Aleatha

Pełna wersja: Gdzie się podziała Aleatha? - Część druga opowiadania
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
UWAGA! Opowiadanie będę wrzucał fragmentami co jeden/dwa dni.
Z góry zapowiadam, że opowiadanie nie miało na celu nikogo urazić i starałem się wszystko dobrze dobrać, żeby nikt nie poczuł się skrzywdzony.

-------------------------------------

Mija już dobre półtora roku jak na dobre zagościłem w pieleszach Aleathy i wiele się zmieniło od tego czasu, a że mam chwilę mili słuchacze to przytoczę Wam odrobinę przyjemnych chwil z mojego życia. Niestety wszystko ma swój początek jakże i wszystko ma swój koniec… Ha!! Ale Was wystraszyłem! Otóż mimo, że Aleatha nadal jest drużyną przyjaciół, tak to każdy wypuszcza się na coraz to dalsze tereny w poszukiwaniu własnego szczęścia. Czasami siadywaliśmy z Matem nad rzeczką obok lasu gadając o tym co moglibyśmy zrobić, aby nasz świat i przyjaźń Aleathy zmienić na lepsze. W praktyce wyglądało to tak, że Mat się starał i myślał, a ja puszczałem kaczki, wydurniałem się i rzucałem w niego piachem śmiejąc się przy tym jak idiota. Aideen wraz z Denaris coraz częściej wracały do miasta - tam gdzie mieszkałem. Mimo tego co ostatnio mówiłem, że szło się i szło (kurde, bo ja mam krótkie nóżki to ta droga trochę zajmuje!) to wystarczyło przejść na drugą stronę lasu na północ od naszego obozu i wychodziło się na ścieżkę prowadzącą do murów naszego ukochanego, nudnego miasteczka. Pewnego wieczoru przyszedł do nas Hamish z bardzo poważną miną i oświadczył nam bez zbędnych ceregieli, że opracował jakąś nową grę i zamierza zebrać swoją drużynę graczy.
Siedząc tak przy ognisku spojrzeliśmy po sobie z oczami co najmniej wielkości sowich…
- Chłopie, wiesz o co mu chodzi? – szepnąłem dyskretnie do Mata nie zważając na stojącego na kamieniu Hamisha z rozpostartymi jak do lotu rękoma - To się dzieje na jawie czy ja jeszcze śnię?
- Psia mać, nie wiem – odparł Matpollo, po czym zwrócił się do Hamisha – cholera… czyli mistrz serio od nas odchodzi?
- Nie na długo chłopcze, jeśli wrócę to prędko – pocieszył nas nasz nauczyciel – Jeśli wrócę… Ale z tego co widzę świetnie sobie beze mnie poradzicie.
Uśmiechnął się tylko, pomachał nam na „dowidzenia” i oddalił się. Powiało chłodem, w naszych sercach zrobiło się tak pusto, ale no nic, każdy z nas jakoś to wytrzyma, bo przecież Hamish do nas wróci (z tego co wiem, wraz ze swoim bratem osiągnęli w późniejszym czasie spory sukces w tej branży, tak więc luźne gacie, wszystko się jakoś ułożyło). Nalfein coraz częściej wypuszczał się do puszczy, gdzie znalazł sobie jakichś kolegów, nigdy nie chciał powiedzieć co z nimi robi, ale z każdego spotkania wraca jakoś dziwnie uśmiechnięty i szczęśliwy, a zaraz potem szybko kładzie się spać. Kończąc już wstęp napomknę jeszcze o Daylin, która znalazła swoje szczęście w życiu, przez co widujemy ją teraz pośród nas rzadziej niż śnieg w lecie.
Pewnego wieczora, gdy siedziałem przy ognisku mrucząc sobie coś pod nosem i bawiąc się moim medalionem niepostrzeżenie uczułem ścisk na prawym ramieniu, nie mogąc się ruszyć zacząłem się drzeć w niebogłosy.
- Zamkniesz mordę, idioto? – szepnął bardzo poważnie tajemniczy osobnik – Bo jak nie to ja Ci ją zamknę…
Czekam na więcej!

