05-03-2014, 10:22 AM
Dzisiaj dobry dzień, bo dam trochę więcej do czytania, cieszcie się i radujcie!
------------------
Drogi opisywał zbytnio nie będę, tak więc przejdę do samego sedna: wszedłem do miasta, po raz pierwszy po ponad roku iii… ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – niewiele się zmieniło! W każdej powieści musi się znaleźć jakiś nagły zwrot akcji, tak więc to był właśnie on…
Pierwsze co zrobiłem to wszedłem do swojego domu i kolejne zdziwienie – nie dopadła mnie „przeprowadzka” i wszystko jest na swoim miejscu, tak więc co robię? Rzucam wszystkie bambetle w kąt i biegnę do mojego ukochanego łóżeczka… spać!
Budzę się rano i dreptam uśmiechnięty do zamku. W środku – jak to w każdym królestwie – kolejka do króla jak za komuny (tylko, że… do króla nie było nikogo, a i tak musiałem czekać).
Tak więc wyjmuję swoje płótno i zaczynam coś szkryfać, nagle w korytarzu pojawia się dawna ma miłość, będąca jednocześnie córką króla, podbiega do mnie.
Coś mnie tknęło, takie wewnętrzne „co takiego!?”.
- No hej! Co rysujesz? – zapytuje patrząc na mnie swoimi maślanymi oczkami – Pokaaaż, pokaaaaż!
Nie mogłem nic z siebie wymamrotać, więc podałem jej tylko kartkę i czekałem co dalej się wydarzy.
- Co to jest? – dopytywała mnie dalej – Dlaczego nic nie mówisz? Przestraszyłam Cie?
W końcu coś trzeba było powiedzieć, nie? Pierwsze i jedyne słowo jakie przyszło mi do głowy to „nie” i tylko tyle z siebie wydusiłem.
- No to świetnie, słuchaj, mój ojciec jest zajęty na jakichś obradach, chodź ze mną do ogrodu, narysujesz mi coś? – uśmiechnęła się szczerze i przyjaźnie
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedziałem ochoczo, a w duchu mruknąłem do siebie – Uh… Mogłem częściej do zamku przychodzić.
Oprócz tego, że prawie wywaliłem się na schodach to było całkiem miło, a towarzystwo kobiety z rodu królewskiego dodawało mi swego rodzaju mocy i weny w rysowaniu. Po jakiejś godzinie miłego gawędzenia ktoś z zamku zawołał, że obrady się skończyły i jestem proszony do króla, a królewna na lekcję muzyki.
- Słuchaj, wiem, że jesteś malarzem, może nawet najlepszym jakiego znam (dobra, tego nie powiedział, ale no… chciałem się dowartościować, więc uznajmy, że chciał to powiedzieć a ja pisząc to opowiadanie w tym mu pomogłem!), lecz chciałbym Cię zapytać czy byłbyś w stanie zaprojektować mi altankę i taras w ogrodzie? Pragnę przebudować okolice zamku i patrząc po Twoich obrazach chciałbym zobaczyć Twoją wizję tego, co Ty na to? Cenę ustalimy jak skończysz, a na razie – czego Ci potrzeba?
Zastanowiłem się chwile, po czym odparłem:
- Nie ma najmniejszego problemu. Jeśli można… mógłbym prosić o jakieś miejsce, spokojne, gdzie mógłbym się skupić, gdyż u mnie w domu jest z tym ciężko…
Król zawołał jednego ze swych hm… nie wiem jak to określić, więc powiem, że przydupasów, tak więc przywołał jednego z nich i coś szepnął mu na ucho (LUDZIE!! Co to za tajemnice!?).
- Tak, jest jedna klasa wolna w naszej szkółce, tam możesz się „rozpakować”.
