Zaczynało świtać gdy sądny usiadł na porośniętym mchem kamieniu i wychylił łyk wody z małego, płaskiego bukłaku, uwiązanego do pasa. Jego ciepły oddech zmaterializował się w postaci pary i umknął w powietrze, gdzie zmieszał się z poranną mgłą, po czym całkowicie zanikł. Mężczyzna sięgnął pod płaszcz i odpiął dwie klamry skórzanych pasów, na których trzymała się sporej wielkości kusza - instrumentum lex każdego z sądnych. Była ona kunsztownie wykonana. Kompozytowe łuczysko składające się z warstw ścięgien, cisowego drewna oraz bawolego rogu ozdobiono żłobieniami w kształcie wijących się pnączy. Każde z nich wypełniono złotą farbą. Łoże kuszy, wykonane z orzecha ozdobiono w podobny sposób. Metalowe okucia sprawiały wrażenie, jakby broń była przeznaczona do łowów na grubą zwierzynę. Niejedna płytowa zbroja poddała się bełtowi wystrzelonemu z tej potężnej machiny.
Sądny ułożył kuszę na kolanach, sięgnął do jednego ze schowków umieszczonych przy pasie i wyjął zeń metalowy, zębatkowy mechanizm. Umieścił go w przeznaczonym do tego miejscu na łożu i mocno przykręcił. Następnie począł obracać korbką. Kusza ożyła. Szczęk zębów niósł się cicho po lesie, a w jego rytm cięciwa cofała się z gracją, choć bardzo powoli. Kiedy dotknęła mechanizmu, mężczyzna ostrożnie odpiął korbę, schował ją do schowka, następnie umieścił w łożu bełt i zapiął specjalną blokadę, uniemożliwiającą przypadkowe uruchomienie zamka spustowego i wystrzelenie pocisku.
Zbyt dużo pracy i czasu kosztowało każde uzbrojenie kuszy, toteż należało podjąć wszelkie kroki, aby broń ostateczna była zawsze gotowa do użytku w... ostateczności.
Kiedy ceremoniał się dokonał, machina powędrowała na plecy, gdzie sądny zabezpieczył ją dwoma pasami. Następnie wyjął spod płaszcza trzy małe kusze. Te nie były już ozdobne, miały prostą budowę i sprawiały wrażenie naprawdę niegroźnych. Jednakże właśnie to było ich największą zaletą - nikt, kto na nie spojrzał nie doceniał ich niszczycielskich właściwości. Była to broń do walki w zwarciu, niezbędna do oczyszczenia sobie pola przed sięgnięciem po szpadę.
Każda z kusz miała maleńki mechanizm zębaty, nakręcany przy pomocy specjalnego klucza, który umieszczało się w otworze z prawej strony łoża. W tym przypadku słowo "łóżko" byłoby bardziej adekwatne, przez wzgląd na rozmiar urządzenia. Kiedy mechanizmy wszystkich trzech kusz zostały odpowiednio przygotowane, mężczyzna zaczął umieszczać w łożach bełty.
Pierwsza kusza przyjęła jeden, średniej długości pocisk o smukłym, stalowym grocie i czerwonych lotkach - jeden celny strzał, prosto w serce. Kolejne dwie kusze różniły się od pierwszej. Ich łuczyska miały szerszy rozstaw, a na płaskim łożu można było umieścić jednocześnie, obok siebie, cztery bełty. Te były nieco inne: miały również stalowe groty, ale o dość płaskich i szerokich ostrzach - do zadawania głębokich ran ciętych. Z racji tego, że było więcej pocisków, tych kusz używało się z bardzo bliskich odległości, niemalże przy samej ofierze.
Kiedy ostatnia z blokad wydała z siebie głośny szczęk do uszu mężczyzny dobiegł odgłos cichego rżenia. Jakby w oddali przebudził się jakiś koń. Sądny umocował kusze pod płaszczem, poprawił "instrument" na plecach, podniósł się i ruszył w kierunku, z którego, miał nadzieję, doszedł go dźwięk. Uszedł może ze dwie staje, gdy jego oczom ukazała się mała polana, w samym środku lasu. Stały tam dwa konie.
