12-30-2012, 07:45 PM
Dwa dni minęły mi, jak z bicza strzelił. Przed południem pracowałam w knajpie, jako kelnerka, wieczorami zaś siedziałam przed telewizorem oglądając jakieś głupie filmy i odpoczywając przed robotą. Zima zbliżała się wielkimi krokami, było coraz chłodniej, a dni stawały się coraz krótsze. Niektórzy to lubili, szczególnie moi przyjaciele, ja jednak tęskniłam za latem i białymi nocami. Były to zjawiska przyrodnicze, związane z tym, że Petersburg znajduje się za kołem podbiegunowy, co w zimie skutkowało wytępowaniem zorzy polarnej, a latem właśnie białych nocy. To było coś pięknego. Zmierz łączył się ze świtem, zamiast ciemności niebo przybierało różową, bądź lawendową barwę. Trwało to tylko kilka dni – od dwudziestego czerwca do szesnastego lipca, ale były to najpiękniejsze dni w ciągu roku. Na ulice Petersburga wypływali turyści, zabawą i tańcom nie było końca, festyn gonił za festynem. Coś wspaniałego. Dni wolne od strzyg, zmartwień. Coś w sam raz dla mnie.
Trzeciego dnia zanim zdążyłam nawet wstać ktoś zapukał, a właściwie natarczywie obijał się do mych drzwi. Zwlokłam się z łóżka i założyłam szlafrok wiszący na oparciu krzesła w moim salonie. - Co się stało? - zapytałam otwierając drzwi.
-Nic – uśmiechnął się do mnie Kasjan trzymający w ręce bukiet róż. - Przyszedłem zobaczyć, jak sobie radzisz i jak tam twoje samopoczucie.
- Aha – wpuściłam go.
Gdy ja szybko doprowadzałam się do ładu, mój chłopak siedział na kanapie w salonie oglądając telewizor. Oczywiście nim się rozsiadł dał kwiaty do wazonu i nalał do nich wody.
Wreszcie ubrana i poczesana usiadłam obok niego na kanapie. Wybrałam sobie urlop na najbliższy tydzień twierdząc, że jadę do chorej matki. To było moją wymówką od dwóch lat, więc jeszcze trochę i będę musiała usprawiedliwić się jej śmiercią. Poza tym mamusia wciąż żyła i miała się dobrze.
Kasjan obdarzył mnie gorącym pocałunkiem i uśmiechnął się.
– Przygotowana już na jutro? - zagadnął obejmując mnie.
– Jeszcze nie całkiem. Muszę się spakować, wyczyścić broń, zaopatrzyć apteczkę. - Westchnęłam. - Ale dam radę, mam cały dzień!
– O dwudziestej ruszamy, a podróż trwa dziewięć godzin.
– Tak wiem. Tylko nadal zastanawiam się, po co tak daleko? - przyjrzałam się mu uważnie. Wiedziałam, że ma słabość do pieniędzy, ale modliłam się do Boga, by to kiedyś nas nie zgubiło.
– To dobra okazja, Natka. Nic się nie martw. Z wilkołakiem też sobie poradziliśmy.
Prychnęłam. Taaa poradziliśmy. To ja odwaliłam prawie całą robotę. On tylko nafaszerował futrzaka całym magazynkiem nabojów powlekanych srebrem. Gdyby były one srebrne, wystarczyłyby dwa strzały i bestia padłaby martwa.
Spojrzałam na niego z zwątpieniem.
– Nie boisz się, nie obawiasz? Nawet nie wiemy, ile ich będzie!
– Spokojnie. Na pewno niewiele. Strzygi nigdy nie zbierają się w dużych grupach – pogłaskał mnie uspokajająco po włosach. - będzie dobrze.
– Obyś się nie mylił – westchnęłam.
Rozmawialiśmy jeszcze godzinę o przygotowaniu, broni i takich podobnych bzdurach. Gdy Kasjan wyszedł zabrałam się za przygotowania. Najpierw spakowałam ubrania. Nic specjalnego, tylko to, co może się przydać. W Moskwie zimą było chyba nawet zimniej niż tutaj. Następnie zabrałam większą torbę niż moja ulubiona, z którą zawsze chodzę na łowy. Potrzebowałam czegoś większego, bo i robota była niemała. Dlatego nowa torba, którą dostałam od Kasjana została wytypowana do chlubnego zadania – przenoszenia mi broni. Spakowałam do niej karabin i pistolet z ostatniego polowania, a prócz tego także trzy srebrne kołki natchnione czterema żywiołami – ziemią, wodą, ogniem i powietrzem. Poza tym powędrował tam miecz i sztylet, które mogły posłużyć jako narzędzia do ścięcia głowy bestii. I oczywiście palnik gazowy, zapalniczka i zapałki, którymi można było podpalić strzygę. To były jedyne trzy sposoby na zabicie tych kreatur – zakołkowanie, podpalenie lub ścięcie głowy. Innych jak dotąd nie wymyślono.
Gdy już byłam gotowa i miałam pewność, że niczego nie zapomnę (oczywiście uzupełniona apteczka była już w walizce razem z fałszywym dowodem) ułożyłam się na kanapie i zabrałam za coś, czego nie robiłam od czasów szkoły – czytanie książki. Tak mnie wciągnęła, że o dziewiętnastej dopiero spostrzegłam się, że jest już ciemno i muszę się zbierać. Za piętnaście dwudziesta będą czekać pod kamienicą. Ubrałam się i przygotowałam szybko walizkę i torbę. Gdy Kasjan puścił mi sygnał zamknęłam drzwi na klucz i zbiegłam po schodach.
– I co gotowi? - zapytałam Kasjana, Borysa i Konrada po wpakowaniu walizek do bagażnika.
