Aleatha

Pełna wersja: Uczennica maga
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Fragment czegoś większego, miała to być książka, ale jak na razie mam tylko początek. Priorytetem w tej chwili jest dla mnie skończenie opowiadania o Cerx, więc to co tu się pojawi będzie tylko przedsmakiem przed dłuższą lekturą.

Z dedykacją dla Huliety i Mata


Samotna i zagubiona, rozdarta między dwoma światami, gdzie zło prześciga się ze złem w walce o bogactwo i władzę.
Jest coraz gorzej... Śmierć ją prześladuje, nie pozwala normalnie żyć zbierając swoje żniwo wszędzie, gdzie się pojawi. Może czas przyjąć ją jak starego, dobrego przyjaciela?
Jak zaufać komuś, kto od zawsze był wrogiem, a teraz może okazać się jedyną szansą na ocalenie? Jak odnaleźć spokój i ocalić rodzinę? Czy jej się uda, czy zabraknie jej sił, by walczyć o to, co się jej należy?


1. Poszukiwania
Prolog

- Ava! Czas na kolację!
- Już idę mamo! – zawołała mała, pyzata dziewczynka w białej, lnianej sukience z brązowymi włosami, starannie zaplecionymi w dwa warkocze.
- Ejjj... – zawył troszkę od niej wyższy chłopak o dużych oczach i zwichrzonych, brązowych włosach. – A gra? Obiecałaś, że się pobawimy. Mama specjalnie mnie jej wczoraj uczyła. Jestem w niej bardzo dobry – zadarł wysoko głowę obserwując towarzyszkę.
Dziewczynka zaśmiała się.
- Zaraz przyjdę.
I pobiegła w stronę dużego dworku z białego kamienia, który od lat należał do jej rodziny. Wokół niego znajdował się zadbany ogród, w którym zawsze bawiła się z Chrisem.
Pchnęła masywne drzwi i wbiegła do pięknego, bogatego domu kierując się do jadalni. Na ścianach korytarzy wisiały zabytkowe obrazy najwspanialszych artystów, podłoga była drewniana i wyłożona miękkim, misternie zdobionym dywanem, który sam sobie był dziełem sztuki.
- Już jestem! – zawołała radośnie i szybko usadowiła się przy rzeźbionym stole obok swojej młodszej siostrzyczki.
Pani domu usiadła obok męża i uśmiechnęła się promiennie do dzieci i swojej teściowej czekając na kolację.
Po chwili do jadalni weszli służący z tacami pełnymi wykwintnych dań. Postawili półmiski na środku stołu i wyszli zamykając cicho drzwi za sobą. Cała rodzina spożyła posiłek w przyjemnej atmosferze.
- Avo, weź z sobą na podwórko Mike i Dannyla, niech też pobiegają. – Zwróciła się do wnuczki starsza pani z uśmiechem na twarzy, zaraz po zjedzeniu kolacji i odłożeniu srebrnych sztućców obok talerza.
Na mała Avę popatrzyła obojętnie dwójka rodzeństwa – starszy brat i młodsza siostrzyczka prawie nigdy się z nimi nie bawili, bo nie przepadali za Chrisem i jego grami.
- Ee... no dobrze. Chodźcie – powiedziała zsuwając się z krzesła.
Wraz z rodzeństwem pobiegli do drzwi, które otworzył służący, o mało co się nie przewracając. Dzieci ze śmiechem wypadły z domu wprost do ogrodu, gdzie pod starym drzewem siedział Chris bawiąc się gałązką. Wstał zaraz, gdy dzieci do niego dobiegły i uśmiechnął się.
- Jestem! – zaśpiewała cienkim głosem Ava. – Co to za gra?
- Eee... Nooo... chowamy się po ogrodzie, a jedna osoba nas szuka.
- Ja chcę, ja chcę! – zawołała Mika podskakując radośnie jak piłka.
Dzieciaki zaśmiały się zgodnie.
- To odwróć się i licz – zwrócił się do niej Chris. – A my uciekamy, a ty potem będziesz nas szukać. Rozumiesz?
Dziewczynka ochoczo pokiwała głową. Podchodząc do drzewa zaczęła liczyć, omijając prawie co drugą liczbę.
Dzieciaki rozbiegły się szybko, każdy w swoją stronę. Ava pobiegła w kierunku domu, pod wielkie okno z salonu wychodzące na klomb różnorodnych kwiatów. Usiadła pod parapetem, a zasłaniały ją krzaki i jedno młode drzewko. Zamknęła oczy i skupiła się na krokach.
- On jest niebezpieczny i szalony... Robi dziwne rzeczy... – dobiegł ją strzęp rozmowy z salonu. Ava rozpoznała głos zaniepokojonej mamy. – Wiem, że ja na królową się nie nadaję, ale on... Sama już nie wiem...
- Kochanie... – powiedział uspokajająco jej mąż. – Zawsze możemy coś zrobić. Przecież nasze słowo się liczy. Jesteś jego siostrą.
- No tak, ale... – westchnęła ciężko. – Od kiedy ma władzę, to w ogóle o mnie nie pamięta. Jakbym nie istniała. A przecież to mój brat.
- Nic się nie martw. Na razie nasze królestwo jest bezpieczne, my jesteśmy bezpieczni, a nasze dzieci o niczym nie wiedzą.
- Myślisz, że to dobrze?
- Że nie wiedzą? Na razie tak. Powiemy im jak będą trochę starsze. – Zaśmiał się cicho. – Nie sądzisz, że Ava ma zadatki na królową?
Rohonda zachichotała.
- Tak. A jednak nie chcę takiego losu dla niej. Zbyt wielka odpowiedzialność. Ale... księżniczką może być.
- Racja. Nic się nie martw. – Ujął delikatnie jej dłoń. – Twój brat nie jest głupi i poradzi sobie. Widocznie ostatnio jest mu ciężej, ale to pewnie wina złych doradców. Podjął kilka niewłaściwych decyzji, ale to jeszcze nie koniec świata.
- Pewnie masz rację. Wyślę mu list, może uda mi się mu coś podpowiedzieć. Nie podobają mi się ci żołnierze, których chce sprowadzić. To tylko plotki, ale... słyszałam o nich złe rzeczy. – Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał odgłos otwieranych drzwi i jakiś cichy, niezrozumiały głos. - Idź już na to polowanie. Oczekują cię. – Powiedziała po chwili mama Avy, gdy dziwny głos umilkł.
- Dobrze. Niedługo wrócę.- Pocałował ją i ruszył do drzwi. – Nie zadręczaj się, coś wymyślimy.
Wyszedł.
Ava spojrzała na kwiaty i pszczołę, która nieustannie latała wokół nich bzycząc cicho. Jak na jej zaledwie ośmioletni umysł to było za dużo informacji. Ona księżniczką? Jej mama ma brata, który jest królem? Jacyś źli żołnierze?
Pogrążyła się w rozmyślaniach, gdy nagle zza kępki krzaków po lewej rozległ się pisk i okrzyk radości. Dziewczynka podskoczyła, a zobaczywszy swoją młodszą siostrzyczkę zaczerwieniła się i podniosła dumnie głowę.
- Chi, chi! Znalazłam cię! – zaśpiewała Mika i złapała ją za rękę. – Chodź! Jesteś ostatnia! Teraz ty szukasz!
I pociągnęła ją pod drzewo, gdzie zastały dwóch chłopców bijących się na miecze drewnianymi gałązkami. Robili uniki, pchnięcia i śmiali się radośnie na odgłos trzasku stykających się gałęzi.
- Kiedyś będę rycerzem! – pochwalił się po chwili Chris, odrzucając swój miecz i szykując się do ucieczki.
Ava uśmiechnęła się do niego, podeszła do drzewa i zaczęła liczyć.
- Jeden... dwa... trzy... cztery...
Dziewięć lat później

