05-06-2014, 10:04 AM
Przedostatnia część opowiadania.
-----------
I ruszyliśmy. Jak tradycja tego opowiadania nakazuje – idziesz gdziekolwiek, zawsze trafiasz do miejsca do którego chciałeś dotrzeć, ot taki urok mojego życia. Drogą spotkaliśmy stado wiewiórek migrujących na zachód w poszukiwaniu nowych siedzib mieszkalnych. Dotarliśmy w końcu do stóp Góry Zapomnienia.
- To chyba tu – powiedziałem, aby tylko przerwać otaczającą nas ciszę
- Też się boisz? – zapytała kopiąc mnie w nogę.
- Nieee? – obruszyłem się… Choć serce mówiło co innego, bałem się o samego siebie jak i o nią, nie chciałem umrzeć. – Tylko jak my wejdziemy na górę…
- Ja bym obeszła tą górę na około, może znajdziemy jakichś miłych ludzi, którzy nas wniosą na sam szczyt – zaproponowała żartobliwie moja przyjaciółka.
- Co? Nie, na pewno nie… Obejdziemy to dookoła i wrócimy tutaj…
- Uff, jak chcesz… Ja idę!
Wizja zostania tu samemu i pozwolenia jej pójść sobie gdziekolwiek nie była za ciekawa…
- Doobra, doobra, czekaj na mnie – wydarłem się i pobiegłem za Krysią, która już poszła przed siebie.
Jak się okazało, po drugiej stronie znajdowały się wyrzeźbione w skale schody, które prowadziły prosto do jaskini – jaskini, gdzie miał się znajdować pradawny zwój, potrzebny Matowi do „czegoś tam” .Byłem pewien, że w środku roi się od pułapek…
- Ty zostań, serio Cię proszę – spojrzałem błagalnie – jeśli coś mi się stanie… w spiżarni mam trochę ciasta od Cerxiny, powinno Ci smakować.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciłem się i idę do przodu. Słyszałem jakieś syczenie gdzieś za sobą, nagle zimny pot oblał moje czoło, miałem uczucie, że coś przede mną stoi, jakiś potwór. Stoję tak nieruchomo, ludzie co mam zrobić!! Zacząłem go delikatnie otaczać, nagle uświadomiłem sobie, że przecież mam nóż, tak więc chwytam go i ruszam szturmem na bestię! Podbiegam bliżej… a to kamień… Wielki, mroczny kamień. Pośród olbrzymiego korytarza – jedna, wielka, samotna skała. To mi dało do myślenia, Mat wiele razy opowiadał, że jego rodzina ma jakiś związek z kamieniami, że on sam jest skałą, tak też czasami kazał siebie nazywać. No ale nic, idźmy dalej. Po paru krokach natknąłem się na rozwidlenie i ten życiowy dylemat – iść w prawo czy w lewo… Z prawego korytarza dobywało się nikłe światło. Ni stąd ni z owąd usłyszałem szybkie i nerwowe tupanie połączone z dyszeniem…
- Gdzie jesteś głupku!? – dało się słyszeć wołanie, odwróciłem się gwałtownie. – No tu jesteś… To ciasto zjemy razem, a teraz damy sobie radę, zobaczysz!
- Miło, że przyszłaś – uśmiechnąłem się na jej widok (ja gdziekolwiek jestem sam to czuję się nieswojo, ludzie mnie przerażają, ich brak zwłaszcza…) - a teraz wybieraj, idziemy w prawo czy w lewo.
- Hmm… Mówili zawsze, żeby nie iść w stronę światła, nie? Zbuntujmy się i chodźmy w prawo!
Nic nie odparłem, tylko weszliśmy do ciemnego pokoju, który nie był ciemny bo w środku było światło, ale słowo ciemny dodaje dramaturgii i ponurego klimatu, więc czytelniku podpowiadam Ci, że to jest to miejsce w którym zaczynasz się bać o losy bohaterów.
Naszym oczom ukazał się widok czegoś w rodzaju sali tronowej, tyle że z kamieni, a na środku znajdował słup, gdzie na jego czubku znajdował się właśnie ten o pradawny zwój.
- Eeej, czytamy go? – zapytała mnie Krysa – Wiem, że tego chcesz, dawaj otwieraj!
- Ale to jest ej… właśnie… - powiedziałem jakby sam do siebie – po co ja mam zdobyć ten zwój!?
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ja go zostawię, przeczytamy go w domu – zadecydowałem – a teraz jak wrócimy?
W odpowiedzi otrzymałem lekkie kopnięcie w nogę… No cóż… Co zrobię?
Wróciliśmy do rozwidlenia, a jak nakazywał mój zmysł – trzeba zbadać każdy centymetr tej pieczary, tak więc udaliśmy się lewym korytarzem, który …UWAGA! zaprowadził nas na zewnątrz groty, a potem już zręcznie zeszliśmy na dół.
