Na wstępie bardzo chciałbym podziękować Krysie. Gdyby nie ona, nie miałbym weny i chęci do napisania kolejnej części. To dzięki niej tu jestem i dzięki niej czytacie to opowiadanie. To ona poprawiała moje wypociny i są tutaj też jej wypowiedzi, oraz wstawki. Dziękuję, Kryso :3
„Przed sobą macie opowieść i mimo jej obszernej treści nie da się streścić całej naszej historii, dlatego też postaram się napisać to w miarę treściwie. Mimo niektórych przesłodzeń, nie da się zaprzeczyć że jest to powiastka o ludziach majestatycznych oraz epickich, odważnych, lojalnych, szczerych i szalonych, kochających, dających wsparcie, ale też potrafiących dać kopa w dupę... tak naprawdę to nie, nie zanudźcie się proszę”
Każdy zajął się sobą i nagle wokół zrobiło się pusto… Nie miałem się gdzie podziać, a że nasz kochany Mat poszedł w długą, to postanowiłem skorzystać z okazji, zabrać jego łuk i iść z nim pohasać…
Tak idąc, rozmyślałem o życiu, człowiek kiedyś musi pomyśleć bo jak nie myśli to zaczyna chorować na debilizm i dysmózgię, a tego w tym opowiadaniu nie tolerujemy…
Każdy z nas otrzymał wytyczne, że mamy pożegnać się z najbliższą rodziną na kilka miesięcy. Dlaczego? Wyruszamy w super epicką podróż! Do naszej paczki przyłączy się też niecodzienna parka… Otóż córki królewskie chcą ruszyć z nami, aby zdobyć odrobinę męskości i krzepy.
Korzystając z okazji wyjąłem strzałę z kołczanu i od niechcenia naciągnąłem cięciwę (Mat był wyższy i szerszy, choć łuk był trochę za duży to dawałem radę, jednak przyznać muszę, że był dość ciężki i prawie mnie przeważył, i o mało nie zaryłem mordką o ściółkę). Potem było takie SIUUUU i strzała pomknęła w górę (byłem na skraju lasu gwoli ścisłości). Akurat w tym momencie przelatywał jakiś czarny ptak, który… mówiąc delikatnie dostał… I takie okrutne morderstwo na początku takiej cudownej historii bardzo mnie usatysfakcjonowało…
I takim przepięknym akcentem witam Was baaaardzo, bardzo serdecznie epickim halo alo!
Wszystko zaczęło się wieczorem, kiedy Mat zwołał całą naradę i choć wszystko było planowane już od dłuższego czasu to właśnie chyba nadszedł czas by ustalić ostateczną datę „wyjazdu”. Strasznie mnie zmuliło wtedy, wracaliśmy akurat z naszej codwutygodniowej wyprawy, gdzie robiliśmy różne szalone rzeczy... To nic złego, ale zawsze okazja by się najeść do syta.
Tak więc zebraliśmy się wszyscy wieczorem, każdy z nas cupnął na kamyku, a nasz wspaniały łucznik stanął na wysokości, czyli na wyższej od wszystkich skale… Trochę bez sensu tak to wszystko opisywać, więc przechodzę do sedna mili państwo.
-Zebraliśmy się tutaj, by złączyć węzłem małżeńskim dwoje młodych ludzi – zaczął bardzo poważnie nasz przywódca, a my spojrzeliśmy na siebie zdziwieni – no dobra, żartowałem… Wyruszamy na wyprawę ludzie! A ja chciałbym zapytać czy jesteście gotowi?
- Ja już poinformowałem króla o naszym wypadzie i zrobiłem kilka projektów, tak więc jestem załatwiony i mogę wyjeżdżać. - to mówiąc odwróciłem się na pięcie uznając temat za skończony
- A prowiant przyjacielu? A inne duperele? – krzyknął Mat
- Tym się zajmie Krysa, nie martw się – odparłem
- No ba! – krzyknęła wyżej wspomniana.
A że ja już krążę wokół tematu to termin został ustalony na cytując „kiedy słońce zajdzie siedem razy i siedem też razy wzejdzie – wtedy wyruszymy”. Jakby nie mógł powiedzieć, że ruszamy za tydzień!