Ukłoniłem się nisko, wcześniej wymieniony przydupas skinął na mnie i ruszyliśmy w stronę mojego „biura” – jestem mały więc lubię wszystko wyolbrzymiać, cóż takie życie…
Nie miałem zamiaru zaczynać od razu, bo lenistwo jest chorobą, która trapi mnie od zawsze, tak więc ruszyłem skoro świt w południe dnia następnego, usiadłem sobie na ławce i zacząłem projektować myśląc sobie „Aaah… błooogi spokój…”. Spokoju miałem ledwo piętnaście minut, gdy drzwi się uchyliły, a jakaś osoba w wydaniu młodej dziewczyny mówiąc wprost wbiła mi się do biura i do mnie:
-Czeeeeść!
Spojrzałem z miną jakby ktoś wbił mi kolec do… twarzy, ale uśmiechnąłem się lekko i serdecznie:
- Witaj!
- Ej ej, rysujesz coś? Ja Cie ten… ja Cię znam!! Widziałam Twoje obrazy na wystawie u króla, aaa są genialne, Tysian, nieprawdaż?
Zamurowało mnie…
- Dziękuję bardzo, staram się choć nie wychodzą mi zbyt dobre, ale ej… skąd wiesz o Tysianie? (byłem serio wystraszony, gdyż nóż został w domku u Hamisha, a medalik czekał na mnie na łóżku, w domu – tak więc… skąd wiedziała?)
- Aaa tam… Ten wesoły człowieczyna, Mat, często przychodzi się napić do nas do karczmy, dawno to już było, jakieś pół roku temu, ale słyszałam jak mówił, że malarz Tysian w końcu zaliczył… Choć nie wiem co dokładnie, ale mam nadzieję, że to nic złego.
- I Ty to pamiętasz!? – niemal krzyknąłem, po czym zacząłem się tłumaczyć – A z tym zaliczaniem to chodziło o ten test i takie tam.
- A… tak wyszło , ale już, spokojnie… nie produkuj się – uśmiechnęła się szeroko i podeszła bliżej – wiem, że masz dużo roboty, ale ten no… zrobiłbyś coś dla mnie?
Jej oczy zaświeciły się, wyglądała tak jakby miała mi się zaraz oświadczyć, troszkę zdezorientowany, ale z ciekowością zapytałem:
- Co takiego mógłbym dla szanownej panienki zrobić? – zacząłem się trochę droczyć
- Weź nie rób tak… - spojrzała na mnie miną podobną do tej z jaką ją przywitałem – Malowałeś kiedyś portret?
Zastanowiłem się chwilę…
- Wiesz, że chyba nie? – była w moim wieku, więc mówiłem prosto „per Ty”
- A namalowałbyś? Wiesz… bo mi się marzył taki bardzo własny portret! Tak! I jeszcze do tego cytat, już nawet wiem jaki! Ej to namalowałbyś? Proszęęęę. Ja sama chciałabym umieć rysować, ale nie jestem w stanie zdobyć takiego wyposażenia…
- No spoko, wieczory mam wolne i tak nie mam co robić więc czemu nie… Ale to byś musiała ten… czy przyjść do mnie, pewnie masz wiele innych rzeczy do roboty (TRYB PESYMISTY WŁĄCZONY!) – zacząłem marudzić i smęcić.
- A tam, wystarczy, że przygotujesz coś do jedzenia, jakiś gramofon, oooo, może pośpiewamy sobie?
- Yyy… Dobrze? Jak tam chcesz… – odparłem szczerząc się z leksza, a w jej oczach widniał triumf i zwycięstwo. – Tylko powiedz mi dziecko ( w tym momencie jej mina nabrała mrocznego wyrazu ), jak Ty masz na imię?
- Aaaa zapomniałabym!! Słuchaj, nie lubię za bardzo swojego imienia, ale wołają na mnie Krysa, tak więc pamiętaj: coś do przekąszenia, gramofon, ja wezmę jakieś płyty, dziś wieczorem i malujeeemy! W końcu będę miała portret!