Błyskawica. I grzmot. Głośny, przeraźliwy, jakby jakaś potężna siła rozrywała niebo na strzępy. A potem... Cisza. Słychać tylko plusk dużych kropli uderzających o utwardzoną ścieżkę, o grube szyby i dach drewnianej chaty, szeleszczących w liściach starych dębów, stojących niedaleko. Deszcz powoli ustaje, uspokaja się, zanika, jakby burzy w ogóle nie było. Śladem po nawałnicy są tylko porozrzucane tu i ówdzie patyki, gałązki, liście, kałuże i mokre, przyklapnięte trawy. Ktoś stoi przy oknie starego domu, ma na głowie kaptur zasłaniający skutecznie twarz, czarny płaszcz z satyny falujący przy nawet najmniejszym poruszeniu, delikatnie opina szczupłą talię właściciela. W fotelu w kącie izby siedzi ciemnowłosy chłopak, w takim samym czarnym płaszczu, tak samo nerwowo mnąc rąbek swojej szaty.
- Nie przyjdzie – odezwał się zniecierpliwiony. – Gdyby chciał nam pomóc już dawno by tu był.
Postać przy oknie odwrócił się z westchnieniem i zdjęła kaptur. Na oczach chłopca przemieniła się z tajemniczej, na pierwszy rzut oka bogatej i bezwzględnej osoby w piękną dziewczynę, o długich brązowych włosach, zielonych oczach, okolonych długimi, ciemnymi rzęsami ze zrozpaczoną miną. Podeszła do niego i usiadła na poręczy fotela. Poruszała się z gracją właściwą tylko rodzinie królewskiej, była wysoka i szczupła.
- Jak ja mogłam być taka głupia! – Wyrzuciła z siebie jednym tchem bliska płaczu. – Nigdy ich nie znajdę! A on... Mogłam się tego spodziewać.
Chłopak ujął ją stanowczo za rękę.
- Nie jesteś głupia. Ktoś po prostu nie chce, żebyś ich znalazła.
- Wiem. – Otarła spływającą po policzku łzę i wstała. – Chodźmy lepiej już.
Młodzieniec posłusznie wstał i wyszedł za nią z izby i chwilę później również z tej starej chaty na przesiąknięte wilgocią powietrze.
- Co teraz zamierzasz? - zapytał wkładając nerwowo ręce do kieszeni.
- Nie wiem, co zrobię. Ale wiem, co ty zrobisz. – Spojrzała na niego twardo, z zawziętym wyrazem twarzy dźgając go w pierś. – Wrócisz do domu.
- Nie ma mowy. – Pokręcił gwałtownie głową. – Potrzebujesz mnie.
Wiedziała, że to powie. Zawsze, gdy go prosiła, by wrócił do domu mówił to i wymyślał jeszcze tysiąc innych powodów, dla których on powinien iść z nią. Był jedyną osobą, która jej pozostała, był przyjacielem i nie mogła pozwolić, by dłużej się dla niej narażał.
- Musisz odejść. – Powiedziała z największą mocą perswazji, jaką posiadała. – Nie jesteś ze mną bezpieczny. Straciłam wszystkich, których kochałam. Rodziców, brata i młodszą siostrę, babcię, nawet mojego konia Rasje, którego dostałam od taty na trzynaste urodziny. – Z jej oczu popłynęły pierwsze łzy. – Przecież wiesz. Nie chcę, żeby tobie się coś stało. Za bardzo dla mnie ryzykujesz. – Spojrzała mu w oczy i ściszyła głos przygotowując się do tego, co musi powiedzieć.- Jeśli ty nie odejdziesz, to ja to zrobię. Ucieknę od ciebie.
Wpatrywali się w siebie w napięciu.
- Nie zostawię cię. Nie odejdę. – Powiedział stanowczo chwytając ją mocno za nadgarstki i podnosząc głos. – Nie pozwolę, żebyś została z tym sama. Nie rozumiesz? Zależy mi na tobie. Jak możesz prosić bym odszedł? – Przyciągnął ją bliżej wylewając na nią cały swój gniew i frustrację, nagromadzone podczas całej podróży. – Jak możesz w ogóle myśleć, że pozwolę ci samej ryzykować? Nawet nie potrafisz obronić się przed jednym żołnierzem! Nie mogę ciebie stracić.
Samotna łza spłynęła mu po policzku zostawiając ślad na jego nieskazitelnej cerze. Puścił szybko jej ręce i odwrócił się ocierając ją.
- Przepraszam – szepnął, a wiatr rozmył jego słowa. – Poniosło mnie. Przepraszam – powtórzył głośniej.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem, a jej serce zaczęło bić mocniej. Zrozumiała, że cały czas nie odstępuje jej na krok, bo ją kocha, że to dlatego nie chce wrócić do domu i tak się naraża. Niepewnie podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. Zawsze byli uznawani za rodzeństwo, bo byli bardzo podobni i zawsze się dobrze dogadywali jak przykładny brat i siostra.
- Ja...
Niezdecydowana opuściła głowę próbując znaleźć odpowiednie słowa na to, co chce mu powiedzieć.
W krzakach po lewej rozległ się szelest i cichy, prawie niedosłyszalny trzask gałęzi. Chris wyprostował się i stał chwilę bez ruchu nasłuchując. Rozległ się ponowny trzask, ale bliższy i bardziej wyraźny, jakby coś się do nich celowo zbliżało.
- Ava – szepnął odwracając się do niej. – Jak powiem biegnij – spojrzał jej w oczy – to masz biec ile sił w nogach w przeciwnym kierunku. Zrozumiałaś?
Potaknęła. Wiedziała, że nie ma czasu na wyjaśnienia, ani pożegnania. Ostatnim razem dwóch żołnierzy próbowało ich złapać, ale Chris szybko ich pokonał. Bardzo dobrze walczył, miał broń, był wyszkolony i bardzo niebezpieczny dla przeciwników, ale sam też odnosił rany. Zazwyczaj dwóch żołnierzy ich śledziło, czasem straszyli lub zabijali informatorów, których udało się znaleźć jej i Chrisowi.
- Biegnij – szepnął wyciągając miecz z pochwy pod płaszczem i zmierzając ostrożnie w kierunku krzaków.