[opowiadanie będzie wstawiane w częściach. jak wrzucę całe - dodam link do pobrania pdf]
„Przed sobą macie opowieść i mimo jej obszernej treści nie da się streścić całej naszej historii, dlatego też postaram się napisać to w miarę treściwie. Mimo niektórych przesłodzeń, nie da się zaprzeczyć że jest to powiastka o ludziach majestatycznych oraz epickich, odważnych, lojalnych, szczerych i szalonych, kochających, dających wsparcie, ale też potrafiących dać kopa w dupę... tak naprawdę to nie, nie zanudźcie się proszę”
Każdy zajął się sobą i nagle wokół zrobiło się pusto… Nie miałem się gdzie podziać, a że nasz kochany Mat poszedł w długą, to postanowiłem skorzystać z okazji, zabrać jego łuk i iść z nim pohasać…
Tak idąc, rozmyślałem o życiu, człowiek kiedyś musi pomyśleć bo jak nie myśli to zaczyna chorować na debilizm i dysmózgię, a tego w tym opowiadaniu nie tolerujemy…
Każdy z nas otrzymał wytyczne, że mamy pożegnać się z najbliższą rodziną na kilka miesięcy. Dlaczego? Wyruszamy w super epicką podróż! Do naszej paczki przyłączy się też niecodzienna parka… Otóż córki królewskie chcą ruszyć z nami, aby zdobyć odrobinę męskości i krzepy.
Korzystając z okazji wyjąłem strzałę z kołczanu i od niechcenia naciągnąłem cięciwę (Mat był wyższy i szerszy, choć łuk był trochę za duży to dawałem radę, jednak przyznać muszę, że był dość ciężki i prawie mnie przeważył, i o mało nie zaryłem mordką o ściółkę). Potem było takie SIUUUU i strzała pomknęła w górę (byłem na skraju lasu gwoli ścisłości). Akurat w tym momencie przelatywał jakiś czarny ptak, który… mówiąc delikatnie dostał… I takie okrutne morderstwo na początku takiej cudownej historii bardzo mnie usatysfakcjonowało…
I takim przepięknym akcentem witam Was baaaardzo, bardzo serdecznie epickim halo alo!
Wszystko zaczęło się wieczorem, kiedy Mat zwołał całą naradę i choć wszystko było planowane już od dłuższego czasu to właśnie chyba nadszedł czas by ustalić ostateczną datę „wyjazdu”. Strasznie mnie zmuliło wtedy, wracaliśmy akurat z naszej codwutygodniowej wyprawy, gdzie robiliśmy różne szalone rzeczy... To nic złego, ale zawsze okazja by się najeść do syta.
Tak więc zebraliśmy się wszyscy wieczorem, każdy z nas cupnął na kamyku, a nasz wspaniały łucznik stanął na wysokości, czyli na wyższej od wszystkich skale… Trochę bez sensu tak to wszystko opisywać, więc przechodzę do sedna mili państwo.
-Zebraliśmy się tutaj, by złączyć węzłem małżeńskim dwoje młodych ludzi – zaczął bardzo poważnie nasz przywódca, a my spojrzeliśmy na siebie zdziwieni – no dobra, żartowałem… Wyruszamy na wyprawę ludzie! A ja chciałbym zapytać czy jesteście gotowi?
- Ja już poinformowałem króla o naszym wypadzie i zrobiłem kilka projektów, tak więc jestem załatwiony i mogę wyjeżdżać. - to mówiąc odwróciłem się na pięcie uznając temat za skończony
- A prowiant przyjacielu? A inne duperele? – krzyknął Mat
- Tym się zajmie Krysa, nie martw się – odparłem
- No ba! – krzyknęła wyżej wspomniana.
A że ja już krążę wokół tematu to termin został ustalony na cytując „kiedy słońce zajdzie siedem razy i siedem też razy wzejdzie – wtedy wyruszymy”. Jakby nie mógł powiedzieć, że ruszamy za tydzień!
[opowiadanie będzie wstawiane w częściach. jak wrzucę całe - dodam link do pobrania pdf]