05-06-2015, 09:46 PM
Pozwolę sobie na doubleposta, bo to co chcę Wam polecić jest dla mnie zbyt dobre, żeby z tym zaczekać
"Nad rozszalałym morzem wstało słońce. Pędzące fale załamywały się z hukiem, a biel ich grzyw ciągnęła się aż po horyzont. Doliny między nimi były coraz głębsze, a wiatr zrywał z nich pianę i wlókł za sobą w szarym welonie, który wypełniał powietrze i zasnuwał niebo."
Jeśli ktoś z tu obecnych nie słyszał jeszcze o Patricku O'Brianie, to najwyższy czas naprawić ten błąd i przeczytać choćby notkę na wikipedii, żeby wiedzieć co to za człowiek.
Pisarz, tłumacz, biograf. Autor jednego z najsłynniejszych cykli marynistycznych, jakie kiedykolwiek powstały, opowiadającego o przyjaźni i przygodach kapitana brytyjskiej Marynarki Wojennej Jacka Aubreya i doktora medycyny Stephena Maturina, będącego lekarzem okrętowym i agentem brytyjskiego wywiadu.
Cykl składa się z 20 pełnych powieści i 1 niestety niedokończonej. Każda z książek jest sama w sobie zamkniętą całością, lecz razem układają się w piękną opowieść o życiu głównych bohaterów.
Seria jest istnym majstersztykiem. O'Brian pół życia robił do niej research historyczny i marynistyczny, czerpał garściami ze swoich własnych doświadczeń z pracy w brytyjskim wywiadzie. Powstało dzieło doskonale obrazujące realia przełomu XVIII i XIX wieku: zarówno życie na morzu (z wszystkimi niuansami żeglugi, walki, dowodzenia, organizacji Royal Navy...) jak i na lądzie (obyczajowość epoki, wydarzenia historyczne, ówczesne poglądy polityczne i nurty filozoficzne tragające Europą, ówczesny stan wiedzy medycznej i z dziedziny historii naturalnej...)
O'Brian stworzył epicką, powalającą rozmachem, szczegółowością i dopracowaniem sagę. Zaludnił ją barwnymi, wielowymiarowymi postaciami, z których każda mówi własnym językiem (milion odcieni staroangielskiego – mówi się, że pod tym względem O'Brian prześcignął nawet Tolkiena), a jej poglądy opierają się na indywidualnych życiowych doświadczeniach. Albo kocha się postacie z tej książki, albo kocha się sposób, w jaki są wykreowane na łajdaków.
Marynistyczna strona cyklu jest fantastyczną kanwą dla w zasadzie nieskomplikowanych fabuł poszczególnych tomów. Oś, jak to oś, zawsze jest prosta. Dopiero opisy wydarzeń dziejących się po drodze, codziennych przypadków i wypadków, nadają tym książkom głębi i wielowymiarowości do tego stopnia, że czuje się, jakby się stało z Jackiem i Stephenem tam, na pokładzie okrętu. A wszystko to opisane prostym, choć czasem lirycznym (patrz: cytat z początku posta) językiem. Po prostu cud, miód i orzeszki.
Jeśli ktoś mi w tym miejscu powie, że nie jest fanem marynistyki i się na tym nie zna, w związku z czym nie jest zainteresowany tym cyklem, to... powiem mu, że zanim przeczytałam "Dowódcę Sophie" (1 tom), też tak czułam. Nie miałam pojęcia o tych wszystkich marslach, rejach, rumbach i innych bejdewindach. Ale wiecie co? Książki są pisane tak, że można łatwo się w to wciągnąć i z łatwością się połapać, z drobną pomocą cioci wikipedii. Taki efekt O'Brian osiągnął dzięki genialnej zagrywce: jeden z dwójki głównych bohaterów, Stephen Maturin, jest kompletnym morskim ignorantem i na każdym kroku wszyscy mu tłumaczą, o co chodzi – skutecznie, ale nie nachalnie.
Naprawdę, nie przejmujcie się tym, że "to nie wasz klimat". Ja nie wiedziałam, że to właśnie jest mój klimat, póki nie spróbowałam.
Jeśli nadal kogoś nie przekonałam, to proponuję poświęcić dosłownie 2,5 godziny i obejrzeć film "Pan i władca: Na krańcu świata" z genialnym Russellem Crowe i równie cudnym Paulem Bettany w rolach głównych. To nie tyle ekranizacja, co film na motywach: pozbierali fajne rzeczy z kilku tomów i wyszła hybryda idealnie oddająca klimat cyklu. W razie potrzeby, mogę się podzielić dobrymi napisami, bo wersja z polskim lektorem ma wyciętą połowę dialogów, a dostępne w sieci napisy są żałośnie przetłumaczone.