Ruszyła we wskazanym kierunku, przeskakując zwinnie kępy trawy i gałęzie na swojej drodze. Oddalała się szybko, jednak usłyszała pierwsze odgłosy walki za sobą. Wbiegła do zagajnika i wspięła się na pierwsze, wysokie i bardzo stare już drzewo, by widzieć, co się dzieje, a samej nie zostać zauważonej. Z Chrisem walczyło czterech żołnierzy ubranych w ciemne, zagraniczne stroje w turbanach na głowie. Mieli przewagę liczebną i byli świetnie wyszkoleni, władali mieczami z niezwykła lekkością, jeden z nich miał nawet maczetę i poruszał się jak kot, a jednak Chris trzymał się dzielnie. Któryś z żołnierzy podszedł go od tyłu i Ava chciała krzyknąć, ale kiedyś obiecała, że za nic się nie ujawni i tylko zatkała usta dłonią, gdy przeciwnik dźgnął go mieczem w plecy. Chris krzyknął przeraźliwie, ale utrzymał się na nogach, chwiejąc się lekko przy każdym ruchu. Żołnierze zarechotali głośno i przypuścili na niego atak ze zdwojoną siłą, wymachując dziko mieczami. Jeden z nich ciął go przez brzuch i Chris osunął się na kolana, trzymając jedną rękę na ranie, a drugą kurczowo ściskając swoją broń. Otoczyli go. Jeden z nich o coś zapytał, ale Chris tylko spojrzał mu w oczy i zaśmiał się szyderczo, kręcąc z niedowierzaniem głową. Żołnierz uderzył go bezlitośnie w twarz i splunął na niego. Ava z trudem tłumiąc szloch, modliła się, by już stąd odeszli i by Chris się nie wykrwawił, ani nie zemdlał. Któryś z żołnierzy kopnął go na pożegnanie i całą czwórką ruszyli w jej kierunku. Ava pobladła i wstrzymała oddech trzymając się kurczowo rozpaczliwie szorstkiego pnia, który obdzierał jej dłonie. Najemnicy przeszli obok, śmiejąc się i rozmawiając w jakimś obcym języku, którego ona nie znała. Gdy zniknęli za zakrętem, szybko zeszła z drzewa i potykając się dobiegła na ścierpniętych nogach do Chris, który leżał bez ruchu w kałuży krwi i z zamkniętymi oczami.
- Chris. – Nie reagował. Łzy cisnęły się jej do oczu. – Christopher spójrz na mnie.
Pociągnęła go za rękę odwracając twarzą do siebie.
- Proszę... – załkała. – Obiecałeś, że mnie nie zostawisz. Nie odchodź.
Przyglądała mu się w napięciu, czekając na choćby najmniejszy ruch, ale nic takiego nie zobaczyła. Nie potrafiła zmierzyć pulsu, bo nigdy nie musiała tego robić, od tego jej rodzina miała osobistego lekarza.
Wciągnęła go na kolana i ukryła twarz w fałdach jego zakrwawionego płaszcza płacząc cicho. Już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu, nie spojrzy w jego piękne, zielone oczy, nie zaśmieje się z jego żartów, nie zwichrzy jego miękkich, ciemnobrązowych włosów. Nigdy więcej Chris jej nie przytuli szepcząc cicho, że wszystko będzie dobrze. Nigdy go nie pocałuje...
Pociągnęła nosem, wdychając jego zapach. Tak bardzo chciała go pocałować.
- Przecież ja zawsze go kochałam. – Powiedziała na głos.
Przed jej oczami pojawiły się obrazy ich wspólnych chwil, tego, jak na nią patrzył i jak się uśmiechał, jak uparł się, by z nią iść, gdy zniknęli jej rodzice i tego jak jej przez ten rok pomagał w poszukiwaniach.
Chris poruszył się lekko i wziął chrapliwy oddech otwierając oczy. Ava podniosła się i spojrzała na przytomnego, ale przeraźliwie bladego i zakrwawionego przyjaciela.
- Myślałam, że nie żyjesz – wyrzuciła z siebie szybko. – Tak się bałam. Chciałam cię ostrzec przed tym żołnierzem, ale jakby mnie zobaczyli byłoby jeszcze gorzej i...
Przyłożył jej palec do ust i nabrał głośno powietrza.
- Ciii... Nie mów już nic. Tylko słuchaj – skrzywił się. – Ava... – z kącika ust popłynęła mu krew. – Znajdziesz ich... rodziców. Wiem to.
Dziewczyna ścisnęła go za rękę, z oczu płynęły jej łzy. Nie potrafiła patrzeć, jak on tak cierpi. Spojrzał na nią z bezgraniczną miłością, pobladł jeszcze bardziej, a jego mądre oczy gasły.
- Ava.... – wyszeptał z trudem. – Kocham...
Ava zamarła w napięciu. Kurczowo trzymając go za rękę, przymknęła oczy, by to usłyszeć. Ale nic takiego się nie stało. Poluźniła uchwyt i nagle bezwładna dłoń wysunęła się z jej dłoni.
- Chris... Chris! – krzyknęła z płaczem potrząsając nim nerwowo. – Chris nie zostawiaj mnie. Chris kocham cię! Nie odchodź... Nie teraz... Proszę. Jesteś mi potrzebny!
Gwałtownie nim zatrzęsła, przyłożyła ucho do jego ust, a później do piersi, gdzie jej zdaniem powinno znajdować się serce. Nic nie usłyszała, a bezwładny Chris leżał z otwartymi, pustymi oczami patrząc gdzieś w dal, z cierpieniem i miłością wymalowanymi na twarzy.
- Chris, kochany... proszę... – Powtarzała jak Mantuę. – Ty żyjesz... musisz żyć... Proszę...
Zrezygnowana położyła w końcu głowę na jego piersi, tuląc go mocno do siebie, jakby bała się, że ktoś jej go zabierze, łkała głośno i myślała o tym, co powiedział i czego nie zdążyli sobie powiedzieć.
Płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, a słońce schowało się za horyzontem. Pogładziła jego czarny, ukochany płaszcz. Pod dłonią w jednej z kieszeni wyczuła zgrubienie. Wyciągnęła stamtąd kartkę poskładaną starannie i przypatrywała się jej kilka minut. Wzięła głęboki oddech i rozwinęła ją.
„Drogi Christopherze, mój jedyny synu”
Ava odwróciła szybko wzrok znów zanosząc się płaczem.
List od jego matki. Na pewno się martwi, zastanawia, czy wszystko w porządku. A on nie żyje. I to wszystko była jej wina.
Patrzyła na las, na drzewa kołyszące się na wietrze, spadające liście, które wirowały jak baletnice. Miała ogromne wyrzuty sumienia, poczucie winy, które powoli zżerało ją od środka.
Jak mogła pozwolić mu iść z sobą?
Wzięła głęboki oddech, spróbowała się uspokoić i spojrzała niepewnie na list. Jego matka pisała w nim, że zawsze będzie go kochać, że jest dumna, że ma takiego syna, i ze gdyby chciał wrócić to zawsze może to zrobić. Napisała jeszcze, że w ostateczności, gdy nie będą mieli innego wyjścia powinni wezwać czarodzieja o imieniu Lupous Runi, który za stosowną cenę im pomoże.
Ava zamyśliła się marszcząc czoło. Układy z czarodziejami w ich królestwie były postrzegane jak pakty z samym diabłem. Byli stanowczy i nieuchwytni, żyli bardzo długo i byli niebezpieczni. Król, który był jej wujem nienawidził ich prawie tak bardzo, jak jej rodziny. Ale słyszała też wiele innych rzeczy o nich, jak choćby to, że mieli niezwykła moc i potrafili prawie wszystko, a żądali za to jeszcze więcej.