Pewnego wieczora, gdy siedziałem przy ognisku mrucząc sobie coś pod nosem i bawiąc się moim medalionem niepostrzeżenie uczułem ścisk na prawym ramieniu, nie mogąc się ruszyć zacząłem się drzeć w niebogłosy.
- Zamkniesz mordę, idioto? – szepnął bardzo poważnie tajemniczy osobnik – Bo jak nie to ja Ci ją zamknę…
- Dobra, już dobra, czego chcesz?
- Haha, ale Cię nabrałem Tysian – Mat usiadł obok mnie uderzając się w kolano – przyznaj, że prawie się posrałeś ze strachu, przyznaj!
- Spokojnie, wszystko dobrze – wyparłem się skrzętnie – Wiedziałem cały czas, że to Ty…
- Tak sądzisz? No dobra, zamknij się i słuchaj – spoważniał – rozmawiałem z siostrami, z Nalfeinem i uzyskałem pozwolenie – otóż chcę się wybrać do mojej ukochanej… Długo jej nie widziałem, a mam zamiar spełnić swoje zadanie…
- Jakie znowu zadanie – warknąłem - mówże po ludzku!!
- Ale obiecasz, że nikomu nie wygadasz?
- No nie…
Podał mi skrawek papieru, gdzie znajdowały się trzy punkty – niczym lista zakupów:
- Zasadzić drzewo
- Postawić dom
- Spłodzić syna

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Jesteś pewien? - zapytałem
- Nie wiem, co wyjdzie to wyjdzie, chłopie – poklepał mnie po ramieniu, uśmiechając się porozumiewawczo – Ty za to idź do chatki Hamisha, tam znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
- Jak tam chcesz – odparłem zrezygnowany – Co z resztą? Przecież byłeś czymś w rodzaju przywódcy…
- Nalfein wraz z Aideen i Denaris wrócą do miasta, tam mają się uczyć jakiejś nowej techniki śpiewu, za cholerę nie wiem o co chodzi, ale te stare wyjce od nauki śpiewu każdego potrafią doprowadzić do szału tak między nami więc życzmy im stalowych nerwów... no nic, śpij dobrze, ja rano wyruszam, trzymaj się, pamiętaj za sześć miesięcy – w tym samym miejscu, do zobaczyska!

Usnąłem, a jak to w wielu opowiadaniach bywa, powinienem znikąd wytrzasnąć co mi się śniło… o dziwo ten wesoły łucznik (w tym śnie oczywiście) mówił mi, że szykuje się niezła robota, no cóż, kazał mi działać, tak też zrobiłem…
Skoro świt zerwałem się z posłania czując, że nikogo wokół nie ma, zabrałem swoje bagaże (tutaj: płótno, ołówki tego typu sprawy – tak, byłem malarzem, pięknym malarzem - skrytobójcą) i ruszyłem do chatki naszego mistrza, która stała na skraju lasu. Przed samymi drzwiami doznałem pięknego, bliskiego spotkania z ziemią, bo akurat tam gdzie szedłem wystawał z ziemi korzeń jednego z drzew. Delikatnie zapukałem (ja zawsze pukam do drzwi, nawet jak idę do kibelka!) i nawet wiedząc, że nikogo w środku nie ma czułem, że muszę to zrobić. Drzwi powoli rozwarły się pod wpływem mojego uderzania – na moją głowę spadły mokre, śmierdzące szmaty, który przygniotły mnie na dobry kwadrans. Gdy już się wygramoliłem, podszedłem do stolika, na której leżała jakaś kartka, w tym momencie deska w podłodze ruszyła się (nie zwróciłem na nią uwagi…) i drewniany kij spadł uderzając mnie w głowę. Chwilę później podniosłem się i czytam:


„Kij, korzeń i ściereczki,
By za łatwo Ci nie było,
Idź mi z Bogiem mój ziomeczku!”
-Matpollo



Wyklinając Mata odwróciłem na drugą stronę i czytam (znowu) co następuje:

Wszyscy gdzieś poszli, zostałeś sam jak palec, dlatego żebyś się nie nudził – Twoim zadaniem jest odnalezienie tajemniczego zwoju, który zawiera informacje bardzo mi potrzebne i mogące się przydać. Dlatego tez udasz się Groty Zapomnienia i odnajdziesz go – bardzo proste i logiczne, żebyś się Tysiu nie pogubił…

Taki dziwny trochę ten list, ale patrzę niżej jakaś gwiazdka:

*Quest poboczny

Myślę osz w mordę, co do… cholery ma znaczyć ten cały „quest”, ale patrzę dalej:

*Quest poboczny: Udaj się do zamku, król potrzebuje jakiegoś portretu czy tam obrazu, a Tobie przyda się trochę złota, tak więc powodzenia!


