Dziewięć lat później
Błyskawica. I grzmot. Głośny, przeraźliwy, jakby jakaś potężna siła rozrywała niebo na strzępy. A potem... Cisza. Słychać tylko plusk dużych kropli uderzających o utwardzoną ścieżkę, o grube szyby i dach drewnianej chaty, szeleszczących w liściach starych dębów, stojących niedaleko. Deszcz powoli ustaje, uspokaja się, zanika, jakby burzy w ogóle nie było. Śladem po nawałnicy są tylko porozrzucane tu i ówdzie patyki, gałązki, liście, kałuże i mokre, przyklapnięte trawy. Ktoś stoi przy oknie starego domu, ma na głowie kaptur zasłaniający skutecznie twarz, czarny płaszcz z satyny falujący przy nawet najmniejszym poruszeniu, delikatnie opina szczupłą talię właściciela. W fotelu w kącie izby siedzi ciemnowłosy chłopak, w takim samym czarnym płaszczu, tak samo nerwowo mnąc rąbek swojej szaty.
- Nie przyjdzie – odezwał się zniecierpliwiony. – Gdyby chciał nam pomóc już dawno by tu był.
Postać przy oknie odwrócił się z westchnieniem i zdjęła kaptur. Na oczach chłopca przemieniła się z tajemniczej, na pierwszy rzut oka bogatej i bezwzględnej osoby w piękną dziewczynę, o długich brązowych włosach, zielonych oczach, okolonych długimi, ciemnymi rzęsami ze zrozpaczoną miną. Podeszła do niego i usiadła na poręczy fotela. Poruszała się z gracją właściwą tylko rodzinie królewskiej, była wysoka i szczupła.
- Jak ja mogłam być taka głupia! – Wyrzuciła z siebie jednym tchem bliska płaczu. – Nigdy ich nie znajdę! A on... Mogłam się tego spodziewać.
Chłopak ujął ją stanowczo za rękę.
- Nie jesteś głupia. Ktoś po prostu nie chce, żebyś ich znalazła.
- Wiem. – Otarła spływającą po policzku łzę i wstała. – Chodźmy lepiej już.
Młodzieniec posłusznie wstał i wyszedł za nią z izby i chwilę później również z tej starej chaty na przesiąknięte wilgocią powietrze.
- Co teraz zamierzasz? - zapytał wkładając nerwowo ręce do kieszeni.
- Nie wiem, co zrobię. Ale wiem, co ty zrobisz. – Spojrzała na niego twardo, z zawziętym wyrazem twarzy dźgając go w pierś. – Wrócisz do domu.
- Nie ma mowy. – Pokręcił gwałtownie głową. – Potrzebujesz mnie.
Wiedziała, że to powie. Zawsze, gdy go prosiła, by wrócił do domu mówił to i wymyślał jeszcze tysiąc innych powodów, dla których on powinien iść z nią. Był jedyną osobą, która jej pozostała, był przyjacielem i nie mogła pozwolić, by dłużej się dla niej narażał.
- Musisz odejść. – Powiedziała z największą mocą perswazji, jaką posiadała. – Nie jesteś ze mną bezpieczny. Straciłam wszystkich, których kochałam. Rodziców, brata i młodszą siostrę, babcię, nawet mojego konia Rasje, którego dostałam od taty na trzynaste urodziny. – Z jej oczu popłynęły pierwsze łzy. – Przecież wiesz. Nie chcę, żeby tobie się coś stało. Za bardzo dla mnie ryzykujesz. – Spojrzała mu w oczy i ściszyła głos przygotowując się do tego, co musi powiedzieć.- Jeśli ty nie odejdziesz, to ja to zrobię. Ucieknę od ciebie.
Wpatrywali się w siebie w napięciu.
- Nie zostawię cię. Nie odejdę. – Powiedział stanowczo chwytając ją mocno za nadgarstki i podnosząc głos. – Nie pozwolę, żebyś została z tym sama. Nie rozumiesz? Zależy mi na tobie. Jak możesz prosić bym odszedł? – Przyciągnął ją bliżej wylewając na nią cały swój gniew i frustrację, nagromadzone podczas całej podróży. – Jak możesz w ogóle myśleć, że pozwolę ci samej ryzykować? Nawet nie potrafisz obronić się przed jednym żołnierzem! Nie mogę ciebie stracić.
Samotna łza spłynęła mu po policzku zostawiając ślad na jego nieskazitelnej cerze. Puścił szybko jej ręce i odwrócił się ocierając ją.
- Przepraszam – szepnął, a wiatr rozmył jego słowa. – Poniosło mnie. Przepraszam – powtórzył głośniej.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem, a jej serce zaczęło bić mocniej. Zrozumiała, że cały czas nie odstępuje jej na krok, bo ją kocha, że to dlatego nie chce wrócić do domu i tak się naraża. Niepewnie podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. Zawsze byli uznawani za rodzeństwo, bo byli bardzo podobni i zawsze się dobrze dogadywali jak przykładny brat i siostra.
- Ja...
Niezdecydowana opuściła głowę próbując znaleźć odpowiednie słowa na to, co chce mu powiedzieć.