Mieli moc wskrzeszania zmarłych. Wiedziała to. Słyszała kiedyś jak jeden ze służących w jej domu opowiadał historię czarodzieja, który wskrzesił swą ukochaną.
Przyglądała się w milczeniu kartce, na której opisany był szczegółowo plan wezwania czarodzieja. Wiedziała już co zrobi. Wiedziała dla kogo to zrobi.
Ostrożnie zsunęła z siebie ciało Chris, całując go w czoło i ruszyła w stronę zagajnika, niedaleko którego była niewielka polanka. Czuła, że nie może tak zostawić przyjaciela, ale doszła do wniosku, że i tak nie da rady go przenieść do chaty, bo była zbyt słaba i zbyt wycieńczona brakiem snu i ograniczoną ilością pożywienia.
Stanęła na polanie rozglądając się. Wokół było pełno drzew, większość starych i przerażających, porośniętych bluszczem, ale niektóre również młode i pełne życia. Ava uklęknęła na miękkiej trawie, wciąż mokrej po deszczu i zaczęła spokojnie, opanowanym głosem recytować z kartki „Lupous Runi! Venerunt magi exaudi vocem ego uestra opera sis redam, ego non diciam amicum tuum secretum quis, venit ad me Lupous Runi!”
Pojawiła się gęsta, purpurowa mgła, a rozgrzane powietrze zadygotało. Ava niepewnie podniosła wzrok, gdy nagle z oparów wyłonił się wysoki mężczyzna, o groźnym obliczu w ciemnym, bogato zdobionym płaszczu, z czarnymi jak noc włosami i niezadowolonym wyrazie twarzy. Wyglądał na jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat.
Czarodziej spojrzał na Avę, zmarszczył brwi i uśmiechnął się rozbawiony wymalowanym przerażeniem i fascynacją na twarzy dziewczyny, jednak uśmiech ten wcale nie należał do przyjaznych i sprawił, że Avie zjeżyły się włosi na karku.
- Ty mnie wezwałaś? – Zapytał chłodno. – Myślisz, że odstawię dwie sztuczki na twoim przyjęciu urodzinowym? Ile ty masz lat? Dziesięć? Jesteś dzieckiem!
Ava wstała, wyprostowała się dumnie i spojrzała odważnie w jego zimne, pozbawione uczuć błękitne oczy.
- Mam siedemnaście lat i nie jestem dzieckiem. Wezwałam cię, bo potrzebuje pomocy – głos jej zadrżał.
Nie miała zamiaru mu się kłaniać, ale nie mogła pozwolić, by odszedł. Był ostatnią nadzieja, którą do współpracy pewnie niełatwo będzie przekonać.
- Pomocy powiadasz? – uśmiechnął się chytrze. – A co za to dostanę w zamian? Twój piękny płaszcz?
Ava zastanowiła się na chwilę, ale nic nie przyszło jej do głowy, bo prawie nic nie miała.
- No tak. Przecież nic nie posiadasz – powiedział zjadliwie i rozejrzał się wkoło zatrzymując dłużej wzrok na niej. – Ale... masz zadatki na czarownicę. Wezwałaś mnie bez żadnej pomocy... – spojrzał na nią znacząco. – Zostań moją uczennicą, to zrobię, co zechcesz – pokłonił się jej nisko. – Wasza wysokość.
Ava otwarła usta ze zdumienia. Była siostrzenicą króla i rzeczywiście pochodziła z rodziny królewskiej, ale jakim cudem on ją rozpoznał?
Spojrzała na niego i zauważyła, że oczy pobłyskują mu wesoło, że stoi wyprostowany i przygląda się jej w zamyśleniu. Wyglądał groźnie i dostojnie zarazem. Był przystojny, ale coś w jego sposobie bycia go postarzało.
Nie miała czasu się zastanawiać. Tylko robiąc to, co on zechce zdoła odnaleźć rodzinę i uratuje Chrisa. Potaknęła niepewnie.
- Nie bój się mnie, Avo córko Rohondy. Nie zrobię ci krzywdy. – zlustrował ją wzrokiem z kamiennym wyrazem twarzy, lekko unosząc kąciki ust. – Od tej pory mów do mnie MISTRZU. A teraz powiedz, po co mnie wezwałaś?
Ava wzięła głęboki oddech.
- Szukam rodziców, a mój przyjaciel nie żyje...
Czarodziej westchnął i rozpłynął się w pozostałościach purpurowej mgły. Ava usłyszała kroki niedaleko chaty. Gdy odwróciła się zobaczyła Lupousa, który zarzucał sobie na plecy bezwładne ciało Chris i ponownie zniknął. Dziewczyna stała z niedowierzaniem i wpatrywała się w kałużę krwi na placu przed chatą.
- Jestem Lupous Runi, twój mistrz – usłyszała za swoimi plecami władczy głos i odwróciła się gwałtownie w jego kierunku. – A teraz czas ruszać, moja uczennico. Czeka nas dużo pracy.
Wyciągnął w jej kierunku wypielęgnowana dłoń pokrytą siecią błękitnych wzorków i kiwnął ponaglająco głową.
Teraz wydał się Avie jeszcze bardziej niesamowity, ale jednak mniej przerażający, niż w pierwszej chwili. Był młody, przystojny, ale surowy i niewątpliwie groźny i Ava była teraz w stanie uwierzyć, że on potrafi wszystko. Była mu do czegoś potrzebna i chciał ją wyszkolić tylko do własnych celów, ale jej to nie obchodziło. Chciała odzyskać swoje poprzednie życie, łącznie z jego wszystkimi członkami.
Lupous nie uśmiechał się, tylko patrzył z coraz większym zniecierpliwieniem na dziewczynę.
Ava ostatni raz ogarnęła wzrokiem polanę i podała mu rękę. Gdy dotknęła jego dłoni poczuła szarpnięcie, zdążyła pomyśleć „W co ja się pakuję?” i... zniknęli.
Gęste chmury zasnuły niebo sprawiając, że ciemność zapadła szybciej i na ziemie pognały pierwsze, ciężkie krople deszczu, a wszystkie zwierzęta uciekły do swoich bezpiecznych kryjówek. Rozpłynęli się wśród gęstej mgły, w mrocznym zachodzie słońca, zwiastującym duże zmiany, niekoniecznie na gorsze, liczne przygody i nastanie nowych czasów.
Ery czarodziejów.
Uuuu... To o Avie ^^ super!
Znasz moje zdanie : > Drui post miazdzy. Jak bede na swoim komputerze (dzie sa polskie znaki i litery pomiedzy f a j na klawiaturze), to zrobie Ci jakis nalowek, jesli oczywiscie ccesz. No i na fejsa oczywiścieSmile Ta ortorafia u mnie to porazka teraz.
Przed siebie

