Pewnego wieczora, gdy siedziałem przy ognisku mrucząc sobie coś pod nosem i bawiąc się moim medalionem niepostrzeżenie uczułem ścisk na prawym ramieniu, nie mogąc się ruszyć zacząłem się drzeć w niebogłosy.
- Zamkniesz mordę, idioto? – szepnął bardzo poważnie tajemniczy osobnik – Bo jak nie to ja Ci ją zamknę…
- Dobra, już dobra, czego chcesz?
- Haha, ale Cię nabrałem Tysian – Mat usiadł obok mnie uderzając się w kolano – przyznaj, że prawie się posrałeś ze strachu, przyznaj!
- Spokojnie, wszystko dobrze – wyparłem się skrzętnie – Wiedziałem cały czas, że to Ty…
- Tak sądzisz? No dobra, zamknij się i słuchaj – spoważniał – rozmawiałem z siostrami, z Nalfeinem i uzyskałem pozwolenie – otóż chcę się wybrać do mojej ukochanej… Długo jej nie widziałem, a mam zamiar spełnić swoje zadanie…
- Jakie znowu zadanie – warknąłem - mówże po ludzku!!
- Ale obiecasz, że nikomu nie wygadasz?
- No nie…
Podał mi skrawek papieru, gdzie znajdowały się trzy punkty – niczym lista zakupów:
- Zasadzić drzewo
- Postawić dom
- Spłodzić syna
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Jesteś pewien? - zapytałem
- Nie wiem, co wyjdzie to wyjdzie, chłopie – poklepał mnie po ramieniu, uśmiechając się porozumiewawczo – Ty za to idź do chatki Hamisha, tam znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
- Jak tam chcesz – odparłem zrezygnowany – Co z resztą? Przecież byłeś czymś w rodzaju przywódcy…
- Nalfein wraz z Aideen i Denaris wrócą do miasta, tam mają się uczyć jakiejś nowej techniki śpiewu, za cholerę nie wiem o co chodzi, ale te stare wyjce od nauki śpiewu każdego potrafią doprowadzić do szału tak między nami więc życzmy im stalowych nerwów... no nic, śpij dobrze, ja rano wyruszam, trzymaj się, pamiętaj za sześć miesięcy – w tym samym miejscu, do zobaczyska!
Usnąłem, a jak to w wielu opowiadaniach bywa, powinienem znikąd wytrzasnąć co mi się śniło… o dziwo ten wesoły łucznik (w tym śnie oczywiście) mówił mi, że szykuje się niezła robota, no cóż, kazał mi działać, tak też zrobiłem…
Skoro świt zerwałem się z posłania czując, że nikogo wokół nie ma, zabrałem swoje bagaże (tutaj: płótno, ołówki tego typu sprawy – tak, byłem malarzem, pięknym malarzem - skrytobójcą) i ruszyłem do chatki naszego mistrza, która stała na skraju lasu. Przed samymi drzwiami doznałem pięknego, bliskiego spotkania z ziemią, bo akurat tam gdzie szedłem wystawał z ziemi korzeń jednego z drzew. Delikatnie zapukałem (ja zawsze pukam do drzwi, nawet jak idę do kibelka!) i nawet wiedząc, że nikogo w środku nie ma czułem, że muszę to zrobić. Drzwi powoli rozwarły się pod wpływem mojego uderzania – na moją głowę spadły mokre, śmierdzące szmaty, który przygniotły mnie na dobry kwadrans. Gdy już się wygramoliłem, podszedłem do stolika, na której leżała jakaś kartka, w tym momencie deska w podłodze ruszyła się (nie zwróciłem na nią uwagi…) i drewniany kij spadł uderzając mnie w głowę. Chwilę później podniosłem się i czytam:
„Kij, korzeń i ściereczki,
By za łatwo Ci nie było,
Idź mi z Bogiem mój ziomeczku!”
-Matpollo
Wyklinając Mata odwróciłem na drugą stronę i czytam (znowu) co następuje:
Wszyscy gdzieś poszli, zostałeś sam jak palec, dlatego żebyś się nie nudził – Twoim zadaniem jest odnalezienie tajemniczego zwoju, który zawiera informacje bardzo mi potrzebne i mogące się przydać. Dlatego tez udasz się Groty Zapomnienia i odnajdziesz go – bardzo proste i logiczne, żebyś się Tysiu nie pogubił…
Taki dziwny trochę ten list, ale patrzę niżej jakaś gwiazdka:
*Quest poboczny
Myślę osz w mordę, co do… cholery ma znaczyć ten cały „quest”, ale patrzę dalej:
*Quest poboczny: Udaj się do zamku, król potrzebuje jakiegoś portretu czy tam obrazu, a Tobie przyda się trochę złota, tak więc powodzenia!
Nie wiem dlaczego, ale po przeczytaniu tego, spojrzałem przed siebie, wyprostowałem się i powiedziałem głośno i mocarnie: „Przyjmuję!”. Do teraz nie wiem co to było, ale muszę zacząć mniej gadać do siebie, zdecydowanie.