W krzakach po lewej rozległ się szelest i cichy, prawie niedosłyszalny trzask gałęzi. Chris wyprostował się i stał chwilę bez ruchu nasłuchując. Rozległ się ponowny trzask, ale bliższy i bardziej wyraźny, jakby coś się do nich celowo zbliżało.
- Ava – szepnął odwracając się do niej. – Jak powiem biegnij – spojrzał jej w oczy – to masz biec ile sił w nogach w przeciwnym kierunku. Zrozumiałaś?
Potaknęła. Wiedziała, że nie ma czasu na wyjaśnienia, ani pożegnania. Ostatnim razem dwóch żołnierzy próbowało ich złapać, ale Chris szybko ich pokonał. Bardzo dobrze walczył, miał broń, był wyszkolony i bardzo niebezpieczny dla przeciwników, ale sam też odnosił rany. Zazwyczaj dwóch żołnierzy ich śledziło, czasem straszyli lub zabijali informatorów, których udało się znaleźć jej i Chrisowi.
- Biegnij – szepnął wyciągając miecz z pochwy pod płaszczem i zmierzając ostrożnie w kierunku krzaków.
Ruszyła we wskazanym kierunku, przeskakując zwinnie kępy trawy i gałęzie na swojej drodze. Oddalała się szybko, jednak usłyszała pierwsze odgłosy walki za sobą. Wbiegła do zagajnika i wspięła się na pierwsze, wysokie i bardzo stare już drzewo, by widzieć, co się dzieje, a samej nie zostać zauważonej. Z Chrisem walczyło czterech żołnierzy ubranych w ciemne, zagraniczne stroje w turbanach na głowie. Mieli przewagę liczebną i byli świetnie wyszkoleni, władali mieczami z niezwykła lekkością, jeden z nich miał nawet maczetę i poruszał się jak kot, a jednak Chris trzymał się dzielnie. Któryś z żołnierzy podszedł go od tyłu i Ava chciała krzyknąć, ale kiedyś obiecała, że za nic się nie ujawni i tylko zatkała usta dłonią, gdy przeciwnik dźgnął go mieczem w plecy. Chris krzyknął przeraźliwie, ale utrzymał się na nogach, chwiejąc się lekko przy każdym ruchu. Żołnierze zarechotali głośno i przypuścili na niego atak ze zdwojoną siłą, wymachując dziko mieczami. Jeden z nich ciął go przez brzuch i Chris osunął się na kolana, trzymając jedną rękę na ranie, a drugą kurczowo ściskając swoją broń. Otoczyli go. Jeden z nich o coś zapytał, ale Chris tylko spojrzał mu w oczy i zaśmiał się szyderczo, kręcąc z niedowierzaniem głową. Żołnierz uderzył go bezlitośnie w twarz i splunął na niego. Ava z trudem tłumiąc szloch, modliła się, by już stąd odeszli i by Chris się nie wykrwawił, ani nie zemdlał. Któryś z żołnierzy kopnął go na pożegnanie i całą czwórką ruszyli w jej kierunku. Ava pobladła i wstrzymała oddech trzymając się kurczowo rozpaczliwie szorstkiego pnia, który obdzierał jej dłonie. Najemnicy przeszli obok, śmiejąc się i rozmawiając w jakimś obcym języku, którego ona nie znała. Gdy zniknęli za zakrętem, szybko zeszła z drzewa i potykając się dobiegła na ścierpniętych nogach do Chris, który leżał bez ruchu w kałuży krwi i z zamkniętymi oczami.
- Chris. – Nie reagował. Łzy cisnęły się jej do oczu. – Christopher spójrz na mnie.
Pociągnęła go za rękę odwracając twarzą do siebie.
- Proszę... – załkała. – Obiecałeś, że mnie nie zostawisz. Nie odchodź.
Przyglądała mu się w napięciu, czekając na choćby najmniejszy ruch, ale nic takiego nie zobaczyła. Nie potrafiła zmierzyć pulsu, bo nigdy nie musiała tego robić, od tego jej rodzina miała osobistego lekarza.
Wciągnęła go na kolana i ukryła twarz w fałdach jego zakrwawionego płaszcza płacząc cicho. Już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu, nie spojrzy w jego piękne, zielone oczy, nie zaśmieje się z jego żartów, nie zwichrzy jego miękkich, ciemnobrązowych włosów. Nigdy więcej Chris jej nie przytuli szepcząc cicho, że wszystko będzie dobrze. Nigdy go nie pocałuje...
Pociągnęła nosem, wdychając jego zapach. Tak bardzo chciała go pocałować.
- Przecież ja zawsze go kochałam. – Powiedziała na głos.
Przed jej oczami pojawiły się obrazy ich wspólnych chwil, tego, jak na nią patrzył i jak się uśmiechał, jak uparł się, by z nią iść, gdy zniknęli jej rodzice i tego jak jej przez ten rok pomagał w poszukiwaniach.
Chris poruszył się lekko i wziął chrapliwy oddech otwierając oczy. Ava podniosła się i spojrzała na przytomnego, ale przeraźliwie bladego i zakrwawionego przyjaciela.