Wybiegła z klasy (bo to była sala lekcyjna), wciąż mówiąc o tym portrecie, a ja zostałem sam, strasznie zdziwiony, jakbym przespał jakaś wojnę, coś w tym stylu…
- Kurde, chłopie – powiedziałem do samego siebie – nie wiem kto to był, ale miejmy nadzieję, że nie ma złych zamiarów…
------------------
Drogi opisywał zbytnio nie będę, tak więc przejdę do samego sedna: wszedłem do miasta, po raz pierwszy po ponad roku iii… ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – niewiele się zmieniło! W każdej powieści musi się znaleźć jakiś nagły zwrot akcji, tak więc to był właśnie on…
Pierwsze co zrobiłem to wszedłem do swojego domu i kolejne zdziwienie – nie dopadła mnie „przeprowadzka” i wszystko jest na swoim miejscu, tak więc co robię? Rzucam wszystkie bambetle w kąt i biegnę do mojego ukochanego łóżeczka… spać!
Budzę się rano i dreptam uśmiechnięty do zamku. W środku – jak to w każdym królestwie – kolejka do króla jak za komuny (tylko, że… do króla nie było nikogo, a i tak musiałem czekać).
Tak więc wyjmuję swoje płótno i zaczynam coś szkryfać, nagle w korytarzu pojawia się dawna ma miłość, będąca jednocześnie córką króla, podbiega do mnie.
Coś mnie tknęło, takie wewnętrzne „co takiego!?”.
- No hej! Co rysujesz? – zapytuje patrząc na mnie swoimi maślanymi oczkami – Pokaaaż, pokaaaaż!
Nie mogłem nic z siebie wymamrotać, więc podałem jej tylko kartkę i czekałem co dalej się wydarzy.
- Co to jest? – dopytywała mnie dalej – Dlaczego nic nie mówisz? Przestraszyłam Cie?
W końcu coś trzeba było powiedzieć, nie? Pierwsze i jedyne słowo jakie przyszło mi do głowy to „nie” i tylko tyle z siebie wydusiłem.
- No to świetnie, słuchaj, mój ojciec jest zajęty na jakichś obradach, chodź ze mną do ogrodu, narysujesz mi coś? – uśmiechnęła się szczerze i przyjaźnie
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedziałem ochoczo, a w duchu mruknąłem do siebie – Uh… Mogłem częściej do zamku przychodzić.
Oprócz tego, że prawie wywaliłem się na schodach to było całkiem miło, a towarzystwo kobiety z rodu królewskiego dodawało mi swego rodzaju mocy i weny w rysowaniu. Po jakiejś godzinie miłego gawędzenia ktoś z zamku zawołał, że obrady się skończyły i jestem proszony do króla, a królewna na lekcję muzyki.
- Słuchaj, wiem, że jesteś malarzem, może nawet najlepszym jakiego znam (dobra, tego nie powiedział, ale no… chciałem się dowartościować, więc uznajmy, że chciał to powiedzieć a ja pisząc to opowiadanie w tym mu pomogłem!), lecz chciałbym Cię zapytać czy byłbyś w stanie zaprojektować mi altankę i taras w ogrodzie? Pragnę przebudować okolice zamku i patrząc po Twoich obrazach chciałbym zobaczyć Twoją wizję tego, co Ty na to? Cenę ustalimy jak skończysz, a na razie – czego Ci potrzeba?
Zastanowiłem się chwile, po czym odparłem:
- Nie ma najmniejszego problemu. Jeśli można… mógłbym prosić o jakieś miejsce, spokojne, gdzie mógłbym się skupić, gdyż u mnie w domu jest z tym ciężko…
Król zawołał jednego ze swych hm… nie wiem jak to określić, więc powiem, że przydupasów, tak więc przywołał jednego z nich i coś szepnął mu na ucho (LUDZIE!! Co to za tajemnice!?).
- Tak, jest jedna klasa wolna w naszej szkółce, tam możesz się „rozpakować”.