Nie wiem dlaczego, ale po przeczytaniu tego, spojrzałem przed siebie, wyprostowałem się i powiedziałem głośno i mocarnie: „Przyjmuję!”. Do teraz nie wiem co to było, ale muszę zacząć mniej gadać do siebie, zdecydowanie.
Przecież to jest tak genialne, że ja pierdykam! Może nie jest jakieś super mega pod względem warsztatu, może czasem są błędy, ale każdemu się zdarzają, Ty za to nadrabiasz nietuzinkowym humorem i ironią. Dawaj więcej!!! Questy genialne xd
Czapki z głów Laugh genialne Tysian genialne byle więcej Laugh
Użekła mnie ta historia! Laugh czekam na dalszy ciąg i... na więcej Denaris. Happy
Fajnie i bardzo przyjemnie sie to opowiadanie czyta. Ciekawi mnie dalszy ciag, a slowo genialnie wydaje mi sie za molo zeby ogarnoc caly twoj pomysl...to poprostu "cos" niezwyklego stworzone prze ciebie Tys dla swoich przyjaciol to tak jagbys dawal im cos wspanialego poprzez opisywanie wspolnych lub calkiem wymyslonych przygod. To bardzo piekne no i coz braklo mi az slow... oby tak dalej Tys...czekam na wiecejLaugh
Dzisiaj dobry dzień, bo dam trochę więcej do czytania, cieszcie się i radujcie!
------------------