- Myślałam, że nie żyjesz – wyrzuciła z siebie szybko. – Tak się bałam. Chciałam cię ostrzec przed tym żołnierzem, ale jakby mnie zobaczyli byłoby jeszcze gorzej i...
Przyłożył jej palec do ust i nabrał głośno powietrza.
- Ciii... Nie mów już nic. Tylko słuchaj – skrzywił się. – Ava... – z kącika ust popłynęła mu krew. – Znajdziesz ich... rodziców. Wiem to.
Dziewczyna ścisnęła go za rękę, z oczu płynęły jej łzy. Nie potrafiła patrzeć, jak on tak cierpi. Spojrzał na nią z bezgraniczną miłością, pobladł jeszcze bardziej, a jego mądre oczy gasły.
- Ava.... – wyszeptał z trudem. – Kocham...
Ava zamarła w napięciu. Kurczowo trzymając go za rękę, przymknęła oczy, by to usłyszeć. Ale nic takiego się nie stało. Poluźniła uchwyt i nagle bezwładna dłoń wysunęła się z jej dłoni.
- Chris... Chris! – krzyknęła z płaczem potrząsając nim nerwowo. – Chris nie zostawiaj mnie. Chris kocham cię! Nie odchodź... Nie teraz... Proszę. Jesteś mi potrzebny!
Gwałtownie nim zatrzęsła, przyłożyła ucho do jego ust, a później do piersi, gdzie jej zdaniem powinno znajdować się serce. Nic nie usłyszała, a bezwładny Chris leżał z otwartymi, pustymi oczami patrząc gdzieś w dal, z cierpieniem i miłością wymalowanymi na twarzy.
- Chris, kochany... proszę... – Powtarzała jak Mantuę. – Ty żyjesz... musisz żyć... Proszę...
Zrezygnowana położyła w końcu głowę na jego piersi, tuląc go mocno do siebie, jakby bała się, że ktoś jej go zabierze, łkała głośno i myślała o tym, co powiedział i czego nie zdążyli sobie powiedzieć.
Płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, a słońce schowało się za horyzontem. ładziła jego czarny, ukochany płaszcz. Pod dłonią w jednej z kieszeni wyczuła zgrubienie. Wyciągnęła stamtąd kartkę poskładaną starannie i przypatrywała się jej kilka minut. Wzięła głęboki oddech i rozwinęła ją.
„Drogi Christopherze, mój jedyny synu”
Ava odwróciła szybko wzrok znów zanosząc się płaczem.
List od jego matki. Na pewno się martwi, zastanawia, czy wszystko w porządku. A on nie żyje. I to wszystko była jej wina.
Patrzyła na las, na drzewa kołyszące się na wietrze, spadające liście, które wirowały jak baletnice. Miała ogromne wyrzuty sumienia, poczucie winy, które powoli zżerało ją od środka.
Jak mogła pozwolić mu iść z sobą?
Wzięła głęboki oddech, spróbowała się uspokoić i spojrzała niepewnie na list. Jego matka pisała w nim, że zawsze będzie go kochać, że jest dumna, że ma takiego syna, i ze gdyby chciał wrócić to zawsze może to zrobić. Napisała jeszcze, że w ostateczności, gdy nie będą mieli innego wyjścia powinni wezwać czarodzieja o imieniu Lupous Runi, który za stosowną cenę im pomoże.
Ava zamyśliła się marszcząc czoło. Układy z czarodziejami w ich królestwie były postrzegane jak pakty z samym diabłem. Byli stanowczy i nieuchwytni, żyli bardzo długo i byli niebezpieczni. Król, który był jej wujem nienawidził ich prawie tak bardzo, jak jej rodziny. Ale słyszała też wiele innych rzeczy o nich, jak choćby to, że mieli niezwykła moc i potrafili prawie wszystko, a żądali za to jeszcze więcej.
Mieli moc wskrzeszania zmarłych. Wiedziała to. Słyszała kiedyś jak jeden ze służących w jej domu opowiadał historię czarodzieja, który wskrzesił swą ukochaną.
Przyglądała się w milczeniu kartce, na której opisany był szczegółowo plan wezwania czarodzieja. Wiedziała już co zrobi. Wiedziała dla kogo to zrobi.
Ostrożnie zsunęła z siebie ciało Chris, całując go w czoło i ruszyła w stronę zagajnika, niedaleko którego była niewielka polanka. Czuła, że nie może tak zostawić przyjaciela, ale doszła do wniosku, że i tak nie da rady go przenieść do chaty, bo była zbyt słaba i zbyt wycieńczona brakiem snu i ograniczoną ilością pożywienia.
Stanęła na polanie rozglądając się. Wokół było pełno drzew, większość starych i przerażających, porośniętych bluszczem, ale niektóre również młode i pełne życia. Ava uklęknęła na miękkiej trawie, wciąż mokrej po deszczu i zaczęła spokojnie, opanowanym głosem recytować z kartki „Lupous Runi! Venerunt magi exaudi vocem ego uestra opera sis redam, ego non diciam amicum tuum secretum quis, venit ad me Lupous Runi!”