Ukłoniłem się nisko, wcześniej wymieniony przydupas skinął na mnie i ruszyliśmy w stronę mojego „biura” – jestem mały więc lubię wszystko wyolbrzymiać, cóż takie życie…
Nie miałem zamiaru zaczynać od razu, bo lenistwo jest chorobą, która trapi mnie od zawsze, tak więc ruszyłem skoro świt w południe dnia następnego, usiadłem sobie na ławce i zacząłem projektować myśląc sobie „Aaah… błooogi spokój…”. Spokoju miałem ledwo piętnaście minut, gdy drzwi się uchyliły, a jakaś osoba w wydaniu młodej dziewczyny mówiąc wprost wbiła mi się do biura i do mnie:
-Czeeeeść!
Spojrzałem z miną jakby ktoś wbił mi kolec do… twarzy, ale uśmiechnąłem się lekko i serdecznie:
- Witaj!
- Ej ej, rysujesz coś? Ja Cie ten… ja Cię znam!! Widziałam Twoje obrazy na wystawie u króla, aaa są genialne, Tysian, nieprawdaż?
Zamurowało mnie…
- Dziękuję bardzo, staram się choć nie wychodzą mi zbyt dobre, ale ej… skąd wiesz o Tysianie? (byłem serio wystraszony, gdyż nóż został w domku u Hamisha, a medalik czekał na mnie na łóżku, w domu – tak więc… skąd wiedziała?)
- Aaa tam… Ten wesoły człowieczyna, Mat, często przychodzi się napić do nas do karczmy, dawno to już było, jakieś pół roku temu, ale słyszałam jak mówił, że malarz Tysian w końcu zaliczył… Choć nie wiem co dokładnie, ale mam nadzieję, że to nic złego.
- I Ty to pamiętasz!? – niemal krzyknąłem, po czym zacząłem się tłumaczyć – A z tym zaliczaniem to chodziło o ten test i takie tam.
- A… tak wyszło , ale już, spokojnie… nie produkuj się – uśmiechnęła się szeroko i podeszła bliżej – wiem, że masz dużo roboty, ale ten no… zrobiłbyś coś dla mnie?
Jej oczy zaświeciły się, wyglądała tak jakby miała mi się zaraz oświadczyć, troszkę zdezorientowany, ale z ciekowością zapytałem:
- Co takiego mógłbym dla szanownej panienki zrobić? – zacząłem się trochę droczyć
- Weź nie rób tak… - spojrzała na mnie miną podobną do tej z jaką ją przywitałem – Malowałeś kiedyś portret?
Zastanowiłem się chwilę…
- Wiesz, że chyba nie? – była w moim wieku, więc mówiłem prosto „per Ty”
- A namalowałbyś? Wiesz… bo mi się marzył taki bardzo własny portret! Tak! I jeszcze do tego cytat, już nawet wiem jaki! Ej to namalowałbyś? Proszęęęę. Ja sama chciałabym umieć rysować, ale nie jestem w stanie zdobyć takiego wyposażenia…
- No spoko, wieczory mam wolne i tak nie mam co robić więc czemu nie… Ale to byś musiała ten… czy przyjść do mnie, pewnie masz wiele innych rzeczy do roboty (TRYB PESYMISTY WŁĄCZONY!) – zacząłem marudzić i smęcić.
- A tam, wystarczy, że przygotujesz coś do jedzenia, jakiś gramofon, oooo, może pośpiewamy sobie?
- Yyy… Dobrze? Jak tam chcesz… – odparłem szczerząc się z leksza, a w jej oczach widniał triumf i zwycięstwo. – Tylko powiedz mi dziecko ( w tym momencie jej mina nabrała mrocznego wyrazu ), jak Ty masz na imię?
- Aaaa zapomniałabym!! Słuchaj, nie lubię za bardzo swojego imienia, ale wołają na mnie Krysa, tak więc pamiętaj: coś do przekąszenia, gramofon, ja wezmę jakieś płyty, dziś wieczorem i malujeeemy! W końcu będę miała portret!
Wybiegła z klasy (bo to była sala lekcyjna), wciąż mówiąc o tym portrecie, a ja zostałem sam, strasznie zdziwiony, jakbym przespał jakaś wojnę, coś w tym stylu…
- Kurde, chłopie – powiedziałem do samego siebie – nie wiem kto to był, ale miejmy nadzieję, że nie ma złych zamiarów…