Drogi opisywał zbytnio nie będę, tak więc przejdę do samego sedna: wszedłem do miasta, po raz pierwszy po ponad roku iii… ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – niewiele się zmieniło! W każdej powieści musi się znaleźć jakiś nagły zwrot akcji, tak więc to był właśnie on…
Pierwsze co zrobiłem to wszedłem do swojego domu i kolejne zdziwienie – nie dopadła mnie „przeprowadzka” i wszystko jest na swoim miejscu, tak więc co robię? Rzucam wszystkie bambetle w kąt i biegnę do mojego ukochanego łóżeczka… spać!
Budzę się rano i dreptam uśmiechnięty do zamku. W środku – jak to w każdym królestwie – kolejka do króla jak za komuny (tylko, że… do króla nie było nikogo, a i tak musiałem czekać).
Tak więc wyjmuję swoje płótno i zaczynam coś szkryfać, nagle w korytarzu pojawia się dawna ma miłość, będąca jednocześnie córką króla, podbiega do mnie.
Coś mnie tknęło, takie wewnętrzne „co takiego!?”.
- No hej! Co rysujesz? – zapytuje patrząc na mnie swoimi maślanymi oczkami – Pokaaaż, pokaaaaż!
Nie mogłem nic z siebie wymamrotać, więc podałem jej tylko kartkę i czekałem co dalej się wydarzy.
- Co to jest? – dopytywała mnie dalej – Dlaczego nic nie mówisz? Przestraszyłam Cie?
W końcu coś trzeba było powiedzieć, nie? Pierwsze i jedyne słowo jakie przyszło mi do głowy to „nie” i tylko tyle z siebie wydusiłem.
- No to świetnie, słuchaj, mój ojciec jest zajęty na jakichś obradach, chodź ze mną do ogrodu, narysujesz mi coś? – uśmiechnęła się szczerze i przyjaźnie
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedziałem ochoczo, a w duchu mruknąłem do siebie – Uh… Mogłem częściej do zamku przychodzić.
Oprócz tego, że prawie wywaliłem się na schodach to było całkiem miło, a towarzystwo kobiety z rodu królewskiego dodawało mi swego rodzaju mocy i weny w rysowaniu. Po jakiejś godzinie miłego gawędzenia ktoś z zamku zawołał, że obrady się skończyły i jestem proszony do króla, a królewna na lekcję muzyki.
- Słuchaj, wiem, że jesteś malarzem, może nawet najlepszym jakiego znam (dobra, tego nie powiedział, ale no… chciałem się dowartościować, więc uznajmy, że chciał to powiedzieć a ja pisząc to opowiadanie w tym mu pomogłem!), lecz chciałbym Cię zapytać czy byłbyś w stanie zaprojektować mi altankę i taras w ogrodzie? Pragnę przebudować okolice zamku i patrząc po Twoich obrazach chciałbym zobaczyć Twoją wizję tego, co Ty na to? Cenę ustalimy jak skończysz, a na razie – czego Ci potrzeba?
Zastanowiłem się chwile, po czym odparłem:
- Nie ma najmniejszego problemu. Jeśli można… mógłbym prosić o jakieś miejsce, spokojne, gdzie mógłbym się skupić, gdyż u mnie w domu jest z tym ciężko…
Król zawołał jednego ze swych hm… nie wiem jak to określić, więc powiem, że przydupasów, tak więc przywołał jednego z nich i coś szepnął mu na ucho (LUDZIE!! Co to za tajemnice!?).
- Tak, jest jedna klasa wolna w naszej szkółce, tam możesz się „rozpakować”.
Ukłoniłem się nisko, wcześniej wymieniony przydupas skinął na mnie i ruszyliśmy w stronę mojego „biura” – jestem mały więc lubię wszystko wyolbrzymiać, cóż takie życie…
Nie miałem zamiaru zaczynać od razu, bo lenistwo jest chorobą, która trapi mnie od zawsze, tak więc ruszyłem skoro świt w południe dnia następnego, usiadłem sobie na ławce i zacząłem projektować myśląc sobie „Aaah… błooogi spokój…”. Spokoju miałem ledwo piętnaście minut, gdy drzwi się uchyliły, a jakaś osoba w wydaniu młodej dziewczyny mówiąc wprost wbiła mi się do biura i do mnie:
-Czeeeeść!
Spojrzałem z miną jakby ktoś wbił mi kolec do… twarzy, ale uśmiechnąłem się lekko i serdecznie:
- Witaj!
- Ej ej, rysujesz coś? Ja Cie ten… ja Cię znam!! Widziałam Twoje obrazy na wystawie u króla, aaa są genialne, Tysian, nieprawdaż?
Zamurowało mnie…
- Dziękuję bardzo, staram się choć nie wychodzą mi zbyt dobre, ale ej… skąd wiesz o Tysianie? (byłem serio wystraszony, gdyż nóż został w domku u Hamisha, a medalik czekał na mnie na łóżku, w domu – tak więc… skąd wiedziała?)
- Aaa tam… Ten wesoły człowieczyna, Mat, często przychodzi się napić do nas do karczmy, dawno to już było, jakieś pół roku temu, ale słyszałam jak mówił, że malarz Tysian w końcu zaliczył… Choć nie wiem co dokładnie, ale mam nadzieję, że to nic złego.
- I Ty to pamiętasz!? – niemal krzyknąłem, po czym zacząłem się tłumaczyć – A z tym zaliczaniem to chodziło o ten test i takie tam.
- A… tak wyszło , ale już, spokojnie… nie produkuj się – uśmiechnęła się szeroko i podeszła bliżej – wiem, że masz dużo roboty, ale ten no… zrobiłbyś coś dla mnie?
Jej oczy zaświeciły się, wyglądała tak jakby miała mi się zaraz oświadczyć, troszkę zdezorientowany, ale z ciekowością zapytałem:
- Co takiego mógłbym dla szanownej panienki zrobić? – zacząłem się trochę droczyć
- Weź nie rób tak… - spojrzała na mnie miną podobną do tej z jaką ją przywitałem – Malowałeś kiedyś portret?
Zastanowiłem się chwilę…
- Wiesz, że chyba nie? – była w moim wieku, więc mówiłem prosto „per Ty”
- A namalowałbyś? Wiesz… bo mi się marzył taki bardzo własny portret! Tak! I jeszcze do tego cytat, już nawet wiem jaki! Ej to namalowałbyś? Proszęęęę. Ja sama chciałabym umieć rysować, ale nie jestem w stanie zdobyć takiego wyposażenia…
- No spoko, wieczory mam wolne i tak nie mam co robić więc czemu nie… Ale to byś musiała ten… czy przyjść do mnie, pewnie masz wiele innych rzeczy do roboty (TRYB PESYMISTY WŁĄCZONY!) – zacząłem marudzić i smęcić.
- A tam, wystarczy, że przygotujesz coś do jedzenia, jakiś gramofon, oooo, może pośpiewamy sobie?
- Yyy… Dobrze? Jak tam chcesz… – odparłem szczerząc się z leksza, a w jej oczach widniał triumf i zwycięstwo. – Tylko powiedz mi dziecko ( w tym momencie jej mina nabrała mrocznego wyrazu ), jak Ty masz na imię?
- Aaaa zapomniałabym!! Słuchaj, nie lubię za bardzo swojego imienia, ale wołają na mnie Krysa, tak więc pamiętaj: coś do przekąszenia, gramofon, ja wezmę jakieś płyty, dziś wieczorem i malujeeemy! W końcu będę miała portret!
Wybiegła z klasy (bo to była sala lekcyjna), wciąż mówiąc o tym portrecie, a ja zostałem sam, strasznie zdziwiony, jakbym przespał jakaś wojnę, coś w tym stylu…
- Kurde, chłopie – powiedziałem do samego siebie – nie wiem kto to był, ale miejmy nadzieję, że nie ma złych zamiarów…
LolLolLolLol
Cytat:dawno to już było, jakieś pół roku temu, ale słyszałam jak mówił, że malarz Tysian w końcu zaliczył…
Uśmiechnąłem się i wróciłem do szkicowania.