Pojawiła się gęsta, purpurowa mgła, a rozgrzane powietrze zadygotało. Ava niepewnie podniosła wzrok, gdy nagle z oparów wyłonił się wysoki mężczyzna, o groźnym obliczu w ciemnym, bogato zdobionym płaszczu, z czarnymi jak noc włosami i niezadowolonym wyrazie twarzy. Wyglądał na jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat.
Czarodziej spojrzał na Avę, zmarszczył brwi i uśmiechnął się rozbawiony wymalowanym przerażeniem i fascynacją na twarzy dziewczyny, jednak uśmiech ten wcale nie należał do przyjaznych i sprawił, że Avie zjeżyły się włosi na karku.
- Ty mnie wezwałaś? – Zapytał chłodno. – Myślisz, że odstawię dwie sztuczki na twoim przyjęciu urodzinowym? Ile ty masz lat? Dziesięć? Jesteś dzieckiem!
Ava wstała, wyprostowała się dumnie i spojrzała odważnie w jego zimne, pozbawione uczuć błękitne oczy.
- Mam siedemnaście lat i nie jestem dzieckiem. Wezwałam cię, bo potrzebuje pomocy – głos jej zadrżał.
Nie miała zamiaru mu się kłaniać, ale nie mogła pozwolić, by odszedł. Był ostatnią nadzieja, którą do współpracy pewnie niełatwo będzie przekonać.
- Pomocy powiadasz? – uśmiechnął się chytrze. – A co za to dostanę w zamian? Twój piękny płaszcz?
Ava zastanowiła się na chwilę, ale nic nie przyszło jej do głowy, bo prawie nic nie miała.
- No tak. Przecież nic nie posiadasz – powiedział zjadliwie i rozejrzał się wkoło zatrzymując dłużej wzrok na niej. – Ale... masz zadatki na czarownicę. Wezwałaś mnie bez żadnej pomocy... – spojrzał na nią znacząco. – Zostań moją uczennicą, to zrobię, co zechcesz – pokłonił się jej nisko. – Wasza wysokość.
Ava otwarła usta ze zdumienia. Była siostrzenicą króla i rzeczywiście pochodziła z rodziny królewskiej, ale jakim cudem on ją rozpoznał?
Spojrzała na niego i zauważyła, że oczy pobłyskują mu wesoło, że stoi wyprostowany i przygląda się jej w zamyśleniu. Wyglądał groźnie i dostojnie zarazem. Był przystojny, ale coś w jego sposobie bycia go postarzało.
Nie miała czasu się zastanawiać. Tylko robiąc to, co on zechce zdoła odnaleźć rodzinę i uratuje Chrisa. Potaknęła niepewnie.
- Nie bój się mnie, Avo córko Rohondy. Nie zrobię ci krzywdy. – zlustrował ją wzrokiem z kamiennym wyrazem twarzy, lekko unosząc kąciki ust. – Od tej pory mów do mnie MISTRZU. A teraz powiedz, po co mnie wezwałaś?
Ava wzięła głęboki oddech.
- Szukam rodziców, a mój przyjaciel nie żyje...
Czarodziej westchnął i rozpłynął się w pozostałościach purpurowej mgły. Ava usłyszała kroki niedaleko chaty. Gdy odwróciła się zobaczyła Lupousa, który zarzucał sobie na plecy bezwładne ciało Chris i ponownie zniknął. Dziewczyna stała z niedowierzaniem i wpatrywała się w kałużę krwi na placu przed chatą.
- Jestem Lupous Runi, twój mistrz – usłyszała za swoimi plecami władczy głos i odwróciła się gwałtownie w jego kierunku. – A teraz czas ruszać, moja uczennico. Czeka nas dużo pracy.
Wyciągnął w jej kierunku wypielęgnowana dłoń pokrytą siecią błękitnych wzorków i kiwnął ponaglająco głową.
Teraz wydał się Avie jeszcze bardziej niesamowity, ale jednak mniej przerażający, niż w pierwszej chwili. Był młody, przystojny, ale surowy i niewątpliwie groźny i Ava była teraz w stanie uwierzyć, że on potrafi wszystko. Była mu do czegoś potrzebna i chciał ją wyszkolić tylko do własnych celów, ale jej to nie obchodziło. Chciała odzyskać swoje poprzednie życie, łącznie z jego wszystkimi członkami.
Lupous nie uśmiechał się, tylko patrzył z coraz większym zniecierpliwieniem na dziewczynę.
Ava ostatni raz ogarnęła wzrokiem polanę i podała mu rękę. Gdy dotknęła jego dłoni poczuła szarpnięcie, zdążyła pomyśleć „W co ja się pakuję?” i... zniknęli.
Gęste chmury zasnuły niebo sprawiając, że ciemność zapadła szybciej i na ziemie pognały pierwsze, ciężkie krople deszczu, a wszystkie zwierzęta uciekły do swoich bezpiecznych kryjówek. Rozpłynęli się wśród gęstej mgły, w mrocznym zachodzie słońca, zwiastującym duże zmiany, niekoniecznie na gorsze, liczne przygody i nastanie nowych czasów.
Ery czarodziejów.