"Nad rozszalałym morzem wstało słońce. Pędzące fale załamywały się z hukiem, a biel ich grzyw ciągnęła się aż po horyzont. Doliny między nimi były coraz głębsze, a wiatr zrywał z nich pianę i wlókł za sobą w szarym welonie, który wypełniał powietrze i zasnuwał niebo."
Jeśli ktoś z tu obecnych nie słyszał jeszcze o Patricku O'Brianie, to najwyższy czas naprawić ten błąd i przeczytać choćby notkę na wikipedii, żeby wiedzieć co to za człowiek.
Pisarz, tłumacz, biograf. Autor jednego z najsłynniejszych cykli marynistycznych, jakie kiedykolwiek powstały, opowiadającego o przyjaźni i przygodach kapitana brytyjskiej Marynarki Wojennej Jacka Aubreya i doktora medycyny Stephena Maturina, będącego lekarzem okrętowym i agentem brytyjskiego wywiadu.
Cykl składa się z 20 pełnych powieści i 1 niestety niedokończonej. Każda z książek jest sama w sobie zamkniętą całością, lecz razem układają się w piękną opowieść o życiu głównych bohaterów.
Seria jest istnym majstersztykiem. O'Brian pół życia robił do niej research historyczny i marynistyczny, czerpał garściami ze swoich własnych doświadczeń z pracy w brytyjskim wywiadzie. Powstało dzieło doskonale obrazujące realia przełomu XVIII i XIX wieku: zarówno życie na morzu (z wszystkimi niuansami żeglugi, walki, dowodzenia, organizacji Royal Navy...) jak i na lądzie (obyczajowość epoki, wydarzenia historyczne, ówczesne poglądy polityczne i nurty filozoficzne tragające Europą, ówczesny stan wiedzy medycznej i z dziedziny historii naturalnej...)
O'Brian stworzył epicką, powalającą rozmachem, szczegółowością i dopracowaniem sagę. Zaludnił ją barwnymi, wielowymiarowymi postaciami, z których każda mówi własnym językiem (milion odcieni staroangielskiego – mówi się, że pod tym względem O'Brian prześcignął nawet Tolkiena), a jej poglądy opierają się na indywidualnych życiowych doświadczeniach. Albo kocha się postacie z tej książki, albo kocha się sposób, w jaki są wykreowane na łajdaków.
Marynistyczna strona cyklu jest fantastyczną kanwą dla w zasadzie nieskomplikowanych fabuł poszczególnych tomów. Oś, jak to oś, zawsze jest prosta. Dopiero opisy wydarzeń dziejących się po drodze, codziennych przypadków i wypadków, nadają tym książkom głębi i wielowymiarowości do tego stopnia, że czuje się, jakby się stało z Jackiem i Stephenem tam, na pokładzie okrętu. A wszystko to opisane prostym, choć czasem lirycznym (patrz: cytat z początku posta) językiem. Po prostu cud, miód i orzeszki.
Jeśli ktoś mi w tym miejscu powie, że nie jest fanem marynistyki i się na tym nie zna, w związku z czym nie jest zainteresowany tym cyklem, to... powiem mu, że zanim przeczytałam "Dowódcę Sophie" (1 tom), też tak czułam. Nie miałam pojęcia o tych wszystkich marslach, rejach, rumbach i innych bejdewindach. Ale wiecie co? Książki są pisane tak, że można łatwo się w to wciągnąć i z łatwością się połapać, z drobną pomocą cioci wikipedii. Taki efekt O'Brian osiągnął dzięki genialnej zagrywce: jeden z dwójki głównych bohaterów, Stephen Maturin, jest kompletnym morskim ignorantem i na każdym kroku wszyscy mu tłumaczą, o co chodzi – skutecznie, ale nie nachalnie.
Naprawdę, nie przejmujcie się tym, że "to nie wasz klimat". Ja nie wiedziałam, że to właśnie jest mój klimat, póki nie spróbowałam.
Jeśli nadal kogoś nie przekonałam, to proponuję poświęcić dosłownie 2,5 godziny i obejrzeć film "Pan i władca: Na krańcu świata" z genialnym Russellem Crowe i równie cudnym Paulem Bettany w rolach głównych. To nie tyle ekranizacja, co film na motywach: pozbierali fajne rzeczy z kilku tomów i wyszła hybryda idealnie oddająca klimat cyklu. W razie potrzeby, mogę się podzielić dobrymi napisami, bo wersja z polskim lektorem ma wyciętą połowę dialogów, a dostępne w sieci napisy są żałośnie przetłumaczone.
Gawiedziowstręt - źle się czuję w tłumie.
Źle się czuję wśród tych co otwarte już drzwi,
Chcą wyważyć.
Źle się czuję wśród tych co otwarte już drzwi,
Chcą wyważyć.