Ścieżka była prosta, solidnie utwardzona, lecz wąska i pełno było na niej gałęzi drzew. Mag nie odzywając się ani słowem parł niezmordowanie na przód tak, że Ava czasem zostawała w tyle i musiała podbiegać. Szli gościńcem przez stary las i wydawało się, że te często spróchniałe drzewa obserwują ich, wodzą za nimi wzrokiem. Jednak zawsze, gdy dziewczyna się odwracała nic nie dostrzegała.
Potężne konary rosnące po obu stronach ścieżki porośnięte były bluszczem, który w świetle magicznej kuli błyszczał złowrogo. Dochodziła północ, a jednak sklepienie misternie uplecionych ze sobą koron drzew nie przepuszczało promieni srebrnej tarczy księżyca.
Las ogarniała cisza, którą zakłócało tylko echo ich kroków, czasem pohukiwanie sów i trzask gałęzi, gdy zwabione światłem zwierze podchodziło aż do ścieżki. Ciężkie, bardzo wilgotne powietrze sprawiało, że ubrania przylegały do ciała, a włosy zwijały się w strąki. Nie po raz pierwszy Ava pożałowała, że ich nie związała zaraz po umyciu.
Dziewczyna podskoczyła, gdy kilkanaście metrów za nimi rozległo się wycie wilka, lecz mimo to Lupous pozostawał niewzruszony, a ciało Chrisa dalej za nim lewitowało. Jej przyjaciel wyglądał jakby spał słodkim, spokojnym snem, bez żadnych zmartwień. Ava westchnęła, zacisnęła ręce w pięści i z mocnym postanowieniem nie zwracania uwagi na ten dziwaczny las, wbiła wzrok w czubki butów i maszerowała za czarodziejem przed siebie…