Mężczyzna zbliżył się ostrożnie, starając się nie narobić hałasu. Zwierzęta nie wyczuły go, a przynajmniej nie dały tego po sobie poznać. Polana porośnięta była wysoką trawą, w dwóch miejscach płasko przyciśniętą do gruntu. Między pozostałościami po posłaniach znajdowało się sklecone naprędce ognisko. Tutaj spali. Nie ma co do tego wątpliwości.
Sądny rozejrzał się wokół siebie i spostrzegł wąską ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. Ruszył nią i po chwili znalazł się między drzewami. Jednak kilkanaście łokci dalej ścieżka wychodziła na kolejną polanę przeciętą wąskim strumykiem, którego źródło biło z niewielkiego pagórka. I tam ich ujrzał.
Kobieta siedziała zamyślona nad rzeczką a mężczyzna, zdjąwszy buty brodził stopami w wodzie. Teraz jest okazja, jeśli nie w tej właśnie chwili, nigdy! Krzyknął do siebie w myślach i ruszył najciszej jak tylko potrafił w kierunku podróżnych. Jego kroki nie należały do najlżejszych, ale szum strumienia był na tyle głośny, że zagłuszył je. Chwilę później klęczał skryty w cieniu grubego pnia dębu trzymając w prawej dłoni sztylet, kilka łokci za plecami kobiety. Jej kompan właśnie wyszedł z wody i zaczął wzuwać buty, ona sama zaś śmiała się radośnie z żartu, który ten rzucił w jej stronę. Nie namyślając się długo podniósł się z kolan i błyskawicznie dopadł do kobiety, przyciskając sztylet do jej gardła. Zdezorientowana, nie wydała z siebie nawet dźwięku. Jej towarzysz uniósł wzrok i spostrzegł co się dzieje. Machinalnie sięgnął po łuk, który znajdował się tuż przed nim.
- Nie radzę. - Powiedział sądny. - Chyba nie chcesz, żeby twoja przyjaciółka pokazała ci swój gardłowy uśmiech.
- Ani się waż jej krzywdzić.
- Nic jej nie zrobię. - Spojrzał znużonymi oczami na kobietę i dodał. - Dopóki nie spróbuje ze mną swych magicznych sztuczek. Nie lubię magii i nie lubię ludzi, którzy się nią zajmują, ale to nie ty jesteś moim celem, złotko.
- Nie mów do mnie złotko! - Wycedziła przez zęby kobieta i szarpnęła się. - Poczekaj, tylko się uwolnię.
- Nie próbuj, nie czujesz chłodu stali, która spoczywa na twojej szyi? - Zadając to pytanie mężczyzna przycisnął sztylet mocniej a po skórze kobiety przebiegła strużka krwi.
- Czego chcesz? - Zapytał jej towarzysz. - Niczym ci nie zawiniliśmy. I co, lub kto jest twoim celem.
Sądny rozluźnił ucisk i zapytał kobietę:
- Nie będziesz próbować żadnych sztuczek? Magicznych... rzecz jasna. Pamiętaj, będę mieć cię na oku.
- Wypuść mnie, a sam się przekonasz. - Wykrzyczała mu prosto w twarz. Towarzysz przerwał jej gestem.
- Nic nie rób Cerx, dowiedzmy się co ma nam do powiedzenia.
- Słuszna decyzja. - Dodał sądny, puścił kobietę i schował sztylet. Kobieta natychmiast znalazła się u boku swego towarzysza i zaczęła mu szeptać coś do ucha, bardzo nerwowo. Kiedy jej kompan uniósł łuk, nałożył w mgnieniu oka strzałę i wycelował prosto w nieznajomego, po czym przemówił:
- Dlaczego mamy ci ufać? Przed momentem chciałeś zabić moją przyjaciółkę. Mów po co przyszedłeś.