Błyskawica. I grzmot. Głośny, przeraźliwy, jakby jakaś potężna siła rozrywała niebo na strzępy. A potem... Cisza. Słychać tylko plusk dużych kropli uderzających o utwardzoną ścieżkę, o grube szyby i dach drewnianej chaty, szeleszczących w liściach starych dębów, stojących niedaleko. Deszcz powoli ustaje, uspokaja się, zanika, jakby burzy w ogóle nie było. Śladem po nawałnicy są tylko porozrzucane tu i ówdzie patyki, gałązki, liście, kałuże i mokre, przyklapnięte trawy. Ktoś stoi przy oknie starego domu, ma na głowie kaptur zasłaniający skutecznie twarz, czarny płaszcz z satyny falujący przy nawet najmniejszym poruszeniu, delikatnie opina szczupłą talię właściciela. W fotelu w kącie izby siedzi ciemnowłosy chłopak, w takim samym czarnym płaszczu, tak samo nerwowo mnąc rąbek swojej szaty.
- Nie przyjdzie – odezwał się zniecierpliwiony. – Gdyby chciał nam pomóc już dawno by tu był.
Postać przy oknie odwrócił się z westchnieniem i zdjęła kaptur. Na oczach chłopca przemieniła się z tajemniczej, na pierwszy rzut oka bogatej i bezwzględnej osoby w piękną dziewczynę, o długich brązowych włosach, zielonych oczach, okolonych długimi, ciemnymi rzęsami ze zrozpaczoną miną. Podeszła do niego i usiadła na poręczy fotela. Poruszała się z gracją właściwą tylko rodzinie królewskiej, była wysoka i szczupła.
- Jak ja mogłam być taka głupia! – Wyrzuciła z siebie jednym tchem bliska płaczu. – Nigdy ich nie znajdę! A on... Mogłam się tego spodziewać.
Chłopak ujął ją stanowczo za rękę.
- Nie jesteś głupia. Ktoś po prostu nie chce, żebyś ich znalazła.
- Wiem. – Otarła spływającą po policzku łzę i wstała. – Chodźmy lepiej już.
Młodzieniec posłusznie wstał i wyszedł za nią z izby i chwilę później również z tej starej chaty na przesiąknięte wilgocią powietrze.
- Co teraz zamierzasz? - zapytał wkładając nerwowo ręce do kieszeni.
- Nie wiem, co zrobię. Ale wiem, co ty zrobisz. – Spojrzała na niego twardo, z zawziętym wyrazem twarzy dźgając go w pierś. – Wrócisz do domu.
- Nie ma mowy. – Pokręcił gwałtownie głową. – Potrzebujesz mnie.
Wiedziała, że to powie. Zawsze, gdy go prosiła, by wrócił do domu mówił to i wymyślał jeszcze tysiąc innych powodów, dla których on powinien iść z nią. Był jedyną osobą, która jej pozostała, był przyjacielem i nie mogła pozwolić, by dłużej się dla niej narażał.
- Musisz odejść. – Powiedziała z największą mocą perswazji, jaką posiadała. – Nie jesteś ze mną bezpieczny. Straciłam wszystkich, których kochałam. Rodziców, brata i młodszą siostrę, babcię, nawet mojego konia Rasje, którego dostałam od taty na trzynaste urodziny. – Z jej oczu popłynęły pierwsze łzy. – Przecież wiesz. Nie chcę, żeby tobie się coś stało. Za bardzo dla mnie ryzykujesz. – Spojrzała mu w oczy i ściszyła głos przygotowując się do tego, co musi powiedzieć.- Jeśli ty nie odejdziesz, to ja to zrobię. Ucieknę od ciebie.
Wpatrywali się w siebie w napięciu.
- Nie zostawię cię. Nie odejdę. – Powiedział stanowczo chwytając ją mocno za nadgarstki i podnosząc głos. – Nie pozwolę, żebyś została z tym sama. Nie rozumiesz? Zależy mi na tobie. Jak możesz prosić bym odszedł? – Przyciągnął ją bliżej wylewając na nią cały swój gniew i frustrację, nagromadzone podczas całej podróży. – Jak możesz w ogóle myśleć, że pozwolę ci samej ryzykować? Nawet nie potrafisz obronić się przed jednym żołnierzem! Nie mogę ciebie stracić.
Samotna łza spłynęła mu po policzku zostawiając ślad na jego nieskazitelnej cerze. Puścił szybko jej ręce i odwrócił się ocierając ją.
- Przepraszam – szepnął, a wiatr rozmył jego słowa. – Poniosło mnie. Przepraszam – powtórzył głośniej.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem, a jej serce zaczęło bić mocniej. Zrozumiała, że cały czas nie odstępuje jej na krok, bo ją kocha, że to dlatego nie chce wrócić do domu i tak się naraża. Niepewnie podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. Zawsze byli uznawani za rodzeństwo, bo byli bardzo podobni i zawsze się dobrze dogadywali jak przykładny brat i siostra.
- Ja...
Niezdecydowana opuściła głowę próbując znaleźć odpowiednie słowa na to, co chce mu powiedzieć.