* * *

- Stój – powiedział cicho Lupous zatrzymując się.
Ava zatrzymała się i podniosła na niego zdziwiony wzrok.
Czarodziej odsunął się w lewo i oczom dziewczyny ukazała się ścieżka prowadząca na szczyt wysokiej góry, na którym rosły tylko dwa stare dęby przypominające w srebrnym blasku księżyca bramę.
- Za chwilę znajdziesz się w miejscu, z którego nie ma odwrotu – patrzył na nią z powagą. – Jeśli chcesz się wycofać, to teraz masz ostatnią szansę. Więc pytam, czy idziesz dalej?
Ava uważnie rozejrzała się, a napotkawszy wzrokiem ciało Chrisa z determinacją spojrzała w oczy maga.
- Jedyna moja droga wiedzie w przód. Nie mogę się cofnąć, zrezygnować. Nie jestem tchórzem.
Lupous potaknął i ruszył ścieżką szybkim krokiem pnąc się coraz wyżej. Ava ruszyła za nim, by po godzinie wspinaczki, zdyszana stanąć przed drzewami. Mag odsapnął chwilę po czym przeszedł przez bramę i zniknął.
Ava zamrugała zdziwiona. Nadal stała przed tymi dwoma drzewami, podczas gdy Lupous, Chris i nawet magiczna kula rozpłynęli się. Jedyne, co przychodziło jej do głowy to to, że to zaczarowana brama. I ona musi przez nią przejść.
Odetchnęła głęboko i po chwili wahania zrobiła krok do przodu. Gdy znalazł się po drugiej stronie bramy jej oczom ukazała się kręta ścieżka wiodąca w dół zbocza i gdzieś w dole strumień, który bardziej słyszała niż widziała. Czarodziej stał zaraz obok niej i uśmiechał się posępnie.
- Witaj w Aranung. – Ruszył powoli ścieżką, a kula teraz nieco mniejsza oświetlała mu drogę.
- Czekaj! – zawołała po chwili Ava.
Czarodziej odwrócił się i uniósł prawą brew lekko zniesmaczony.
- Nie zapomniałaś o czymś? – zwrócił się do dziewczyny.
- Eee… – zamyśliła się na chwilę. – Mistrzu?
- O co chcesz mnie zapytać?
- Nie rozumiem, co to jest Aranung. To miasto, czy…?
Mag zaśmiał się cicho i założył ręce.
- To nazwa ziemi, na której się teraz znajdujesz. – Westchnął i odwrócił się. – Reszta pytań później.
Ruszył.
Ava z westchnieniem powlokła się za nim uważając, by nie przewrócić się, czy nie narobić zbyt wiele hałasu. Wolała nie rzucać się w oczy. Nawet zwierzętom.
Maszerowali jeszcze parę godzin w przyjemnym chłodzie nocy, by o świcie, za niewielkim pagórkiem dostrzec białe miasto skąpane w złotych promieniach wschodzącego słońca.
Ava przystanęła na szczycie patrząc na widok, który zaparł jej dech w piersiach. Przed nią wznosiło się jedno z najpiękniejszych miast jakie kiedykolwiek widziała. Wszystkie budynki były białe i nieskazitelne, a całość otaczał wysoki mur z białego piaskowca. Wejścia do miasta broniła wykonana ze stali, bogato zdobiona brama, na której wykuto liście, kwiaty i dzikie zwierzęta, a do której prowadziła kamienna droga łącząca się z ich ścieżką u podnóża zbocza.
W samym mieście każdy budynek wyglądał niesamowicie, ale najbardziej imponującą budowlą był znajdujący się w samym środku ogromny pałac z marmuru, z pięcioma wieżami i ogromnym ogrodem. Za miastem znajdował się port i duże jezioro. W przystani cumował czarny statek , o czarnych jak noc żaglach.
Wschodzące słońce sprawiło, że miasto raniło oczy swym blaskiem i Ava musiała mrużyć je, by zauważyć dwóch magów stojących przy bramie i ludzi biegających po ulicach. Dla nich właśnie zaczynał się nowy dzień.
- Po twojej reakcji wnioskuję, że miasto zrobiło na tobie wrażenie – powiedział Lupous z uśmiechem.
Ava obejrzała się na niego zdumiona i uświadomiła sobie, że przez większość czasu miała otwartą buzię i poczerwieniała ze wstydu.
- Jest piękne, Mistrzu – powiedziała cicho.
- Nazywane przez większość Białym Miastem jest jednym z trzech miast magów w tym kraju. Jego oficjalna nazwa to Lawrio. – Do jego głosu wkradła się duma. – Nikt nigdy go nie zdobył, a wielu już próbowało. Miasto to istnieje już prawie tysiąc lat.
Ava przeniosła wzrok z maga na miasto z nowym szacunkiem i pobożnością. „Tu będę bezpieczna. Przynajmniej przez jakiś czas” pomyślała i ruszyła na Lupousem, który już szedł w stronę drogi zgasiwszy magiczną kulę. Chris wciąż beztrosko za nim lewitował i dziewczynie z goryczą przyszło do głowy, że jest tak zmęczona, że byłaby w stanie się teraz z nim wymienić.
Strażnicy zatrzymali ich przy bramie pytając w obcym języku o coś jej Mistrza. Lupous odpowiedział z kamienną twarzą i dumnie podniesioną głową. Magowie wymienili ze sobą onieśmielone spojrzenia. Obaj byli w wieku Lupousa i po chwili jeden z nich uśmiechnął się zachęcająco do Avy. Jej mistrz się odwrócił zamaszystym ruchem.
- Witaj w Lawrio, Białym Mieście.
Zdobiona brama, która z bliska wyglądała jeszcze wspanialej otwarła się i Ava wkroczyła za czarodziejem do miasta.
O krok od śmierci

Szła ciemną uliczką przez Weranę odwracając się nerwowo przy najmniejszym szeleście, czy szmerze. Ubrana w czarny płaszcz z kapturem na głowie, w słabym świetle księżyca była prawie niewidzialna. Wiedziała, że Chris idzie ulicą równoległą i przy najbliższej okazji spotkają się i pobiegną dalej, ale miała bardzo złe przeczucia. Coś nie dawało jej spokoju, jak gdyby to co się działo było tylko iluzją, grą. Tylko z kim miała grać?
Przyspieszyła kroku, gdy nagle usłyszała krzyk przerażenia. Włoski zjeżyły się jej na karku. Spojrzała w boczną uliczkę z której dobiegał hałas walki i ujrzała Chrisa walczącego z czterema żołnierzami, których stroje nie pozostawiały wątpliwości co do tego, kim byli. Najemnicy.
Chris walczył dzielnie mając ranę na plecach, od której jego czarny płaszcz stopniowo przemakał. Jeden z żołnierzy ciął go przez brzuch i zarechotał złowrogo, podczas gdy Chris osunął się na kolana.
Ava patrzyła na walkę i porażkę przyjaciela jak zaczarowana. Nie mogła wykrztusić słowa, nawet się poruszyć, ale miała pewność, że to już kiedyś się zdarzyło. I wiedziała, co będzie dalej. Z przerażeniem przyglądała się, jak żołnierz o coś pyta, ale Chris nie odpowiada, za co najemnik uderza go w twarz, a po chwili drugi z nich kopie go w brzuch i roześmianą gromadą ruszają w przeciwnym kierunku.
Dziewczyna szybko podbiegła do Chrisa, nie dbając, czy żołnierze ją zobaczą. Pochyliła się nad nim i wzięła w dłonie jego posiniaczoną twarz.
- Chris… – załkała cicho.
Otworzył powoli oczy, które napełniły się trwogą spoglądając przez jej ramię. Ava z radości, że jeszcze żyje nie zwróciła na to uwagi i przytuliła go. Chris jednak nie poruszył się tylko szepnął: uciekaj. Dziewczyna odwróciła się powoli bojąc się tego, co tam zobaczy.
Błysnął platynowy miecz z wysadzaną brylantami rękojeścią i król zaśmiał się potwornie, patrząc w oczy Avy, która zobaczywszy swoją krew na ostrzu tkwiącym w jej piersi krzyknęła przerażona. Lecz ktoś trzymał ją za ręce i powtarzał coś w kółko. Obraz powoli zaczął się zamazywać, nawet ból ustąpił, tylko natarczywy głos wołający ją z oddali został i ciągle przybierał na sile.
Ava obudziła się gwałtownie siadając na łóżku i zderzając się głową z Lupousem.
- Ałć… – jęknął odsuwając się i puszczając jej ręce.
Dziewczyna oddychała niespokojnie z przerażeniem patrząc na swoją pierś, na której prawie nic nie było, oprócz maleńkiej blizny w kształcie miecza.
- Co to było – zapytała cicho patrząc na maga.
Lupous wbił wzrok w podłogę bawiąc się rąbkiem swojej szaty.
- Co to do cholery było! – krzyknęła rozjuszona. – Natychmiast masz mi to wyjaśnić.
Westchnął przeciągle.
- Sen. Albo raczej koszmar.
- Kłamiesz – wycedziła. – Po snach, a nawet koszmarach nie zostaje to!
Pokazała mu bliznę na piersi dokładnie w tym miejscu, w którym znajdowało się jej serce, teraz bijące jak oszalałe z trwogi i wściekłości.
Spojrzał na nią ze smutkiem przeszywając ją spojrzeniem swych zimnych, błękitnych oczu.
- Ciesz się, że tylko tyle z tego zostało – szepnął. – Gdyby nie ja, już byś była martwa.
Pokręciła gwałtownie głową, a z oczu popłynęły łzy.
- Nic nie rozumiem! Dlaczego mi nie powiesz prawdy? – spojrzała na niego ze złością. – Co to było?
Lupous wstał powoli i poprawił poły swojego płaszcza.
- Ubierz się i ochłoń. Za piętnaście minut ktoś po ciebie przyjdzie i zaprowadzi cię do jadalni. Zjemy razem kolację, a później ci wszystko wytłumaczę.
- Później?! – krzyknęła zrywając się z łóżka. – Mam żyć jak gdyby nigdy nic, wiedząc, że mój przyjaciel nie żyje, a król we śnie próbował mnie zabić?
- Wszystko ci wyjaśnię – powiedział zirytowany. – Ubierz się.
I wyszedł.
Ava opadła na łóżko pozwalając sobie na chwilę słabości. Wtuliła twarz w poduszkę i zaczęła nucić swoją ulubioną piosenkę:

Wszystko jest źle, marzenie mam

by zmienić ten świat.

