jak uczyła nas siostra, było mi to obojętne. W okresie gimnazjalnym lekcje były prowadzone... No nie były, dużo by gadać... Przynajmniej w pierwszych dwóch latach. Przygotowanie do bierzmowanie, rok trzeci, to była katorga. Zmuszanie mnie (raczej nas) do chodzenia na wszystkie różańce, nie różańce. To spowodowało, że "a)" zacząłem coraz bardziej rozmyślać w samotności (...) na te tematy oraz, że "b)" zniechęciło mnie to do chodzenia do kościoła, brania udziało w tym całym ekhem...
Kult kościoła... To po kolei. Przychodząc na mszę czuję się nieswojo. Gdy ludzie, gdy jest taka cisza, chórem odmawiają modlitwę - przeraża mnie to, czuję się, że nie jestem sobą i po prostu boję się. Sakramenty są dla mnie czymś naturalnym, takim jak chrzest, eucharystia, czy pokuta, choć na temat bierzmowania się nie wypowiem, gdyż moim skromnym zdaniem powinno być ono połączone z chrztem, a tylko w dorosłym życiu odnowienie tego sakramentu poprzez obranie patrona, który będzie mną kierował.
Nie uznaję kultu kościoła, według mnie chodzenie na msze, wszystkie te nabożeństwa, adwenty, nie adwenty (tak, nie znam się!) to bezsens. Nie rozumiem tego i gdybym miał taką możliwość... Nie chodził bym do kościoła. Jest dla mnie coś takiego jak Boże Narodzenie (żebym czegoś nie pominął ;__;) czy Wielkanoc, powodów nie mam dlaczego, tak jakoś.
Dla mnie nie istnieje Bóg w którego wierzą wszyscy, ten dla którego liczą się tylko Ci, którzy się nawrócą.
Ci apostołowie, oni istnieli, nie wiem czy byli pod wpływem używek, czy natchnienia. Oni mieli rację, lecz nie zawsze. To co jest zawarte w Piśmie Świętym jest mądre i nie uważam to za jakiś wybryk czy coś, nic z tych rzeczy,
nauki Chrystusa były i są bardzo ważne i trzeba je akceptować.Jednakże wracam do czasów TERAŹNIEJSZYCH. W moim mniemaniu Bóg nie jest Bogiem, nie jest tym starszym dziadkiem, który z dobrocią patrzy się na nas.
On natomiast jest przyjacielem, osobą, której nie muszę się spowiadać - gdyż ona mnie obserwuje, wie czego mi brakuje i co czuję. Nie przytuli mnie (...), gdyż nie ma ciała i jest daleko. Nie wierzę ja w Boga, w którego wierzą miliony, lecz w Boga w którego wierzy garstka osób [1].
Ta tajemnicza siła często robi mi krzywdę, często mojego przyjaciela zwyzywam, często gdy zrobię coś źle - zemści się i to często bardzo brutalnie. Ja się nie modlę, nie... Ja z nim rozmawiam - jak z kolegą (co nie znaczy, że nie mam do niego szacunku). Często zadaję mu pytania, choć nigdy nie otrzymuję odpowiedzi... choć może jednak? Czasem rzeczy, na które nie zwracamy uwagi - przykładowo nabazgrane na przypadkowej ścianie słowo "TAK" jest odpowiedzią? Uznaję też patrona, anioła stróża, który stoi obok, nie reaguje on zbyt często. On tylko daje mi podpowiedzi, rady w mojej podświadomości - co powinienem zrobić. Jest to tajemnicza siła, która zmienia świat i nic tutaj nie dzieje się przypadkiem.
Śmierć. Czy gdy umrzemy, idziemy tunelem, schodami do nieba?
Przyznaję się, od jakiegoś czasu było mi niewyobrażalnie źle, myślałem bardzo poważnie o samobójstwie (Stryczek, Tramal, czy liście rabarbaru), jednak nie zrobię tego... TYLKO ze względu na przyjaciół oraz rodziców. Moim zdaniem śmierć samobójcza, jeśli uzasadniona grzechem nie jest. Każdy czasem chce zniknąć, według mnie nie ma po co żyć, skoro przeze mnie cierpią inni. Jednak powiedzmy, że jesteśmy normalni i nie chcemy umrzeć już, tak? Zatem żyjemy sobie do tej usranej śmierci. Umieramy. W moim skromnym mniemaniu przechodzimy przez drzwi. Znajdujemy się w innym świecie - Ja, mój duch, gdyż ciało znajduje się na Ziemi, witamy się z naszym przyjacielem, tak, i pojawiamy się w raju. Wszystko co zrobiliśmy źle -odpokutowaliśmy za życia [2], a grzechy cieżkie - kara za nie dopiero nas czeka wśród tego piękna.
Spotykamy tam tych, którzy już umarli. Nie jest tam tłoczno, gdyż każdy ma miejsce tylko dla siebie.