W krzakach po lewej rozległ się szelest i cichy, prawie niedosłyszalny trzask gałęzi. Chris wyprostował się i stał chwilę bez ruchu nasłuchując. Rozległ się ponowny trzask, ale bliższy i bardziej wyraźny, jakby coś się do nich celowo zbliżało.
- Ava – szepnął odwracając się do niej. – Jak powiem biegnij – spojrzał jej w oczy – to masz biec ile sił w nogach w przeciwnym kierunku. Zrozumiałaś?
Potaknęła. Wiedziała, że nie ma czasu na wyjaśnienia, ani pożegnania. Ostatnim razem dwóch żołnierzy próbowało ich złapać, ale Chris szybko ich pokonał. Bardzo dobrze walczył, miał broń, był wyszkolony i bardzo niebezpieczny dla przeciwników, ale sam też odnosił rany. Zazwyczaj dwóch żołnierzy ich śledziło, czasem straszyli lub zabijali informatorów, których udało się znaleźć jej i Chrisowi.
- Biegnij – szepnął wyciągając miecz z pochwy pod płaszczem i zmierzając ostrożnie w kierunku krzaków.
Ruszyła we wskazanym kierunku, przeskakując zwinnie kępy trawy i gałęzie na swojej drodze. Oddalała się szybko, jednak usłyszała pierwsze odgłosy walki za sobą. Wbiegła do zagajnika i wspięła się na pierwsze, wysokie i bardzo stare już drzewo, by widzieć, co się dzieje, a samej nie zostać zauważonej. Z Chrisem walczyło czterech żołnierzy ubranych w ciemne, zagraniczne stroje w turbanach na głowie. Mieli przewagę liczebną i byli świetnie wyszkoleni, władali mieczami z niezwykła lekkością, jeden z nich miał nawet maczetę i poruszał się jak kot, a jednak Chris trzymał się dzielnie. Któryś z żołnierzy podszedł go od tyłu i Ava chciała krzyknąć, ale kiedyś obiecała, że za nic się nie ujawni i tylko zatkała usta dłonią, gdy przeciwnik dźgnął go mieczem w plecy. Chris krzyknął przeraźliwie, ale utrzymał się na nogach, chwiejąc się lekko przy każdym ruchu. Żołnierze zarechotali głośno i przypuścili na niego atak ze zdwojoną siłą, wymachując dziko mieczami. Jeden z nich ciął go przez brzuch i Chris osunął się na kolana, trzymając jedną rękę na ranie, a drugą kurczowo ściskając swoją broń. Otoczyli go. Jeden z nich o coś zapytał, ale Chris tylko spojrzał mu w oczy i zaśmiał się szyderczo, kręcąc z niedowierzaniem głową. Żołnierz uderzył go bezlitośnie w twarz i splunął na niego. Ava z trudem tłumiąc szloch, modliła się, by już stąd odeszli i by Chris się nie wykrwawił, ani nie zemdlał. Któryś z żołnierzy kopnął go na pożegnanie i całą czwórką ruszyli w jej kierunku. Ava pobladła i wstrzymała oddech trzymając się kurczowo rozpaczliwie szorstkiego pnia, który obdzierał jej dłonie. Najemnicy przeszli obok, śmiejąc się i rozmawiając w jakimś obcym języku, którego ona nie znała. Gdy zniknęli za zakrętem, szybko zeszła z drzewa i potykając się dobiegła na ścierpniętych nogach do Chris, który leżał bez ruchu w kałuży krwi i z zamkniętymi oczami.
- Chris. – Nie reagował. Łzy cisnęły się jej do oczu. – Christopher spójrz na mnie.
Pociągnęła go za rękę odwracając twarzą do siebie.
- Proszę... – załkała. – Obiecałeś, że mnie nie zostawisz. Nie odchodź.
Przyglądała mu się w napięciu, czekając na choćby najmniejszy ruch, ale nic takiego nie zobaczyła. Nie potrafiła zmierzyć pulsu, bo nigdy nie musiała tego robić, od tego jej rodzina miała osobistego lekarza.
Wciągnęła go na kolana i ukryła twarz w fałdach jego zakrwawionego płaszcza płacząc cicho. Już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu, nie spojrzy w jego piękne, zielone oczy, nie zaśmieje się z jego żartów, nie zwichrzy jego miękkich, ciemnobrązowych włosów. Nigdy więcej Chris jej nie przytuli szepcząc cicho, że wszystko będzie dobrze. Nigdy go nie pocałuje...
Pociągnęła nosem, wdychając jego zapach. Tak bardzo chciała go pocałować.
- Przecież ja zawsze go kochałam. – Powiedziała na głos.
Przed jej oczami pojawiły się obrazy ich wspólnych chwil, tego, jak na nią patrzył i jak się uśmiechał, jak uparł się, by z nią iść, gdy zniknęli jej rodzice i tego jak jej przez ten rok pomagał w poszukiwaniach.
Chris poruszył się lekko i wziął chrapliwy oddech otwierając oczy. Ava podniosła się i spojrzała na przytomnego, ale przeraźliwie bladego i zakrwawionego przyjaciela.