Endanos złoty blask,

napełnia mnie siłą wielkiej Bath.



Prę do przodu, nie spocznę

legendy odnowię czar,

niech wszyscy dzisiaj wiedzą

kim była piękna Bath.



Zasiadam na tronie zdobionym,

zwrócę Wernachtii dawny blask.

Legendy odżyją wśród ludu

będzie to piękny, złoty czas.



Więc, gdy marzenie wielkie spełnisz,

gdy już wszystko dobrze jest,

obmyj się w Karr wodach czystych

i wielka Bath niech z tobą jest.



Ava zaśmiała się pod nosem. Minęło sporo czasu od kiedy ostatnim razem ją śpiewała. Teraz ta piosenka przemawiała do niej, dodawała jej otuchy i nadziei jak stary, dobry przyjaciel.
Zwlokła się powoli z łóżka i zajrzała do wielkiej, mahoniowej szafy. Znajdowały się w niej suknie i kilka szat z długimi rękawami i kapturem, takich, jakich nikt w całym Endanos nie nosi. Wyjęła szkarłatną suknię i zatrzasnęła drzwiczki. Rozebrała swój strój, który składał się z jej starych ubrań podróżnych i przyjrzała się kreacji leżącej na jej łożu. Suknia w kolorze szkarłatu. Jak krew.
Otrzęsła się i szybko ubrała. Miała w tym wprawę, ale jednak pożałowała, że nie ma tu pokojówki, która mogła by jej pomóc przy gorsecie. Zasznurowawszy wszystkie wstążki i zapiąwszy guziczki, podeszła do wielkiego lustra stojącego obok szafy i zobaczyła siebie, ale jakąś inną. Jej twarz przez ten rok wydoroślała, sylwetka zdawała się bardziej krucha, a porcelanowa cera była bledsza niż zwykle. Nowym elementem jej wyglądu była również niewielka blizna.
Ava westchnęła i rozejrzała się po pokoju. Przestronne pomieszczenie było urządzone w przepychu, ale ze smakiem. Łóżko z baldachimem znajdowało się na środku, po bokach były dwa wielkie okna ze złotymi zasłonami, za którymi powoli zapadał zmierzch; pod ścianą po prawej były kanapa i masywne biurko z mahoniu. Na przeciwko umieszczono niewielki stolik ze szklanym blatem i trzy krzesła z obijanymi złotą tkaniną oparciami. Po środku znajdował się zdobiony dywan z wełny. Ava westchnęła. Jej komnata była wspaniała.
Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Ava podeszła i otworzyła je. W progu, z uniesioną do góry pięścią, by zapukać jeszcze raz stała młoda dziewczyna z pulchną buzią i błyszczącymi oczami.
- Miałam zaprowadzić cię na posiłek… – wyjąkała nieśmiało.
- To chodźmy – skinęłam głową wychodząc z pokoju i zamykając drzwi.
Służąca pewnym krokiem prowadziła ją po krętych korytarzach. Zapadła niezręczna cisza, podczas której Ava biła się z myślami.
- Jesteś uczennicą Mistrza Lupousa? – zapytała cicho zerkając na Avę przez ramię.
- Tak… a ty skąd wiesz?
- Słyszałam jak Mistrz wydawał polecenia kucharzowi, mówiąc, że ma ważnego gościa, który zostaje na stałe – zaczerwieniła się zawstydzona, z powodu podsłuchiwania. – Przepraszam. Nie powie mu panienka?
Ava zmierzyła ją zdumionym wzrokiem. Niby czemu miała by ją wydać?
- Nie powiem. – Zaśmiała się cicho. – Czy ty się go boisz?
- Ja… trochę.
- A czemu? – zapytała zaintrygowana Ava. Każda wiadomość o jej mistrzu może okazać się przydatna.
- On… nie, przepraszam nie mogę. Powiem tylko, że bywa przerażający i niemiły. Ale to dobry człowiek – zrefleksowała się od razu.
- Och. – Nie potrafiła powiedzieć nic więcej.
Przeszły przez wielki, wystawny hol, w którym na ścianach wisiały portrety nieznanych Avie osób i skierowały się do masywnych, przeszklonych drzwi. Służąca otworzyła je i skłoniła się Lupousowi, który stał opierając się niedbale o stół. Mag skinął głową i przeniósł wzrok na Avę. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Machnięciem ręki przywołał ją do stołu i usiadł przy jednym z nakryć.
Ava z westchnieniem podeszła do stołu i skinęła głową Lupousowi upewniając się, że służąca już wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
- A więc może zaczniemy od wyjaśnień? – zagaiła niepewnie.
Lupous nie zaszczyciwszy jej spojrzeniem machnął ręką w jej kierunku i krzesło odsunęło się z cichym skrzypnięciem.
- Siadaj, zaraz podadzą do stołu, a niegrzecznie byłoby stać i kłócić się, gdy wejdzie Wielki Mistrz.
Ava usiada, a krzesło zasunęło się wraz z nią. Zdumiona poprawiła swoją suknię i splotła nerwowo dłonie pod stołem. Po pięciu minutach wpatrywania się w stół Ava podniosła wzrok na Mistrza. Lupous siedział przyglądając jej się w zamyśleniu ze zmarszczonymi brwiami. Gdy zauważył jej wzrok zamrugał i odwrócił się w stronę drzwi, które otwarły się bezszelestnie i do jadalni wkroczył ubrany w białą szatę mężczyzna z groźnym wyrazem twarzy, emanujący potęgą i siłą.
Lupous poderwał się z miejsca, a Ava poszła w jego ślady.
- Witaj ojcze – pokłonił się mężczyźnie Lupous.
Wielki Mistrz skinął głową i spojrzał na Avę przeszywającym wzrokiem takich samych jak Lupous zimnych, błękitnych oczu.
- A więc wreszcie masz uczennicę. Jak na to, że szkolisz się od ósmego roku życia długo ci to zajęło. – Powiedział szorstkim głosem. – Lecz, jak widzę, niczego jej na razie nie nauczyłeś.
- Przepraszam ojcze – Lupous spuścił wzrok. – Pokłoń się – syknął w kierunku Avy.
Dziewczyna natychmiast skłoniła się nisko.
- Usiądźcie – zarządził Wielki Mistrz zasiadając się u szczytu stołu.
Kolacja minęła spokojnie, mimo, że Wielki Mistrz nie był zbyt przyjaźnie nastawiony do swojego syna, a Avę praktycznie ignorował. Lupous był zmieszany i roztargniony, gdy jego ojciec mówił o tym, jak Lupous nie potrafił znaleźć nikogo dość dobrego na miejsce swojego ucznia.
Po zakończeniu posiłku służący wynieśli półmiski z jedzeniem i brudne talerze. Jeden z nich po chwili przyniósł na tacy trzy kieliszki z czerwonym winem i rozdał je każdemu, po czym szybko opuścił pomieszczenie. Wielki Mistrz mówił jeszcze chwilę, wypił wino i podniósł się, a wraz z nim wstali Lupous i Ava, i skierował się do drzwi. Gdy wyszedł Lupous z ulgą osunął się na krzesło, lecz jego twarz nadal pozostawała nieprzeniknioną maską.
Ava usiadła i starała się powstrzymać drżenie rąk. Przez cały czas posiłku nie potrafiła się doczekać rozmowy o jej śnie, ale Lupous nawet o tym nie wspomniał. Wielki Mistrz wyszedł, a oni wreszcie zostali sami i mogli porozmawiać. Ava już chciała zacząć, ale Mistrz jej przerwał:
- To był Varnius, mój ojciec i Wielki Mistrz Lawrio – spojrzał na nią. – Pewnie się zastanawiasz, czy zawsze jest taki. Odpowiedź brzmi: tak. Jest dobrym przywódcą, sprawiedliwym i silnym, tolerancyjnym, a nawet czasem wyrozumiałym, ale dla niego ja muszę być lepszy od wszystkich, co oznacza, że od ciebie też będzie więcej wymagał. I ja również.
Ava kiwnęła głową w zadumie.
- Twój sen był wywołany przez magię – Powiedział rozluźniając się. – Król widocznie znalazł maga, potężnego maga, który mu pomógł. Takie sny polegają na zwabieniu ofiary do innego wymiary, w którym wcześniej przygotowuje się całą scenerię i poprzez magię nanosi wszystkie… ustalenia, realizuje się informacje. Wciąga się tam duchy. Ci żołnierze, z którymi walczył twój przyjaciel, odnieśli rany na duchu.
- A Chris? – zapytała cicho.
- Był tam tylko jego duch. Wezwali go z powrotem i zamknęli w świecie wymiaru. Gdy już wszystko było gotowe, a plan perfekcyjny ty zasnęłaś, a oni wezwali twojego ducha. To się działo naprawdę, tylko w innym świecie. – Spojrzał na nią z powagą. – Twój przyjaciel umarł tam ponownie. Rany zostały zadane tylko jego duchowi, bo ciało nie ma z nim połączenia, ale jednak, przeżył swoją śmierć jeszcze raz.
Ava przełknęła głośno ślinę.
- A ja? Jeśli plan był perfekcyjny…
- To ty miałaś już być martwa. Żyjesz, bo przechodziłem obok drzwi twojej komnaty i poczułem, że coś jest nie w porządku. Wszedłem i zrozumiałem co się dzieje – jego oczy zasnuły się mgiełką wspomnień. – Za pomocą mojej mocy udało mi się dostać do ciebie, do twojego umysłu, ale jesteś silna i nie potrafiłem ciebie bezpośrednio sprowadzić z powrotem. Ocaliła cię twoja wola życia. Tylko dzięki niej udało ci się wrócić. A ja zrobiłem resztę. Uleczyłem cię, ale i tak została ci blizna. – Spojrzał na nią. – Chcesz jeszcze o coś zapytać?
Ava zastanowiła się chwilę.
- Czy to może się powtórzyć?
- Tak i nie. To zależy od ciebie.
- Co mam zrobić?
Lupous zaśmiał się cicho.
- Nauczyć się bronić. Zatrzymywanie ducha w swoim ciele jest podstawową czynnością, której uczą się nasi uczniowie. Nauczę cię tego jutro.
- Jutro? – zapytała drżącym głosem.
Skinął głową. Ava zaczęła się wiercić niespokojnie.
- A jeśli dzisiaj… znów… – spojrzała na niego.
- Przygotowania nowego snu zajmą im cały dzień, a ponowne wezwanie ducha i uwięzienie go drugi. Ale… – zamyślił się na chwilę. – Mogę się z tym szybciej uporać, albo zrezygnować z tak misternego planu.
Ava siedziała wpatrzona w stół z przeczuciem, że jej życie wisi na włosku. Miało tu być bezpiecznie, a już w pierwszą noc o mało nie zginęła. Przeżyła tylko dzięki Lupousowi i temu, że przypadkiem przechodził obok jej komnaty.
Nie wiedziała co powiedzieć. Powinna podziękować, ale nie potrafiła wykrztusić słowa.
- Nie pozwolę cię zabić. Zawarliśmy umowę… – chciał jeszcze coś powiedzieć, ale rozmyślił się. – Będę czuwał.
- Dziękuję – wyrwało się Avie. – Za wszystko.
Przyjrzał jej się nieprzeniknionym wzrokiem i skinął powoli głową.
- Zacznijmy więc szkolenie. – Zarządził wstając i dopijając wino.
Ruszył szybko do drzwi nie oglądając się za siebie, a Ava ruszyła za nim.
Czekam na kamyczki.
Kamyczki? No wiesz, nie ładnie wyprzedzać innych Laugh
Pierwsza lekcja