Sądny poprawił kapelusz, rozchylił poły płaszcza i stanął w rozkroku. Zdążył wypowiedzieć tylko trzy słowa:
- Przybywam po ciebie... - kiedy rozpętało się piekło.
Bełty śmignęły koło jego ucha i pomknęły w zieloną toń lasu. Mężczyzna gwałtownie upadł na ziemię i wyciągnął dwie kusze. Kobieta i jej towarzysz intuicyjnie padli na ziemię. Z miejsca, w którym się znajdowali zaczęły lecieć strzały i ogniste pociski, wycelowane w sądnego.
- To nie ja do was strzelałem! - Ryknął. - Gdybym chciał żebyście nie żyli, już wcześniej bym się tym zajął.
To jednak ich nie przekonało i pociski leciały nadal. Zza pleców sądnego jacyś nieznani mu ludzie wypuszczali kolejne serie pocisków. Znalazł się między młotem a kowadłem. Postanowił podczołgać się do przodu. W głębokiej trawie nie było go widać i po dłuższej chwili znalazł się przy towarzyszach.
- To nie ja! - krzyczał.
- A kto? - Zapytała kobieta. - Przecież jeszcze przed momentem miałam twój sztylet na gardle, o tutaj - pokazała mu nacięcie - pamiętasz?
- Tak, ale to nie ma nic do rzeczy. - Jeden z bełtów wbił się w pień obok nich, wzbijając w powietrze tuman kurzu i odłamki kory. Jego lotka była czerwona, dziwnie znajoma dla sądnego. Podczołgał się do drzewa, złamał pocisk i przyjrzał mu się.
- Cholera! - Zaklął i wyrzucił pozostałość po bełcie przed siebie. - To ja, durnie! Nie potraficie rozpoznać cholernego kapelusza? - Odpowiedziała mu kolejna seria pocisków.
- Z kim tu przyszedłeś? - Zapytał go łucznik.
- Z nikim, sam was tropiłem.
- To kim są oni, dlaczego na nich krzyczysz? Możesz ich powstrzymać?
- Wygląda na to, że nie. - Odparł mężczyzna, po czym dodał. - Nie wiem czego chcą, nie wiem dlaczego strzelają do mnie. Nie mam pojęcia dlaczego... - Gdy to mówił za plecami kobiety pojawił się jeden z jego braci. Sądny odruchowo wycelował w jego stronę kuszę i pociągnął za spust. Mały bełt ugrzązł z chrzęstem w czaszce napastnika. - Teraz już się nie dowiemy. Jeśli chcemy się wydostać z tego bagna, żywi, musimy działać razem. Zgadzacie się?
Para wydawała się być zbita z tropu. Jeszcze przed chwilą ten ktoś miał wobec nich złe zamiary, a teraz prosi o pomoc. Nie zastanawiali się jednak długo, trzeba działać szybko, sytuacja zaczynała się robić nieciekawa.
- Dobra, - Odpowiedział mu łucznik. - Ilu ich jest?
- Teraz już tylko pięciu. Później wam wszystko opowiem. Teraz musimy ich zlikwidować.
Mężczyzna i kobieta przytaknęli i walka rozpoczęła się na dobre. Śmigające w powietrzu bełty świszczały złowieszczo. Pociski ciskane przez czarodziejkę huczały potwornie, ogień zalał leśną ścianę. Zza niej wysunęło się kilka mrocznych postaci. Jedna z nich niespostrzeżenie wyszła za łucznikiem.
- Ej! - Krzyknął sądny do towarzysza kobiety. - Łap! - I rzucił w jego kierunku jedną ze swoich kusz.
- Co mam z tym zrobić? - Zapytał zdezorientowany.
- Wypal mu w twarz, szybko, zanim on załatwi ciebie!