Podsumowując. Byłem szczery, bo nurtowało mnie przez dłuższy czas. Może ktoś to kiedyś przeczyta i przyzna mi rację. Peace, yo.
Przypisy:
[1] Tutaj prosiłbym, aby @Daylin dorzuciła swoje zdaniego do tego.
[2] Każdy cierpi tak samo, jak czyn którym skrzywdził i to co uczył - skomplikowane, wiem.
// @Tysian
Kwestionować możesz coś, w takim sensie, że ktoś "coś" powiedział, a Ty to kwestionujesz, czyli uważasz za nieprawdę. Jeżeli "nie kwestionujesz, że coś jest kłamstwem", to tak jakbyś nie podważał nieprawdy. Masło maślane. Wystarczy "nie twierdzę, że to kłamstwo/nieprawda". Nurtowało mnie to od dawna, ale dopiero dziś znalazłem chwilę na zwrócenie uwagi. Proszę skorygować ;)
Link, żeby łatwiej znaleźć ;)
~Hamish
// @Hamish
Repaired.
Otóż bardzo kontrowersyjne dla niektórych jest rozmawianie w dzisiejszych czasach o Bogu. O nim, o różnych cudach, wydarzeniach, zjawiskach. Są osoby, którze potrafią wszystko wytłumaczyć sposobem "naukowym".
Znam parę osób, które twierdzą, że są ateistami. Jeden z moich kolegów uważa się za agnostyka uzasadniając swoje poglądy definicją, że ateiści nigdy nie mieli styczności z Bogiem, natomiast agnostycy mieli (poprzez chrzest, przykładowo), że byli nauczani religii, np. chrześcijańskiej, lecz nie wierzą w to (na zasadzie: "Pff, kto dzisiaj wierzy w te bajki").
Ja osobiście, zważając na rodzinę, jestem poniekąd zmuszany, by uczęszczać do kościoła oraz na lekcję religii. Najpierw szkoła - oczami dziecka w podstawówce, jak uczyła nas siostra, było mi to obojętne. W okresie gimnazjalnym lekcje były prowadzone... No nie były, dużo by gadać... Przynajmniej w pierwszych dwóch latach. Przygotowanie do bierzmowanie, rok trzeci, to była katorga. Zmuszanie mnie (raczej nas) do chodzenia na wszystkie różańce, nie różańce. To spowodowało, że "a)" zacząłem coraz bardziej rozmyślać w samotności (...) na te tematy oraz, że "b)" zniechęciło mnie to do chodzenia do kościoła, brania udziało w tym całym ekhem...
Kult kościoła... To po kolei. Przychodząc na mszę czuję się nieswojo. Gdy ludzie, gdy jest taka cisza, chórem odmawiają modlitwę - przeraża mnie to, czuję się, że nie jestem sobą i po prostu boję się. Sakramenty są dla mnie czymś naturalnym, takim jak chrzest, eucharystia, czy pokuta, choć na temat bierzmowania się nie wypowiem, gdyż moim skromnym zdaniem powinno być ono połączone z chrztem, a tylko w dorosłym życiu odnowienie tego sakramentu poprzez obranie patrona, który będzie mną kierował.
Nie uznaję kultu kościoła, według mnie chodzenie na msze, wszystkie te nabożeństwa, adwenty, nie adwenty (tak, nie znam się!) to bezsens. Nie rozumiem tego i gdybym miał taką możliwość... Nie chodził bym do kościoła. Jest dla mnie coś takiego jak Boże Narodzenie (żebym czegoś nie pominął ;__;) czy Wielkanoc, powodów nie mam dlaczego, tak jakoś.
Dla mnie nie istnieje Bóg w którego wierzą wszyscy, ten dla którego liczą się tylko Ci, którzy się nawrócą.
Ci apostołowie, oni istnieli, nie wiem czy byli pod wpływem używek, czy natchnienia. Oni mieli rację, lecz nie zawsze. To co jest zawarte w Piśmie Świętym jest mądre i nie uważam to za jakiś wybryk czy coś, nic z tych rzeczy,
nauki Chrystusa były i są bardzo ważne i trzeba je akceptować.Jednakże wracam do czasów TERAŹNIEJSZYCH. W moim mniemaniu Bóg nie jest Bogiem, nie jest tym starszym dziadkiem, który z dobrocią patrzy się na nas.
On natomiast jest przyjacielem, osobą, której nie muszę się spowiadać - gdyż ona mnie obserwuje, wie czego mi brakuje i co czuję. Nie przytuli mnie (...), gdyż nie ma ciała i jest daleko. Nie wierzę ja w Boga, w którego wierzą miliony, lecz w Boga w którego wierzy garstka osób [1].