- Najpierw zaczniemy od przebudzenia twojej mocy - zarządził Lupous wyciągając ręce do Avy.
Stali na wielkim placu na terenie akademii nazywanym areną. Miejsce walk, jak to ujął Lupous, otoczone było rzędami ławek umieszczonymi trzy metry nad placem. Podłoże było z kamienia, tak jak i mury ochronne. Zazwyczaj toczyły się tu walki magiczne, dlatego cały obszar areny był chroniony przez magię, jak i przez samą architekturę tego miejsca.
Ava podała ręce mistrzowi i spojrzała na niego. Był spokojny, opanowany i pewny siebie. Wymamrotał krótką formułę, po czym uśmiechnął się lekko.
- Całkowite przebudzenie mocy nastąpi, gdy jej użyjesz. A więc zaczniemy od... - zastanowił się chwilę. - Nasza moc polega na koncentracji i wydobyciu energii ze swojego ciała. Mocy używamy za pomocą umysłu i siły woli. Jeśli czarodziej ma słabą siłę woli, albo jest niespełna rozumu, to jego czary są słabe, niebezpieczne albo nie ma ich w ogóle. Więc jeśli pomyślisz o tym, co chcesz zrobić, przykładowo poruszyć jakiś przedmiot, wystarczy, że na niego spojrzysz i wyobrazisz sobie, co on robi. Weźmy taki kamień - Lupous podniósł z ziemi niewielki kamyczek i dał go Avie. - Spraw, żeby uniósł się w górę na kilka centymetrów.
Ava spojrzała na kamień i nakazała mu się podnieść marszcząc czoło. Kamień nawet nie drgnął.
- Jeszcze raz - zarządził Mistrz.
Ava ponownie rozkazała kamieniowi wznieść się, skupiając całą swą siłę woli na nim. Kamyczek uniósł się na centymetr, jednak, gdy Ava pomyślała tylko przelotnie o Chrisie, kamień wpadł z powrotem do jej wyciągniętej dłoni.
- Wiesz, jaki robisz błąd? - zapytał Lupous przewiercając ją wzrokiem.
Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym rzekła niepewnie:
- Pomyślałam o czymś innym w trakcie... czaru?
Mistrz nieznacznie skinął głową.
- Będziemy ćwiczyć twoją koncentrację, bo jak się okazało to z nią jest problem. Zaczniemy od prostego ćwiczenie. Będziesz liczyć do tysiąca rzucając do mnie kamieniem. Nie we mnie, tylko do mnie, abym mógł go złapać i odrzucić tobie. Gotowa?
Mistrz odsunął się w tył, Ava również i skinęli sobie głowami na znak. Dziewczyna rzuciła kamień, a Lupous go złapał, jakby od niechcenia, choć Ava była pewna, że gdyby jej tak rzucił, kamyk już leżałby na podłożu.
- Licz na głos - zarządził.
Ava zaczęła liczyć na głos i z coraz większą wprawą łapała kamyk. Po tym, jak doliczyła do tysiąca, Mistrz nie odrzucił kamienia tylko uniósł nieznacznie kąciki ust w swojej imitacji uśmiechu.
- Czas na coś trudniejszego. W myślach będziesz liczyć, na głos śpiewać i rzucać dwoma kamykami.
Dziewczyna rozszerzyła oczy ze zdumienia. Tyle rzeczy na raz?
- Zaczynamy - podał jej kamień.
Ava zaczęła śpiewać swoją ulubioną piosenkę, liczyć i rzucać, co początkowo w ogóle jej nie wychodziło, a wszystko dodatkowo pogarszał jeszcze Mistrz, który nucił swoją melodię. Jednak po kilku próbach powoli zaczynała koncentrować się na tych wszystkich rzeczach jednocześnie i radziła sobie coraz lepiej. Lupous wymyślił jeszcze, aby dodatkowo robiła przysiady, co wpływało na jej lichą kondycję.
Po zakończeniu ćwiczeń zmęczona Ava usiadła na podłożu pocierając bolące mięśnie i skronie. Lupous stanął nad nią z ironicznym uśmiechem.
- Już masz dość? A zaplanowałem jeszcze biegi.
Dziewczyna spojrzała na niego zdumiona i jęknęła. Nie doszła jeszcze do siebie po wczorajszej wędrówce, a po ćwiczeniach była już kompletnie wykończona. Nogi bolały ją niemiłosiernie.
- Wstawaj - zarządził sucho podając jej rękę.
Ava ze zrezygnowaniem przyjęła jego pomoc i już po kilku sekundach stała obok niego otrzepując swój strój ćwiczebny. Mistrz kazał jej się zaraz po kolacji przebrać w świeżo wyprane i przyniesione jej ubrania: czarną koszulę, szkarłatny gorset, luźne spodnie i wysokie buty.
- Dwa okrążenia. - Ruszył truchtem.
Z westchnieniem Ava pobiegła za nim. Nigdy nie biegała, ani nawet nie ćwiczyła żadnej dyscypliny oprócz jazdy konnej, dlatego teraz była nieco zszokowana dbałością maga o kondycję. Bo co ona ma do magii?
Gdy Mistrz się zatrzymał Ava wpadł na niego i o mały włos się nie przewróciła, ale przytrzymał ją w pozycji pionowej.
- Przepraszam - wymamrotała chwiejąc się lekko.
- Nigdy nie trenowałaś - stwierdził z krzywym uśmiechem. - Będziemy pracować jeszcze ciężej, jeśli chcesz ocalić przyjaciela.
- Myślałam, że do tego jest potrzebna wyłącznie magia.
- Tak. Ale zanim zaczniesz używać prawdziwej magii twoje ciało musi się dostosować, żebyś później nie cierpiała - tłumaczył ze znudzeniem. - Magia odbiera energię, której ty na razie nie posiadasz, a ćwicząc wykorzystujesz ją, sprawiając, że z każdym nowym dniem możesz ćwiczyć więcej i mieć więcej energii potrzebnej do życia i czarów.
Ava skrzywiła się. Nie przywykła do jakiejkolwiek pracy, a tu zapowiadało się jej dużo.
- Idziemy. Musisz się wyspać. - Ruszył w stronę pałacu, w którym mieszkał wraz z ojcem i od niedawna Avą.
Pałac był ogromnym budynkiem wykonanym z marmuru i zdobionym złotem. Górował nad miastem w całym swym majestacie i budził postrach, szacunek i zachwyt. Pięć wysokich wież ustawionych na planie pięciokąta dzieliło pałac na sektory, a monstrualny ogród, pełen kolorowych kwiatów i zadbanych krzewów otaczał posiadłość przypominając labirynt. Okna były białe i ogromne, dawały widok na całe miasto, a w najlepszej części pałacowej również na port. Wokół zamku wznosił się wysoki na trzy metry mur, który dawniej pełnił funkcje obronne, teraz jednak był tylko odgrodzeniem od pozostałej części miasta. Znajdowały się na nim także baszty, w których stacjonowały straże pilnując porządku.
Ava i Lupous szli brukowanymi uliczkami Lawrio, podczas gdy większość mieszkańców już układała się do snu i gasiła magiczne kule, które były jedynym oświetleniem oprócz rzadziej używanych świec. Słońce zaszło już jakiś czas temu, na ulicach panowała nocna cisza, niekiedy przerywana krzykami rodziców nawołujących swe dzieci do powrotu. Dotychczas białe domki ustawione w idealnych rzędach wydawały się szare i smutne, i tylko srebrzyste światło księżyca nadawało im piękny wygląd, który posiadały za dnia.
Dotarli do bramy pałacowej, która natychmiast otwarła się za sprawą straży stojących przy niej. Wpuścili Mistrza i jego uczennicę do ogrodów pałacowych życząc im dobrej nocy.
Lupous parł na przód szeroką aleją przez ogród, a Ava podążała za nim walcząc ze zmęczeniem. Zauważyła, że niektóre kwiaty kwitną także w nocy, po czym jej oczy same się zamknęły i runęła na kolana potykając się o wystający kamień. Mistrz odwrócił się z niesmakiem.
- Nie tylko ty jesteś zmęczona - chwycił ją za rękę posyłając w jej kierunku odrobinę mocy, która natychmiast dodała jej energii i pomógł jej wstać. - Idziemy.
Przeszli przez ogród i wkroczyli do mrocznego wnętrza zamku. Widocznie większość jego mieszkańców już spała, choć Ava nie miała pojęcia, czy tacy w ogóle istnieją. Wiedziała tylko o sobie, Lupousie, Wielkim Mistrzu i służbie.
Mistrz zaprowadził ją krętymi korytarzami, do skrzydła mieszkalnego aż pod drzwi jej pokoju.
- Tu jest łazienka - wskazał drzwi na wprost jej komnaty. - W szafie masz piżamę i ręcznik.
Ava skinęła głową i weszła do pokoju, który miał stać się jej domem przez nieokreślony czas. Zamknęła za sobą drzwi pozostawiając Lupousa samego sobie i podeszła do szafy. Wyjęła ręcznik i piżamę, które jak mówił Mistrz, rzeczywiście tam były. Przewiesiła je przez ramię i wyszła na korytarz. Lupous siedział na krześle zaraz obok jej drzwi i jak się wydawało drzemał. Ava z uśmieszkiem weszła do łazienki i wzięła gorącą kąpiel, rozkoszując się każdą chwilą, gdy jej zmęczone mięśnie mogły odpocząć. Z westchnieniem ulgi wysuszyła się, ubrała i wyszła z łazienki. Mistrz wciąż siedział z zamkniętymi oczami, więc dziewczyna cicho podeszła do swoich drzwi i położyła dłoń na klamce.
- A może tak dobranoc? - zapytał cicho Mistrz przeszywając ją błękitem swych oczu.
Speszona Ava odsunęła się od drzwi.
- Przepraszam Mistrzu, ale myślałam, że już śpisz.
- Przecież miałem cię pilnować. Zapomniałaś? - pokręcił głową. - Chyba, że sama dasz sobie radę, to pójdę się wyspać. - Wstał.
- Nie mistrzu. Zostań proszę - szepnęła.
Spojrzał na nią i przez chwilę Avie wydawało się, że dostrzegła w jego oczach coś innego niż tylko zimną obojętność, czy znudzenie. Jakieś cieplejsze uczucia, których nie można tak po prostu nazwać jednym słowem. Jednak równie szybko zniknęły, jak i się pojawiły.
Mistrz rozsiadł się wygodnie na krześle.
- Nie sądzę, żeby dziś się coś działo, jednak zostanę. Gdyby coś było nie w porządku będę tu, albo dwa pokoje dalej - mówił obojętnie patrząc w głąb korytarza. - Idź już spać.
- Tak jest Mistrzu. Dobranoc.
Ava weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Przez chwilę stała w miejscu analizując sytuację i wszystko, czego tego dnia dokonała i nauczyła się, po czym rzuciła przyniesione ze sobą z łazienki szaty na podłogę i padła na łóżko. Nie zdążyła nawet przywołać twarzy Chrisa, a już spała.
No to teraz spotkanie z Chrisem :3
Stron: 1 2