Łucznik nie zastanawiając się wycelował w głowę nieznajomego i pociągnął za spust. W tej samej chwili spowiła go czarna mgła a jego adwersarz zwalił się całym swym ciężarem na niego. Kiedy mężczyzna zepchnął go z siebie spostrzegł, że martwy nie ma połowy twarzy.
- Cóż to za piekielne cholerstwo!? - Odrzucił z wstrętem broń sądnemu. - Czterech! Zostało jeszcze czterech!
Sądny ułożył kuszę na kolanach, sięgnął do jednego ze schowków umieszczonych przy pasie i wyjął zeń metalowy, zębatkowy mechanizm. Umieścił go w przeznaczonym do tego miejscu na łożu i mocno przykręcił. Następnie począł obracać korbką. Kusza ożyła. Szczęk zębów niósł się cicho po lesie, a w jego rytm cięciwa cofała się z gracją, choć bardzo powoli. Kiedy dotknęła mechanizmu, mężczyzna ostrożnie odpiął korbę, schował ją do schowka, następnie umieścił w łożu bełt i zapiął specjalną blokadę, uniemożliwiającą przypadkowe uruchomienie zamka spustowego i wystrzelenie pocisku.
Zbyt dużo pracy i czasu kosztowało każde uzbrojenie kuszy, toteż należało podjąć wszelkie kroki, aby broń ostateczna była zawsze gotowa do użytku w... ostateczności.
Kiedy ceremoniał się dokonał, machina powędrowała na plecy, gdzie sądny zabezpieczył ją dwoma pasami. Następnie wyjął spod płaszcza trzy małe kusze. Te nie były już ozdobne, miały prostą budowę i sprawiały wrażenie naprawdę niegroźnych. Jednakże właśnie to było ich największą zaletą - nikt, kto na nie spojrzał nie doceniał ich niszczycielskich właściwości. Była to broń do walki w zwarciu, niezbędna do oczyszczenia sobie pola przed sięgnięciem po szpadę.
Każda z kusz miała maleńki mechanizm zębaty, nakręcany przy pomocy specjalnego klucza, który umieszczało się w otworze z prawej strony łoża. W tym przypadku słowo "łóżko" byłoby bardziej adekwatne, przez wzgląd na rozmiar urządzenia. Kiedy mechanizmy wszystkich trzech kusz zostały odpowiednio przygotowane, mężczyzna zaczął umieszczać w łożach bełty.
Pierwsza kusza przyjęła jeden, średniej długości pocisk o smukłym, stalowym grocie i czerwonych lotkach - jeden celny strzał, prosto w serce. Kolejne dwie kusze różniły się od pierwszej. Ich łuczyska miały szerszy rozstaw, a na płaskim łożu można było umieścić jednocześnie, obok siebie, cztery bełty. Te były nieco inne: miały również stalowe groty, ale o dość płaskich i szerokich ostrzach - do zadawania głębokich ran ciętych. Z racji tego, że było więcej pocisków, tych kusz używało się z bardzo bliskich odległości, niemalże przy samej ofierze.
Kiedy ostatnia z blokad wydała z siebie głośny szczęk do uszu mężczyzny dobiegł odgłos cichego rżenia. Jakby w oddali przebudził się jakiś koń. Sądny umocował kusze pod płaszczem, poprawił "instrument" na plecach, podniósł się i ruszył w kierunku, z którego, miał nadzieję, doszedł go dźwięk. Uszedł może ze dwie staje, gdy jego oczom ukazała się mała polana, w samym środku lasu. Stały tam dwa konie.
Mężczyzna zbliżył się ostrożnie, starając się nie narobić hałasu. Zwierzęta nie wyczuły go, a przynajmniej nie dały tego po sobie poznać. Polana porośnięta była wysoką trawą, w dwóch miejscach płasko przyciśniętą do gruntu. Między pozostałościami po posłaniach znajdowało się sklecone naprędce ognisko. Tutaj spali. Nie ma co do tego wątpliwości.
