Czarna chmura opadła a łucznik zaczął rozeznawać się w sytuacji. Napastnicy byli rozstawieni po dwóch stronach polany - z przodu i za plecami. To sprawiało że sytuacja była jeszcze bardziej trudna. Cholernie trudna.
- Cerx, zablokuj jednego za nami na lewo, zdejmij tego po prawej, ja zajmę się przodem. - wszystko działo się bardzo szybko; czarodziejka wyszukała szybko pnącza w pobliżu wrogiego sądnego i przypadła do ziemi kładąc na niej palce; po chwili źdźbła trawy w linii prostej do drzewa przy którym stał napastnik; Cerxina wykonała jeszcze jeden drugą ręką ruch - nieduża lecz zauważalna kula ognia pomknęła w kierunku przeciwnika. Jednocześnie zwiadowca zwinnie skoczył w stronę łuku który wcześniej odłożył żeby złapać kuszę. W czasie przewrotu w przód amortyzującego upadek na ręce złapał broń, po czym kucając sięgnął po jedną ze strzał która wypadła z jego kołczanu, nałożył pocisk na cięciwę naciągając ją szybko i wycelował naprędce w jednego z przeciwników. Posłał ją w kierunku napastnika który znajdował się z prawej strony.
Strzała pomknęła o wiele szybciej niż ognisty pocisk - gdyby tylko Mat widział działania Cerxiny (gdyby tylko miał na to czas) zorientowałby się o co chodzi. Pęd śmiercionośnego grotu zakończył się w klatce piersiowej sądnego. Brązowe drzewce strzały złamały się kiedy mężczyzna upadł na klatkę piersiową, drgając w ostatnich konwulsjach.
Lot ognistej kuli był mniej celny, jednak zamierzony. Pocisk leciał na tyle powoli, że napastnik zdążył odejść w bok - ten po którym nie było drzewa. Dokładnie w tym samym czasie kiedy uciekający kładł kroki, pnącza i korzenie wystrzeliły pod jego stopami i oplątały łydki, co poskutkowało upadkiem. Kolejne zielone oraz brązowe więzy spadały z poszycia i wyrastały spod ściółki, rozbrajając sądnego i unieszkodliwiając go.
Cała akcja trwała około dwudziestu sekund - w tym czasie pozostali dwaj sądni zdołali wystrzelić tylko kilka bełtów - jeden z nich zadarł nogę towarzysza czarodziejki.
Na polu bitwy zostało tylko dwóch wrogów zdolnych do walki - jeden z tyłu, leżący gdzieś w rowie, oraz drugi z przodu, chowający się za drzewem. Mat usiłował wysłać jeszcze parę strzał, jednak nie potrafił skoncentrować się na celowaniu z powodu ogromnego bólu rozchodzącego się coraz wyżej, w górę ciała. Padł szybko i ukrył się za niewielkim pniem, który rozdzielał pole bitwy na wspomniany wcześniej przód i tył, pozwalając dać osłaniać się przyjaciółce, a chcąc nie chcąc tajemniczemu mężczyźnie.
Ten który początkowo groził przyjaciółce łucznika nie zrobił zbyt wiele oprócz unikania bełtów i obserwowania działań dwójki. Synchronizacja i zaufanie pary była niewiarygodnie fascynująca - sądni nigdy nie byliby w stanie walczyć razem tak dobrze. Teraz jego kolej. W końcu musi udowodnić jakoś swoje dobre zamiary.
- Cerx, zablokuj jednego za nami na lewo, zdejmij tego po prawej, ja zajmę się przodem. - wszystko działo się bardzo szybko; czarodziejka wyszukała szybko pnącza w pobliżu wrogiego sądnego i przypadła do ziemi kładąc na niej palce; po chwili źdźbła trawy w linii prostej do drzewa przy którym stał napastnik; Cerxina wykonała jeszcze jeden drugą ręką ruch - nieduża lecz zauważalna kula ognia pomknęła w kierunku przeciwnika. Jednocześnie zwiadowca zwinnie skoczył w stronę łuku który wcześniej odłożył żeby złapać kuszę. W czasie przewrotu w przód amortyzującego upadek na ręce złapał broń, po czym kucając sięgnął po jedną ze strzał która wypadła z jego kołczanu, nałożył pocisk na cięciwę naciągając ją szybko i wycelował naprędce w jednego z przeciwników. Posłał ją w kierunku napastnika który znajdował się z prawej strony.
Strzała pomknęła o wiele szybciej niż ognisty pocisk - gdyby tylko Mat widział działania Cerxiny (gdyby tylko miał na to czas) zorientowałby się o co chodzi. Pęd śmiercionośnego grotu zakończył się w klatce piersiowej sądnego. Brązowe drzewce strzały złamały się kiedy mężczyzna upadł na klatkę piersiową, drgając w ostatnich konwulsjach.
Lot ognistej kuli był mniej celny, jednak zamierzony. Pocisk leciał na tyle powoli, że napastnik zdążył odejść w bok - ten po którym nie było drzewa. Dokładnie w tym samym czasie kiedy uciekający kładł kroki, pnącza i korzenie wystrzeliły pod jego stopami i oplątały łydki, co poskutkowało upadkiem. Kolejne zielone oraz brązowe więzy spadały z poszycia i wyrastały spod ściółki, rozbrajając sądnego i unieszkodliwiając go.
Cała akcja trwała około dwudziestu sekund - w tym czasie pozostali dwaj sądni zdołali wystrzelić tylko kilka bełtów - jeden z nich zadarł nogę towarzysza czarodziejki.
Na polu bitwy zostało tylko dwóch wrogów zdolnych do walki - jeden z tyłu, leżący gdzieś w rowie, oraz drugi z przodu, chowający się za drzewem. Mat usiłował wysłać jeszcze parę strzał, jednak nie potrafił skoncentrować się na celowaniu z powodu ogromnego bólu rozchodzącego się coraz wyżej, w górę ciała. Padł szybko i ukrył się za niewielkim pniem, który rozdzielał pole bitwy na wspomniany wcześniej przód i tył, pozwalając dać osłaniać się przyjaciółce, a chcąc nie chcąc tajemniczemu mężczyźnie.
Ten który początkowo groził przyjaciółce łucznika nie zrobił zbyt wiele oprócz unikania bełtów i obserwowania działań dwójki. Synchronizacja i zaufanie pary była niewiarygodnie fascynująca - sądni nigdy nie byliby w stanie walczyć razem tak dobrze. Teraz jego kolej. W końcu musi udowodnić jakoś swoje dobre zamiary.
odpalajta swe motóry
zakładajta a'la skóry
zakładajta a'la skóry