- Myślałam, że nie żyjesz – wyrzuciła z siebie szybko. – Tak się bałam. Chciałam cię ostrzec przed tym żołnierzem, ale jakby mnie zobaczyli byłoby jeszcze gorzej i...
Przyłożył jej palec do ust i nabrał głośno powietrza.
- Ciii... Nie mów już nic. Tylko słuchaj – skrzywił się. – Ava... – z kącika ust popłynęła mu krew. – Znajdziesz ich... rodziców. Wiem to.
Dziewczyna ścisnęła go za rękę, z oczu płynęły jej łzy. Nie potrafiła patrzeć, jak on tak cierpi. Spojrzał na nią z bezgraniczną miłością, pobladł jeszcze bardziej, a jego mądre oczy gasły.
- Ava.... – wyszeptał z trudem. – Kocham...
Ava zamarła w napięciu. Kurczowo trzymając go za rękę, przymknęła oczy, by to usłyszeć. Ale nic takiego się nie stało. Poluźniła uchwyt i nagle bezwładna dłoń wysunęła się z jej dłoni.
- Chris... Chris! – krzyknęła z płaczem potrząsając nim nerwowo. – Chris nie zostawiaj mnie. Chris kocham cię! Nie odchodź... Nie teraz... Proszę. Jesteś mi potrzebny!
Gwałtownie nim zatrzęsła, przyłożyła ucho do jego ust, a później do piersi, gdzie jej zdaniem powinno znajdować się serce. Nic nie usłyszała, a bezwładny Chris leżał z otwartymi, pustymi oczami patrząc gdzieś w dal, z cierpieniem i miłością wymalowanymi na twarzy.
- Chris, kochany... proszę... – Powtarzała jak Mantuę. – Ty żyjesz... musisz żyć... Proszę...
Zrezygnowana położyła w końcu głowę na jego piersi, tuląc go mocno do siebie, jakby bała się, że ktoś jej go zabierze, łkała głośno i myślała o tym, co powiedział i czego nie zdążyli sobie powiedzieć.
Płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, a słońce schowało się za horyzontem. ładziła jego czarny, ukochany płaszcz. Pod dłonią w jednej z kieszeni wyczuła zgrubienie. Wyciągnęła stamtąd kartkę poskładaną starannie i przypatrywała się jej kilka minut. Wzięła głęboki oddech i rozwinęła ją.
„Drogi Christopherze, mój jedyny synu”
Ava odwróciła szybko wzrok znów zanosząc się płaczem.
List od jego matki. Na pewno się martwi, zastanawia, czy wszystko w porządku. A on nie żyje. I to wszystko była jej wina.
Patrzyła na las, na drzewa kołyszące się na wietrze, spadające liście, które wirowały jak baletnice. Miała ogromne wyrzuty sumienia, poczucie winy, które powoli zżerało ją od środka.
Jak mogła pozwolić mu iść z sobą?
Wzięła głęboki oddech, spróbowała się uspokoić i spojrzała niepewnie na list. Jego matka pisała w nim, że zawsze będzie go kochać, że jest dumna, że ma takiego syna, i ze gdyby chciał wrócić to zawsze może to zrobić. Napisała jeszcze, że w ostateczności, gdy nie będą mieli innego wyjścia powinni wezwać czarodzieja o imieniu Lupous Runi, który za stosowną cenę im pomoże.
Ava zamyśliła się marszcząc czoło. Układy z czarodziejami w ich królestwie były postrzegane jak pakty z samym diabłem. Byli stanowczy i nieuchwytni, żyli bardzo długo i byli niebezpieczni. Król, który był jej wujem nienawidził ich prawie tak bardzo, jak jej rodziny. Ale słyszała też wiele innych rzeczy o nich, jak choćby to, że mieli niezwykła moc i potrafili prawie wszystko, a żądali za to jeszcze więcej.
Mieli moc wskrzeszania zmarłych. Wiedziała to. Słyszała kiedyś jak jeden ze służących w jej domu opowiadał historię czarodzieja, który wskrzesił swą ukochaną.
Przyglądała się w milczeniu kartce, na której opisany był szczegółowo plan wezwania czarodzieja. Wiedziała już co zrobi. Wiedziała dla kogo to zrobi.
Ostrożnie zsunęła z siebie ciało Chris, całując go w czoło i ruszyła w stronę zagajnika, niedaleko którego była niewielka polanka. Czuła, że nie może tak zostawić przyjaciela, ale doszła do wniosku, że i tak nie da rady go przenieść do chaty, bo była zbyt słaba i zbyt wycieńczona brakiem snu i ograniczoną ilością pożywienia.
Stanęła na polanie rozglądając się. Wokół było pełno drzew, większość starych i przerażających, porośniętych bluszczem, ale niektóre również młode i pełne życia. Ava uklęknęła na miękkiej trawie, wciąż mokrej po deszczu i zaczęła spokojnie, opanowanym głosem recytować z kartki „Lupous Runi! Venerunt magi exaudi vocem ego uestra opera sis redam, ego non diciam amicum tuum secretum quis, venit ad me Lupous Runi!”