– Jasne, jeszcze tylko Aleks – powiedział Borys ruszając.
Przednie siedzenie było wolne i czekało na Aleksa, zaś na tyłach siedziałam ja przytulona do Kasjana i Konrad wiecznie opowiadający jakieś kawały.
Aleks wsiadł parę przecznic dalej i uśmiechnął się do nas radośnie, ale i z powagą w oczach. On był najstarszy i odpowiedzialny za nas.
– Wszyscy? - rozejrzał się po samochodzie. - To na polowanie!
Trzeciego dnia zanim zdążyłam nawet wstać ktoś zapukał, a właściwie natarczywie obijał się do mych drzwi. Zwlokłam się z łóżka i założyłam szlafrok wiszący na oparciu krzesła w moim salonie. - Co się stało? - zapytałam otwierając drzwi.
-Nic – uśmiechnął się do mnie Kasjan trzymający w ręce bukiet róż. - Przyszedłem zobaczyć, jak sobie radzisz i jak tam twoje samopoczucie.
- Aha – wpuściłam go.
Gdy ja szybko doprowadzałam się do ładu, mój chłopak siedział na kanapie w salonie oglądając telewizor. Oczywiście nim się rozsiadł dał kwiaty do wazonu i nalał do nich wody.
Wreszcie ubrana i poczesana usiadłam obok niego na kanapie. Wybrałam sobie urlop na najbliższy tydzień twierdząc, że jadę do chorej matki. To było moją wymówką od dwóch lat, więc jeszcze trochę i będę musiała usprawiedliwić się jej śmiercią. Poza tym mamusia wciąż żyła i miała się dobrze.
Kasjan obdarzył mnie gorącym pocałunkiem i uśmiechnął się.
– Przygotowana już na jutro? - zagadnął obejmując mnie.
– Jeszcze nie całkiem. Muszę się spakować, wyczyścić broń, zaopatrzyć apteczkę. - Westchnęłam. - Ale dam radę, mam cały dzień!
– O dwudziestej ruszamy, a podróż trwa dziewięć godzin.
– Tak wiem. Tylko nadal zastanawiam się, po co tak daleko? - przyjrzałam się mu uważnie. Wiedziałam, że ma słabość do pieniędzy, ale modliłam się do Boga, by to kiedyś nas nie zgubiło.
– To dobra okazja, Natka. Nic się nie martw. Z wilkołakiem też sobie poradziliśmy.
Prychnęłam. Taaa poradziliśmy. To ja odwaliłam prawie całą robotę. On tylko nafaszerował futrzaka całym magazynkiem nabojów powlekanych srebrem. Gdyby były one srebrne, wystarczyłyby dwa strzały i bestia padłaby martwa.
Spojrzałam na niego z zwątpieniem.
– Nie boisz się, nie obawiasz? Nawet nie wiemy, ile ich będzie!
– Spokojnie. Na pewno niewiele. Strzygi nigdy nie zbierają się w dużych grupach – pogłaskał mnie uspokajająco po włosach. - będzie dobrze.
– Obyś się nie mylił – westchnęłam.
Rozmawialiśmy jeszcze godzinę o przygotowaniu, broni i takich podobnych bzdurach. Gdy Kasjan wyszedł zabrałam się za przygotowania. Najpierw spakowałam ubrania. Nic specjalnego, tylko to, co może się przydać. W Moskwie zimą było chyba nawet zimniej niż tutaj. Następnie zabrałam większą torbę niż moja ulubiona, z którą zawsze chodzę na łowy. Potrzebowałam czegoś większego, bo i robota była niemała. Dlatego nowa torba, którą dostałam od Kasjana została wytypowana do chlubnego zadania – przenoszenia mi broni. Spakowałam do niej karabin i pistolet z ostatniego polowania, a prócz tego także trzy srebrne kołki natchnione czterema żywiołami – ziemią, wodą, ogniem i powietrzem. Poza tym powędrował tam miecz i sztylet, które mogły posłużyć jako narzędzia do ścięcia głowy bestii. I oczywiście palnik gazowy, zapalniczka i zapałki, którymi można było podpalić strzygę. To były jedyne trzy sposoby na zabicie tych kreatur – zakołkowanie, podpalenie lub ścięcie głowy. Innych jak dotąd nie wymyślono.
Gdy już byłam gotowa i miałam pewność, że niczego nie zapomnę (oczywiście uzupełniona apteczka była już w walizce razem z fałszywym dowodem) ułożyłam się na kanapie i zabrałam za coś, czego nie robiłam od czasów szkoły – czytanie książki. Tak mnie wciągnęła, że o dziewiętnastej dopiero spostrzegłam się, że jest już ciemno i muszę się zbierać. Za piętnaście dwudziesta będą czekać pod kamienicą. Ubrałam się i przygotowałam szybko walizkę i torbę. Gdy Kasjan puścił mi sygnał zamknęłam drzwi na klucz i zbiegłam po schodach.
– I co gotowi? - zapytałam Kasjana, Borysa i Konrada po wpakowaniu walizek do bagażnika.
– Jasne, jeszcze tylko Aleks – powiedział Borys ruszając.
Przednie siedzenie było wolne i czekało na Aleksa, zaś na tyłach siedziałam ja przytulona do Kasjana i Konrad wiecznie opowiadający jakieś kawały.
Aleks wsiadł parę przecznic dalej i uśmiechnął się do nas radośnie, ale i z powagą w oczach. On był najstarszy i odpowiedzialny za nas.
– Wszyscy? - rozejrzał się po samochodzie. - To na polowanie!
"Nikt prawie nie wie, dokąd go zaprowadzi droga, póki nie stanie u celu."
J.R.R.Tolkien