Sądny rozejrzał się wokół siebie i spostrzegł wąską ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. Ruszył nią i po chwili znalazł się między drzewami. Jednak kilkanaście łokci dalej ścieżka wychodziła na kolejną polanę przeciętą wąskim strumykiem, którego źródło biło z niewielkiego pagórka. I tam ich ujrzał.
Kobieta siedziała zamyślona nad rzeczką a mężczyzna, zdjąwszy buty brodził stopami w wodzie. Teraz jest okazja, jeśli nie w tej właśnie chwili, nigdy! Krzyknął do siebie w myślach i ruszył najciszej jak tylko potrafił w kierunku podróżnych. Jego kroki nie należały do najlżejszych, ale szum strumienia był na tyle głośny, że zagłuszył je. Chwilę później klęczał skryty w cieniu grubego pnia dębu trzymając w prawej dłoni sztylet, kilka łokci za plecami kobiety. Jej kompan właśnie wyszedł z wody i zaczął wzuwać buty, ona sama zaś śmiała się radośnie z żartu, który ten rzucił w jej stronę. Nie namyślając się długo podniósł się z kolan i błyskawicznie dopadł do kobiety, przyciskając sztylet do jej gardła. Zdezorientowana, nie wydała z siebie nawet dźwięku. Jej towarzysz uniósł wzrok i spostrzegł co się dzieje. Machinalnie sięgnął po łuk, który znajdował się tuż przed nim.
- Nie radzę. - Powiedział sądny. - Chyba nie chcesz, żeby twoja przyjaciółka pokazała ci swój gardłowy uśmiech.
- Ani się waż jej krzywdzić.
- Nic jej nie zrobię. - Spojrzał znużonymi oczami na kobietę i dodał. - Dopóki nie spróbuje ze mną swych magicznych sztuczek. Nie lubię magii i nie lubię ludzi, którzy się nią zajmują, ale to nie ty jesteś moim celem, złotko.
- Nie mów do mnie złotko! - Wycedziła przez zęby kobieta i szarpnęła się. - Poczekaj, tylko się uwolnię.
- Nie próbuj, nie czujesz chłodu stali, która spoczywa na twojej szyi? - Zadając to pytanie mężczyzna przycisnął sztylet mocniej a po skórze kobiety przebiegła strużka krwi.
- Czego chcesz? - Zapytał jej towarzysz. - Niczym ci nie zawiniliśmy. I co, lub kto jest twoim celem.
Sądny rozluźnił ucisk i zapytał kobietę:
- Nie będziesz próbować żadnych sztuczek? Magicznych... rzecz jasna. Pamiętaj, będę mieć cię na oku.
- Wypuść mnie, a sam się przekonasz. - Wykrzyczała mu prosto w twarz. Towarzysz przerwał jej gestem.
- Nic nie rób Cerx, dowiedzmy się co ma nam do powiedzenia.
- Słuszna decyzja. - Dodał sądny, puścił kobietę i schował sztylet. Kobieta natychmiast znalazła się u boku swego towarzysza i zaczęła mu szeptać coś do ucha, bardzo nerwowo. Kiedy jej kompan uniósł łuk, nałożył w mgnieniu oka strzałę i wycelował prosto w nieznajomego, po czym przemówił:
- Dlaczego mamy ci ufać? Przed momentem chciałeś zabić moją przyjaciółkę. Mów po co przyszedłeś.
Sądny poprawił kapelusz, rozchylił poły płaszcza i stanął w rozkroku. Zdążył wypowiedzieć tylko trzy słowa:
- Przybywam po ciebie... - kiedy rozpętało się piekło.
Bełty śmignęły koło jego ucha i pomknęły w zieloną toń lasu. Mężczyzna gwałtownie upadł na ziemię i wyciągnął dwie kusze. Kobieta i jej towarzysz intuicyjnie padli na ziemię. Z miejsca, w którym się znajdowali zaczęły lecieć strzały i ogniste pociski, wycelowane w sądnego.