Pojawiła się gęsta, purpurowa mgła, a rozgrzane powietrze zadygotało. Ava niepewnie podniosła wzrok, gdy nagle z oparów wyłonił się wysoki mężczyzna, o groźnym obliczu w ciemnym, bogato zdobionym płaszczu, z czarnymi jak noc włosami i niezadowolonym wyrazie twarzy. Wyglądał na jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat.
Czarodziej spojrzał na Avę, zmarszczył brwi i uśmiechnął się rozbawiony wymalowanym przerażeniem i fascynacją na twarzy dziewczyny, jednak uśmiech ten wcale nie należał do przyjaznych i sprawił, że Avie zjeżyły się włosi na karku.
- Ty mnie wezwałaś? – Zapytał chłodno. – Myślisz, że odstawię dwie sztuczki na twoim przyjęciu urodzinowym? Ile ty masz lat? Dziesięć? Jesteś dzieckiem!
Ava wstała, wyprostowała się dumnie i spojrzała odważnie w jego zimne, pozbawione uczuć błękitne oczy.
- Mam siedemnaście lat i nie jestem dzieckiem. Wezwałam cię, bo potrzebuje pomocy – głos jej zadrżał.
Nie miała zamiaru mu się kłaniać, ale nie mogła pozwolić, by odszedł. Był ostatnią nadzieja, którą do współpracy pewnie niełatwo będzie przekonać.
- Pomocy powiadasz? – uśmiechnął się chytrze. – A co za to dostanę w zamian? Twój piękny płaszcz?
Ava zastanowiła się na chwilę, ale nic nie przyszło jej do głowy, bo prawie nic nie miała.
- No tak. Przecież nic nie posiadasz – powiedział zjadliwie i rozejrzał się wkoło zatrzymując dłużej wzrok na niej. – Ale... masz zadatki na czarownicę. Wezwałaś mnie bez żadnej pomocy... – spojrzał na nią znacząco. – Zostań moją uczennicą, to zrobię, co zechcesz – pokłonił się jej nisko. – Wasza wysokość.
Ava otwarła usta ze zdumienia. Była siostrzenicą króla i rzeczywiście pochodziła z rodziny królewskiej, ale jakim cudem on ją rozpoznał?
Spojrzała na niego i zauważyła, że oczy pobłyskują mu wesoło, że stoi wyprostowany i przygląda się jej w zamyśleniu. Wyglądał groźnie i dostojnie zarazem. Był przystojny, ale coś w jego sposobie bycia go postarzało.
Nie miała czasu się zastanawiać. Tylko robiąc to, co on zechce zdoła odnaleźć rodzinę i uratuje Chrisa. Potaknęła niepewnie.
- Nie bój się mnie, Avo córko Rohondy. Nie zrobię ci krzywdy. – zlustrował ją wzrokiem z kamiennym wyrazem twarzy, lekko unosząc kąciki ust. – Od tej pory mów do mnie MISTRZU. A teraz powiedz, po co mnie wezwałaś?
Ava wzięła głęboki oddech.
- Szukam rodziców, a mój przyjaciel nie żyje...
Czarodziej westchnął i rozpłynął się w pozostałościach purpurowej mgły. Ava usłyszała kroki niedaleko chaty. Gdy odwróciła się zobaczyła Lupousa, który zarzucał sobie na plecy bezwładne ciało Chris i ponownie zniknął. Dziewczyna stała z niedowierzaniem i wpatrywała się w kałużę krwi na placu przed chatą.
- Jestem Lupous Runi, twój mistrz – usłyszała za swoimi plecami władczy głos i odwróciła się gwałtownie w jego kierunku. – A teraz czas ruszać, moja uczennico. Czeka nas dużo pracy.
Wyciągnął w jej kierunku wypielęgnowana dłoń pokrytą siecią błękitnych wzorków i kiwnął ponaglająco głową.
Teraz wydał się Avie jeszcze bardziej niesamowity, ale jednak mniej przerażający, niż w pierwszej chwili. Był młody, przystojny, ale surowy i niewątpliwie groźny i Ava była teraz w stanie uwierzyć, że on potrafi wszystko. Była mu do czegoś potrzebna i chciał ją wyszkolić tylko do własnych celów, ale jej to nie obchodziło. Chciała odzyskać swoje poprzednie życie, łącznie z jego wszystkimi członkami.
Lupous nie uśmiechał się, tylko patrzył z coraz większym zniecierpliwieniem na dziewczynę.
Ava ostatni raz ogarnęła wzrokiem polanę i podała mu rękę. Gdy dotknęła jego dłoni poczuła szarpnięcie, zdążyła pomyśleć „W co ja się pakuję?” i... zniknęli.
Gęste chmury zasnuły niebo sprawiając, że ciemność zapadła szybciej i na ziemie pognały pierwsze, ciężkie krople deszczu, a wszystkie zwierzęta uciekły do swoich bezpiecznych kryjówek. Rozpłynęli się wśród gęstej mgły, w mrocznym zachodzie słońca, zwiastującym duże zmiany, niekoniecznie na gorsze, liczne przygody i nastanie nowych czasów.
Ery czarodziejów.
"Nikt prawie nie wie, dokąd go zaprowadzi droga, póki nie stanie u celu."
J.R.R.Tolkien