Gdy wróciliśmy do miasta – była już noc i choć miało mnie nie być kilka dni, to nie było mnie kilka godzin, pfff kto by to liczył… Tak więc pożegnaliśmy się przy moim domu i każdy poszedł w swoją stronę, znaczy ja daleko nie miałem… Korciło mnie tak bardzo, żeby przeczytać co jest na tym zwoju, ale jeszcze bardziej ciekawiła mnie ta samotna skała, którą jakbym skądś znał…
-----------
I ruszyliśmy. Jak tradycja tego opowiadania nakazuje – idziesz gdziekolwiek, zawsze trafiasz do miejsca do którego chciałeś dotrzeć, ot taki urok mojego życia. Drogą spotkaliśmy stado wiewiórek migrujących na zachód w poszukiwaniu nowych siedzib mieszkalnych. Dotarliśmy w końcu do stóp Góry Zapomnienia.
- To chyba tu – powiedziałem, aby tylko przerwać otaczającą nas ciszę
- Też się boisz? – zapytała kopiąc mnie w nogę.
- Nieee? – obruszyłem się… Choć serce mówiło co innego, bałem się o samego siebie jak i o nią, nie chciałem umrzeć. – Tylko jak my wejdziemy na górę…
- Ja bym obeszła tą górę na około, może znajdziemy jakichś miłych ludzi, którzy nas wniosą na sam szczyt – zaproponowała żartobliwie moja przyjaciółka.
- Co? Nie, na pewno nie… Obejdziemy to dookoła i wrócimy tutaj…
- Uff, jak chcesz… Ja idę!
Wizja zostania tu samemu i pozwolenia jej pójść sobie gdziekolwiek nie była za ciekawa…
- Doobra, doobra, czekaj na mnie – wydarłem się i pobiegłem za Krysią, która już poszła przed siebie.
Jak się okazało, po drugiej stronie znajdowały się wyrzeźbione w skale schody, które prowadziły prosto do jaskini – jaskini, gdzie miał się znajdować pradawny zwój, potrzebny Matowi do „czegoś tam” .Byłem pewien, że w środku roi się od pułapek…
- Ty zostań, serio Cię proszę – spojrzałem błagalnie – jeśli coś mi się stanie… w spiżarni mam trochę ciasta od Cerxiny, powinno Ci smakować.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciłem się i idę do przodu. Słyszałem jakieś syczenie gdzieś za sobą, nagle zimny pot oblał moje czoło, miałem uczucie, że coś przede mną stoi, jakiś potwór. Stoję tak nieruchomo, ludzie co mam zrobić!! Zacząłem go delikatnie otaczać, nagle uświadomiłem sobie, że przecież mam nóż, tak więc chwytam go i ruszam szturmem na bestię! Podbiegam bliżej… a to kamień… Wielki, mroczny kamień. Pośród olbrzymiego korytarza – jedna, wielka, samotna skała. To mi dało do myślenia, Mat wiele razy opowiadał, że jego rodzina ma jakiś związek z kamieniami, że on sam jest skałą, tak też czasami kazał siebie nazywać. No ale nic, idźmy dalej. Po paru krokach natknąłem się na rozwidlenie i ten życiowy dylemat – iść w prawo czy w lewo… Z prawego korytarza dobywało się nikłe światło. Ni stąd ni z owąd usłyszałem szybkie i nerwowe tupanie połączone z dyszeniem…
- Gdzie jesteś głupku!? – dało się słyszeć wołanie, odwróciłem się gwałtownie. – No tu jesteś… To ciasto zjemy razem, a teraz damy sobie radę, zobaczysz!
- Miło, że przyszłaś – uśmiechnąłem się na jej widok (ja gdziekolwiek jestem sam to czuję się nieswojo, ludzie mnie przerażają, ich brak zwłaszcza…) - a teraz wybieraj, idziemy w prawo czy w lewo.
- Hmm… Mówili zawsze, żeby nie iść w stronę światła, nie? Zbuntujmy się i chodźmy w prawo!
Nic nie odparłem, tylko weszliśmy do ciemnego pokoju, który nie był ciemny bo w środku było światło, ale słowo ciemny dodaje dramaturgii i ponurego klimatu, więc czytelniku podpowiadam Ci, że to jest to miejsce w którym zaczynasz się bać o losy bohaterów.
Naszym oczom ukazał się widok czegoś w rodzaju sali tronowej, tyle że z kamieni, a na środku znajdował słup, gdzie na jego czubku znajdował się właśnie ten o pradawny zwój.
- Eeej, czytamy go? – zapytała mnie Krysa – Wiem, że tego chcesz, dawaj otwieraj!
- Ale to jest ej… właśnie… - powiedziałem jakby sam do siebie – po co ja mam zdobyć ten zwój!?
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ja go zostawię, przeczytamy go w domu – zadecydowałem – a teraz jak wrócimy?
W odpowiedzi otrzymałem lekkie kopnięcie w nogę… No cóż… Co zrobię?
Wróciliśmy do rozwidlenia, a jak nakazywał mój zmysł – trzeba zbadać każdy centymetr tej pieczary, tak więc udaliśmy się lewym korytarzem, który …UWAGA! zaprowadził nas na zewnątrz groty, a potem już zręcznie zeszliśmy na dół.
Gdy wróciliśmy do miasta – była już noc i choć miało mnie nie być kilka dni, to nie było mnie kilka godzin, pfff kto by to liczył… Tak więc pożegnaliśmy się przy moim domu i każdy poszedł w swoją stronę, znaczy ja daleko nie miałem… Korciło mnie tak bardzo, żeby przeczytać co jest na tym zwoju, ale jeszcze bardziej ciekawiła mnie ta samotna skała, którą jakbym skądś znał…