05-05-2014, 08:40 AM
Nothing perv today, nothing perv always.
-------------
Pochodziłem jeszcze po mieście, niestety zaraz się ściemniło i musiałem wracać do domu,
byłem też u króla zawiadomić, że wyruszam „gdzieś” i wrócę „kiedyś” z naciskiem na „niedługo”.
Siedząc sobie przy kominku, rozmyślałem czym jest ten magiczny przedmiot, który jest taki ważny dla Mata, ile niebezpieczeństw na mnie czyha, czy będę mógł umrzeć i takie… wewnętrzne rozterki bohatera powieści. W tle towarzyszyły mi krople deszczu uderzające o dach, a okno miałem otwarte, więc jeszcze bardziej dodawało mi uroku.
W chwilę później usłyszałem pukanie do drzwi, choć nikogo się nie spodziewałem o tej porze i w taką pogodę, ale nic… pobiegłem otworzyć, a u moich drzwi stała Krysia.
- Co się stało!? – zapytałem wystraszony, zapominając, że ona wciąż stoi na deszczu.
- Smutno mi – odparła
Nie wnikałem o co chodzi, ale zaprosiłem do środka, dałem koc i posadziłem przy kominku, aby się ogrzała.
- Ale to jak Ci mogę pomóc? – zapytałem nie wiedząc zbytnio co robić.
- Nie wiem… nie wiem nawet co ze sobą zrobić. – szepnęła pociągając tylko nosem.
Sam nie wiedziałem co mam uczynić, więc objąłem ją tylko i zapytałem:
- A pośpiewamy sobie?
- Spojrzała na mnie, a jej oczy zaiskrzyły.
Pierwszy raz przed kimś tak się otworzyłem, pierwszy raz z kimś zaśpiewałem, tak dziwnie, dziwnie ale fajne…
Było strasznie późno, gdy to nasze śpiewy zaczęły dobiegać końca, byłem zachrypnięty, ale czułem się spełniony, że chociaż spróbowałem komuś pomóc, taki plusik, dobry uczynek.
Wypadało ją też zawiadomić, że wybywam z domu na tą wyprawę po ten nieszczęsny zwój (no cóż, wolałem jej powiedzieć, bo kto by się martwił jeśli coś by mi się stało?)
- A gdzie idzieeesz? – zapytała podejrzliwie.
- Sam nie wiem… Mat gdzieś mnie wysyła i muszę iść i zdobyć dla niego jakiś tajemniczy zwój.
Tak jakby wygadałem się właśnie o wszystkim (to znaczy wiedziałem niewiele, ale to właśnie to „wszystko”), no ale cóż, przyjaciołom się ufa uf uf…
- I tak sam pójdziesz!? – oburzyła się – Nieeee… Nie ma tak dobrze! Ktoś musi Cię wkurzać!
- Nie mów mi, że chcesz iść ze mną… Przecież to niebezpieczne – zacząłem się wzbraniać.
- Chcę iść i pójdę! Zobaczysz! – mówiąc to uśmiechnęła się, mrugnęła mi porozumiewawczo dając do zrozumienia, że co ona powie – tak też się stanie.
Chwilę później mój gość wyszedł, a ja pierwsze co zrobiłem to padłem na ziemię jak długi i zasnąłem…
Rankiem obudziło mnie pianie koguta, nadal leżałem na podłodze… No nic, chcąc nie chcąc dźwigam dupę, idę się umyć. Seria chlupnięć zimną wodą w twarz troszkę mi pomogła, więc zacząłem powoli zbierać się do wymarszu, pakuję i wymieniam:
- Medalion: jest!
- Jedzenie: jest!
- Nóż: jest! (W domku u Hamisha, ale jest.)
Płótna, ani nic ze sprzętu do malowania nie zabierałem ze sobą, bo jakby mnie porwali albo coś to nie mogą posiąść moich dzieł, które bym w tym czasie namalował, ohoho co to to nie!
„Chyba wszystko” - mruknąłem do siebie, a w tym czasie usłyszałem uderzenie w drzwi.
Ja otwieram, a tam kto..? No zgadnijcie!
- To co… Gotowy do drogi? – przywitał mnie radosny głos.
- No hej! – odparłem i zamilkłem na chwilę – No dobra… Możesz iść ze mną, ale uważaj na siebie. Jak się czujesz?
- BEDE! – odparła z pewnością w głosie – A czuję się w miarę dobrze, w końcu się wyrwę stąd! Aaaa szczęście!
I ruszyliśmy...