Ekehem, ekehem… Dobrze, czas na chwilę przerwy od naszego świata rzeczywistego.
Jak w poprzedniej części skupiłem się mocno na opisywaniu moich przyjaciół, tak więc czas na naszą z pozoru cichą, ale bardzo niepospolitą i wyjątkową Krysię.
Wpadła ona do klasy malarza, idąc na lekcję pianina, na którą zapisali ją rodzice (tak! Każda lekcja i ogólnie prawie każdy powód będzie związany z muzyką w tym opowiadaniu!), a jak wiadomo, jak się komuś czegoś bardzo nie chce to robi wszystko by tego czegoś nie robić („Tyś, nie filozuj!”).
Ogółem Krysę charakteryzuje nieprzeciętny charakter, drugiej takiej osoby w życiu nie spotkałem…
Była bardzo miła, choć człowiek musiał sobie czymś zasłużyć, aby być zaakceptowanym (tak, w moim przypadku chodziło o nieskazitelny wdzięk i urodę…). Uwielbiała muzykę, przy każdej chwili spędzonej przy niej można było słyszeć jak śpiewa sobie pod nosem, lub nuci jakaś melodię.
Mimo, że rzadko się zgadzaliśmy, czasem nawet sprzeczaliśmy, to była ona dobrą towarzyszką i jak później doszło co do czego – świetną przyjaciółką, osobą godną zaufania, z którą można było milczeć, śpiewać, krzyczeć, nawet płakać i śmiać się jednocześnie. Jej obecność bardzo przypominała mi to co miałem będąc wśród Mata i reszty Aleathy – rodzinne ciepło (brzmi dziwnie, ale tak jest, serio).
Z wyglądu: dobrze jej z oczu patrzyło, nie za wysoka, nie za niska, w sam raz, gdy ją poznałem – włosy miała jeszcze długie, ogólnie wyglądem ładna z niej dziewczyna. Przepraszam, że się rozpisałem, całe opowiadanie praktycznie opisów nie było, tak więc, pozdrawiam!