Ta tajemnicza siła często robi mi krzywdę, często mojego przyjaciela zwyzywam, często gdy zrobię coś źle - zemści się i to często bardzo brutalnie. Ja się nie modlę, nie... Ja z nim rozmawiam - jak z kolegą (co nie znaczy, że nie mam do niego szacunku). Często zadaję mu pytania, choć nigdy nie otrzymuję odpowiedzi... choć może jednak? Czasem rzeczy, na które nie zwracamy uwagi - przykładowo nabazgrane na przypadkowej ścianie słowo "TAK" jest odpowiedzią? Uznaję też patrona, anioła stróża, który stoi obok, nie reaguje on zbyt często. On tylko daje mi podpowiedzi, rady w mojej podświadomości - co powinienem zrobić. Jest to tajemnicza siła, która zmienia świat i nic tutaj nie dzieje się przypadkiem.
Śmierć. Czy gdy umrzemy, idziemy tunelem, schodami do nieba?
Przyznaję się, od jakiegoś czasu było mi niewyobrażalnie źle, myślałem bardzo poważnie o samobójstwie (Stryczek, Tramal, czy liście rabarbaru), jednak nie zrobię tego... TYLKO ze względu na przyjaciół oraz rodziców. Moim zdaniem śmierć samobójcza, jeśli uzasadniona grzechem nie jest. Każdy czasem chce zniknąć, według mnie nie ma po co żyć, skoro przeze mnie cierpią inni. Jednak powiedzmy, że jesteśmy normalni i nie chcemy umrzeć już, tak? Zatem żyjemy sobie do tej usranej śmierci. Umieramy. W moim skromnym mniemaniu przechodzimy przez drzwi. Znajdujemy się w innym świecie - Ja, mój duch, gdyż ciało znajduje się na Ziemi, witamy się z naszym przyjacielem, tak, i pojawiamy się w raju. Wszystko co zrobiliśmy źle -odpokutowaliśmy za życia [2], a grzechy cieżkie - kara za nie dopiero nas czeka wśród tego piękna.
Spotykamy tam tych, którzy już umarli. Nie jest tam tłoczno, gdyż każdy ma miejsce tylko dla siebie.
Podsumowując. Byłem szczery, bo nurtowało mnie przez dłuższy czas. Może ktoś to kiedyś przeczyta i przyzna mi rację. Peace, yo.
Jesteś dorosły, masz pieniądze, masz siłę i chęci.
Chcesz zbudować dom, piękny i porządny,
Poświęcasz mu całe swe życie, cały majątek,
Każdego dnia, układasz cegła po cegle,
Mimo przeciwnośći, jesteś silny, poświęcasz się.
Mija pół roku, gdy ukończysz swoje dzieło,
Jesteś stary, zmęczony, bez pieniędzy, lecz
Usatysfakcjonowany.
Pierwszy dzień, wprowadzasz się, wszystko gotowe,
Szczęśliwy, rankiem, wychodzisz z domu, do pracy,
Podczas nieobecności,
Nadchodzi kataklizm, tornado,
Choć łagodny klimat,
Niszczy wszystko co zbudowałeś.
Przyjeżdżasz wieczorem.
Nie ma nic, nie masz już pieniędzy i sił,
Kończy się wszystko.
Chcesz zbudować dom, piękny i porządny,
Poświęcasz mu całe swe życie, cały majątek,
Każdego dnia, układasz cegła po cegle,
Mimo przeciwnośći, jesteś silny, poświęcasz się.
Mija pół roku, gdy ukończysz swoje dzieło,
Jesteś stary, zmęczony, bez pieniędzy, lecz
Usatysfakcjonowany.
Pierwszy dzień, wprowadzasz się, wszystko gotowe,
Szczęśliwy, rankiem, wychodzisz z domu, do pracy,
Podczas nieobecności,
Nadchodzi kataklizm, tornado,
Choć łagodny klimat,
Niszczy wszystko co zbudowałeś.
Przyjeżdżasz wieczorem.
Nie ma nic, nie masz już pieniędzy i sił,
Kończy się wszystko.
Przypisy:
[1] Tutaj prosiłbym, aby @Daylin dorzuciła swoje zdaniego do tego.
[2] Każdy cierpi tak samo, jak czyn którym skrzywdził i to co uczył - skomplikowane, wiem.
// @Tysian
Kwestionować możesz coś, w takim sensie, że ktoś "coś" powiedział, a Ty to kwestionujesz, czyli uważasz za nieprawdę. Jeżeli "nie kwestionujesz, że coś jest kłamstwem", to tak jakbyś nie podważał nieprawdy. Masło maślane. Wystarczy "nie twierdzę, że to kłamstwo/nieprawda". Nurtowało mnie to od dawna, ale dopiero dziś znalazłem chwilę na zwrócenie uwagi. Proszę skorygować ;)
Link, żeby łatwiej znaleźć ;)
~Hamish
// @Hamish
Repaired.