- Zamkniesz mordę, idioto? – szepnął bardzo poważnie tajemniczy osobnik – Bo jak nie to ja Ci ją zamknę…
- Dobra, już dobra, czego chcesz?
- Haha, ale Cię nabrałem Tysian – Mat usiadł obok mnie uderzając się w kolano – przyznaj, że prawie się posrałeś ze strachu, przyznaj!
- Spokojnie, wszystko dobrze – wyparłem się skrzętnie – Wiedziałem cały czas, że to Ty…
- Tak sądzisz? No dobra, zamknij się i słuchaj – spoważniał – rozmawiałem z siostrami, z Nalfeinem i uzyskałem pozwolenie – otóż chcę się wybrać do mojej ukochanej… Długo jej nie widziałem, a mam zamiar spełnić swoje zadanie…
- Jakie znowu zadanie – warknąłem - mówże po ludzku!!
- Ale obiecasz, że nikomu nie wygadasz?
- No nie…
Podał mi skrawek papieru, gdzie znajdowały się trzy punkty – niczym lista zakupów:
- Zasadzić drzewo
- Postawić dom
- Spłodzić syna
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Jesteś pewien? - zapytałem
- Nie wiem, co wyjdzie to wyjdzie, chłopie – poklepał mnie po ramieniu, uśmiechając się porozumiewawczo – Ty za to idź do chatki Hamisha, tam znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
- Jak tam chcesz – odparłem zrezygnowany – Co z resztą? Przecież byłeś czymś w rodzaju przywódcy…
- Nalfein wraz z Aideen i Denaris wrócą do miasta, tam mają się uczyć jakiejś nowej techniki śpiewu, za cholerę nie wiem o co chodzi, ale te stare wyjce od nauki śpiewu każdego potrafią doprowadzić do szału tak między nami więc życzmy im stalowych nerwów... no nic, śpij dobrze, ja rano wyruszam, trzymaj się, pamiętaj za sześć miesięcy – w tym samym miejscu, do zobaczyska!
Usnąłem, a jak to w wielu opowiadaniach bywa, powinienem znikąd wytrzasnąć co mi się śniło… o dziwo ten wesoły łucznik (w tym śnie oczywiście) mówił mi, że szykuje się niezła robota, no cóż, kazał mi działać, tak też zrobiłem…
Skoro świt zerwałem się z posłania czując, że nikogo wokół nie ma, zabrałem swoje bagaże (tutaj: płótno, ołówki tego typu sprawy – tak, byłem malarzem, pięknym malarzem - skrytobójcą) i ruszyłem do chatki naszego mistrza, która stała na skraju lasu. Przed samymi drzwiami doznałem pięknego, bliskiego spotkania z ziemią, bo akurat tam gdzie szedłem wystawał z ziemi korzeń jednego z drzew. Delikatnie zapukałem (ja zawsze pukam do drzwi, nawet jak idę do kibelka!) i nawet wiedząc, że nikogo w środku nie ma czułem, że muszę to zrobić. Drzwi powoli rozwarły się pod wpływem mojego uderzania – na moją głowę spadły mokre, śmierdzące szmaty, który przygniotły mnie na dobry kwadrans. Gdy już się wygramoliłem, podszedłem do stolika, na której leżała jakaś kartka, w tym momencie deska w podłodze ruszyła się (nie zwróciłem na nią uwagi…) i drewniany kij spadł uderzając mnie w głowę. Chwilę później podniosłem się i czytam:
„Kij, korzeń i ściereczki,
By za łatwo Ci nie było,
Idź mi z Bogiem mój ziomeczku!”
-Matpollo
Wyklinając Mata odwróciłem na drugą stronę i czytam (znowu) co następuje:
Wszyscy gdzieś poszli, zostałeś sam jak palec, dlatego żebyś się nie nudził – Twoim zadaniem jest odnalezienie tajemniczego zwoju, który zawiera informacje bardzo mi potrzebne i mogące się przydać. Dlatego tez udasz się Groty Zapomnienia i odnajdziesz go – bardzo proste i logiczne, żebyś się Tysiu nie pogubił…
Taki dziwny trochę ten list, ale patrzę niżej jakaś gwiazdka:
*Quest poboczny
Myślę osz w mordę, co do… cholery ma znaczyć ten cały „quest”, ale patrzę dalej:
*Quest poboczny: Udaj się do zamku, król potrzebuje jakiegoś portretu czy tam obrazu, a Tobie przyda się trochę złota, tak więc powodzenia!
Nie wiem dlaczego, ale po przeczytaniu tego, spojrzałem przed siebie, wyprostowałem się i powiedziałem głośno i mocarnie: „Przyjmuję!”. Do teraz nie wiem co to było, ale muszę zacząć mniej gadać do siebie, zdecydowanie.