-------------
Pochodziłem jeszcze po mieście, niestety zaraz się ściemniło i musiałem wracać do domu,
byłem też u króla zawiadomić, że wyruszam „gdzieś” i wrócę „kiedyś” z naciskiem na „niedługo”.
Siedząc sobie przy kominku, rozmyślałem czym jest ten magiczny przedmiot, który jest taki ważny dla Mata, ile niebezpieczeństw na mnie czyha, czy będę mógł umrzeć i takie… wewnętrzne rozterki bohatera powieści. W tle towarzyszyły mi krople deszczu uderzające o dach, a okno miałem otwarte, więc jeszcze bardziej dodawało mi uroku.
W chwilę później usłyszałem pukanie do drzwi, choć nikogo się nie spodziewałem o tej porze i w taką pogodę, ale nic… pobiegłem otworzyć, a u moich drzwi stała Krysia.
- Co się stało!? – zapytałem wystraszony, zapominając, że ona wciąż stoi na deszczu.
- Smutno mi – odparła
Nie wnikałem o co chodzi, ale zaprosiłem do środka, dałem koc i posadziłem przy kominku, aby się ogrzała.
- Ale to jak Ci mogę pomóc? – zapytałem nie wiedząc zbytnio co robić.
- Nie wiem… nie wiem nawet co ze sobą zrobić. – szepnęła pociągając tylko nosem.
Sam nie wiedziałem co mam uczynić, więc objąłem ją tylko i zapytałem:
- A pośpiewamy sobie?
- Spojrzała na mnie, a jej oczy zaiskrzyły.
Pierwszy raz przed kimś tak się otworzyłem, pierwszy raz z kimś zaśpiewałem, tak dziwnie, dziwnie ale fajne…
„…ale zanim pójdę chciałbym powiedzieć ci, że…”
Było strasznie późno, gdy to nasze śpiewy zaczęły dobiegać końca, byłem zachrypnięty, ale czułem się spełniony, że chociaż spróbowałem komuś pomóc, taki plusik, dobry uczynek.
Wypadało ją też zawiadomić, że wybywam z domu na tą wyprawę po ten nieszczęsny zwój (no cóż, wolałem jej powiedzieć, bo kto by się martwił jeśli coś by mi się stało?)
- A gdzie idzieeesz? – zapytała podejrzliwie.
- Sam nie wiem… Mat gdzieś mnie wysyła i muszę iść i zdobyć dla niego jakiś tajemniczy zwój.
Tak jakby wygadałem się właśnie o wszystkim (to znaczy wiedziałem niewiele, ale to właśnie to „wszystko”), no ale cóż, przyjaciołom się ufa uf uf…
- I tak sam pójdziesz!? – oburzyła się – Nieeee… Nie ma tak dobrze! Ktoś musi Cię wkurzać!
- Nie mów mi, że chcesz iść ze mną… Przecież to niebezpieczne – zacząłem się wzbraniać.
- Chcę iść i pójdę! Zobaczysz! – mówiąc to uśmiechnęła się, mrugnęła mi porozumiewawczo dając do zrozumienia, że co ona powie – tak też się stanie.
Chwilę później mój gość wyszedł, a ja pierwsze co zrobiłem to padłem na ziemię jak długi i zasnąłem…
Rankiem obudziło mnie pianie koguta, nadal leżałem na podłodze… No nic, chcąc nie chcąc dźwigam dupę, idę się umyć. Seria chlupnięć zimną wodą w twarz troszkę mi pomogła, więc zacząłem powoli zbierać się do wymarszu, pakuję i wymieniam:
- Medalion: jest!
- Jedzenie: jest!
- Nóż: jest! (W domku u Hamisha, ale jest.)
Płótna, ani nic ze sprzętu do malowania nie zabierałem ze sobą, bo jakby mnie porwali albo coś to nie mogą posiąść moich dzieł, które bym w tym czasie namalował, ohoho co to to nie!
„Chyba wszystko” - mruknąłem do siebie, a w tym czasie usłyszałem uderzenie w drzwi.
Ja otwieram, a tam kto..? No zgadnijcie!
- To co… Gotowy do drogi? – przywitał mnie radosny głos.
- No hej! – odparłem i zamilkłem na chwilę – No dobra… Możesz iść ze mną, ale uważaj na siebie. Jak się czujesz?
- BEDE! – odparła z pewnością w głosie – A czuję się w miarę dobrze, w końcu się wyrwę stąd! Aaaa szczęście!
I ruszyliśmy...