Po kilku dniach przepełnionych męczarnią związaną z projektem dla króla postanowiłem zrobić sobie dzień wolny, bo jeśli sam go sobie nie dam to nikt mi go nie da, ot takie życie… i wyruszyć w tajemniczą podróż, aby odwiedzić nasze kochane siostrzyczki Cerx i Denaris. Po półgodzinnych poszukiwaniach odnalazłem ich adres. Gdy dotarłem do drzwi, kulturalnie zapukałem, a oczekując okrzyku radości na mój widok trochę przeliczyłem, gdyż w drzwiach otworzyło się takie malusie okienko, a przez nie wyjrzało oko Denaris, a jej głos mówi do mnie:
- Cześć Tyś! Hasło…
- Jakie hasło?
- No wiesz… takie zasady, Ty mówisz hasło, a ja Cie wpuszczam.
Jak dobrze, że zabrałem medalion, który pozwalał na szybkie skradanie się, tak więc zamknąłem oczy i przycisnąłem go do siebie, bo chyba tak właśnie działał, szczerze dawno go nie używałem więc tak trochę eksperymentowałem. W mgnieniu oka pojawiłem się już w domu.
- Przecież Wy nie macie hasła – powiedziałem zdziwiony – więc o co Ci chodzi?
- Tak, ale tylko Ty to wiesz, a jak ktoś przyjdzie to się będzie męczył z hasłem którego nie ma – Denaris uśmiechnęła się triumfalnie.
- Sprytne, a gdzie jest Cerxina? Dawno jej nie widziałem i stęskniłem się za nią tak szczerze.
W tym momencie wyżej wspomniana zbiegła po schodach trochę zdenerwowana
- Ja już z nim nie wytrzymam, łazi za mną i ciągle chce grać! Denaris, weź mnie zastąp do cholery i zajmij go na chwilę, o cześć Tyś, wiedziałeś, że Nalf znalazł jakąś grę karcianą i teraz nic nie robi tylko w nią gra?
Denaris wyszła, a my z Cerxiną usiedliśmy przy kominku nucąc sobie stare melodie znane jeszcze z naszego obozowiska na polanie.
- A jak sobie tam radzisz? – powiedziała tajemniczo po chwili moja przyjaciółka – noo, już słyszałam, nieźle… może w końcu Ci się uda, pamiętaj: staraj się, bądź szczery i cierpliwy, a poradzisz sobie!
- Yyy… O czym Ty do mnie mówisz? – zapytałem nie wiedząc bardzo co mam myśleć – masz na myśli to to..? Nie, weź daj spokój…
- No dobrze, niech to będzie Twoją tajemnicą, może kiedyś…
- Tak, kiedyś… - westchnąłem ciężko – A Wy jak tu żyjecie? Tęsknię za Wami, nawet nie wiesz jak bardzo, a Mat wróci dopiero za jakieś parę miesięcy, wtedy znów wracamy do obozowiska, prawda?
- Zobaczymy czy będziesz chciał wrócić, haha – roześmiała się Cerxina – Ja na pewno wracam, a z tego co wiem, Mat, gdy wróci będzie chciał wyruszyć na jakąś wycieczkę gdzieś daleko, dlatego będziemy musieli zostawić wszystko na rok, może więcej.
- Zostawić… wszystko..? – jęknąłem wystraszony – ja… ja nie wiem, jak na razie, muszę skończyć ten głupi projekt dla króla, a taaak mi się tego nie chce robić.
- No to przemyśl to kolego, wiem, że podejmiesz dobrą decyzję, jak coś, przyjdź do mnie, to razem wszystko ustalimy!
- Ja w każdym bądź razie wyruszam na parę dni, przyjdę się jeszcze pożegnać, bo wiesz… mam misję, wszystko opowiem Ci jak wrócę – wstawałem już powoli.
Krzyknąłem jeszcze „cześć” dla Denaris, która siedziała na górze z Nalfem.
Ten zaś słysząc mój głos, a raczej krzyk wychylił się głowę ze schodów:
- Idziesz już? – zapytał roześmiany – Szkoda, ale to ja wracam grać, jeszcze trochę i powiększę moją serię zwycięstw o kolejne dwa!
- No nic, powodzenia, trzymaj się, przyjacielu!
Stron: 1 2 3