- To nie ja do was strzelałem! - Ryknął. - Gdybym chciał żebyście nie żyli, już wcześniej bym się tym zajął.
To jednak ich nie przekonało i pociski leciały nadal. Zza pleców sądnego jacyś nieznani mu ludzie wypuszczali kolejne serie pocisków. Znalazł się między młotem a kowadłem. Postanowił podczołgać się do przodu. W głębokiej trawie nie było go widać i po dłuższej chwili znalazł się przy towarzyszach.
- To nie ja! - krzyczał.
- A kto? - Zapytała kobieta. - Przecież jeszcze przed momentem miałam twój sztylet na gardle, o tutaj - pokazała mu nacięcie - pamiętasz?
- Tak, ale to nie ma nic do rzeczy. - Jeden z bełtów wbił się w pień obok nich, wzbijając w powietrze tuman kurzu i odłamki kory. Jego lotka była czerwona, dziwnie znajoma dla sądnego. Podczołgał się do drzewa, złamał pocisk i przyjrzał mu się.
- Cholera! - Zaklął i wyrzucił pozostałość po bełcie przed siebie. - To ja, durnie! Nie potraficie rozpoznać cholernego kapelusza? - Odpowiedziała mu kolejna seria pocisków.
- Z kim tu przyszedłeś? - Zapytał go łucznik.
- Z nikim, sam was tropiłem.
- To kim są oni, dlaczego na nich krzyczysz? Możesz ich powstrzymać?
- Wygląda na to, że nie. - Odparł mężczyzna, po czym dodał. - Nie wiem czego chcą, nie wiem dlaczego strzelają do mnie. Nie mam pojęcia dlaczego... - Gdy to mówił za plecami kobiety pojawił się jeden z jego braci. Sądny odruchowo wycelował w jego stronę kuszę i pociągnął za spust. Mały bełt ugrzązł z chrzęstem w czaszce napastnika. - Teraz już się nie dowiemy. Jeśli chcemy się wydostać z tego bagna, żywi, musimy działać razem. Zgadzacie się?
Para wydawała się być zbita z tropu. Jeszcze przed chwilą ten ktoś miał wobec nich złe zamiary, a teraz prosi o pomoc. Nie zastanawiali się jednak długo, trzeba działać szybko, sytuacja zaczynała się robić nieciekawa.
- Dobra, - Odpowiedział mu łucznik. - Ilu ich jest?
- Teraz już tylko pięciu. Później wam wszystko opowiem. Teraz musimy ich zlikwidować.
Mężczyzna i kobieta przytaknęli i walka rozpoczęła się na dobre. Śmigające w powietrzu bełty świszczały złowieszczo. Pociski ciskane przez czarodziejkę huczały potwornie, ogień zalał leśną ścianę. Zza niej wysunęło się kilka mrocznych postaci. Jedna z nich niespostrzeżenie wyszła za łucznikiem.
- Ej! - Krzyknął sądny do towarzysza kobiety. - Łap! - I rzucił w jego kierunku jedną ze swoich kusz.
- Co mam z tym zrobić? - Zapytał zdezorientowany.
- Wypal mu w twarz, szybko, zanim on załatwi ciebie!
Łucznik nie zastanawiając się wycelował w głowę nieznajomego i pociągnął za spust. W tej samej chwili spowiła go czarna mgła a jego adwersarz zwalił się całym swym ciężarem na niego. Kiedy mężczyzna zepchnął go z siebie spostrzegł, że martwy nie ma połowy twarzy.
- Cóż to za piekielne cholerstwo!? - Odrzucił z wstrętem broń sądnemu. - Czterech! Zostało jeszcze czterech!
Edit: wtorek, 26 lutego 2013, godzina 19:33
Dokonano:
- korekty edytorskiej,
- korekty stylistycznej.
Ja miażdżyć!